Artykuł
Uwagi o rządzeniu i człowieku rządzącym
Jerzy Drobnik

 

Pierwodruk: Warszawa 1938, s. 3-25. Przedruk: W stronę autorytaryzmu. Nacjonalizm integralny Związku Młodych Narodowców 1934-1939, (red. M. Marszał), Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2008.

 

 

To są uwagi wstępne, które zdaje mi się warto powie­dzieć, a to dlatego, że gdy samo rządzenie nie jest czynnoś­cią grzeczną, tedy i uwagi o nim nie zawsze mogą być zu­pełnie grzeczne. Napotkają na sprzeciw, przybierają zabarwienie woli, wkraczają w sferę namiętności. Niedaw­no, gdy na jednym z wieczorów czwartkowych w Poznaniu w Pałacu Działyńskich w temacie wykładu widniało słowo „totalizm”, zabierając głos w dyskusji, zwróciłem uwagę na właściwość niektórych słów. Są one magnetyczne, lepkie. Rzucone między inne, natychmiast przyciągają albo odpychają otoczenie, wywołują ruch, a istota ich pokrywa się szybko warstwą przyciągniętych i przy­klejonych przedmiotów i wyobrażeń. Ileż to np. właśnie koło słowa „totalizm” wynikło dyskusji, ile deformacji tego słowa, ileż przywiera, gdziekolwiek się ono pojawi, natychmiast do niego kształtów. A wszystko to dlatego, że słowo „totalizm” łączy się dzisiaj z pojęciem rządzenia. I dlatego słowo „totalizm” również nie jest grzeczne, wy­wołuje spory i starcia. Nie można rządzić grzecznie. Nie można o rządzeniu nawet mówić grzecznie.

Trzy są, zdaje mi się, elementy rządzenia: 1. człowiek, który rządzi, 2. narzędzia, którymi rządzi, 3. materiał ludzki, którym rządzi.

Sprecyzujmy rzecz bliżej w pierwszym punkcie, a mia­nowicie, że człowiek, który rządzi, jest człowiekiem twór­czym, że posiada wyobrażenie, jak świat powinien wyglą­dać, bowiem to, co widzi, odczuwa jako złe. Uczucie nieza­dowolenia z tego co jest, stanowi bardzo ważny moment przy twórczym rządzeniu. Ono to jest dla człowieka rzą­dzącego bodźcem dla pracy mózgu oraz bodźcem dla aktu woli i decyzji. Człowiek rządzący stwarza sobie wyobraże­nie, jak świat koło niego winien wyglądać. Gdy Piłsudski żył w czasie niewoli, stworzył sobie wyobrażenie Polski niepodległej. Gdy później widział naokoło siebie chaos parlamentarny i zanik autorytetu rządu w Polsce, odczuwał to jako stan nie do zniesienia, a mózg jego wśród przy­krych doświadczeń i bólu, wśród zmagań i łamań się ze sobą, tworzył wyobrażenie silnej władzy. Stało się ono bodźcem dla aktu woli, zmierzającej do realizacji.

Udziałem człowieka rządzącego jest zawsze zdolność od­czuwania braków i błędów, osobiste cierpienia z tego po­wodu i wyobrażenie sobie stanu innego, stanu idealnego, który by usunął te braki. Rządzi on w tym celu, ażeby ten nowy stan urzeczywistnić.

Stąd człowiek twórczy, człowiek rządzący jest zawsze w rozbracie z otaczającym go światem. Jego wyobraźnia tworzy obraz sprzeczny z rzeczywistością, wśród której żyje.

Ale wtedy dopiero jest on człowiekiem rządów, kiedy decyduje się na wyciągnięcie wniosków z pracy swego mó­zgu, kiedy nie wystarcza mu wyobrażenie nowej własnej rzeczywistości, namalowane na szybie jego wyobraźni, ale kiedy chce je ściągnąć na ziemię, uformować tę ziemię we­dług swego wyobrażenia. Tym większy jest człowiek rzą­dzący, im bliższa jest droga między bólem, odczuwanym z powodu otaczającej go rzeczywistości, między pracą umy­słu, która daje mu wyobrażenie innego, odmiennego stanu rzeczy i między wolą realizatora. Człowiek rządzący tym się odznacza, że wyobrażenie wyzwala w nim natychmiast prądy wprawiające w ruch motor postępowania. Skoro ist­nieje warstwa izolacyjna między jednym a drugim, nie jest to człowiek rządów. Nie jest nim również, o ile w skład wy­obrażenia nie wchodzi motyw materiału, w którym ma ono być realizowane, o ile to innymi słowy jest wyobrażenie abstrakcyjne, nie przybierające konkretnych form, nie ope­rujące stojącym do dyspozycji materiałem ze znajomością absolutną jego właściwości. Ta znajomość bowiem gwaran­tuje dopiero możliwość realizacji, zapobiega abstrakcji czysto teoretycznej.

Wspomniane powyżej warstwy izolacyjne są niestety w Polsce bardzo częste. Tworzą je bojaźń, przerażenie przed krzykiem, strach przed podjęciem walki, a mówiąc po prostu, grube i miękkie warstwy wygody, pragnienie spokojnego życia, niechęć do twardego pancerza i zamiło­wanie do ciepłego poczucia bezpieczeństwa. Ta właśnie izo­lacja jest w Polsce najbardziej rozpowszechniona. Są lu­dzie zdolni nawet do powzięcia wyobrażenia odmiennego od istniejącego stanu rzeczy, ale wyobrażenie to pozbawione jest krwi, nie wyzwala żadnych skutków, żadnych aktów woli, pozostaje jak witraż rzucony w tajnej kaplicy pry­watnej, do której nikt oprócz właściciela nie wchodzi, a i ten rzadko, bo jednak czasem przez grubą warstwę izo­lacyjnej wygody może wyobrażenie to przebić jakieś ka­nały i wywołać niepokój. Co prędzej ją wtedy opuszcza.

Są to ci liczni ludzie w Polsce, którzy z niczego nie wy­ciągają konsekwencji, nawet z własnych przekonań, ludzie wygodni, przyjemni, dowcipni, zwalczani tylko wtedy, gdy zaczynają za wiele o tych przekonaniach mówić i mogą wreszcie wzbudzić podejrzenie, że jeżeli sami ich nie za­czną realizować, to mogą nimi zarazić innych.

Ludzie rządzący – a mamy na myśli tylko takich, któ­rzy zdolni są do powzięcia obrazu własnej rzeczywistości – tym się właśnie odznaczają, że ich wyobrażenie jest natury konkretnej, że widzą je od razu w materiale, unikając przez to abstrakcyjnego oderwania, że są realizatorami, nie ma­jąc żadnej warstwy izolacyjnego tłuszczu między pracą myśli, a wolą czynu, że wyciągają konsekwencje, ażeby uformować świat według swego wyobrażenia.

Z tego wynika z góry rozbieżność między nimi a resztą świata, tragedia walki i samotności. I czasem rzecz dziwna, nie cel sam w sobie jest powodem tej rozbieżności. Na niepodległość Polski godzili się swego czasu wszy­scy. Ale wyobrażenie konkretne, szczegółowe dążenie do ­niej, wyobrażenie zawierające w sobie konkretność drogi do celu, stworzyło dopiero tragedię walki tego obrazu z rze­czywistością. Oto odwieczny dramat twórcy: opór mate­riału. Ten opór jest zawsze, był zawsze i będzie zawsze i wszędzie w każdej dziedzinie. Przecież nawet poecie opie­ra się materiał taki miękki, jak słowo, i długa jest walka z nim, zanim je opanuje. Człowiekowi rządzącemu opiera się również materiał, w którym tworzy, opierają się ludzie. Jest to najtrudniejszy materiał, jaki sobie można wyobra­zić. Im odmienniejsze jest wyobrażenie własnej rzeczy­wistości u człowieka rządzącego od rzeczywistości go ota­czającej, im głębiej otaczająca rzeczywistość go boli, im silniejsza jest wola realizatorska, tym silniejszy jest roz­brat jego ze światem, tym silniejsza sprzeczność, tym gwał­towniejsza walka.

Psychologicznie rzecz biorąc, stąd właśnie wywodzi się tragedia samotności człowieka rządzącego. Są chwile, w któ­rych wszyscy są przeciwko niemu. Obrońcy starego stanu rzeczy, ci są w większości. Inni, którzy chcieliby zmiany, ale nie rozumieją dróg realizacji. Jeszcze inni, którzy mają odmienne wyobrażenia, kłócące się z dążeniem człowieka rządzącego. A nawet przyjaciele, którzy też, nie widząc jego dróg myślowych, nie tkwiąc w rdzeniu stworzonego przezeń obrazu, nie tworząc go sami, nie podążają za nim i bywają przerażeni, obawiają się, starają się hamować nie z wrogo­ści, ale z najlepszej woli.

Człowiek nie tylko genialny, ale człowiek wybitny bar­dzo, staczający walkę śmiertelną z otaczającą go rzeczywi­stością, jest sam nawet wśród przyjaciół. Znamy wypowie­dzenia – między innymi również Piłsudskiego – po prostu tragiczne, o męce takiej twórczej samotności, absolutnego niezrozumienia, ba nawet walki z najbliższym otoczeniem. Kto decyduje się wcielać w czyn wyobrażenie swojego świata, ten zawsze i wszędzie zdecydować się musi na taką tragiczną samotność, ten również zdecydować się musi na tragiczny konflikt. Zawsze w pewnej chwili znajdzie się w tej sytuacji, że albo się wyrzecze realizacji – a wtedy nie wybaczą mu przeciwnicy, nawet podjęcia próby – albo podejmie walkę. I nie ma się co łudzić: tragicznego kon­fliktu nie uniknie nikt w podobnej sytuacji. Nie ma na to sposobu, tak jak nie ma sposobu przekonania istniejącej rzeczywistości, żeby się sama usunęła za łagodną namową. Nic i nikt się sam nie usuwa. Jeżeli nie co innego, sprzeci­wiają się temu prawa bierności, prawa trwania masy. Dla człowieka mającego odmienne od wszystkiego, co go otacza, wyobrażenie świata, nadchodzi chwila, kiedy musi się zde­cydować na akcję czynną, wymierzoną przeciwko otaczają­cemu go światu, który chce zmienić, stawiając na jego miejsce świat inny. A wtedy świat zaatakowany broni się i zwalcza go.

Tego rzecz prosta unikają ludzie, którzy nie należą do rzędu twórców, których wyobrażenie nie odbiega od otocze­nia, jest z nim zupełnie zgodne. Ale wtedy nie ma też żad­nego przetworzenia, przeciwnie, jest zgoda z tym co jest. I to nie tylko zgoda z tym co dobre, ale właśnie również z tym co złe. To są ludzie znieczuleni na błędy otaczające­go ich świata.

To jest proszę panów, jeden rzut światła na sytuację człowieka, który rządzi w tym zrozumieniu, że są to rządy twórcze, że są to prawdziwe rządy, a o takich tylko chcę mówić. Takie są prawa rządzące nie tylko ludzkością, ale wszystkim, że każde trwanie w miejscu wyłania dyspro­porcje i błędy, akcentuje niedomagania, ponieważ inne rze­czy idą naprzód i musi być utrzymane tempo równoległości rozwoju. Kto jest znieczulony na odczuwanie tych niedo­magań, kogo one nie bolą, kto nie odczuwa konieczności pójścia naprzód i nie jest zdolny do powzięcia wyobrażenia nowego, nowej wizji, ten nie jest powołany do rządów i przewodnictwa.

I druga jest sprawa, która potęguje tragizm sytuacji człowieka rządzącego: oto jest nieraz sam, tragicznie sam w swoich decyzjach i w swoim dążeniu, a nie może być sam, musi mieć koło siebie ludzi, którzy idą za nim, przez któ­rych realizuje swoje wyobrażenie świata, którzy są jego na­rzędziami. Dobranie sobie tych ludzi nie jest rzeczą łatwą, jest rzeczą nawet trudną bardzo. Bo przecież z początku zwłaszcza to jego wyobrażenie, które pragnie urzeczywist­nić, niezgodne jest z rzeczywistością, jest więc w danej chwili nierealne, bo realność jest inna. To jest właśnie to, co jest romantyzmem u takiego człowieka, odmienność tego, co w jego wyobrażeniu ma kiedyś być, od tego co jest. Kie­dy Polska była w niewoli, wizja niepodległej Polski była wizją romantyczną, kiedy w Polsce panowała anarchia, wi­zja Polski rządzonej sprężyście i sprawnie była również wizją romantyczną. Gdyby chcieć powiedzieć – i może by się panowie spytali – co dzisiaj jest wizją romantyczną, po osiągnięciu niepodległości i silnej władzy, zdaje mi się wizją romantyczną jest znowu to, co jest sprzeczne z obecną rzeczywistością, jest naród polski zwarty, jednolity i zorga­nizowany logicznie, o zdrowej, jasnej budowie wewnętrznej społecznej i politycznej, bez obcych żywiołów w mózgu, sercu i obiegu krwi, osadzony głęboko i mocno na trzonach podstawowych swojego bytu, na zdrowym stanie rolniczym, na zdrowym, czysto polskim mieszczaństwie, na czysto polskich tak zwanych warstwach wykształconych, o lo­gicznej budowie wewnętrznej, budowie zwartej i moc­nej. Otóż któż tę wizję romantyczną ma, kto ją będzie wcielał, kto wyciągnie z niej wszystkie konsekwencje, do­słownie wszystkie, kto powie, że jeżeli taka a taka rzecz jest zła, to musi być zmieniona, kto z nią nie zawrze ugody, nie da pozwolenia na jej trwanie, czy to przez wygodę, czy to przez obawę?

Bez takiej wizji proszę panów, i bez wyciągnięcia z niej wszystkich konsekwencji, nie będzie w Polsce rządów z prawdziwego zdarzenia. Wizja o której wspomniałem dlatego jest aktualna, dlatego może być motywem rządów, właśnie dlatego, że to jest wizja sprzeczna z dzisiejszą rzeczywistością. Bo nie mamy zdrowej budowy narodu, nie mamy zdrowej budowy wsi, nie mamy polskiego mieszczań­stwa, za wyjątkiem dzielnic zachodnich, przeciwnie, mamy na jego miejscu żywioł obcy, nienależący do narodu. Nie mamy wyraźnej sytuacji i pola działania dla warstw inte­ligencji itd. Więc to jest dzisiaj wizja romantyczna i do­piero wtedy, gdy ona przestanie być wizją romantyczną, przyjdzie kolej na wizje inne. Wizje, czy ja wiem, jakie? Może wizja panowania Polski nad światem, nadającej mu zdobycze swojego ducha i swojej etyki, i swojego umysłu.

Może się kto z panów uśmiechnie. A jednak nie kładź­my kresu ciągowi wizji polskich, chociaż zachowajmy ich kolejność i patrzmy na razie w jedną. Bo już ta jedna sta­nowi jaskrawe przeciwstawienie się temu co jest, jest ostrym rzuceniem rękawicy istniejącemu stanowi rzeczy. [...]

Ludzie sprytni, ludzie przebiegli będą na takiego patrzy­li z należytą ostrożnością, będą go zwalczać, będą się od niego odsuwać. Dobrze jeszcze, jeżeli zaraz, od razu będą go się bali, jeżeli ten człowiek znajduje się w tak szczęśli­wym położeniu, iż od razu, bez wstępnych walk, będzie mógł budzić bojaźń. Jakiż to ułatwiony start do ataku na istniejącą rzeczywistość.

I mimo wszystko ten człowiek musi znaleźć ludzi, któ­rzy pójdą z nim razem. Ten romantyk musi być niesłycha­nym realistą w wykonywaniu swojej wizji. Tego realizmu wykonania wymaga właśnie realizacja wyobrażenia. Bo to właśnie jest cechą jego działalności: urealnić nierealność.

Łączyć realizm z romantyzmem nie jest rzeczą łatwą. Ale to właśnie, proszę panów, jest tajemnicą geniuszu rządzenia, to właśnie tłumaczy – skoro już raz wymieniliśmy nazwisko Józefa Piłsudskiego – fakt, że ten wielki romantyk mógł jednocześnie wypowiedzieć zdanie: „Il n’y a que la réalité des choses, qui compte”, tak, ale „réalité” przy postępowa­niu, a nie jako zgoda z tym, co jest. Ta trzeźwość, to jest znajomość materiału. Rzeźbiarz nie jest naiwny, gdy ma przed sobą marmur. On wie, że to jest kamień twardy i zim­ny. On zna jego właściwości. On wie, że głaskając go ręko­ma najbardziej stęsknionymi i gorącymi, nie zrobi z niego posągu. On wie, że musi wziąć dłuto i uderzać w niego młotem. Ten chłód i twardość kamienia, świadomość jego właściwości i wzięcie ich pod uwagę przy działaniu, to jest właśnie „la réalité des choses qui compte” w odniesieniu do marmuru. Gdy mowa o polityce, znajomość ludzi, zna­jomość ich zalet, ale tak samo znajomość ich przywar i błę­dów jest rzeczą konieczną. Musi być traktowana jako „ré­alité des choses”. Trzeźwość absolutna w tym kierunku uchroni od „quasi romantyzmu”, od romantyzmu dziecin­nego. Nieznajomość materiału robi z wizji abstrakcję. A nie twierdzę przypadkiem, żeby tym błędom i wadom pobłażać, żeby na nich właśnie opierać działanie, żeby taki właśnie wyciągać wniosek z tej „réalité des choses”. Opierając działanie na wadach i skazach materiału, demoralizuje się i psuje ten materiał, rozszerza i pogłębia skazy. Opieranie się na wadach ludzi prowadzi w prostym kierunku do roz­przężenia własnej grupy rządzącej. Rozłoży się ją i zde­moralizuje. Wady trzeba znać, trzeba wiedzieć, że są, ale właśnie dlatego, ażeby troskliwie unikać możliwości oparcia się na nich, zrobienia z nich podstawy, na której się stanie. Wady dzieła i materiału wyzyskuje się tylko wtedy, gdy się je chce zniszczyć. A tymczasem jakże często wi­dzimy, że właśnie rozmaici ludzie próbują oprzeć się na wadach, na demoralizacji, na sprycie, na interesowności. A czy widział kto, ażeby rzeźbiarz stworzył piękne dzieło oparte na skazach marmuru?

Tak mi się wydaje, proszę panów, że jasne, mocne wy­obrażenie tego, co należy zrobić, wyobrażenie nierealne w chwili koncepcji, wyobrażenie sprzeczne z niedobrą rze­czywistością istniejącą, a realizowane i stające się nową rzeczywistością w miarę wykonania, staje się podstawą prawdziwego rządzenia, a dalej podstawą tworzenia gru­py rządzącej w tym zrozumieniu, iż jest ona narzędziem człowieka rządzącego. Takie wyobrażenie naczelne zapładnia w innych mózgach wyobrażenia pochodne, wyobraże­nia szczegółowe, w tym samym zmierzające kierunku. Bo liczne są konsekwencje, które z niego wynikają, cała hie­rarchia wyobrażeń wołająca o realizację w wielu dziedzinach, a składająca się na totalizm idei zasadniczej. I trzeba powiedzieć, że ta zaraźliwość romantyzmu jest rzeczą rów­nie realną, jest również „réalité des choses”, na którą, na szczęście swoje, może liczyć każdy wódz, gdyż inaczej niczego by nie dokonał. Istnieje hipnoza wyobrażenia, hip­noza celu, psychologiczne działanie i udzielanie się wiary, jej właściwości, wyzwalające czyn, i to są prawa psycho­logiczne, sprzymierzone z człowiekiem rządzącym, z czło­wiekiem wodzem, które działają wbrew prawu bierności, a działają tym silniej, im bardziej silne jest owo wyobra­żenie, im bardziej jest sugestywne i jasne. Jest to prawo działania ducha na materię, ruchu na bierność, wyzwalanie energii przez działanie energii. Znajomość psychologii wad i psychologii zalet to nie jest to samo co znajomość psycho­logii naukowej, względnie znajomość psychologii doświad­czalnej, ale znajomość człowieka intuicyjna, wyczucie ma­teriału, wrażliwość na jego odcienie, podobnie jak malarz, wrażliwy jest na barwy, a muzyk na dźwięki.

Proszę panów, jedno jest pewne: skoro naszkicowaliśmy rządy w najwyższym tego słowa znaczeniu, jako tragiczny konflikt realizatora z biernością otoczenia, to muszę dodać: nigdy, w żadnym wypadku nie można sobie rządów ułat­wiać. Rządy ułatwione nie są żadnymi rządami, bo ułat­wienia ich można tylko dokonać przez zgodę na coś, co jest złe. Tu się niczego nie obejdzie, nikogo na dalszą metę nie oszuka. Gdy się zjawią trudności, trzeba się z nimi rozpra­wić właśnie w ich szczytowych przejawach i natężeniach. A wtedy trzeba się oprzeć na najwyższych zaletach mate­riału, a nie na jego słabościach. Czy Piłsudski tworząc swo­ją ekipę oparł się na tchórzostwie ludzi czy na ich odwa­dze? Na interesowności czy na bezinteresowności? Na mi­łości czy na nienawiści? Otóż, gdy przyjrzymy się proce­som społecznym wewnątrz narodów ujrzymy, że tylko czyn­niki destruktywne opierają się na wadach i wtedy też do destrukcji, a nie do konstrukcji prowadzą. Są to zbyt czę­sto czynniki obce. One na zaletach oprzeć się nie mogą, skoro ich cele nie obejmują narodu, w którym działają, sko­ro ich cele są egoistyczne, inne niż cele ogółu, skoro obejmują sprawy partykularne i przez to rozsadzają całość. Jakież jest wyobrażenie bowiem, do którego zmierzają? W imię czego potrzebne im jest bohaterstwo? Dla jakiego wyobra­żenia każą poświęcić wygodę? Nie, one właśnie na tej wy­godzie się oprą, one oprą się na instynktach i namiętno­ściach, nic wspólnego nie mających z wyobrażeniem lep­szego urządzenia rzeczywistości. One będą chciały ciągnąć zysk z istniejącego stanu rzeczy i ten stan rzeczy, który im zysk gwarantuje, utrzymać. Na tym właśnie polega np. demoralizująca rola Żydów w Polsce, iż w działalności swojej opierają się oni nie na zaletach, nie na pierwiast­kach przezwyciężenia zła w człowieku, tylko na instynk­tach bierności i namiętnościach, które tej bierności nie przeszkadzają, owszem w skutkach ją potęgują. To nie jest nic dziwnego, że złoto jest w tej albo innej formie, że demorali­zacja i rozluźnienie obyczajów są jednym z głównych na­rzędzi działania Żydów w społeczeństwie, w którym żyją.

Grupę ludzi dla walki ze złą rzeczywistością skupić moż­na przez wizję na razie nierealną (ale możliwą do zreali­zowania dlatego, że zawiera w sobie wyczucie realnych właściwości materiału, z którego ma powstać) i narzucenie jej wyzwalających właściwości ludziom, którzy są zdolni nią się przejąć. Pierwiastkiem łączącym są w takim wy­padku nie wady, ale najwyższe zalety w człowieku. Pier­wiastek boski, obudzony w jego duszy zwycięża bierność i wprzęga ludzi w rydwan dokonującej się przemiany. Wie­lu ludzi osiąga w ten sposób wyższy poziom życia, chociażby nawet sami do wielkości wodza nie dorastali. Działanie wielkiego dążenia wyzwala w ludziach nieprzeczuwane nie­raz właściwości. Z taką grupą wódz może realizować swoje wyobrażenie, może spełniać zadanie wielkie. Chociaż po drodze z tej grupy niejedno się wykrusza i niejedno uzu­pełnia.

W grupie tego rodzaju zawsze następuje przesilenie z chwilą usunięcia się czynnika, który wyzwalał energię ludzką. Śmierć człowieka rządzącego nią zaznacza się za­wsze odpływem pierwiastka najwyższego rzędu, który ją organizował i trzymał na poziomie wysokim. W kim nie bije samo z siebie źródło tego pierwiastka, w kim nie zostało przez współżycie z takim człowiekiem obudzone własne źró­dło energii twórczej, kto trzymał się wysoko tylko i wy­łącznie w oparciu o wielkość cudzą, ten, po usunięciu się właściwego człowieka rządzącego, łatwo opada z powrotem w masę ludzi zwykłych. Włącza się on w obręb procesów bierności, w kręgi ludzi sprytnych. Inne już motywy de­cydują o jego działalności, przestaje on być narzędziem działania wielkiej woli realizatorskiej, a zaczynają w nim działać pierwiastki zwykłej praktyczności, pierwiastki życia ułatwionego, sprzeczne zupełnie z jego dotychczaso­wym życiem. Te sprzeczności są czasem tak rażące, iż tu i tam wywołują zdumienie. Słyszy się zdanie: co się z tego człowieka zrobiło?

Przeciwstawieniem typu człowieka rządzącego w zro­zumieniu takim, jak to powyżej starałem się naszkico­wać, jest właśnie typ człowieka bierności, godzącego się z realnością go otaczającą, godzącego się ze wszystkim, co dookoła siebie widzi, nie buntującego się, ale dostosowującego się, a co najwyżej lawirującego. W przeciwieństwie do czło­wieka „naiwnego”, który walczy z otaczającą go rzeczy­wistością, określić go możemy jako typ człowieka sprytne­go, jako typ ugodowca.

Typ człowieka sprytnego reprezentuje bierność masy, zadowolenie, a jeżeli nie zadowolenie to w każdym razie pogodzenie się i ugodzenie z istniejącym stanem rzeczy ra­zem ze wszystkim, co w tym stanie jest złe. Człowiek sprytny jest urodzonym przeciwnikiem człowieka rządzącego w zro­zumieniu twórczym, jest przeciwnikiem strasznie niebez­piecznym, bo reprezentuje ruchliwość bierności. Bierności bowiem nie rozumiemy tutaj jako bezwład i paraliż. W bier­ności tej mieścić się może niesłychana ruchliwość, polega­jąca na ciągłej czynności dostosowywania się. Otóż grupa rządząca, z której usunie się wróg człowieka sprytnego, człowiek naiwnie – twórczy, a tym samym usunie się pier­wiastek walczący z rzeczywistością go otaczającą, staje zawsze w obliczu niebezpieczeństwa wypłynięcie w niej z powrotem na wierzch pierwiastka sprytnej bierności, sprytnej ugodowości z tym, co jest. Zaczyna się osłabienie i rozprzężenie, i jednocześnie zanik znaczenia tej grupy dla dalszego rozwoju narodu. Rozpoczyna ona czynności ugodowe, zamiast podejmować dalszą walkę z otaczającą ją złą rzeczywistością. Pękają wtedy również więzy we­wnętrzne, łamie się jej zwartość.

Tylko podtrzymanie, albo pojawienie się nowej woli realizatorskiej może grupę taką zachować przy życiu – albo, gdy proces postąpił zbyt daleko, powołać nową. Stąd, gdy jedna wola się usuwa, musi ją zastąpić druga, a gdy je­dno nierealne w chwili koncepcji wyobrażenie zostało zre­alizowane, musi się zjawić ktoś, który narzuci inne o po­dobnym charakterze w kolejności, którą zrodzi zły stan rze­czywistości istniejącej i zdolność wizyjna tego, który rządzi. To, czego nam dzisiaj trzeba, to nowego, wyraźnego przeciw­stawienia się rzeczywistości istniejącej w tych dziedzinach, które odczuwamy jako złe, bez względu na pozorną niere­alność i wszystkie trudności tego przeciwstawienia. Czło­wiek, który się jej przeciwstawi, będzie to jednak musiał uczynić tak samo silnie, tak samo wyraźnie, jak to swego czasu uczynił Piłsudski, będzie musiał do swego nierealne­go wyobrażenia włączyć poczucie realności materiału, któ­re wytknie mu drogę praktycznego postępowania i drogę realizacji (poczucie realności materiału, jak wspomnieliśmy, jest w nierealnym na razie wyobrażeniu tym pierwiastkiem, który umożliwia realizację). Będzie on musiał być tak samo zdecydowany wyciągać wszystkie konsekwencje, jak je swego czasu wyciągał Józef Piłsudski, gdy tego zaszła po­trzeba.

W przeciwnym razie będą się wprawdzie tworzyć grupy, ale będą to raczej spółki udziałowe dla eksploatacji istnie­jącego stanu rzeczy, które mogą się nawet zmieniać w spół­ki akcyjne o dość dużym zasięgu i sprytnej reklamie akcji, przy czym główne zyski, rzecz prosta, będą czerpały za­rządy tych spółek akcyjnych, a akcjonariusze mogą zostać oszukani przy podziale dywidendy.

Proszę panów, to, co dotychczas mówiłem, porusza tylko z lekka temat ogromnie rozległy i z konieczności, z powodu krótkiego czasu nie może mieć charakteru wyczerpującego. Zresztą, jak wspomniałem, w polityce są tylko rzeczy pro­ste, rzeczy zwykłe, tak jak zwykłym zjawiskiem na kuli ziemskiej jest człowiek, chyba, że się go spotka w lesie dziewiczym, albo na biegunie północnym, i chyba, że właś­nie w tej zwykłości ujrzymy rzeczy niezwykłe, dlatego, że o niej zapominamy, że widząc ją co dzień, nie widzimy jej wcale. Więc zwykłość ta musi nam się przypomnieć przez jakieś przykrości, przez jakieś niedomagania, aże­byśmy ją odczuli i zauważyli.

Gdybyśmy w świetle tych ogólnych rozważań, które przyznacie mi panowie, nie są może w Polsce pozbawione dzisiaj aktualności, mieli zastanowić się nad szczegółową sytuacją polityczną w Polsce, gdybyśmy mieli obrysować ją jeszcze wyraźniej, musielibyśmy przede wszystkim roz­bić nasze rozważania na cały szereg aktualnych tematów i dopiero z powyższego punktu widzenia je naświetlać, określać trafność i błędy poczynań. I tu już odczyt nasz rozpadłby się na serię odczytów, przy czym byłoby to zadanie o tyle niewdzięczne, o ile nigdy nie jest wdzięcz­ne teoretyzowanie na temat realizacji. Kiedyś już miałem sposobność zaznaczyć, że stojąc z boku, nie można robić przepisów na papierze, podobnie, jak nie można rzeźbia­rzowi teoretycznie nakazywać z daleka, obliczać jego ru­chów i wypisać kolejności jak, gdzie i kiedy ma uderzać w złom marmuru, ażeby z niego wyłonił się posąg. Te rzeczy decydują się w chwili, gdy stanie on przed marmurem, a do ręki weźmie dłuto. To są kwestie nieprzerywanego ciągu decyzji uderzeń, a kierunek i siła każdego uderzenia dykto­wana jest przez rezultat osiągnięć poprzednich. Jak można powiedzieć, jak można przepisać np. posunięcie czwarte, kiedy nie było jeszcze trzeciego i nie wiemy, jaki byłby re­zultat trzeciego? Śmieszne to byłoby wymaganie.

Spróbujmy jednak w kilku słowach powiedzieć, co było dotychczas: w końcu XIX w. i początku XX wieku ze spe­cjalną wyrazistością zaznaczyło się wyobrażenie sprzeczne z ówczesną rzeczywistością, nierealne wówczas wyobraże­nie niepodległej Polski. Wyobrażenie było niesłychane sil­ne i niesłychanie nie z tego świata, romantyczne aż do absurdu, gdy się je zestawiło z położeniem Polski. Reali­zacja tego wyobrażenia stała się mimo to osią życia ówcze­snej Polski, w imię jego realizatorzy zaczęli zadawać gwałt rzeczywistości. Człowiekiem, który najdalej posunął prze­ciwstawienie się rzeczywistości, aż do najbardziej jawnego zadawanego jej gwałtu, był Józef Piłsudski. I dzięki temu właśnie on, jako typ najmniej ugodowy, jako najwyraźniejszy symbol przeciwstawienia się, stanął ostatecznie na czele realizatorów, wyciągając wszystkie aż do ostatecz­ności wnioski ze swojej romantycznej wizji. Nie będę tu powtarzał znanej historii działań Piłsudskiego przed wojną i w czasie wojny. Działania te miały wszystkie charak­terystyczne cechy człowieka rządzą­ce­go, który mając przed oczyma nierealną w chwili koncepcji wizję, miał jednocześ­nie dokładne wyczucie realności materiału, w którym dzia­łał, i gwałcił rzeczywistość, przeglądając ją na wskroś, usta­lając hierarchię i konsekwencje dążenia. Bunt i rozbrat Pił­sudskiego z otaczającą go rzeczywistością był zupełny. Ja­skrawość wysuwanych przez niego w praktyce konsekwen­cji była dla wielu ludzi czymś okropnym. Tym ostrzejszy był też konflikt z otaczającym go światem. Samotność Pił­sudskiego stawała się w pewnych chwilach dla niego mę­ką najbardziej tragiczną. Tworzenie się grupy rządzącej, przez którą działał, przebiegało w tych warunkach ściśle według naszkicowanych w niniejszym odczycie praw. Hip­noza idei, sugestywność nierealnego wyobrażenia oddzia­ływała na najlepsze pierwiastki natury ludzkiej, tworzyła bohaterów, którzy szli z nim razem i razem z nim przeci­wstawiali się światu i to do tego stopnia, że nie chcieli od tego świata nawet – uznania. Konsekwencje wyciągał Pił­sndski ze straszliwą logiką aż do przelewu krwi włącznie, a obejmowały one zarówno całokształt jego własnego życia, jak i wszystkie dziedziny życia w Polsce, stwarzając w ten sposób hierarchię idei i spraw.

Jest wierutnym głupstwem przypisywanie, tak jak się to często robi, Piłsudskiemu braku tak zwanej ideologii. Rzecz ma się wprost przeciwnie. Należy rozróżnić ideologię i doktrynę. Czy Piłsudski posiadał doktrynę? Okazało się, że nawet doktryna socjalistyczna, w której wy­rósł, mało go obchodziła. Posiadał on za to zasadniczą ce­chę człowieka rządzącego: zdolność odczuwania bólu z po­wodu błędów i wad otaczającego go świata, zdolność jasne­go wyobrażenia sobie własnego świata i umiejętność wycią­gania konsekwencji dla jego realizacji. Całe jego życie przebiega jako skutek tej konstrukcji psychicznej, było gwałtem zadawanym istniejącemu stanowi rzeczy. Ludzie sprytni nienawidzili go za to, że on zawsze chciał inaczej, że nie mieścił się w koncepcji dostosowywania się, że stał na przeszkodzie ich ruchliwej bierności.

Skoro byśmy określili ideologię jako myśl, snutą doko­ła i na temat realizacji idei prostej, znanej nawet wszyst­kim ludziom i przez nich pożądanej, musimy przyznać, że Piłsudski ją miał. Wszystkie pisma Piłsudskiego zawiera­ją ideologię, będącą w gruncie rzeczy niczym innym, tylko mówiąc stylem muzycznym, wariacjami na temat: Polska niepodległa. Za to doktrynerem Piłsudski nie był. Ale też doktryna jest czymś innym od ideologii, jest rodzajem sztu­ki dla sztuki, nie jest przesiąknięta pierwiastkiem woli i stąd nie związana blisko z procesami realizacji, może cza­sem naprawdę odbiegać od życia. Doktryna jest racjonalistyczna, pozbawiona wzruszenia. Ideologia jest etyczna i pełna wzruszenia.

Proszę panów, okres po zdobyciu niepodległości posia­dał również swoją ideę naczelną, sprzeczną z rzeczywisto­ścią. Zarysowała się ona w umyśle Piłsudskiego jako dalszy logiczny rozwój Polski niepodległej. Było to wyobrażenie Polski rządzonej sprężyście, silnie przez rząd niezależny od krzyku, wrzasku i demagogii, rząd mający wolne ręce i możność działania i rządzenia. To wyobrażenie sprzeczne z rzeczywistością otaczającą Piłsudskiego stało się powo­dem jego akcji i ponownej straszliwej walki z otaczają­cym go światem. Wszyscy znamy etapy tej walki przed ma­jem, wynikającej z przeciwstawienia się Piłsudskiego istniejącemu stanowi rzeczy, historię starć i wyłaniającej się już wtedy sytuacji dramatycznej dla niego i innych. Czy to był brak ideologii? Nic podobnego, zdaje mi się, że okres po zdobyciu niepodległości znajdował się pod równie wyraźnym znakiem naczelnej idei, jak okres walk o nie­podległość, i że cały ten okres aż do śmierci Piłsudskiego historyk określi jednym słowem: realizowanie wyobraże­nia silnej władzy w Polsce. Czy może powie kto, że to nie jest idea, i że około tej idei nie istnieje cała ideologia? Mię­dzy innymi również w pismach Piłsudskiego?

Proszę panów, i tu znowu trzeba podkreślić jedną rzecz: realizacji tego wyobrażenia podporządkował Piłsudski wszystko, całe swoje postępowanie. Nie miało ono nic wspólnego z wygodą i sprytem. W drodze do realizacji wy­ciągnął on z niego ponownie wszystkie konsekwencje i zno­wu aż do przelewu krwi w maju 1926 roku włącznie. Cytu­jąc po raz drugi konsekwencje rozlewu krwi, nie chcę być jednak posądzony, jakobym był entuzjastą rozlewu krwi, albo uważał, że w ogóle realizacja nie może się obyć bez rozlewu krwi. Gdy tylko można, należy tego rozlewu uni­kać. Ale chodzi mi o podkreślenie zasadniczej właściwości człowieka, który chce rządzić jako realizator idei, to zna­czy rządzić dla dobra ogólnego, a nie tylko dla własnego zadowolenia. Oto musi on umieć wyciągać konsekwencje aż do ostateczności z powziętego przez siebie wyobrażenia, ze sprzeczności z rzeczywistością go otaczającą, ze starcia jego świata ze światem, w którym żyje. Bo są tu tylko dwie drogi do wyboru: albo on zwycięży, albo jego zwyciężą. Nie można stanąć na pół drogi. Za każde rozpoczęcie wal­ki rzeczywistość otaczająca mści się na tym, który ją roz­począł. Musi ją więc zniszczyć, musi na jej miejsce posta­wić rzeczywistość nową, rzeczywistość swoją własną, musi zastąpić świat mu wrogi światem swoim, który jest mu bliski.

Proszę panów, chwila szczytowa drugiej walki Piłsud­skiego dla realizacji jego własnej rzeczywistości przypada na maj 1926 roku, a koniec rządów jego w tym kierunku to uchwalenie konstytucji. Zbiega się ono z jego śmiercią. [...].

 

Najnowsze artykuły