Artykuł
Socjalizm jako religia

[w:] „Przegląd Powszechny”, t. 151, 1921, s. 5, 8–10 i 12–17.

 

Głęboki sens walki między chrześcijaństwem, lub ściślej wyrażając się – katolicyzmem, a sztandarem czerwonym w tym się zawiera, że socjalizm usiłuje być religią, że ma nawet pretensję do tego, by się stać jedyną religią przyszłości. A stosuje się to nie tylko do socjalizmu utopijnego pierwszej połowy XIX wieku, socjalizmu, który w jednej ręce niósł czerwony sztandar, a w drugiej ewangelię, socjalizmu St. Simona i Lamennais'go; stosuje się to w nie mniejszej mierze do socjalizmu Marksa i Engelsa, socjalizmu „naukowego” najnowszych czasów, ostatnich dni. To nie paradoks: socjalizm jest religią mimo tylokrotnie powtarzanych zapewnień, że zagadnienia religijne są mu obce, on jest – powiedzmy – religią na wspak, religią odwróconą niby surdut do góry podszewką, religią bez Boga, materialistyczną, bądź co bądź jest jakąś religią. [...]

Dogmatami swoimi religia każda musi oświetlać drogę, jaką kroczą przez życie ku przyszłości jednostka i społeczeństwo ludzkie. Wiemy, że chrześcijaństwo rozświetla tę drogę swoją nauką o pochodzeniu człowieka od Boga przez stworzenie, o Opatrzności, rządzącej światem i ludzkością, o solidarności jednostek w ich Odkupicielu, czyli o Kościele, wreszcie o życiu pozagrobowym w Bogu, życiu, do którego życie doczesne jest tylko drogą i przygotowaniem. socjalizm często twierdzi, że dla niego te zagadnienia są obojętne, pozostawia je niby dowolności jednostek jako „rzecz prywatną”. W rzeczywistości zaś, wobec tego, że kierunek życia człowieka musi zależeć od takiego lub innego rozwiązania zagadnień o początku i końcu, socjalizm przyjmuje, jako pewniki, przynajmniej domyślnie, rozwiązania tych zagadnień wręcz przeciwne nauce chrześcijańskiej. A zatem zależność od Boga znosi, każąc nie spodziewać się niczego od Opatrzności, ani oglądać się na Boże prawo: człowiek, przynajmniej zbiorowo wzięty, sam sobie jest i powinien być wystarczającym prawodawcą i opatrznością. Teoria materialistycznego rozwoju dziejów przesłania zupełnie wzrok socjalisty, by nie mógł dojrzeć w sprawach ludzkich kierowniczej ręki Bożej. Usuwając zaś w ten sposób z życia człowieka Boga i Chrystusa, rwie socjalizm ten jedyny węzeł, który skutecznie mógł ludzkość wiązać w solidarną całość, w organizm. Na czym bowiem oprzeć obowiązek solidarności ludzkiej i równości wszystkich wobec prawa, jeśli zapomina się o wspólnym Ojcu i o nieskończonej godności dusz, jakie z Jego twórczej ręki wyszły, a oprzeć się chce wszystko na koniecznych prawach materialnej przyrody? Solidarność też socjalistyczna nie wznosi się ponad solidarność gromady zwierząt, walczącej z inną gromadą o żer. Nie darmo teoretycy etyki socjalistycznej przeciwstawiają etyce dawnej, jak sądzą – etyce feudalnej czy burżuazyjnej, a więc klasowej, nie etykę ogólnoludzką, ale znowu klasową, proletariacką, będącą tamtej tylko mechanicznym odwróceniem. Prawda, socjalizm wierzy też w swój raj, raj koniecznie na ziemi – niebo zostawia dla wróbli i aniołów – raj, w którym zniknie wszelka nierówność, nastąpi zaś nasycenie ogólne wszystkich apetytów przy minimum fizycznego wysiłku. Jest to prawdziwy raj Adama i Ewy, tylko z przeszłości przerzucony w przyszłość i pozbawiony obcowania ludzi z Bogiem, raj, który ukazywał się w marzeniach starożytnym millenarystom, lecz bez Chrystusa na czele, jak było u nich. Marzenia o takim raju, urągające wszelkim doświadczeniom a nawet kalkulacjom matematycznym, nie liczące się wcale z naturą ludzką, taką jaką nam dały poznać dzieje i życie codzienne, ten prawdziwy „chiliazm”, jeszcze bardziej zmaterializowany od chiliazmu heretyków starożytności, wyciska na socjalizmie piętno ślepej dogmatycznej wiary, nie tylko nie opartej na rozumie ani na doświadczeniu, ale na żadnej wyższej powadze, na jaką się powołuje wiara chrześcijańska, kiedy rysuje nam możliwość królestwa Bożego ze sprawiedliwością jego. Ślepej wiary domaga się socjalizm wyraźnie od swoich adeptów; wszak niedawno „naprzód” chwalił świętą dla socjalisty zasadę: „raczej pomylić się z partią, niż mieć słuszność przeciw partii”. Ma więc socjalizm swoje dogmaty i z tego tytułu znowu trzeba go uważać za religię, religię okaleczoną, wywróconą, ale więcej za religię, niż za system naukowy przyszłej gospodarki społecznej.

Tym też jedynie, że socjalizm usiłuje zastąpić religię, tłumaczy się jego fanatyczna nienawiść do chrześcijaństwa. religie w ogóle nie są tolerancyjne. Gdzie jest przekonanie, że się posiada prawdę, prawdę najważniejszą dla życia, bo obejmującą je całkowicie i wytykającą mu kierunek, tam musi się potępiać, jako fałsz, twierdzenia przeciwne. Tylko z tą różnicą, że religia, głęboko przekonana o swojej boskości, odnosi się do błądzących bez fanatycznej zaciekłości, raczej ze współczuciem, ufna, że poza prawdą przez nią wyznawaną stoi Bóg, zdolny zapewnić jej triumf. Tam zaś, gdzie tej głębokiej pewności nie ma, gdzie się mimo to chce całą siłą woli świat do swojej teorii nawrócić, trzeba się oprzeć jedynie na sile własnej i dlatego z całą bezwzględnością i wszelkimi środkami, jakie są dostępne, zwalcza się przeciwnika. [...]

Czy socjalistyczna religia ma przed sobą przyszłość? Do socjalizmu może należeć jutro, ale przyszłość w znaczeniu długiego trwania, nie! Socjalizm, jako pożar, jako katastrofa, może przejść po całej kuli ziemskiej, ogarniając kraj za krajem, naród za narodem. Zdaje się, że zbyt wiele nagromadziło się w dzisiejszej ludzkości palnego materiału, a lonty do niego są niemal wszędzie przyłożone. Ale pożaru stałego wyobrazić sobie nie można: szaleje dotąd tylko, dokąd ma coś do trawienia.

Socjalizm nie może mieć trwałej przyszłości, gdyż nie nadaje się na czynnik pozytywnej twórczości i rozwoju. Pojęty jako religia, kryje on w sobie pierwiastki ciągłego niszczenia samego siebie. Pociąga on do siebie wprawdzie dużo dusz szlachetnych, ale niedoświadczonych, młodzieńczych, ogólnikami swojej frazeologii – o obronie słabszych, o powszechnym braterstwie, równości. Lecz również wiele dusz szlachetnych a głębszych odwraca się od niego, gdy wglądną w bezdenność jego ideowej próżni. Człowiek jest z natury „zwierzęciem religijnym”, wielu tę religijność pojmuje na serio, jako wiarę w ideały i służenie im. Socjalizm usiłuje wprawdzie być religią: przychodzi ze swymi ideałami, żąda ślepej wiary w nie i fanatycznego oddania się im. Lecz ideały jego są całkowicie przyziemne, religia jego to religia – w całym znaczeniu słowa – z tego świata i tego świata; nie otwiera ona perspektyw dalszych, na wieczność, owszem usiłuje je zamknąć, zamurować; nie dostarcza pobudek wystarczających do wprzęgnięcia egoizmu w służbę ludzkości, owszem podsyca uczucia niskie nienawiści i zemsty. Od takiej religii musi się odwrócić religijna, szlachetna a zarazem głębiej i dalej patrząca dusza. Socjalizm niezdolny wytworzyć zwartej i stale wiernej elity dusz podniosłych. Ludzi „porządnych” może socjalizm mieć w swoich szeregach, ale czy zdoła ktoś wyobrazić sobie świętych w socjalistycznym kościele?

A obok tej dezercji odbywa się stale i inna. Jest to ucieczka od zasad socjalistycznych tych wszystkich, co chwytają pierwszą sposobność, by zaopatrzyć się w jakąś własność. Instynkt własności jest silniejszy w naturze ludzkiej od komunistycznych haseł. Sama idea wspólnego posiadania środków wytwórczości, czy nawet jej owoców nie jest złą, – nie, ona, powiedziałbym, jest przeciwnie – wyższą, lepszą od natury ludzkiej, ale właśnie jako taka jest ona niepraktyczną. By mogła być zrealizowaną, wymagałaby przetworzenia ludzi, podniesienia ich ponad nich samych, uczynienia ich czymś w rodzaju aniołów bez cienia egoizmu, rozmiłowanych w pracy dla samej pracy, w zaparciu się i poświeceniu dla dobra drugich i ogółu. Takie przetworzenie natury ludzkiej udaje się do pewnego stopnia, ale tylko przy przejęciu się głębokim ideą religijną i ideałami pozagrobowymi, i dlatego komunizm na małą skalę urzeczywistnionym został w Kościele w postaci zakonów, a tu i ówdzie objawiał się również – przynajmniej na krótko – wśród prostych wiernych. Działo się to tam i wtedy, gdzie i kiedy entuzjazm religijny wybuchał z żywiołową siłą. Socjalizm utopijny apelował także do uczuć i motywów chrześcijańskich i z ich pomocą próbował wcielać w czyn zasadę wspólnej własności; jeżeli te próby stale zawodziły, to dlatego, że religijny pierwiastek w nich nie był na tyle silny, by sparaliżować naturalny instynkt własności prywatnej. Dlatego widzieliśmy, jak się rozłaziły falanstery Fouriera, czy wspólnoty Owena, lub Tołstoja. Tym mniej owładnie instynktem własności ten socjalizm, który się mieni „naukowym” i który, przesiąknięty materialistyczną metafizyką, zatrzymał z religii tylko ślepą wiarę w raj na ziemi i w możliwość komunizmu, odrzucił natomiast wraz z ideą braterstwa w Bogu i życia przyszłego wszelkie nadprzyrodzone pobudki do zwyciężania wybujałości instynktu własności prywatnej.

Stąd nawet gorący wyznawcy socjalizmu mniej lub więcej pojmują go pod kątem widzenia osobistej korzyści. Chyba niewielu wyczytuje w jego dogmacie przykazanie dla siebie: „oddaj, co masz, na wspólny użytek”, za to wielu, bardzo wielu widzi w nim zachętę: bierz, ile się da a jeszcze więcej domagaj się!” A iluż to ludzi pojmuje socjalizm jako obietnicę, że bogatym odejmie się ich własność, aby podzielić ją między biednych – każdy socjalista za biednego się uważa – podzielić na własność? Dlatego rzadko się znajdzie taki ideowy socjalista, nawet między wodzami sekty, który by wzgardził dla zasady nabyciem jakiejś realności, skoro będzie miał ku temu sposobność i środki, albo zaniechał złożyć jakiegoś kapitaliku na czarną godzinę – choć tym sposobem pomnaża swoją osobą falangi „burżujów” i „kapitalistów”. Zaniecha tego chyba tylko skończony utracjusz albo niedołęga. Tym sposobem socjalizm, chełpiąc się licznymi zastępami zwolenników, posiada wśród nich masę przeniewierców względem socjalistycznego ideału. Będą oni chronili się do pewnego czasu pod sztandar czerwony, gdyż ten zapewnia im jeszcze większe korzyści materialne w postaci siły do wymuszania wyższych zarobków lub w postaci konsumów ułatwiających życie tańsze, nie trzymają się go zaś dlatego, że on ich zbliża do ideału komunistycznego, przed którym lęk czuje ich w gruncie rzeczy burżujska natura. I trzeba chyba całej gwałtowności garstki ideowych opętańców, a ciemnoty i bierności masy robotniczej, by się udało na chwilę, jak w Rosji, urzeczywistnić – i to może więcej na papierze niż w życiu – prawdziwy komunizm. Nie przemówi również do burżuazyjnego instynktu przeciętnego socjalisty ideał komunizmu państwowego, który by ograbił jednostkę ze wszystkiego co posiada, bo choć nieco inteligentny socjalista zrozumie, że nic nie wygra na zmianie kapitalizmu prywatnego na kapitalizm państwowy, który również, jak to niedawno dowodził Otto Bauer, musi prawie całą „nadwartość” obracać na rozwój prowadzonych przez siebie przedsiębiorstw i – dodajmy – na biurokrację dużo kosztowniejszą niż w przedsiębiorstwach prywatnych. Przeciętny przeto socjalista, któremu ukazują raj w przyszłości, może dla odległych jego potomków, a jemu samemu w zamian za ofiary na rzecz tego raju obiecują w perspektywie pośmiertną nirwanę, będzie się starał przede wszystkim o to, by swą przynależność do partii wyeksploatować dla siebie i swej rodziny, a skoro socjalizm będzie się zdawał bliskim urzeczywistnienia swego końcowego ideału – odwróci się od niego i zwalczać go pocznie. Chyba – powtarzamy – będzie to tępy, nieprzewidujący i bierny pionek, jakich przygotowała w takiej liczbie Rosja, albo aferzysta, który jako prowodyr partii, na samym komunizmie obiecuje sobie zrobić dobry interes – takimi komunistami stoi bolszewizm rosyjski. Jeżeli chodzi o ogół socjalistów, to żywi on w głębi duszy, nie mniej jak ogół burżujów, uczucia sprzeczne z naczelnym dogmatem socjalistycznej religii. Pozwalam sobie wyrazić podejrzenie, że nie inną jest psychika elity obozu. […]

Słowem socjalizm, dzięki temu, że jest socjalizmem, jak mówi, „naukowym”, że wyzbył się, jak twierdzi, „mistycyzmu”, właściwie religii prawdziwej i pobudek religijnych, a stał się religią materializmu, pozbawia się jedynej psychicznej i moralnej dźwigni, która choć trochę zdolna była podważyć ustrój kapitalistyczny lub łagodzić jego złe strony. Dla kapitalizmu, w najgorszym tego słowa znaczeniu – jako kultu ziemi, materii, Złotego Cielca, kapitalizmu ze wszystkimi jego nadużyciami – najlepszą kadrę stanowi materialistyczny socjalizm, który piętnując wielkich kapitalistów, hoduje zbyt przyziemne instynkty i wychowuje kapitalistów drobnych, a niekiedy i grubych, tylko nowych.

W ten sposób socjalizm, skazany na ciągły rozdźwięk między głoszonymi ideałami a rzeczywistą psychiką własnych wyznawców, mieści w sobie samym czynniki wewnętrznego rozkładu i zarody śmierci. Zasilając się z lewa wciąż nowym nie posiadającym lub życiowo wykolejonym, więc niezadowolonym proletariatem, tracąc natomiast z prawa coraz nowych renegatów idei, nigdy nie będzie zdolny, nawet po chwilowym rewolucyjnym sukcesie, do przebudowania na trwałe ustroju ekonomicznego świata. Na gruzach kapitalizmu starego dopomoże odbudować kapitalizm nowy. [...]

Zwalczania socjalizmu domaga się dobro fizyczne i duchowe tych samych, których socjalizm obałamuca. Jest to szkodliwe i dla samych socjalistów, jeżeli wciąż karmi się ich umysły mrzonkami, a nie stwarza w nich warunków do urzeczywistnienia tych mrzonek; gdy się prekonizuje walkę klas, nie jako fakt smutny, ale jako prawo i jako konieczny środek do osiągnięcia celu. Tą metodą wytwarza socjalizm w duszach swoich zwolenników złe instynkty nienawiści bliźniego i odwetu. Dobitnym wyrazem takich niskich uczuć są owe hymny liturgiczne socjalizmu, śpiewane na wszystkich pochodach w jakimś chorobliwym podnieceniu: „zemsty grom”, „ludu gniew”, „sędziami będziemy my”, „niech zginie stary podły świat” itd. Szkodliwym dla duszy socjalisty musi być ten fałsz, którym go karmią demagogiczni przywódcy, wmawiając weń, że on jest tylko biedny, że tylko on wyzyskiwany, że wszyscy poza nim to zgraja wyzyskiwaczy, to pijawki jego robotniczej krwi. Szkodliwym jest, gdy wmawia się w robotnika same jego cnoty, a ukrywa się wady, gdy mu się ustawicznie przypomina jego prawa, a pomija obowiązki. Wreszcie, najważniejsza szkoda, jaką socjalizm wyrządza własnemu wyznawcy, jest ta, że odbierając mu wiarę w Boga i w istnienie prawa Bożego, podkopuje jego moralność, zatruwa duszę pesymizmem i wykoleja ją z drogi, prowadzącej do istotnych i najważniejszych jego przeznaczeń.

Socjalizm musi być przez chrześcijan zwalczany jeszcze z tego powodu, że choć niezdolny zbudować nowego porządku świata, zdolny jest stary pogrzebać w ruinach, zasypując nimi i te rzetelne dodatnie zdobycze, jakie przyniosła światu kultura chrześcijańska, że wreszcie zdolny jest, jak tego mamy dowody z nowszych czasów, podkopać dobrobyt materialny samej klasy pracującej i sprowadzić na całe kraje powszechne zubożenie i nędzę na długie lata.

---

Jan Urban (1874 - 1940) – jezuita, publicysta. Urodził się 23 stycznia 1874 r. w Broku (koło Płocka). Studiował filozofię i teologię w płockim Seminarium Duchownym, wstąpił do zakonu jezuitów w 1899 r., kontynuując w nim studia. W 1905 r. przydzielony został do krakowskiego Wydawnictwa Apostolstwa Modlitwy. rozwijał działalność pisarską, której nie przerywał nawet w czasie III probacji w Tarnopolu 190607, ani też w czasie tajnej misji na Podlasiu 190203 i 190709 oraz na terenie Rosji, głównie Petersburga 190710. Przygotowywał i drukował dla katolików w Rosji modlitewniki, popularne broszury i czasopisma, jak „Katoliczeskoje Obozrenje”. Podczas I wojny światowej był profesorem teologii w Widnawie (1914-15), Gräfenbergu (1915) i Czechowicach (1915-16). Od 1918 do 1933 r. naczelny redaktor „Przeglądu Powszechnego”, a następnie – od 1933 do 1939 r. – redaktor czasopisma „Oriens”, które założył i rozwijał na wysokim poziomie. Brał udział w licznych kongresach i zjazdach dotyczących chrześcijańskiego Wschodu i unii kościelnej. W 1935 r. założył i współredagował też czasopisma unijne „K'Sojedinieniju” oraz „Da Złuczennia”. Polski prekursor akcji unijnej. Dla umocnienia prześladowanych opublikował Czytania podlaskie (1904), następnie życiorys męczennika unii, świętego Jozafata Kuncewicza (1906), wreszcie modlitewnik Gospodu pomolimsia (1908). Swoje doświadczenia misyjne opisał później w książce Wśród unitów na Podlasiu (1923). W 1908 r. wydał w Petersburgu książkę W zaszczitu wiery. (1922, w 3 wydaniu zmieniono tytuł na Pravoslavie i katoliţestvo). Ogłosił też wiele książek, broszur i artykułów na tematy religijne, społeczne i kulturalne (m.in. Na tematy współczesne, 1923). Zmarł 27 września 1940 r. w Krakowie.

 

 

Najnowsze artykuły