Artykuł
P. Dmowski o konserwatystach

Pierwodruk: Kraków, 1914. Przedruk: Realizm polityczny. Przypadek polski, [red. Jacek Kloczkowski], Kraków 2008.

 

 

W zebranych w książkę artykułach „Gazety Warszawskiej”[1] pragnie b. prezes Koła Polskiego[2] i przywódca demokracji narodowej w Królestwie, p. Roman Dmowski[3], przedstawić i udowodnić „upadek myśli konserwatywnej w Polsce”[4]. Celu nie osiąga i nie może osiągnąć, przede wszystkim z tego powodu, że praca jego opartą jest na mylnej metodzie. Trzy różne pojęcia: konserwatyzmu, stronnictwa konserwatywnego i szlachty, uważa p. Dmowski za identyczne. Stąd płyną fałszywe wnioski i szkodliwy rezultat książki.

Konserwatyzm jest metodą myślenia. Stronnictwo konserwatywne jest polityczną organizacją ludzi myślących metodą konserwatywną, rozwiązujących problemy polityczne stosownie do czasu i miejsca działania. Szlachta wreszcie jest warstwą, która może, ale nie musi być usposobioną myślowo konserwatywnie i która może, ale nie musi należeć do stronnictwa konserwatywnego. Teoretycznego, koniecznego związku nie można wykazać między szlachtą a konserwatyzmem, praktycznie zaś sprawa ta układa się stosownie do warunków czasu i terytorium.

Gdyby p. Roman Dmowski odróżniał te pojęcia, a raczej, gdyby ich nie identyfikował, byłby przede wszystkim nie mógł pisać o „upadku myśli konserwatywnej w Polsce”, myśl bowiem, metoda myślenia nie może upaść i zniknąć. W pewnych okresach czasu i w pewnych terytoriach może mało lub mniej niż przedtem ludzi myśleć i działać konserwatywnie, ale wówczas można mówić o „upadku takiego a takiego stronnictwa”, ale nie o „upadku myśli”. Jest też w rzeczywistości książka p. Dmowskiego „szczerą”, jak sam mówi w przedmowie, „polemiką”, skierowaną przeciwko stronnictwu krakowskiemu i stronnictwu realistów[5], wytyka ich rzekome błędy i „zbrodnie”, stwierdza ich rzekome „zdegenerowanie”, wyraża przekonanie, że nie ma już dla nich miejsca w Polsce, walczy przeto wszędzie i ciągle z konkretnymi zjawiskami, ze znanymi osobami i z wiadomymi ugrupowaniami, ale konserwatyzmem, metodą myślenia się nie zajmuje. Oprócz tego, że w ten sposób broszura p. Dmowskiego staje się pamfletem przeciwko stronnictwu krakowskiemu i stronnictwu realistów, jest ona nadto rzadką w dziejach publicystyki reklamą dla stronnictwa demokracji narodowej.

Stwierdzenie tego zidentyfikowania trzech różnych pojęć jest ważnym z następujących powodów.

Książka p. Dmowskiego sugeruje czytającej ją publiczności, że program, metoda konserwatywna przeżyła się i upadła. Stąd czerpie najsilniejszy swój argument, że także i stronnictwa konserwatywne upadają i znikną. W tej fałszywej premisie i fałszywym wniosku można by się dopatrzeć chęci p. Dmowskiego objęcia spadku po „konserwatyzmie” w formie stronnictwa, nienoszącego nazwy „konserwatywnego”. Cieszylibyśmy się, gdyby tak było, pod tym jednak warunkiem, jeśli dziedzic będzie rzeczywiście identycznym ze spadkodawcą. Wątpimy, czy to mogłoby się udać p. Dmowskiemu, i dlatego powtarzamy: konserwatyzm, jako metoda myślenia, nie może „upaść”, czy zaś stronnictwo konserwatywne krakowskie i konserwatywne stronnictwo realistów „upadają”, zobaczymy.

Fakt, że p. Dmowski identyfikuje konserwatyzm, stronnictwo konserwatywne i szlachtę, sprawia, że w jego historycznych ekskursjach tkwią sprzeczności. Gdyby nie ten zasadniczy błąd metodologiczny jego książki, nie miałby trudności z wytłumaczeniem takiego np. zjawiska, jak rola szlachty w Królestwie w pierwszej ćwierci wieku dziewiętnastego. Pewna nieporadność w operowaniu pojęciami i pewne braki w ujmowaniu przedmiotu, dające się usunąć tylko przez przejście jakiejś szkoły, sprawiają, że książka p. Dmowskiego nie należy do jasnych, o ile naturalnie nie idzie o wymyślania przeciwnikom.

Najbardziej ujemnym skutkiem faktu, że p. Dmowski uważa konserwatyzm, stronnictwa konserwatywne i szlachtę za pojęcia identyczne, jest wywołanie fałszywego obrazu o położeniu naszego narodu. P. Dmowski fałszywie „uświadamia” społeczeństwo. Winy jednego z tych czynników rozszerza na dwa inne. Budząc nieufność do ludzi, podkopuje wiarę w myśl i program. Krytykując program, osłabia zdolność pracy ludzi, którzy w imię tego programu działają. Jest zanadto trzeźwym, aby mógł się pozbyć współdziałania szlachty, ale, dyskredytując ją w oczach społeczeństwa, pragnie ją zapędzić pod swoją komendę. Ma już dość doświadczenia, aby dojrzeć, że tylko metoda konserwatywna i tylko programy polskich obecnych stronnictw konserwatywnych dają możność pozytywnej – powtarzamy: pozytywnej – pracy politycznej, ale ogłaszając degenerację ich, pragnie złudzić społeczeństwo, że gdy on to samo będzie robił, będzie to zupełnie czym innym. Tępiąc stronnictwa konserwatywne, a z drugiej strony wciągając pod swą chorągiew szlachtę i uprawiając pod inną flagą politykę konserwatywną, pragnie się uwolnić od kontroli, która mu z obozu konserwatywnego grozi i jest dla niego naprawdę groźną. Te zamiary należy odsłonić. Należy wykazać, jak p. Dmowski „uświadamia” i „przekonywa” społeczeństwo.

W przedmowie do swej książki pisze p. Dmowski, że „nie żąda, by go uważano za bezstronnego”. Stwierdza też, że „nie jest historykiem” i że „często sam zadaje sobie pytanie, czy nie przecenia tego, co uważa w naszym życiu za dobre, a nie obniża tego, co zwalcza jako szkodliwe”. Przyznanie to napisane zostało już po wykończeniu książki. Można by przypuszczać, że autor, po przeczytaniu swych wywodów, sam doznał uczucia obawy, że „przesadził”, że „krzywdził”. Szkoda, że wówczas nie poddał rewizji swych poglądów.

P. Dmowski zwraca się w swym „szczerym piśmie polemicznym” głównie przeciwko stronnictwu krakowskiemu i przeciwko Stronnictwu Polityki Realnej. Co do pierwszego z nich, to za podstawę swej krytyki bierze ostatnie wypadki, które rozegrały się w życiu politycznym Galicji. Czy one uprawniają do wniosku, jaki autor z nich o „zwyrodnieniu” i „upadku” stronnictwa wysuwa, powiemy niżej nasze zdanie. Na tym miejscu stwierdzamy następujące zasadnicze, ze względu na ocenę książki p. Dmowskiego, momenty.

Z pół wiekowej prawie historii stronnictwa krakowskiego nie podniósł p. Dmowski ani jednego jasnego punktu, nie wspomniał ani o jednej jego zasłudze, nie zaznaczył żadnego dodatniego rysu. P. Dmowski nie pisał historii, to prawda. Miał jednak inny cel: chciał „przekonać” społeczeństwo, chciał „stworzyć pożądane przez siebie fakty”. Jeżeli w roztoczonym przed siebie obrazie stronnictwa krakowskiego nie ma ani jednego czystego tonu, jeżeli w charakterystyce tego stronnictwa nie znalazł się ani jeden korzystny dla niego akcent, to zapytujemy, jakie „przekonanie” wpaja p. Dmowski w społeczeństwo o stronnictwie krakowskim i jakie to „pożądane przez siebie fakty stwarza”. Nie mamy żadnej wątpliwości: pragnie, aby to stronnictwo zostało potępione i wytępione przez społeczeństwo. Jeżeli tak jest, a tak jest rzeczywiście, to pytamy, czym jest tego rodzaju „uświadamianie” społeczeństwa, jak ono godzi się z etyką, której domaga się p. Dmowski w życiu politycznym, czy wreszcie może nie przynieść społeczeństwu szkody fałszywe przedstawianie stanu faktycznego i tendencyjne zamilczanie historii? Broszura p. Dmowskiego jest dosadną ilustracją metody „uświadamiania” szerokich kół, stosowanej przez stronnictwo, którego autor jest głową. Metodę tę uznaje autor za nowożytną. Może więc nie wywoła zdziwienia, że na tym punkcie stronnictwo konserwatywne zechce być istotnie zachowawczym i że do szerzenia fałszów przez stosowanie takiej metody nie przyłoży ręki.

P. Dmowski kreśli obecny stan polityczny w Galicji w barwach ciemnych. Zgadzamy się z nim. Położenie polityczne narodu polskiego pod panowaniem austriackim jest w obecnej chwili bardzo ciężkim i trudnym. Jeżeli jednak p. Dmowski winę za to przypisuje stronnictwu konserwatywnemu, to dopuszcza się przez to krzyczącej niesprawiedliwości, dopuszcza się jej świadomie, mamy bowiem dodatnie wyobrażenie o jego wiedzy i talencie. Trudności położenia politycznego, w jakim obecnie znajduje się Galicja, są wynikiem historycznego i naturalnego rozwoju naszego kraju i tworzących jego wartość polityczną składników, a sumienny rozbiór i uczciwe zbadanie działalności stronnictwa krakowskiego udowodniłyby, że obecne niekorzystne położenie nastąpiłoby o wiele wcześniej, byłoby głębszym i nie zastałoby narodu polskiego w tym stanie gotowości do przetrwania przesilenia, w jakim jest obecnie, gdyby nie ta właśnie działalność stronnictwa krakowskiego. P. Dmowski zapomina lub nie chce wiedzieć:

l. Że Galicja przez wiek była zaniedbywaną przez rząd austriacki i że okres konstytucyjny[6] musiał przede wszystkim wypełnić luki i braki.

2. Że żadna polityka nie mogła i nie może powstrzymać rozwoju narodu ruskiego i że zadaniem polityki polsko-ruskiej jest uregulowanie współżycia obu narodów i wzmocnienie żywiołu polskiego w Galicji wschodniej, ale nie polityka tępienia postępu drugiego narodu.

3. Że tak samo nie może być mowy o walce eksterminującej żydów.

4. Że stronnictwo, choćby bardzo wpływowe i choćby z niego wychodzili namiestnicy i ministrowie, nie jest rządem, i że z natury rzeczy inną jest działalność stronnictwa, a inną rządu.

5. Że w stosunku do Rusinów politykę naszą musimy opierać na tej zasadzie, że nie mamy państwa polskiego, ale że wespół z Rusinami żyjemy w państwie austriackim.

6. Że wreszcie przy ocenianiu działalności stronnictwa krakowskiego nie tylko trzeba mieć na oku tę jej część, która dostępną jest przez dzienniki każdemu, jak np. działalność w Sejmie, ale także ten jej potężny objaw, który w towarzystwach rolniczych, w radach powiatowych, w gminach nie używa przywilejów reklamy.

P. Dmowski o tym wszystkim nie chce wiedzieć i feruje wyrok potępiający, identyfikując stronnictwo z rządem, ignorując cały postęp kraju od ery konstytucyjnej, kładąc na karb stronnictwu i czyniąc mu zarzut z tego, co jest wynikiem upadku państwa polskiego i przenikającego cały świat prądu nacjonalistycznego. Trudno uwierzyć w odwagę autora broszury, gdy konserwatystów czyni odpowiedzialnymi za to, że Rusinów i żydów nie trzymali w klatce, tamującej ich rozwój; że rządu austriackiego nie przekonali, iż nie istnieje jakiś austriacki państwowy lub dynastyczny interes, ale że istnieje tylko interes polski; że sami nie zdwoili się i nie przestając być stronnictwem, nie byli równocześnie, w jednej osobie, także rządem. A jednak na takich podstawach opiera p. Dmowski swój sąd o stronnictwie krakowskim, kryjąc swą przesadę i krzywdę pod płaszcz „szczerej polemiki”.

Takich to idei jest p. Dmowski „szermierzem”, a kto im zajrzy w twarz, ten już nie zmruży oka ze zdziwienia, że ci sami, którzy w ten sposób walczą z konserwatystami, czynią im zarzut, że nie umieli być popularnymi. A któż odzierał ich skuteczniej z tej popularności, kto starał się usilniej o wystawienie ich jako zdegenerowanych, zdeprawowanych, jako zdrajców ojczyzny i serwilistów, jak właśnie nie pisarze z obozu p. Dmowskiego? Od pół wieku pracują wszystkie demokracje nad tym dziełem: umarłym oddają cześć, żyjących bezczeszczą. Dzisiaj już nawet p. Dmowski przyznaje, że nagonka na ugodowców za „memoriał 23-ch”[7], którego racjonalność dzisiaj uznaje, była krzywdą, ale on, który ją urządzał, wytyka jednym tchem, że ugodowcy nie mieli dość popularności, aby stanąć do wyborów do Dumy. Któż ich pozbawił tej popularności? W Galicji nie było i nie ma potwarzy, którą by nie zwalczano namiestnika Bobrzyńskiego[8] i stronnictwa krakowskiego, aby równocześnie tryumfować nad nimi, że nie są popularni. Przez pół wieku trwa to dorabianie się własnej wziętości przez potępianie konserwatystów. Nie miałoby to wydać owoców?

Starano się obciąć stronnictwu konserwatywnemu nogi, aby mu zarzucić, że nie chodzi. Obcinano mu ręce, aby wołać: patrzcie, nikogo już nie chwyta. Została głowa, myśląca o przyszłości narodu, i serce, pełne troski i bólu. Godzi w nie teraz p. Dmowski, przekonywujący, że mózg w tej głowie zdegenerowany, a serce zimne, egoistyczne, żądne tylko władzy. Tak pojmuje p. Dmowski służbę publiczną, tak „uświadamia” swoje społeczeństwo, „takie nowe fakty stwarza”, nie jest bowiem jego zadaniem „obserwacja”, ale „działanie”. Nie obserwuje, więc może być „niedokładnym”. Natomiast działa, to widzimy, to przede wszystkim słyszymy z łamów jego broszury, wołającej wielkim głosem: „Usuńcie się! Zróbcie miejsce dla p. Dmowskiego!”

W czym widzi p. Dmowski zwyrodnienie stronnictwa konserwatywnego? Ani chwili nie wątpimy, że nie wierzy w to, co pisze o upadku uczuć religijnych, narodowych i etycznych stronnictwa krakowskiego. Możemy tylko ubolewać, że pod anonimowe oskarżenia „Słowa Polskiego”[9], „Ojczyzny”[10], korespondencji wiedeńskich „Gazety Warszawskiej” itp. położył swój podpis b. prezes Koła polskiego w Petersburgu. Zanadto cenimy talent i bystrość p. Dmowskiego, aby nie sądzić, że w gruncie rzeczy, cokolwiek pisał lub mówił publicznie, w ścianach swego gabinetu, uchyla z szacunkiem czoła przed stronnictwem, które pół wieku z poświęceniem służyło sprawie publicznej. Uchyla czoła, może nawet zazdrości. Gdybyśmy pisali biografię b. posła Dmowskiego, ten rys wyjaśniłby niejeden pogląd zawarty w jego broszurze. Jakkolwiek jest, te wszystkie religijne, narodowe i etyczne „upadki” nie stanowią właściwej istoty „upadku” myśli konserwatywnej w przekonaniu p. Dmowskiego. Jądrem jego oskarżenia jest 1) stwierdzenie, że stronnictwu konserwatywnemu ze wszystkich idei i pragnień zostało tylko jedno: pragnienie władzy za wszelką cenę i 2) stronnictwo to musi upadać, bo nie umie się dostosować do nowożytnych warunków, nie idzie „na ulicę”, nie „uświadamia” szerokich warstw społeczeństwa. Nie rozprawiamy się z tym wszystkim, w co p. Dmowski sam nie wierzy, dwie ostatnie jednak rzekome cechy stronnictwa konserwatywnego sprawiają wrażenie, jak gdyby p. Dmowski brał je serio, a że nam także idzie o „przekonanie” i to nie byle kogo, ale przywódcy stronnictwa demokracji narodowej, więc tym dwóm cechom poświęcić chcemy kilka słów.

Przede wszystkim jedna uwaga. Można mieć talent i dobrą wolę, ale nie zawsze talent dotrzymuje kroku dobrej woli i nie zawsze dobra wola kroczy równą miarą z talentem. Pozwolimy sobie powiedzieć, że pewne braki w metodzie myślenia p. Dmowskiego sprawiają, iż mimo wszelkiej usilności nie widzi jasno, na czym polega konserwatyzm, a z drugiej strony łudzi się co do działania własnego stronnictwa.

P. Dmowski zarzuca stronnictwu konserwatywnemu, że dąży do władzy i pragnie się przy niej utrzymać. Jasne i ścisłe myślenie byłoby go doprowadziło do stwierdzenia, że to nie jest i nie może być cecha, która by nawet wówczas, gdyby to dążenie wybujało, charakteryzowała jedno jakieś stronnictwo. Każde polityczne stronnictwo dąży do władzy i pragnie się przy niej utrzymać. Dąży do niej bardzo wyraźnie i bardzo stanowczo demokracja narodowa, dążą i inne stronnictwa. Mogą przybierać pozę pewnej w tym kierunku bezinteresowności politycznej, zwłaszcza gdy ona jest przymusową, ale stronnictwo, które by wyrzekało się zdobycia władzy, przestałoby być stronnictwem politycznym. O tym doskonale wie i to doskonale rozumie p. Dmowski, ale nie wie, a raczej nie czuje, nie ma w swej wewnętrznej istocie, w swym politycznym charakterze czego innego.

P. Dmowski nie czuje, że społeczeństwo nie może istnieć bez rządu, że bez rządu, bez władzy nad sobą zrzeszenie ludzkie jest anarchicznym zbiorowiskiem. Nie czuje także, że rząd to odpowiedzialność. Mówimy, że p. Dmowski tego nie czuje. Wie o tym, zapewne pisze i mówi, ale te wiadomości są jakby przyszyte do jego właściwej szaty: p. Dmowski bowiem – stwierdzamy to ku jego zupełnej satysfakcji – nie jest konserwatystą. W konsekwencjach myślenia demokraty narodowego nie jest wykluczonym zasadniczo i kategorycznie stan, w którym społeczeństwo byłoby bez rządu lub z rządem osłabionym do minimum. Znamy to rozumowanie: byłby to konieczny przejściowy stan, po którym przyszedłby rząd lepszy (oczywiście demokratyczno-narodowy). Otóż takiego rozumowania nie może zaakceptować konserwatysta żadnego narodu, takiego rozumowania unikać musi przede wszystkim konserwatysta Polak, działający w Galicji. Ten ostatni dlatego, że w Galicji Polacy, mając autonomię i samorząd, mają obowiązek ogólno-narodowy okazania przed światem swej zdolności rządzenia.

Z poczucia tego, że społeczeństwo musi mieć rząd, płynie szereg konsekwencji: w państwach o systemie parlamentarnym konieczność utworzenia większości, wszędzie zaś poczucie odpowiedzialności za kraj, za jego losy i dobro. To właśnie cechuje konserwatystę, to głównie i istotnie. Wszystko to wie doskonale p. Dmowski, ale p. Dmowski nie przeżywa tych niepokojów, które dręczą konserwatystę, gdy krajowi grozi vacuum bez rządu lub bez podstaw dla rządu. P. Dmowski nie przeżył tych trosk i nie zaznał tych bólów nawet wówczas, gdy jako prezes Koła polskiego w Petersburgu był odpowiedzialny za politykę narodową. Niestety przegrał wówczas, przyprawił naród o klęskę i upokorzenie, jak to jednak zrozumiał i odczuł, znajdujemy dowody, choćby w broszurce, którą omawiamy. Ta sama lekkość w pojmowaniu najpoważniejszych sytuacji, to samo przerzucanie winy na inne stronnictwa, które się przedtem odsunęło od wpływu, cechowały wówczas i cechują dzisiaj p. Dmowskiego.

Pragnęlibyśmy szczerze, aby nas autor książki „o upadku myśli konserwatywnej” zrozumiał. Uczyni to, jeżeli zechce w rozumowaniu swym przyjąć dwie kategorie: dąży do zdobycia władzy tak stronnictwo konserwatywne, jak i on sam, ale stronnictwo konserwatywne ma tak istotne, głębokie poczucie potrzeby rządu dla społeczeństwa, że nie może nigdy, nawet wówczas, gdy jest w opozycji, zgodzić się na żaden, nawet przejściowy stan anarchii. Tego ostatniego p. Dmowski nie może o sobie powiedzieć. Wyszedł z innej szkoły, wzrósł i działał w innej atmosferze; bez odpowiedniej szkoły znalazł się na odpowiedzialnym stanowisku prezesa Koła, jednym słowem: nie jest konserwatystą. I cała działalność jego jest tego właśnie dowodem. W Dumie brakło mu tego poczucia, tej miary, której nie daje wyrozumowanie, ale którą się ma w swej istocie, a której brak u niego wywołał u Rosjan odruch, umożliwiający redukcję mandatów[11]. Żadne dedukcje logiczne nie obronią p. Dmowskiego i nie zasłonią jego przegranej. Przegrał, bo do polityki należy wnieść nie tylko energię, talent i wiedzę, których nie odmawiamy p. Dmowskiemu, ale także i to przeżycie, przetrawienie, przeistoczenie się, których ani nauka, ani podróże nie dają bez wewnętrznych do tego danych.

P. Dmowski tego nie uzna. Sądzimy, że dlatego, iż tego rzeczywiście nie rozumie. Jedno jednak wydaje nam się pewnym: p. Dmowski instynktownie przeczuwa, że w konserwatystach poza tym, co można o nich lub przeciwko nim powiedzieć lub napisać, tkwi coś, czego on nie potrafi logicznie sformułować, a co działa, jest żywym i stanowi wartość konserwatystów. Ten sam instynkt każe także p. Dmowskiemu konserwatystów właśnie z tego powodu nie lubić.

Drugą przyczyną, dla której wedle p. Dmowskiego konserwatyści zwyrodnieli, jest nieumiejętność ich stosowania metod nowożytnych w działaniu politycznym. Należy iść na ulicę, woła p. Dmowski, uświadamiać szerokie warstwy. Czasy polityki gabinetowej minęły. Dziś rządzi opinia itd. Tak twierdzi p. Dmowski. Porozumiejmy się! Uważamy, że konserwatyści przystąpili za późno do zorganizowania stronnictwa na zasadach demokratycznych. „Prawica narodowa”[12] w Krakowie powstała dopiero po zaprowadzeniu powszechnego prawa wyborczego do Rady Państwa. Świeżej daty jest również Stronnictwo Polityki Realnej w Królestwie. W tym był niewątpliwy błąd, a skutki jego są dotkliwe. O tyle godzimy się na twierdzenie p. Dmowskiego, ale dalej drogi nasze rozchodzą się zupełnie. Iść na ulicę i uświadamiać masy! Jakże to robi demokracja narodowa? Urządza nagonkę na tych, którzy podpisali tak zw. memoriał 23-ech, dzisiaj uznany przez nią za uzasadniony.

Schlebia opinii w sprawie bojkotu szkół, nie mając odwagi rozwiązać tego problemu. Inicjuje bojkot żydów, nie bacząc na skutki. W Galicji wiedzie nieprzebierającą w środkach kampanię przeciwko namiestnikowi Bobrzyńskiemu i stronnictwu krakowskiemu, rozżarza walkę narodową i wyznaniową, nie ma skrupułów w odwecie za klęskę przy wyborach do parlamentu. Czy to jest „uświadamianie” mas? Czy taką drogą należy prowadzić naród do podniesienia moralnego i politycznego? Jeżeli to jest metoda nowożytna, której trzeba się jąć, aby zyskać wpływ, to konserwatywne stronnictwo przestałoby być sobą, gdyby ją zaczęło stosować, gdyby w budzeniu namiętności szło na wyścigi z demokracją narodową.

Jeżeli natomiast niestosowanie tej metody świadczy o zwyrodnieniu stronnictwa, to z zadowoleniem przyjąć należy zarzut, oparty na takiej premisie. Pytanie tylko, czy p. Dmowski się nie łudzi, czy rzeczywiście ma rację, że tylko tą drogą dojść można do wpływu, a jeżeli się go nie ma, to czy dlatego, że się tej właśnie metody nie stosowało? Od rozstrzygnięcia tego pytania zależy przyszłość. Jeżeli bowiem zyskanie mas opłacać trzeba takim zniszczeniem moralnym, jakie zrządza agitacja wszelakiego rodzaju „nowożytnych” stronnictw, to zadać sobie należy pytanie, czy korzyść ze zdobycia wpływu politycznego wyrówna stratę, spowodowaną przez agitację, przez wyniesienie polityki na ulicę?

„Zwyrodnienie” stronnictwa krakowskiego, rzekomo wynikające z niestosowania metod nowożytnych, udowadnia p. Dmowski ostatnimi wypadkami politycznymi w naszym kraju. Nie piszemy historii tych przejść. Stwierdzić tylko pragniemy obiektywne tymczasowe rezultaty. Po stronie czynnej zapisanym jest złamanie politycznego wpływu p. Stapińskiego[13]. Po drugiej stronie bilansu widzimy następujące pozycje: osłabienie Koła Polskiego przez wystąpienie pięciu posłów, stanowiących ognisko, grożące solidarności narodowej; osłabienie czynnej polityki naszej przez dążące dopiero do pewnego stalszego skonsolidowania stosunku w Kole Polskim; wreszcie zagrożenie wsi polskiej walką zaciętą między rywalizującymi stronnictwami. W tym stanie rzeczy o wyjaśnieniu sytuacji będzie można mówić dopiero po wyborach. Wówczas też dopiero będzie można wydać wyrok sprawiedliwy o polityce konserwatywnej, jeżeli ktoś zechce ją sądzić.

P. Dmowski eskontuje przyszłość, i wie już dzisiaj, co o stronnictwie konserwatywnym ma myśleć. Jest konsekwentnym, bo nie jest ani historykiem, ani obserwatorem, będąc zaś tylko działaczem i pragnąc „tworzyć nowe fakty”, dąży przede wszystkim do wywołania pogrzebowego nastroju, w którym społeczeństwo powinno zdaniem jego patrzeć na stronnictwo konserwatywne.

Stronnictwo to jednak nie kładzie się do trumny i nie zważając na nekrolog, napisany mu przez p. Dmowskiego, krząta się usilnie około zorganizowania obrony przed grożącym niebezpieczeństwem. Nadciąga ono ze wsi polskiej, gdzie zetrą się ze sobą stronnictwa, ubiegające się o głosy polskiego chłopa, a zdobywające je kosztem jego duszy. Tutaj to złożą egzamin „nowożytne” metody, które zaleca p. Dmowski. Nie jest on ich wynalazcą i nie on jeden je stosuje. Zapewne, programy stronnictw są różne, ale wszyscy ci, którzy idą „nowożytnymi” drogami systemu p. Dmowskiego, w środkach budzenia masy i jednania jej sobie są zgodni. Jest to uderzanie w instynkty i szukanie w nich odgłosu na swój apel. Instynkt zawiści jest najłatwiejszym do poruszania, na nim też „nowożytni” politycy „wychowują” masę. Zapytać więc ponownie należy, czy tą metodą osiągnięte zwycięstwo nie jest zwycięstwem Pyrrusowym?

Tej „nowożytnej” metodzie przeciwstawiają „zwyrodniałe” stronnictwa inną. O mandat ubiegają się pod ich flagą ludzie, którzy od szeregu lat w radach powiatowych, w towarzystwach rolniczych, w szeregu innych stowarzyszeń i instytucji, w ciągłym stykaniu się z ludem i przez współdziałanie z nim starają się zdobyć jego zaufanie. Nie zawsze, niestety, skuteczną jest ta metoda, o ile idzie o zyskanie mandatu, ale jaką jest jej wartość w porównaniu z „nowożytnymi” instrumentami, czyż potrzebujemy wykazywać?

P. Dmowski musiał wynaleźć jakiś punkt, który by ad oculos [naocznie] demonstrował „zwyrodnienie” stronnictw niesympatycznych. Wybór jednak kryterium nie był szczęśliwym, a samo kryterium nie jest „nowożytnym”, jak nienowe są wszystkie te punkty widzenia, wedle których chce ex post skonstruować rację bytu i program stronnictwa demokracji narodowej. P. Dmowski nie jest jednak historykiem i nie potrzebuje być w swoim mniemaniu ścisłym. Idzie mu o wywołanie nastroju, a ten osiąga się przecież „sztuką”. Jest też broszura p. Dmowskiego świadectwem talentu agitatorskiego i tego jej autorowi nie odmawiamy.

P. Dmowski wzywa w przedmowie swych przeciwników, aby mu szczerze powiedzieli o książce swe zdanie, tylko w polemice bowiem zdaniem jego wyjaśnić się dadzą kwestie, które porusza. Byliśmy powolni temu wezwaniu; nie wiemy, z jakim skutkiem. Obecnie pragniemy zreasumować nasze wrażenie.

Po przeczytaniu książki zadaliśmy sobie pytanie, w jakim celu napisał ją p. Dmowski? Wszak niepodobna, aby wierzył w to, co napisał o stronnictwach konserwatywnych, a wie także doskonale, jaką mają wartość skonstruowane przez niego cechy rzekomo „nowożytnej” metody. Zanadto jest doświadczonym „działaczem”, aby ulegał innej opinii publicznej, jak ta, którą sam poprzednio wytworzył. W kogo więc pragnie p. Dmowski wmówić, że wsłuchuje się w opinię i że działanie jego oddaje drgnienia serc społeczeństwa i pragnienia jego duszy? Po co więc, w jakim celu napisał p. Dmowski swą książkę?

Pragnie szczerości, więc szczerze powiemy nasze zdanie. P. Dmowski wie, że bez konserwatystów, ich przymiotów i ich siły, nie będzie miała powodzenia jego polityka, wie bowiem, że to „coś”, które konserwatyści wnoszą w życie polityczne, nie jest jego udziałem. P. Dmowski nie uważa dalej za korzystne złączyć się otwarcie i jawnie z konserwatystami, których przedtem wszelkimi siłami dyskredytował. Wybrał więc inną drogę; wmawia w społeczeństwo, że stronnictwo konserwatywne „zwyrodniało i upadło”; chce przez to wprowadzić osłabienie stronnictwa konserwatywnego na zewnątrz, wewnątrz zaś niego dezorganizację; wreszcie, gdy to osiągnie, pragnie wciągnąć do swych szeregów rozbite i zniechęcone jednostki. Wzmocni przez to siebie, usunie zaś niewygodnego przeciwnika.

Nie sądzimy, aby to poczynanie p. Dmowskiego miało sukces. Nie radzimy mu nawet, aby ten zamiar, jeżeli go miał przy pisaniu swej książki, wprowadzał w życie. Konserwatyści nie będą mieli do niego, jako do wodza, zaufania, a źle jest mieć w swej armii żołnierzy, którzy nie wierzą w geniusz dowódcy.

Natomiast zaproponujemy p. Dmowskiemu co innego. Niechaj rozejrzy się po naszej ojczyźnie i niechaj przywiedzie sobie na pamięć historię tych lat, odkąd demokracja narodowa wydała wojnę swoim przeciwnikom. Ile energii zużytej na darmo, ile bezowocnych starć, ile zmarnowanej pracy, ile talentów niewyzyskanych dla sprawy publicznej i porzuconych! A za to wszystko jakie rezultaty? Nie chcemy odnawiać bólów, ale, gdyby te rezultaty były, to książka p. Dmowskiego opiewałaby inaczej: nie niszczyłaby przeciwnika, ale z dumą wyliczałaby zasługi stronnictwa dem. nar., nie cytowałaby siedmiu czy ośmiu przewodnich myśli programu nar. demokracji, ale wymieniałaby choćby siedem czy osiem czynów, nabytków, pozytywnych zdobyczy. Patrząc na to marnotrawstwo sił narodu, na to rozbicie, na tę niezgodę i wzajemne zmaganie się, zapytujemy p. Dmowskiego: czy stać nas na to? Zapytujemy p. Dmowskiego: Długo tego jeszcze będzie? I oto nasza odpowiedź: Gubi nas to, co nas dzieli, a dzieli nas zawiść i pycha.

 

 

 

 



[1] „Gazeta Warszawska” powstała w 1774 r. i pod różnymi nazwami ukazywała się do 1935 r., gdy jej wydawania zakazały władze sanacyjne, oskarżając ją o skrajną prawicowość – gazeta była związana wtedy z Narodową Demokracją.

[2] Koło Polskie w Dumie Państwowej Imperium Rosyjskiego działało w latach 1906-1917.

[3] Roman Dmowski (1864-1939) – polski polityk, dyplomata, myśliciel polityczny, przywódca i ideolog polskiego obozu naro­dowego, jeden z twórców Ligii Narodowej (1893) oraz założyciel Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego (1897). Zasiadał w II i III Dumie Państwowej, gdzie działał na rzecz budowy autonomii Kró­lestwa Polskiego w ramach Cesarstwa Rosyjskiego. W czasie I wojny światowej opowiedział się za orientacją prorosyjską, w 1917 r. z jego inicjatywy powstał Komitet Narodowy Polski w Paryżu. Stanął na czele Związku Ludowo-Narodowego, był członkiem Rady Obrony Państwa (1920) oraz ministrem spraw zagranicznych w rządzie Wincentego Witosa (1923). Po zamachu majowym założył opozy­cyjny wobec sanacji Obóz Wielkiej Polski. Napisał m.in.: Myśli nowo­czesnego Polaka (1903), Niemcy, Rosja i kwestia polska (1908), Polityka polska i odbudowanie państwa (1925), Świat powojenny i Polska (1931).

[4] R. Dmowski, Upadek myśli konserwatywnej w Polsce, Warszawa 1914.

[5] Środowisko tzw. realistów grupowało się w partii pod nazwą Stronnictwo Polityki Realnej, powstałej w 1905 r. w Warszawie, nawiązującej do idei formułowanych m.in. przez Włodzimierza Spasowicza i Erazma Piltza, postulujących szukanie porozumienia z władzami carskimi. Współpracę ze środowiskami endeckimi realiści podjęli już przy okazji wyborów do rosyjskiej Dumy. Po rozwiązaniu Stronnictwa w 1923 r. część działaczy związała się z endecją.

[6] Tj. od 1867 r.

[7] Memoriał złożony ks. Światopełk-Mirskiemu, rosyjskiemu ministrowi spraw wewnętrznych, przez 23 mieszkańców Królestwa Polskiego, Kraków 1905, został opracowany przez środowisko petersburskich realistów i warszawskich ugodowców, pod kierunkiem Erazma Piltza i Włodzimierza Spasowicza. Jak pisano w ich organie „Kraju” (nr 4, 28 I (10 II) 1905), zadaniem memoriału: „było objaśnić liberalnie usposobionego ministra o całym położeniu, o całym systemie politycznym praktykowanym w Królestwie w ciągu ostatnich lat 40-tu”. Punktem wyjścia do postulatów rzeczywistego równouprawnienia Królestwa Polskiego i odejścia od rusyfikacji było założenie jedności państwowej ziem zaboru rosyjskiego z Rosją.

[8] Michał Bobrzyński (1849-1935) – polski historyk i polityk, jeden z przedstawicieli krakowskiej szkoły historycznej, upatrującej przyczyn upadku I RP przede wszystkim w jej słabościach wewnętrznych. W 1877 r. został profesorem nadzwyczajnym prawa polskiego i niemieckiego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wkrótce zasłynął syntezą historii Polski – Dziejami Polski w zarysie (1879). Spotkała się ona z krytyką nie tylko w gronie ideowych oponentów Bobrzyńskiego, ale także wśród innych konserwatystów – polemizowali z nim m.in. Józef Szujski, Walerian Kalinka i Paweł Popiel. W działalności politycznej Bobrzyński postulował lojalność wobec rządu austriackiego i wykorzystywanie autonomicznych instytucji galicyjskich – sam zasiadał w Sejmie Krajowym i Radzie Państwa, był także przez pięć lat namiestnikiem Galicji (od 1908 r.). W okresie I wojny światowej sprawował przez krótki okres urząd ministra d/s Galicji (1916-1917), będąc aż do upadku Austro-Węgier związanym z linią polityczną Wiednia. W II RP początkowo angażował się w dyskusje o kształcie konstytucji odbudowanego państwa – w 1919 r. przewodniczył sejmowej Ankiecie w Sprawie Konstytucji – później wycofał się z życia publicznego. Oprócz wspomnianej syntezy dziejów Polski wydał m.in. dwutomowe Wskrzeszenie państwa polskiego (t. I: 1914-1918, 1920; t. II: 1918-1923, 1925).

[9] Słowo Polskie” – gazeta ukazująca się od 1895 do 1946 r. we Lwowie. Była dziennikiem długo związanym z endecją – dopiero po przewrocie majowym zbliżyła się do sanacji. Jednym z jej redak­torów naczelnych był polityk i publicysta endecki Zygmunt Wasi­lewski (1865-1948), kierujący „Słowem Polskim” w latach 1902-1915, później redaktor „Gazety Warszawskiej” (1918-1925) i „Myśli Naro­dowej” (1925-1939), senator II RP, autor m.in. Śladami Mickiewicza (1905), Na wschodnim posterunku (1919), O życiu i katastrofach cywi­lizacji narodowej (1921), Mickiewicz i Słowacki (1921), Norwid (1935).

[10] „Ojczyzna” była pismem związanym z narodową demokracją.

[11] Do wspomnianej przez Jaworskiego redukcji doszło w wyborach do III Dumy. Nowa ordynacja wyborcza zmniejszyła reprezentację Królestwa Polskiego o dwie trzecie. Jeszcze w ramach prac II Dumy – pod ich koniec, 30 maja 1907 r. – Dmowski wygłosił przemówienie, w którym przedstawiając przyczyny napięcia na ziemiach polskich i w guberniach nadbałtyckich, wiązał je z „azjatyckimi” cechami rosyjskiej cywilizacji i polityki. Krytycy tego wystąpienia uważali, że dawało ono pretekst Rosjanom do wycofania się z koncesji udzielonych pod wpływem kryzysu państwa w czasie rewolucji 1905 r.

[12] Stronnictwo Prawicy Narodowej istniało w latach 1907-1937. Jego pierwszym przywódcą był Zdzisław Tarnowski. Skupiało poli­tyków konserwatywnych m.in. wywodzących się ze środowisk Stańczyków i Podolaków.

[13] Jan Stapiński (1867-1946) – polski polityk współtwórca i lider polskiego ruchu ludowego, współpracownik Wincentego Witosa, prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego (1908-1913), prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego – Lewica (1914-1924), prezes Związku Chłopskiego (1925-1926, 1928-1931), poseł do parlamentu austriackiego (1898-1900, 1907-1918), wiceprezes działającego w nim Koła Polskiego, poseł na Sejm Ustawodawczy (1919-1922) i na Sejm II kadencji (1928-1930).

Najnowsze artykuły