Artykuł
Patriotyzm i objawy jego u niektórych narodów
Edmund Chojecki

[w:] Patriotyzm i objawy jego u niektórych narodów. Rzecz wygłoszona na posiedzeniu tow. naukowej pomocy w Paryżu dnia 27 stycznia 1870 roku, Paryż 1870, s. 1 – 15.

 

 

 

Rodacy!

Wobec zgromadzenia polskiego, przyrodzony popęd nakłania ku zajmowaniu się przede wszystkim własnymi sprawy. Wydaleni z ojczyzny,– duchem nawołujemy jej obecność, i przez chwilę, wolno zamarzyć, że wieje nam nad głową wyswobodzona jej chorągiew.

W mrzonce tej, nie wszystko złudzeniem. Ojczyzna żyje, gdy każdy jej syn, we własnym sumieniu, poczuwa jej nieśmiertelność, gdy w każdym sercu tętni wiara w konieczne jej zmartwychwstanie.

Ze wszystkich atoli polskich spraw, szczególna świętość cechuje te mianowicie, które, dlatego właśnie, że zajmują pierwsze stanowisko na polskiej ziemi, składają zarazem główny zaczyn niepożytych prawd i duchowego bytu u wszystkich oświeconych narodów. Rzecz polska, – rzecz więc zatem powszechnie ludzka, inaczej nie byłaby polska; – oto pewnik, którego ubiegłe nasze i współczesne dzieje, są żywym a nieustannym dowodem.

W dziedzinie duchowej, na pierwszym miejscu wybłyska u nas, znane z podań i z własnego doświadczenia uczucie: Patriotyzm.

Nad tym to Zniczem naszej ojczyzny, przyjdzie nam zastanowić się z bliska. […]

 

I.

Ze wszystkich uczuć najszlachetniejsze, Patriotyzm, kwiat że tak powiem wszechuczucia, wszystkie inne w sobie wielmoży i urzeczywistnia. Wyrosły na niwie rozmiłowania w Dobru ogólnym, z osobistego zupełnym zaparciem, rozkwita, w nieograniczoną ciągłą ofiarę własnego szczęścia, w podejmowanie wszelkich trudów i cierpień, dla tej to Idei, która ludzkim wyrazem zwie się Ojczyzną.

Nie ma na ziemi żadnego wzniosłego uczucia które nie skrzyłoby się drobną chociaż iskierką w tej wspanialej gwieździe, jaką jest Patriotyzm.

Troskliwość rzewnej matki, niewysłowiony jej napływ szczęścia na duszę wobec pomyślnej kolei losu dziatwy, kleszcz rozpacznych boleści, strasznych katowni na serce w razie ucisku lub nędzy na jej potomstwo; – opatrzność poważna ojca, gotowość do męskiego czynu za cześć, za niepogwałcalność praw, za chwałę rodziny, chluba z dopełnionych przez takową bohaterstw, srogie ponękanie na duchu wskutek zabrnięcia tejże na manowiec fałszywych dzieł; – synowskie a raźne posłuszeństwo do ofiary, religijny szacunek dla nabytej w przeszłości sławy, popęd ku niesieniu w dom wszystkiego co zdolne wielmożyć duchową i dotykalną chudobę; – braterstwo we wzajemnym poczuciu krzywdy spadającej pojedynczo na każdego z członków rodzeństwa, przyrodzony, bezwiedny niejako tłok ramion do ramienia w chwili niebezpieczeństw grożących wspólnej strzesze; – idąc nawet dalej, młodzieńcza owa miłość, która uniesiona namiętnym porywem, w jednej osobie widzi urzeczywistnienie całej skarbnicy wszystkich ideałów, – oto pojedyncze a pełne kłosy uczucia, jakie obok tysiąca innych, wiążą się w uroczysty ów złoty snop: Patriotyzm!

 

II.

W naukach przyrodzonych, nazwano ciałem prostym, czyli pierwiastkiem, każde ciało, którego dotąd nie zdołano rozłożyć. Wiedza sili się na rozkład tychże ciał; z każdym wiekiem ilość takowych uszczupla, dąży ku wynalezieniu jedynej dla wszystkich, źródlanej zasady; potęga woli, myśli i pracy, wywnętrza upiorne tajniki przyrody. Waleczników w tej sprawie, poczet znakomity a nieprzerwany; od Demokryta do Leibnitza, i od tegoż, do współczesnych nam poszukiwaczy, zagiętych nad zagadką wszechstworzenia, tym odwiecznym Sfinksem ciekawej ludzkości.

Rzeczy niedotykalne, objawy ducha, są również wynikiem mistrzowskiego układu różnorodnych żywiołów.

Każde uczucie, jako roślina, głęboko wprzód tai swoje nasienie, następnie kiełkuje; z wierzchu, ze spodu, chłonie w siebie pożywne soki; poi się światłem, wytryska w liść, barwi się kwieciem, – i wtedy dopiero w pełni całokształtu, nęci ku sobie wonią, zachwyca doskonałością każdego szczegółu, pieści wzrok krasą wieńczącej korony. Biesiada to wyprawiona przez ziemię, słońce, powietrze, lub w danym razie, przez czysto duchowe, zasadnicze żywioły. W ostatnim zwłaszcza wypadku, nieskończoność na roścież otwiera wrota przed psychologicznym badaczem.

Nie pora atoli zapuszczać się w daleki rozbiór. Jeden rzut oka starczy na wykazanie dwóch głównych żywiołów, z których składa się Patriotyzm, – jako w litej taśmie, gdzie na przemian, jedna nie złotem, druga purpurą połyska.

Pierwszy żywioł garnie w siebie pierwiastki wrodzone; objawiające się mimowiednie, doraźnie. Drugi, wielmoży towarzysza nabytkiem wyrozumowanych pojęć i uczuć wykwitłych z doświadczenia.

Zaczynem pierwszego jest popęd ku społecznemu bytowi, z jakim każdy człowiek przychodzi na świat, konieczność bliźniej pomocy, wdzięczne takowej przyjęcie, ofiara w lot własnej usługi, stąd zaś głęboko zatajony na dnie sumienia obowiązek pewnej wzajemności w oporze przeciw niefortunnym kolejom żywota.

Logiczne rozumowanie à priori nie bierze tu jeszcze żadnego udziału. Myśl nie zdążyła jeszcze zdać sobie sprawę z nagle dokonanego przed nią wypadku, gdy uczucie drasnęło już po sercu, płomieniem buchnęło do mózgu, w razie zaś potrzeby, zakierowało wolą i wywiodło czyn.

Jednym z powszednich objawów tego to wrodzonego Żywiołu, jest doraźny popęd szlachetnej dumy lub srogiego upokorzenia, jakie zdejmują nas mimowolnie na wieść niespodzianą o dopełnionym poświęceniu, lub o popełnionej nikczemności przez blisko dotykające nas osoby. W pierwszym i w drugim razie, czyn, na zewnątrz naszego uczestnictwa, z dala dokonań, – co nie przeszkadza, że wskutek złudzenia przyrodzonego duchowi, uczucie chluby owiewa nas swoim urokiem, lub czoło płonie przelotną czerwienią niezasłużonej sromoty.

Wrodzona to ludziom wzajemność, objawem szybszym nad wszelkie rozumowanie, uderza w struny sumienia, tej dźwięcznej harfy, istoty moralnej człowieka.

Dźwięk zatem wywołań i głęboko poczuty. Skąd wynik pierwszego drgnięcia? – wiadomo. Jak daleko następne zapłyną, gdzie ma skonać ostatnie, w jakich granicach zewnętrzny wypadek oddziaływa na wrodzone a mimowiedne na uczucie bliźniej wzajemności, kiedy dokonany czyn traci swoją wrażenność i przestaje utowarzyszać sumienie do moralnych swoich następstw...? Oto zagadka, której rozwiązaniu podoła prędzej, dotykalny, prosty przykład niż niejedna subtelna teoria:

Wyhodowane razem rodzeństwo, doszedłszy do pełnej liczby lat, powszednim obyczajem, nie zalega matczynego gniazda. Pisklęta porosły w pióra. Każde, rozmachem młodzieńczych skrzydeł, puszcza się w szeroki świat, i rzuca swe siły na walkę osobistego przeboju o życie. Pokrewne węzły wytężają się w dalekie nieraz przestrzenie między członkami rozpierzchłej rodziny; jeden dba, troszczy się, niepokoi o drugiego, i rzecz całkiem przyrodzona, pojedyncze każdego koleje, wszystkim zarówno, niosą słodkie lub bolesne uczucia.

W dniu atoli opuszczenia domowej strzechy, widnokrąg możebnych wrażeń, już się niezmiernie rozszerzył. Wędrowiec przybywa do miasta. Nieznany, tonie śród odmętu różnorodnej ludności. Pewnej nocy, zbiegowisko. Niebo zapływa czerwoną łuną. Wybucha straszny pożar. Tłum zewsząd garnie się ku rozszalałemu ognisku. Pośród gawiedzi, różne pogłoski krążą o przyczynie klęski. Ogień podłożony; schwytano podpalacza. Wymieniają go po nazwisku. Słyszy je wędrowiec, i własnym niedowierza zmysłom. I on toż samo nosi miano. Złoczyńca więc, może brat, może pokrewny, bliski lub daleki, może tylko używający podobnej nazwy?... Wstrzymuje się rażony niby piorunem; rozpacz i wstyd buchają mu do mózgu, dławią za serce. Zapomina chwilowo, że sam niewinny. Przede wszystkim, rad by skryć się pod ziemię, zaprzeć własnego bytu. Przeklina dzień, w którym powziął nieszczęsną myśl przybycia do miasta.

Ale postać rzeczy zmienia się nagle. Pogłoska fałszywa! i z czarnej, przedzierzga się w białą. Oskarżony na oślep, nie złoczyńcą, lecz bohaterem. On pierwszy przyskoczył z drabiną, wśród kłębów dymu wdarł się w rozpłomieniony zrąb, niesłychana odwagą i cudem niejako, pokonał śmierć, wyrwał z morderczych jej objęć, matkę i dziatwę!

Tłum podnosi grzmiący oklask. Nazwisko wybawcy płynie w Niebiosa. Wędrowiec stopą nie tyka ziemi. Uczucie chluby skrzy mu z oblicza. Gdzie on? ... gdzie mąż świętej ofiary?... Zanim go ujrzał, już widzi w nim brata, lub pokrewnego, bliskiego lub dalekiego, boć przecie między ludźmi jednego nazwiska, muszą się wiązać jakiekolwiek rodzinne węzły. Chwała zaś jednego potomka, opromienia cały ród.

Tak, za postawieniem stopy na pierwszym szczeblu życia, objawia się mimowiednie, wrodzono to uczucie, obopólnej wzajemności, utowarzyszenia moralnego w pomyślnych, lub złowrogich kolejach.

Tu atoli, dopiero początek.

Życie, jak uśpiona fala, wyzwana pociskiem do ruchu, zatacza coraz szersze pierścienie. Człowiek niebawem spostrzega, że starczy mu uczucia nie tylko dla rodziny, nie tylko dla pokrewnych, dla bliskich okolicznych sąsiadów, ale i dalej.

Wojna w kraju. Ojczyzna, zawezwała wszystkich synów do walki. Odpowiedzieli z zapałem. Każda dzielnica, każde województwo, zbroi swój hufiec. Każda chorągiew bierze nazwisko od właściwego sobie okręgu. Toczą się bitwy. W jednej z nich, walnej, wygrana upornie się chwieje, gdy nagle, chorągiew jednej dzielnicy, pędzi na odsiecz, rzuca się na własną zatratę, pole swym trupem zaściela i przechyla szalę zwycięstwa na stronę matki ojczyzny. Szczęśliwa wieść grzmi na cały kraj. Kobiety, starce zaniechani w dzielnicy, padają sobie nawzajem w rozrzewnione ramiona: płaczą za poległych, ale spod łez błyska żar butnej chluby. Zdaje się im w pierwszej chwili obłędu że sami przyczynili się do dzieła. Nie dziw, że cud rycerski dokonań! Wszakże to nasi, tak hartownej młodzi, w reszcie ojczyzny nie znajdziesz!.. Inne ziemie wielbią i sławią; trochę zazdroszczą, ale da Bóg doczekać, same zarówno wystąpią.

Krąg doraźnego uczucia wzajemności znacznie się już rozszerzył. Weźmy pielgrzymi kij; znajdziemy go dalej.

Z oczu, ale nie z serca stracona ojczyzna, daleko za nami została. Otwarły się szeroko posępne wierzeje tułaczego żywota. Znikły pokrewne, sąsiedzkie, okoliczne, ziemiowe granice. Ojczyzna rozćwiartowana na politycznym Atlasie państw, streszcza się w prawowitej całkowitości na wygnaniu. Wobec samych siebie, wobec cudzoziemca, każdy, z jakiejkolwiek dzielnicy ród wiedzie, przede wszystkim i nikim innym jedno Polakiem. W kraju, jeden byłby może nie znał drugiego, lub też byłby dopytywał o rodzinę, o stosunki. Tu, każde polskie drzwi, dla każdego Polaka stoją, lub winny stać otworem. Przed obcym, zdaje się, że moralnie, wszyscy za jednego, jeden za wszystkich odpowiada. Lada błąd popełniony, każdego dotyka, korci; całej gromadzie doskwiera. Potwarz na jednego, wszystkich zarówno oburza. Niech cudzoziemiec wystąpi z zarzutem, wnet, przed rozpoznaniem sprawy, przed wysłuchaniem dowodów, pierwsze doraźne uczucie prze do zadania fałszu pogłosce, i dopiero wobec dotykalnej zewsząd rzeczywistości, srodze nęka na duchu.

Chwil prawdziwego wesela niewiele. Zdarzają się atoli czasami nieporównane, niewysłowione.

W gronie nieodrodnych Francuzów, przychylnych zatem naszej sprawie, zatoczy się niekiedy rozmowa o Polsce. Starce przypominają waleczność dawnych towarzyszów broni na polach bojowych całego świata. Młodzież, z zapałem przytacza wypadki z ostatnich powstań, wlecze moskiewski ucisk pod pręgierz publicznego oburzenia, stawia wzniosłe przykłady hartu, ofiary, męczeństwa, sławi świętych wyznawców polskiego martyrologu. Kobiety, ze łzawą powieką, wielbią rycerską wytrwałość i bohaterskie poświęcenie polskich sióstr, żon i matek. Śród całego towarzystwa, jeden tylko przychodzień, odosobniony od reszty, słucha na ustroniu i milczy. Przychodniem tym, Polak, wygnaniec. Słucha, a za każdym usłyszanym wyrazem, rośnie w nim serce, pierś wzdyma się chlubą z polskiego rodu, poi się urokiem rzewnej rozkoszy na widok zasłużonych wieńców, jakimi cudzoziemiec zdobi mu Matkę Siedmiu Boleści, Ojczyznę. Nie ma tu miejsca na żadną rozwagę, na cień nawet rozumowania. Umysł zachowuje się biernie; nie odbywa najmniejszej pracy. Uczucie chłonie w siebie wszystkie wrażenia, i pieści, porywa, unosi, upaja całą istotę. Jednym błyskiem wyrabia się uwzajemnienie pojedynczej osoby do przeszłych losów, do teraźniejszej katowni, do nadziei wymiaru sprawiedliwości dla całego kraju.

Doraźność ta objawów, przyrodzonego człowiekowi utowarzyszenia w bliźnich przebojach, uwidocznia się nie tylko w stosunkach jego do rodaków i do ojczyzny. W całokształcie ludzkości, każdy naród stanowi jedną część; każdy następnie osobnik jest członkiem jednej, powszechnej rodziny. Krzywda wyrządzona bliźniemu, w jakimkolwiek tenże przemawia narzeczu, wszędzie zarówno oburza prawe sumienie, i nagli je ku pośpiechowi z pomocą niedoli.

Za świętość tak wywołanego uczucia, przed dziewiętnastym wiekiem, skonano na krzyżu.

Zasada powszechnego braterstwa nie wytworzona z niczego, nie objawiona żadnym niepojętym cudem, lecz po prostu wydobyta na jaźń z ostatnich głębin sumienia, gdzie dotąd drzemała w zarodzie, lub kiełkowała po kryjomu. Na pagórku Golgoty, Patriotyzm pierwszy raz nabywa przekonania, że mu odtąd za ciasno będzie w dotychczasowych granicach najwznioślejszego u pogan uczucia; od razu więc tuli do serdecznych objęć całą ludność ziemskiego obszaru. Otwiera się bezmiar wzajemnego pobratania; zanim jednak człowiek zdoła wypełnić go uczuciem, i zasada przeprowadzić w czyn, musi wprzód stopniowo wdzierać się ze szczebla na szczebel, dopóki nie postawi zwycięskiej stopy na tym szczycie, z którego widnokręgiem: Nieskończoność! Wrodzony, doraźny żywioł, wszędy odtąd będzie mu towarzyszył, zawsze popchnie go do ujęcia się za bliższym przeciw dalszemu; za pokrzywdzonym przeciw krzywdzącemu, aż dopóki nareszcie nie starczy mu już ludzkich istot na ziemi, dopóki ku ostatniej nie wystąpi z bratnim uściskiem.

Widzieliśmy jak na obcej dziedzinie draśnięty w danym razie mimowiednym uczuciem, Polak ujmuje się za Polakiem. Przerzućmy go z Europy za Atlantyk, do Zjednoczonych Stanów, lub na afrykańskie jakie wybrzeże. Własnego rodu nie zapomni, lecz wobec mieszkańców, wśród których przychodniem, poczuje się utowarzyszonym do losów każdego Europejczyka, i zniewaga na jednego rzucona, w nim także oburzenie wywoła. Niech atoli w gronie Amerykanów, zapuści się w zielone pustynie, gdzie dogorywają dzikie szczątki pierwotnych władców kraju, – Indian; niech z Beduinami z libijskiej Sahary, zakoczuje u źródeł Nilu, między Abissynami lub w czarnej Nubii, wnet rodakiem będzie mu biały, przeciw miedzianym obliczom, przeciw kędzierzawej wełnie na głowie.

Matematyk zagłębiony nad rozwiązaniem równań wysokiego stopnia, wprowadza w nie przypuszczalny jeden wyraz, fantastyczną mrzonkę, gwoli której, prawda następnie z zagadki się mu wylania.

Gdyby w sprawach rozbioru uczuć, godziło się zwać na pomoc paradoks, pobłażający słuchacz dozwoliłby może w obecnym razie nadużyć swej łaski.

Przypuśćmy na chwilę, że grono ludzi z rozmaitych szczepów tej ziemi, bądź z sobą pobratanych, bądź sobie wrażych, porwane czarodziejskim wirem, nagle spada na planetę, gdzie krążą istoty całe odmienne od ludzkich. W mgnieniu oka, niknie wszelka różnica krwi, rodu, przekonań. Biały garnie się ku czarnemu; miedź indyjska kwapi się ku malajskiej pozłocie; obopólne, bratnie uczucie wiąże jednych ku drugim. Już nie gromada to ludzi uszczkniętych po różnych krańcach ziemskiego padołu, lecz jedne rodzinne koło, lecz dziatwa z tegoż samego gniazda, nawzajem w sobie rozmiłowana, zarówno troskliwa o każdego pojedynczy los.

Powiedzianym jest, że paradoks bywa niekiedy, jeżeli nie zupełną prawdą, to przynajmniej częścią prawdy, przejrzaną w mglistej oddali. Przytoczony tu fantastyczny argument, uwydatnia przed wyobraźnią kierunek, jakim ludzkość dąży ku urzeczywistnieniu najwyższych, społecznych celów. Przyjdzie czas gdzie narody ukształtują się w jedną, bratnią rodzinę; rozbłyśnie era, gdzie każdy panem u siebie, wolny od obcego ucisku, oddany wyłącznie walce spokojnej z przyrodą i wielmożeniu własnego ducha, ku całemu rodzajowi wyciągnie bliźnie ramiona, i w każdym człowieku powita towarzysza uwzajemnionego na wszelką przygodę. Cel niechybny, konieczny, ale przed zwykłym poglądem tak dziś daleki, że śmiertelne oko, w drodze ku niemu wiodącej, widzi raczej asymprotę niż prosto wytknięty gościniec. Tymczasem, każdy dzień wymierza pracę, względnie do sił człowieka. Zadaniem współczesnych pokoleń jest przebój ku ułożeniu się sprawiedliwym ładem po swobodnych dokoła ojczyznach. Następne podążą dalej. Zanim więc wybije godzina na pełny rozkwit uczucia wszechspołecznego braterstwa, jedynym zaczynem powszechnych dążeń i dzieł, jest i winien być Patriotyzm.

 

III.

Określiwszy w ten sposób żywioł wrodzony, objawiający się doraźnie, pozostaje nam przystąpić do badań nad żywiołem drugim, wynikłym z czystego rozumowania, opartym na dziejowych wypadkach. Żywioł ten panuje nad pierwszym, chłonie go w siebie, potęguje własnymi przymioty, i ostatecznie, nadaje mu pełny, rzeczywisty charakter. On to stanowi najdroższy ów klejnot właściwej każdemu ludowi skarbnicy, klejnot, który w psychologicznym rozwoju narodowego ducha, zwie się Ideałem.

Każdy naród, historyczną pracą, wyrabia u siebie własny swój ideał, czyli summę sprawiedliwości, braterstwa, poświęcenia, oświaty, jaką niesie w ofierze całej ludzkości, ku prędszemu spełnieniu ostatecznych jej przeznaczeń.

Im który naród głębiej zaprzepaszczony w wyłącznej trosce o własną a materialną moc; im mniej czuje się uwzajemnionym do losów zagranicznych plemion; im obojętniejszy u siebie na równość praw i obowiązków każdego człowieka; im gwałtowniej szatanią się w nim wraże popędy: mordercze na zabój współzawodnictwo, nienasycona chuć zaboru, zawiść i pogarda ku obcym, duma z pomyślnie dokonanego rozboju, – tym coraz słabiej tli w nim światło Ideału. Zamiast promienie mu z góry, pełza po ziemi; nie słońce, nie gwiazda, nie złocisty meteor, lecz cmentarny ognik wywołany trupią zgnilizną. Naród taki, walczy, zwycięża, panuje, żyje, dopóki starczy mu ziemskich, pięściowych potęg. Niech raz jednak wpadnie na manowce niepowodzeń, wnet sypną się nań klęski, jedna za druga. Niemocny oddziaływać z ducha, każdy dzień naznaczy upustem nowych sił. Pękają w nim podstawy, zrąb wali się, rozpada w proch, i niebawem, po rozbitku, tyle tylko, że w dziejach pozostanie suche wspomnienie.

Tak przepadło starożytnych mocarstw niemało; tak może ze współczesnych, niejedno jeszcze zaginie.

Naród atoli, który bojował za dobrą sprawę; który umiał poświęcać się i cierpieć dla zasad własnych a wspólnych zarazem całej ludzkości; który, w potrzebie, obowiązek bliźniej usługi, wzniósł nad ponętę własnej korzyści, – naród ten, wbrew najboleśniejszym, rozpaczliwym kolejom, zdobył sobie rękojmię nieśmiertelności, i dopóty będzie nią się posługiwał, póki tak wywalczonego Ideału, na chwilę nie straci z wzroku, z myśli, z uczucia, z czynu. Rozćwiartują go, obedrą z wszelkich praw, zaprzeczą w nim polityczne życie, wymażą nazwisko z geograficznych, urzędowych map, ciało i ducha wezmą na męki; zda się, że wszystką krew wytoczą mu z żył. Nadaremnie!... Ideału nie dosięgnie katowski topór, Patriotyzmu nie zadławi szubieniczny postronek. Wzrok dyplomatów, na pierwszy pogląd, nie dostrzega narodu. Jeśli go nie ma, jeżeli zniknął, skąd owa tajemna niemoc, która w danych razach obezwładnia potężne siły wolno bytnych państw?... Co im wikła najmądrzej przemyślane zamiary ułożenia się w bezpieczny a spokojny ład? Skąd niemożebność szczerych a trwałych sojuszów? Gdzie ukryta przyczyna spychająca koniecznie każdy polityczny krok na fałszywe rozdroże?... Mocarstwa, na pozór zdrowe i wszechwładne; w głębi każdego, niedostrzeżony robak, toczy je i obezwładnia.

Zarodem tym niemocy jest gwałt dokonań na jednym ze zbiorowych członków ludzkiej rodziny, jest: czynne łub bierne, zawsze atoli ściśle wzajemne wspólnictwo w odmowie sprawiedliwości pokrzywdzonemu. Tak, jeden zgrzytliwy dźwięk, starczy na poplątanie wielkiej harmonii.

Pokonany ale niezwyciężony, codzienną katuszą składany w grobie, ale pomimo to nieśmiertelny, naród zużywa wiekowy ucisk, walczy, odradza się, przekazuje następnym pokoleniom obowiązek nieustannej ofiary, uzbraja je tym czarodziejskim orężem, tym talizmanem, przeciw któremu nie podołają wszystkie siły ziemskiej przemocy, przekazuje im tarczę: Ideał i miecz: Patriotyzm.

Stąd jasny wniosek że potęga rzeczywista, co zaś więcej, że wartość każdego ludu, stosunkują się do wzniosłości właściwego mu Ideału.

Historyczny ten pewnik naucza zarazem, że nie u wszystkich ludów, jeden i tenże sam Ideał, że w jakości rozmaitych Ideałów, różnica znakomita. Ten prześwieca światłem zaćmionym; tamten skrzy poziomo; ów wyżej błyska; inny rozpromienia szeroki widnokrąg; ostatniego trudno dopatrzyć, można prawie zaręczyć, że znikł zupełnie, lub że go nigdy nie było.

Zachodzi pytanie czyli tam, gdzie wyraźny brak Ideału, Patriotyzm również nie znajdzie dla siebie podniety, czy miłość Ojczyzny nie odszuka iskierki na zażegnięcie świętym zapałem krajowych serc.

Ze stanowczym a ostatecznym wyrokiem, spieszyć tu się nie godzi.

Jakkolwiek w tym lub owym szczepie, podupadły nastrój ducha, człowiek nigdy nie wyradza się tak do szczętu, aby w głębinach sumienia nie kiełkowało mu nawet, żadne ludzkie uczucie. Pozbawiony więc Ideału, zdobędzie się jeszcze na Patriotyzm, poczuje uwzajemnienie samego siebie we wspólnych losach Ojczyzny, krwią i dostatkiem zaszafuje, ale Patriotyzm to będzie najpośledniejszego rodzaju, Patriotyzm przewagi nad wrogiem, bez względu na powody i cel walki; – lecz miłość ku rodzinnej ziemi, będzie to uczucie wywołane koniecznością odporu, i nie więcej szlachetne, jak u wilczycy, która ostatkiem sił broni przed psiarnią nie pogwałcalności własnego łożyska.

Ofiara o tyle święta, o ile cel wyższy a ogólniejszy. Krew, ten płyn, według słów Goethego, szczególny a tajemniczy, – upuszczona dla zaboru, roskałuża się w przeklęte a zaraźliwe bagnisko; wytoczona dla własnej wyłącznie obrony, wsiąka w ziemię; przelana dla sprawy wspólnej z Dobrem ludzkości, paruje ku niebu, i stamtąd, purpurowym obłokiem dodaje Ideałowi potęgi i krasy.

Najnowsze artykuły