Artykuł
Stańczyk

 

Odczyt publiczny wygłoszony w Krakowie dnia 24 lutego 1883 r, [za:] M. Bobrzyński, Szkice  i studja historyczne, Kraków 1922, s. 112-113, 123-131. Przedruk: M. Bobrzyński, Zasady i kompromisy. Wybór pism, Kraków 2001.

 

Niezmierną płodnością odznaczała się z dawien dawna szlachta polska. Według badań ostatnich, w Polsce pierwotnej nie było jej więcej nad trzydzieści rodzin, a za panowania Stanisława Augusta liczono jej do miliona.

Potomstwo jednego człowieka w ciągu kilku wieków rozradzało się nieraz do tego stopnia, iż pomiędzy nimi zatracała się pamięć wspólnego pochodzenia, iż przybierano różne nazwiska, a nierzadko nawet i odmienne herby. Jedni dźwigali się na senatorskie krzesła, drudzy gubili się w tłumie szlachty zagonowej lub miejskie przyjmowali prawo. Badając jednak z tego punktu widzenia rody nasze szlacheckie, spotykamy się z jednym, który nam przedstawi osobliwsze zjawisko. Protoplasta jego żył w końcu XV i w pierwszej połowie XIV stulecia. W pierwszych latach po jego śmierci głucho jakoś o jego potomstwie i o jego włościach, ale w trzy wieki później na tym samym miejscu, na którym niegdyś żył, w tej samej ziemi krakowskiej, z której sam wyszedł, ród jego wypływa nagle na widownię dziejów. Liczba jego członków niezmierna, wszystkie niemal majątki ziemskie w ich posiadaniu, stolica Kraków przez nich zajęta, widać ich na wszystkich urzędach państwowych i autonomicznych, na ławach sejmowych i na katedrach uniwersyteckich. I kiedy protoplaści innych rodów nie byli w stanie zapewnić wszystkim swym potomkom rozumu i wybitniejszego w społeczeństwie stanowiska, ten jeden był tak szczęśliwym, iż pomiędzy jego tak licznie rozrodzonym potomstwem nie ma ani jednego człowieka, który by nie oznaczał się pewnym wykształceniem, pewnym stanowiskiem i pewnym politycznym rozsądkiem.

Nie tajne nikomu, że tym praojcem naszym jest nikt inny, jak błazen króla Zygmunta, Stańczyk[1].

Niechże się nikt za tak wyprowadzoną genealogię nie obraża. Pomiędzy nami w Krakowie i jego okolicach mało kto chce się przyznać do nazwy Stańczyka, ale niech tylko wyjrzy poza granice ziemi krakowskiej, niech jedzie do Lwowa, Poznania, Warszawy, a usłyszy zaraz, za co go mają. Próżno tu wywodzić się metryką urodzenia, próżno odmiennym herbem, próżno odrębnym przekonaniem! Każdego z nas, byle był człowiekiem wykształconym, byle zajmował jakieś stanowisko społeczne, spotka w całej reszcie Polski, jak ona długa i szeroka, nazwa Stańczyka. (…)

Przypomnijmy tu rzeczy, dziś zresztą znane. Do początków XVI wieku naród polski pełnym rozwija się życiem, a chociaż rozliczne burze wstrząsają jego organizmem, to jednak śmiałe przedsięwzięcia na zewnątrz, wielkie postępowe działania wewnątrz świadczą o jego żywotności i sile. Na przejściu ze średnich wieków w nowsze czasy zupełny przełom dokonuje się w jego polityce i organizacji, cały szereg nowych zadań staje na widnokręgu, a naród nasz z zapałem rzuca się do ich rozwiązania. Wśród tej pracy, w pełni jej toku, wstępuje na tron Zygmunt Stary, ale wciągu czterdziestoletniego jego panowania dotychczasowy kierunek naszego rozwoju zupełnie się zmienia. Na pozór większa jeszcze powaga i sława, bitwy pod Orszą[2] i pod Obertynem[3], epoka odrodzenia na dwór i na naród tęczowe rzuca światło; ale kto spojrzał głębiej we wnętrze polskiego państwa i społeczeństwa, ten już widzi wszystkie zarody rozstroju i upadku. Zupełna abdykacja w polityce zewnętrznej, zaznaczona takimi klęskami jak kongres wiedeński[4], sekularyzacja Prus[5] i utrata Smoleńska[6], pognębienie ludu wiejskiego, upadek politycznego znaczenia miast, a wojna kokosza wśród szlachty[7]. Z panowaniem Zygmunta Starego rozpoczyna się już ta epoka, w której historia zaczyna szukać i podnosić wśród ogółu polskiego społeczeństwa jednostki reprezentujące gorętszą miłość Ojczyzny, zdrowszy pogląd polityczny i wołanie reformy. Ku tym jednostkom zwraca się dziś cała nasza sympatia, one swojego czasu ratowały jeśli nie przyszłość, to przynajmniej honor narodu, do ich usiłowań pragniemy nawiązać naszą obecną narodową pracę, wyrzekając się błędów i grzechów poprzednich pokoleń. Jednostek takich, które wśród ogólnego zamętu przechowały nasz Znicz narodowy, szczęściem nie brakło. Gdybyśmy, idąc wstecz, zaczęli od najbliższych nam, Staszica[8] i Kołłątaja[9], Zamojskiego[10] i Czartoryskich11, Konarskiego12 i Leszczyńskiego13, przeszlibyśmy przez ich długie szeregi w ciągu XVIII, XVII i drugiej połowy XVI wieku, stanęlibyśmy na Skardze, Kochanowskim14, Reju15, Siennickim, Modrzewskim16 ale poza Modrzewskiego wstecz trudno by nam się wysunąć*.

Za panowania Zygmunta I, kiedy po raz pierwszy zaczęły przyjmować się i kiełkować zarody złego, nie znajdujemy polityków-reformatorów. Zewnętrzny blask oślepił widocznie wszystkich. Gdyby wówczas, kiedy złe było jeszcze w zarodku, ludzie wpływowi byli je dostrzegli, gdyby przeciw niemu swoje skierowali siły, nigdy by ono tak prędko do takich nie było wyrosło rozmiarów. Takich ludzi zabrakło. Chwiejny i bojaźliwy, a w końcu zupełnie niedołężny król, biskupi-humaniści, politycy bez przekonania, jak Tomicki17, wichrzyciele możnowładczy, jak Kmita18, przedajni kanclerze, jak Szydłowiecki19, płytcy retorowie szlacheccy, jak Taszycki20, wszak to wybitne postacie owych czasów, widziane przez szkło historycznej prawdy.

Z piersią wezbraną boleścią, z okiem załzawionym, badamy i kreślimy te czasy, i wówczas mimo woli pod wpływem rozpaczy wyrywa nam się okrzyk, że chyba jeden błazen królewski, chyba jeden Stańczyk widział to złe i otwarcie je głosił! I bez Reja, nie znając jego utworu, z tych samych przyczyn jesteśmy bliscy tego samego, co i on, o Stańczyku zdania. Radzibyśmy przypuścić, że Stańczyk jako drugi Brutus poświęcił się i, nie mogąc inaczej, w czapce błazeńskiej głosił królowi i narodowi polityczną prawdę. Gdy zaś wyobraźnia nasza tak niespodziewane świadectwo znajduje w Zwierzyńcu Rejowym, nic dziwnego, że Stańczyk narzuca nam się na symbol prawdy w polityce i badaniu dziejów.

Współcześnie też niemal z powstaniem i budzeniem się “prawdy historycznej” zaczęła się dźwigać z mroków dziejów i wysuwać naprzód postać Stańczyka. Działo się to bezwiednie, bo ci, którzy do podniesienia Stańczyka głównie przyłożyli rękę, nie wiem nawet czy mieli sposobność czytać to, co o nim Rej potomności przekazał.

Mam tu na myśli dwóch mężów, bodaj czy nie najznakomitszych z dzisiejszego pokolenia, pokrewnych sobie niezmiernie kierunkiem i duchem. Jeden z nich-historyczny malarz; drugi, jeśli wolno użyć tego słowa, – historyczny polityk.

Było to w r. 1863, kiedy na wystawie krakowskiego Towarzystwa Sztuk Pięknych zjawił się obraz niewielki nieznanego jeszcze w szerszych kołach artysty.

Przez otwarte w głębi podwoje widać wesołe pląsy; w rozkosznych tonach muzyki, w wirze uciech i zabaw, dwór królewski zapomniał o jutrze. Ale ten dzień jutrzejszy, bo zabawa do wczesnego rana się przeciągnęła, nadszedł już; brzask jego poranny wpada przez szerokie weneckie okno do komnaty na pierwszym planie obrazu. Na stole leżą otwarte, lecz zapomniane listy, a nad nimi w posępnej zadumie siedzi ubrany w strój błazeński Stańczyk. Owe listy przyniosły nieszczęsną wieść o wzięciu Smoleńska przez Moskwę. Jeden trefniś królewski odczuł tę klęskę i doniosłość jej ocenił, on jeden wyrwał się z wiru zabawy, rzucił na krzesło w przybocznej komnacie i sercem wezbranym goryczą, okiem pełnym boleści patrzy w przyszłość.

Wrażenie, sprawione obrazem, było powszechne i niepospolite. Przedstawiony na nim kontrast pomiędzy płochym dworem królewskim a rozumnym, patriotycznym trefnisiem działał na wyobraźnię widzów i na ich najświętsze uczucia; postać Stańczyka, wydobyta z mroków dziejów przez Matejkę21, wyryła się głęboko w wyobraźni całego narodu.

Nie poprzestał na tym Matejko. Kiedy już stanął u szczytu swego talentu i sławy, wraca znów do Stańczyka, próbuje go odtworzyć w Dzwonie Zygmuntowskim i Rzeczypospolitej babińskiej, a następnie stwarza go jako typ skończony w Hołdzie pruskim.

Chwila to wielkiego w dziejach Polski przełomu. W r. 1525 zapada ważne postanowienie. Zygmunt I, zamiast wcielić do Korony Prusy zakonne, zezwala na ich sekularyzację i były wielki mistrz, a teraz książę dziedziczny pruski, składa mu hołd na krakowskim rynku. Cały przepych, na jaki tylko mogło się zdobyć wielkie państwo w epoce Odrodzenia, roztacza się na płótnie Matejki przed naszymi oczami. Wszystkie osobistości historyczne olśnione są wspaniałością aktu, w którym uczestniczą i do uświetnienia którego służą. Nawet ten mądry, uczony pedagog, dodany do boku młodziutkiego Zygmunta Augusta, tłumacząc królewiczowi znaczenie hołdu, najlepsze z niego oczywiście wyciąga wróżby. A oto u stóp króla zasiadł na estradzie Stańczyk, i znowu on jeden, zamiast zapał powszechny podzielać, zamknął się sam w sobie i patrzy przed siebie, ale nie na wspaniałą ceremonię, nie na otaczające go tłumy ludu; on patrzy w przyszłość i widzi ją tak straszną, tak przerażającą, jaką my dzisiaj w porównaniu z chwilą hołdu pruskiego widzimy. Trefniś królewski dźwiga tu na swoich barkach cały sąd historii. Na pierwszym obrazie on jeden odczuł klęskę, na ostatnim on jeden zwycięstwo, że było pozornym, zrozumiał.

Nie zapominajmy na chwilę, że z takim pojęciem Stańczyka wystąpił malarz, który przed pojawieniem się Ostatnich lat panowania Stanisława Augusta22 namalował Rejtana23, i który wszystkimi swoimi obrazami złożył dowód, jak głęboko geniuszem swym wniknął w ducha naszej przeszłości, jak świetnie prawdę historyczną, nim do niej jeszcze doszły badania, umiał przeczuć i miał odwagę przedstawić.

Charakterystykę Stańczyka na Hołdzie pruskim24 zwiększa jeszcze ta okoliczność, że genialny artysta nie wahał się wystąpić z nią po Tece Stańczyka25, wobec widzów, podzielonych na dwa wrogie obozy: Stańczyków i Nie-stańczyków.

Nie Teka Stańczyka wywołała ten podział stronnictw. Istniał on u nas co najmniej od początków bieżącego stulecia. W walce pomiędzy uczuciem a rozwagą spoczywa cała sprężyna dziejów naszych porozbiorowych. Długo po stronie uczucia była bezwzględna przewaga, ale nareszcie po strasznym doświadczeniu, po wypadkach 1863 r., przyszedł czas, w którym tylko rozwaga mogła ratować skołatany burzami i klęskami naród. Podyktowana wypadkami, stała się ona duchem czasu i po raz pierwszy u nas chwyciła w swoje koło nie tylko, jak dotychczas, ludzi wytrawnych doświadczeniem i wiekiem, ale także i młodzież, która wśród strasznych przejść prędzej niż zwykle dojrzała. Łatwo zrozumieć, że młodzi ludzie, zwróceni w tym kierunku, nieznane dawniej wycisnęli na nim piętno i inną stworzyli mu przyszłość. Kiedy dawniej polityka rozwagi opierała się głównie na roztropności dyktowanej wiekiem i jego słabą wojowała bronią, oni teraz w jej służbę wciągnęli cały żar uczucia, cały zapał młodzieńczy, całą siłę talentu i wyobraźni. Dawniej politycy rozwagi działali rozproszeni, a więc tylko odpornie, teraz grono młodych sformułowało myśl nowego działania, a kiedy młodzi szermierze w rozbitkach panującego niegdyś obozu napotkali opór, podjęli śmiało walkę, i nie czekając na zaczepkę, sami rzucili rękawicę.

Taką rękawicą była Teka Stańczyka; nie tylko rękawicą, ale zarazem pociskiem, który z całą plastyką satyry, z całą siłą ironii, z całą krzykliwością paszkwilu wgryzł się aż w sam szpik przeciwników. I dziwnym biegiem wypadków ci, którzy z taką wystąpili bronią, czując sami, jak ona społeczeństwo nasze zaskoczy, jaką wywoła burzę, wskrzesili z martwych Stańczyka, i nadając swojej satyrze formę jego listów, szukali w nim popularnej firmy. Jeśli pomysł ten wolno odnieść do Józefa Szujskiego, to byłby tym, który obok Matejki imię Stańczyka dźwignął i rozsławił. Teka Stańczyka, to tylko jeden z licznych objawów budzącego się ruchu, ale objaw najjaskrawszy; nic też dziwnego, że wszyscy ci, którzy przy tym ruchu stanęli, otrzymali od przeciwników przezwisko Stańczyków. Po trzech wiekach spełniło się wołanie Mikołaja Reja:

 

Gdybyż takich Stańczyków było jeszcze wiele,

Coby plewli obłudność, to wszeteczne ziele,

A prawdę świętą ludziom przed oczy miotali,

A snadź niźli z pochlebstwa więcejby wygrali.

 

Mamy dzisiaj Stańczyków, tylko pytanie jakich? Czy takich, jakim był Stańczyk XVI wieku, czy takich, jakich Rej narodowi życzył?

Gdyby wolno było porównać Stańczyka dawnego ze Stańczykami naszych czasów, odkrylibyśmy dziwne podobieństwa i różnice. Stańczyk służył niegdyś Ojczyźnie prawdą, walczył ironią; niecierpiany za życia przez tych, z którymi walczył, prędko po śmierci doczekał się uznania. Hasłem ich prawda, nie cofnęli się przed ironią, znienawidzeni przez tych, których podali w szyderstwo, doczekają się podobno uznania, gdy już nikomu nie będą niebezpieczni. Na tym jednak kończy się podobieństwo. Słowa Stańczyka były głosem wołającego na puszczy, prawda jego, dotkliwa dla jednostek, wydawała się złośliwym żartem, bo blask czasów Zygmuntowskich, chociaż tylko pozorny, ją zagłuszał. Teka Stańczyka ukazała się natomiast nazajutrz po najstraszniejszym pogromie, nic jej nie zagłuszało, wstrząsnęła więc społeczeństwem do głębi i goryczą swoją podrażniła otwarte, zakrwawione rany.

Błazen królewski ograniczał się też do szyderstwa, a roli politycznej się wyrzekał; Stańczycy odegrali w czynnej polityce wybitna rolę i chwycili za władzę. Inde irae.

Mówiąc jednak o ruchu, któremu dano za hasło Stańczyka, trudno nie wspomnieć, że nie tylko ci, którzy z nim walczą, ale i ci, którzy się do niego liczą, lub których liczyć do niego należy, w różny sposób go pojmują i określają. Mamy definicje tak szerokie, że niemal cały naród do obozu Stańczyków musiałby należeć; mamy też i tak ciasne, że ani jedna jednostka pod nie podciągnąć się nie da.

Jeśli człowiek złej wiary powie, że celem Stańczyków jest tępić najświętsze narodowe uczucia, deptać wzniosłe ideały narodu, przeszłość jego bezcześcić, sławić gwałt nam zadany i wiarę w prawa nieprzedawnione nam odebrać, to na taką potwarz jedna tylko odpowiedź: wzgarda.

Inna sprawa z człowiekiem, który do kłamstwa się nie zniży, ale tworząc sobie pojęcie Stańczyków, wysunie naprzód tylko ich błędy i klęski, których się dopuścili i które ponieśli, mianowicie na polu polityki naszej galicyjskiej. Jakże tu łatwo wykazać, że tzw. Stańczycy, rekrutując się z arystokracji rozumu i rodu, nie uchronili się od wyłączności arystokratycznej, nie umieli czy nie mogli wciągnąć do swoich usiłowań szerszych kół mieszczaństwa i duchowieństwa; nie umieli rozwinąć agitacji, zdobyć popularności, nie umieli przekroczyć Sanu i we wschodniej części kraju tylko ukrytych lub połowicznych mieli zwolenników. Jakże tu łatwo wskazać, że nawet to polityczne stronnictwo, które na sejmie lwowskim uległo nazwie Stańczyków, nie zgodziło się samo pomiędzy sobą na jeden program działania i przy pierwszej gorętszej próbie nie mogło ustrzec się rozbicia. A gdybyśmy od stronnictwa w ogóle przeszli do jego wybitniejszych reprezentantów, jakiż to szereg czynów błędnych i niepolitycznych moglibyśmy wykazać. Wszak o tym wszystkim uczy nas historia Galicji z ostatnich lat dwudziestu. Jeżeli jednak tak łatwo jest na polu polityki galicyjskiej wszystkie błędy Stańczyków wykazać i, zestawiając je razem, stworzyć z nich obraz stronnictwa zaprawdę nie zachęcający, to zapytajmy z drugiej strony, czy obraz ten będzie prawdziwym, a sąd sprawiedliwym? Zapytajmy się, czy godzi się wszystkie błędy pewnego ruchu chrzcić mianem Stańczykostwa, a wszystkie jego zalety pomijać i z niego wykluczać? Charakterystyka, jeśli ma być prawdziwą, musi być wszechstronną: obok klęsk, o zwycięstwach wspominać. Przede wszystkim jednak charakterystyka ta, czy to przyjaciela czy przeciwnika, powinna go przedstawić na tym polu działania, które jest dla niego istotnym, na którym główna jego działalność się rozwija, na którym się jego rozstrzygają losy.

Polem tym nie jest tu ani kwestia gminy, ani kwestia dróg, ani kwestia organizacji szkół, ani tyle innych zadań polityki naszej galicyjskiej. Kierunek “Stańczyków” żąda w prawdzie i domaga się, ażeby te ważne pytania jak najprędzej i jak najlepiej rozwiązać, ale sposobu rozwiązania nie narzuca, w dziedzinę ekonomii politycznej i administracji bynajmniej nie wkracza. Stąd pomiędzy najgorliwszymi Stańczykami możliwa tu różnica zdań jaskrawa, stąd niepowodzenia jednego stronnictwa lub frakcji chyba pośrednio na myśl przewodnią wpływają.

Jeżeli tę istotę tzw. Stańczyków chcemy określić, to znajdziemy ją tylko w uchwyceniu myśli przewodniej, w postawieniu zasad, we wskazaniu kierunku naszego narodowego dążenia i ruchu.

Opiera się on na głębokiej wierze w   żywotność naszego narodu, na niewzruszonym przekonaniu, że własnymi siłami zdołamy odzyskać wszystko, powtarzam wszystko, co straciliśmy.

Siły te, moralne i fizyczne, musimy zdobyć wytężoną pracą. Stąd krzepić nam to poczucie obowiązku względem ojczyzny, które wśród najgorszych warunków rośnie, w miarę ucisku potężnieje. Stąd dźwigać wysoko sztandar narodowej godności, bez której niema moralnego hartu. Stąd strzec całej zdrowej po przeszłości spuścizny; stad iść za postępem, – za tym, który buduje, nie burzy.

Wśród takiej pracy czyż jednak nie mamy wyzyskać tych wszystkich okoliczności zewnętrznych, które dla niej szerokie otwierają pole, czyż nie mamy od siebie odepchnąć tego wszystkiego, co by nam te przyjazne warunki mogło zniweczyć i zmienić! Nauczywszy się zwyciężać i zdobywać ciągle i nieustannie, zdołamy później sprostać wielkiemu zadaniu, kiedy jego uroczysta wybije godzina.

Cała ta walka i praca na nic by nam się nie przydała i pożąda-nych nie przyniosła owoców, gdyby ona nie miała wielkiego hasła: prawdy. Tylko naga historyczna prawda otworzy przed nami skarby przeszłości i nauczy nas, co z niej jako drogą spuściznę mamy zachować, co jako błąd stanowczo od siebie odepchnąć. Tylko prawda pozwoli nam zmierzyć nasze rzeczywiste siły i warunki walki, którą toczymy, ocenić. Tylko w ogniu prawdy możemy się zahartować, w jej bólu wytrawić.

Oto w krótkie, najkrótsze słowa ujęty program tego dążenia i ruchu, który się w społeczeństwie zbudził przed dwudziestu laty, a w ciągu tych lat dojrzał i wytrawił. Nie stworzyli go tak zwani Stańczycy, ale oni go najdobitniej sformułowali, uzasadnili i wśród namiętnej walki oni mu wywalczyli zwycięstwo. Co w ich występach było błędnym, to spadło na karb jednostek i w programie nie zdało się trwale utrzymać; co było zdrowym, to nie poszło na usługi jednego stronnictwa, lecz stało się powszechnym dobrem całego narodu; do tego przyznają się dziś nawet ci, którzy z tzw. Stańczykami najzacięciej walczą.

Ruch umysłowy, tak silny i tak żywotny, ze zmieniającymi się nieustannie warunkami może i powinien się liczyć, z własnego doświadczenia korzystać, konsekwentnie dopełniać się i rozwijać. Kto w pracę dzisiejszą wciąga to, co już do historii należy, ten tworzy sobie sztuczną zmorę i z nią na marne walczy. Chcecie koniecznie kozła ofiarnego, stwórzcie go sobie ze Stańczyka, naładujcie na niego te wszystkie błędne próby, wśród których nowy ruch się narodził, i wypędźcie na puszczę. Niech razem z tym Stańczykiem zginie ten kwas społeczny, który najlepsze usiłowania nasze zatruwa i niweczy. Czyniąc to jednak, pamiętajcie, abyście nie tknęli tych wielkich zasad, w których spoczywa źródło naszej narodowej siły i nadzieja przyszłości.

Już to nowe hasło coraz szersze obejmuje koła, już koło niego skupiła się młodzież; już za nim z rzadką jednomyślnością oświadczyła się nauka; już się ono zaznaczyło zwycięstwami.

 



*     Nie mówimy tu o Ostrorogu i pięknej naszej literaturze politycznej XV wieku, albowiem literatura ta jest wyrazem dążeń zwycięskich w rozwoju ówczesnym politycznym.



[1] Stańczyk – błazen króla Zygmunta I Starego Jagiellończyka. Postać na poły legendarna; pełny przegląd źródeł dotyczących Stańczyka jak i jego symbolicznej roli w dziejach polskich daje Julian Krzyżanowski w artykule pt. Błazen starego króla. Stańczyk w dziejach kultury polskiej; tekst ten pomieszczony jest w pracy tegoż W wieku Reja i Stańczyka, Warszawa 1958 ss. 328-405.

[2] Bitwa pod Orszą, stoczona 8 września 1514 r., w której strona polska rozbiła wojska moskiewskie.

[3] Wojska dowodzone przez hetmana Jana Tarnowskiego pobiły armię hospodara mołdawskiego Piotra (22.VIII.1531 r.)

[4] Zjazd w Wiedniu 1515 – porozumienie pomiędzy Habsburgami a Jagiellonami dotyczące małżeństw dzieci Władysława II Jagiellończyka króla Czech i Węgier z wnukami cesarza Maksymiliana Habsburga. Owe postanowienia otwierały Habsburgom drogę do tronu węgierskiego i czeskiego.

[5] 1525 r. Albrecht Hohenzolern ostatni mistrz zakonu krzyżackiego dokonał, na mocy traktatu krakowskiego, zeświecczenia państwa zakonnego, które przyjęło nazwę Prus Książęcych.

[6] Smoleńsk przeszedł w ręce moskiewskie w roku 1514, jednakże definitywnie Rzeczpospolita Smoleńsk utraciła dopiero w roku 1667.

[7] Wojna kokosza (1537 r.) była pierwszym rokoszem szlachty przeciwko królowi, a wywołana była dążeniem do ograniczenia władzy królewskiej.

[8] Stanisław Wawrzyniec Staszic (1755-1826) – ksiądz, pisarz i polityk; studiował we Francji i Niemczech; w okresie Sejmu Wielkiego związany był z obozem reformatorskim, w którym reprezentował interesy mieszczaństwa; w dobie Księstwa Warszawskiego aktywnie uczestniczył w pracach Towarzystwa Przyjaciół Nauk (od 1808 r. prezes); w czasach Królestwa Polskiego stał na czele Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, był również dyrektorem Wydziału Przemysłu i Kunsztów. Napisał m.in.: Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego (1787), Przestrogi dla Polski (1790), O ziemiorództwie Karpatów (1815), O statystyce Polski (1807).

[9] Hugon Kołłątaj (1750-1812), ksiądz, publicysta, pisarz i polityk; wykształcenie zdobywał w kraju oraz w Wiedniu i Włoszech; był aktywnym działaczem Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych, zreformował Akademię Krakowską (jej rektor w latach 1783-86); w trakcie trwania Sejmu Wielkiego twórca tzw. Kuźnicy Kołłątajowskiej skupiającej zwolenników uchwalenia konstytucji. Po uchwaleniu Konstytucji uzyskał nominację podkanclerzego wielkiego koronnego. Wraz z klęską w wojnie o Konstytucję wyjeżdża do Drezna gdzie w grupie polityków podjął działania mające na celu wywołanie powstania; w 1794 wszedł w skład rządu powstańczego (Rady Najwyższej Narodowej). W latach późniejszych działał w Towarzystwie Przyjaciół Nauk, współuczestniczył w zakładaniu Liceum Krzemienieckiego (wraz z Czackim). Napisał m.in.: Do Stanisława Małachowskiego Anonima listów kilka (cz. 1-3 1788-89), O ustanowieniu i upadku konstytucji polskiej trzeciego maja 1791 (cz. 1-2 1793), Stan oświecenia w Polsce w ostatnich latach panowania Augusta III (1841), Rozbiór krytyczny zasad historii o początku rodu ludzkiego (t. 1-3 1842).

[10] Andrzej Zamojski (1716-1792) – kanclerz wielki koronny, w swych dobrach zniósł częściowo poddaństwo, dokonał zamiany pańszczyzny na czynsz; przypisuje mu się autorstwo O poddanych polskich (1788) i Myśli polityczne dla Polski (1789).

Najnowsze artykuły