Artykuł
Bolszewizm a sprawa rolna

 

Pierwodruk: Warszawa 1920.

 

 

Nauka rosyjska – o prawie każdego do ziemi.

 

Czasami się zdarza, że jakaś zasada wydaje się ludziom niedoświadczonym piękną, pociągającą lub słuszną. Ale kiedy się zastanowimy, do czego by jej całkowite zastosowanie w życiu doprowadziło, wówczas dostrzeżemy, że zasada ta jest niebezpiecznym w skutkach błędem. Był na przykład w nauce prawa modny niedawno pogląd, że zbrodniarz rodzi się już zbrodniarzem, że jest człowiekiem chorymi którego można oddzielić od społeczeństwa, lecz który nie powinien być karany, gdyż jego postępowanie nie zależy od jego wolnej woli. Nie znalazł się wszakże żaden odpowiedzialny za swoje czynności rząd, który by według tej zasady nie karał przestępców. Wiedziałby bowiem, że bezkarność pomnożyłaby ilość zbrodni i że ludność, nie znalazłszy zapewnienia bezpieczeństwa przez władze rządowe, chwyciłaby się samoobrony i sama bezlitośnie wymierzałaby kary nie tylko istotnym przestępcom, lecz i niesłusznie o przestępstwa podejrzanym,

W sprawie rolnej istnieje taki błędny pogląd, bardzo niebezpieczny w zastosowaniu – o prawie każdego do ziemi. Powstał on w Rosji przede wszystkim z dwóch powodów. W Rosji są jeszcze w odległych jej dzielnicach, bardzo słabo zaludnionych, olbrzymie przestrzenie ziemi niewprawnej, przeważnie lasem porosłej. Jeszcze dotychczas na dalekiej północy lub na Syberii nowi osadnicy wypalają lub wyrąbują lasy i w ten sposób zakładają nowe gospodarstwa. Stąd przekonanie, że ziemi jest pod dostatkiem, aby wszystkich, którzy się zgłoszą, nią obdzielić.

Po wtóre w Rosji przez szereg wieków istniało tzw. gminne władanie ziemią. Ziemia należała zbiorowo do całej gromady wiejskiej. Rząd rosyjski ten ustrój rolny dawniej sam popierał i utrzymywał ze względu na dochód z podatków. Za podatki odpowiadała zbiorowo cała wieś, pracowity i zapobiegliwy musiał płacić za leniwego, nieopatrznego lub pijaka. Ziemia stanowiąca własność gromady dzieliła się na działki według liczby „dusz" męskich we wsi. Co pewien czas odbywał się nowy podział gruntów między gospodarzy, bo ludność oczywiście we wsi wzrosła,

Ten ustrój bardzo szkodliwie odbijał się na gospodarstwie rolnym. Nie mogło być mowy o żadnym postępie. Któżby myślał o zaprowadzeniu jakichś ulepszeń, o szczególnie troskliwej uprawie, jeżeli przy nowym podziale jego grunt przypaść mógł komu innemu? Wszyscy w zasadzie powinni byli być jednakowo zamożni lub jednakowo biedni, powinna była panować zupełna równość wobec powtarzających się podziałów ziemi. Każdy „przypisany” do danej wsi miał bowiem prawo do ziemi gromadzkiej. W okolicach gęściej zaludnionych, gdzie już nie było gruntów odłogiem leżących, z biegiem czasu, kiedy ludność wzrastała, a każdy we wsi urodzony mógł stanąć do podziału na „duszę," przypadało coraz mniej ziemi.

Jaki był w Rosji skutek tego ustroju rolnego. Przede wszystkim bardzo nisko stoi gospodarstwo. Rosja miała najniższe plony ze wszystkich krajów, pomimo dobrej ziemi. Gospodarowano tam tak licho, nieudolnie i nieopatrznie, że w guberniach posiadających czarnoziem, nie było niemal roku, żeby w tej lub innej guberni ladzie nie marli z głodu z powodu powszechnej klęski nieurodzaju. Rząd rosyjski musiał – co się nie zdarzało w żadnym innym kraju rolniczym – wysyłać całe wyprawy dla dostarczania z natury bogatym powiatom żywność, ziarna do siewu bydła, dla leczenia chorych na tyfus głodowy, i wydawał na to setki milionów rubli.

Ale i ta rzekoma równość, wynikająca z prawa każdego mężczyzny do ziemi we wsi, z której pochodził, była na papierze. Zapewnienie posiadania ziemi dla każdego nie sprzyjało zabiegliwości i pracowitości. Wielu traciło lekkomyślnie i przepijało swój majątek, i nie miało inwentarza dla uprawy swego udziału. Musieli się zadłużać u bogatszych sąsiadów, którzy im wypożyczali konie lub wydzierżawiali za lichy pieniądz ich grunty. Powstał na wsi rosyjskiej gatunek bogatego chłopa-lichwiarza, wyzyskującego sąsiada-dłużnika, tak zwanego „kułaka". W ostatnich dziesięcioleciach na ogół owe powtarzające się podziały gruntów między mieszkańców gromady stawały się coraz rzadsze, aż zupełnie ustały. Zasada była zbyt szkodliwo, aby nawet w Rosji, gdy rząd przestał pilnie przestrzegać solidarnej odpowiedzialności całej wsi za podatki, utrzymać się mogła. Z owego prawa do ziemi gromadzkiej zostało jeno tyle, że owe „kułaki" wyzuły z własności najuboższych niemających sprzężaju sąsiadów, wykupiły ich ziemię, a po miastach i osadach fabrycznych pełno było włościan, posiadających w swoich wsiach rodzinnych jakieś małe kawałki gruntu, na których wyżywić się nie mogli i ciągnęli do miast szukać zarobku.

Ale wśród całej tej ludności wiejskiej i miejskiej, która w ogromnej większości ze wsi przywędrowała i jakieś skrawki ziemi posiadała lub przynajmniej pretensje miała do ich posiadania, zachowało się ten pogląd, że ziemi jest dla wszystkich pod dostatkiem i że każdy ma prawo do uczestniczenia przy jej podziale. Wspólne władanie ziemią me wzmocniło poczucia własności i przywiązania do danego, stale uprawianego gruntu. Z tych okoliczności skorzystali socjaliści, którzy są przeciwnikami w ogóle prywatnej własności. Ich programem jest, aby ziemia, tak samo jak wszelkie inne środki wytwarzania (fabryki, warsztaty), przestały być własnością prywatną i stały się własnością albo – jak chcą jedni – państwową, albo – jak uczą inni – zbiorową, społeczną. Kłócono się o to zajadle w partiach socjalistycznych w Rosji przed rewolucją i po jej wybuchu, czy całą ziemię, odebraną bez żadnego wynagrodzenia wielkiej własności i włościańską, ogłosić za własność państwa, które odda je w użytkowanie chcącym na niej pracować, czy też ziemię uznać za własność gromady wiejskiej, która dzielić ją będzie co pewien czas między wszystkich mieszkańców, zdolnych do pracy na roli, dając każdemu jednakową przestrzeń gruntu. Kłócono się również zawzięcie o to, czy ten nadział dla rodziny powinien być oznaczony według tego, ile ona swoimi siłami obrobić może, czy też powinien być taki, żeby wystarczył na jej wyżywienie. Ostatecznie zwyciężyli ci, którzy tę rewolucyjną reformę rolną pojmowali jako powrót do dawnego ustroju rolnego wsi rosyjskiej, do wspólnego władania z podziałem ziemi między wszystkich mieszkańców.

Żeby prywatna własność ziemi nie mogła się nigdy z powrotem utrwalić, prawo rolne przewidywało, że ten tylko posiadać może czasowo ziemię, kto ją sam uprawia. Oczywiście, ponieważ cała ziemia ogłoszona została za własność państwa, nikt nie miał prawa sprzedaży uprawianej roli, ani nikt dziedziczyć po ojcu lub przekazywać dziecku. Z chwilą, gdy tymczasowy posiadacz ziemi stawał się stary i nie mógł już sam pracować, jego ziemię miał otrzymać ktoś inny, zdolny do pracy, a zniedołężniały starzec powinien był otrzymać zapomogę na życie od państwa lub znaleźć się w przytułku państwowym. Taki ustrój rolny, rzecz jasna, nie mógł zachęcić do wytężonej pracy, bo zabiegliwy gospodarz nie posiadał prawa powiększania swej posiadłości–nie mogła ona przekroczyć równej dla wszystkich normy (wielkości), ani też nie wolno było jemu na starość ani jego dzieciom korzystać z wysiłków pracowitego życia. Po cóż więc miałby się starać o podniesienie, o ulepszanie swego gospodarstwa, o lepsze budynki gospodarcze lub lepsze inwentarze?

Ta socjalistyczno-bolszewicka reforma rolna przyniosłaby przeto opłakane skutki, wywołując zastój w rolnictwie, niechybny jego upadek, nawet wtedy, gdyby mogła być porządnie przeprowadzona, czyli ziemia pod kierunkiem urzędników państwowych odmierzona, podzielona na działki i oddana w czasową używalność wszystkim mieszkańcom, którzy się zgłoszą. W rzeczywistości zapanowała w Rosji anarchia i panowanie tych, którzy powróciwszy z wojska, mieli w garści karabin. Oto np. co się działo w jednej a najurodzajniejszych guberni rosyjskich. Do podziału ziemi dworskiej i majątków rządowych rzucili się wszyscy –nie tylko miejscowi chłopi i parobcy, ale zgodnie z ogłoszonym prawem wszyscy czasowo przebywający w danej miejscowości robotnicy, wśród nich fryzjerzy, ślusarze itp. Zaczęły się od razu kłótnie i bójki o ten podział. Toczyły się ciągle krwawe walki. Zaczęto siać zbyt późno. Każdy wychodził w pole z karabinem, aby bronić zagarniętego gruntu. Robotnicy, nie mający pojęcia o pracy na roli, pobrawszy ze stadnin państwowych konie wyścigowe, z obór zarodowych najmleczniejsze krowy, jęli w nie orać, – zwierzęta, oczywiście, rychło wyzdychały. Zdawało się im, że rolnictwo jest zajęciem łatwym i lekkim, tymczasem trzeba było umieć pracować samemu, bez rozkazów i wskazówek zwierzchnika, pracować dzień cały, a czekać na wynik pracy długie miesiące. Więc rozczarowali się wkrótce do tej reformy, zboże, które dostali z majątku Da zasiew i przetrzymanie do żniw, przerobili na wódkę, – pijaństwo bowiem rozszerzyło się w czasie rewolucji w Rosji niesłychanie, a pędzić wódkę ze zboża opłacało się lepiej, niż sprzedawać ziarno. Parobcy, zmarnowawszy swoje zapasy, chcieli się zwrócić do dawnego właściciela majątku o wypłatę pensji i ordynarię, ale przecież właściciela już nie było, ziemia stała się własnością ogółu. W bogatej okolicy, wywożącej zboże w dalekie kraje, zapanował po raz pierwszy głód i szerzyła się nędza.

I tak jest obecnie wszędzie w bolszewickiej Rosji. Bójki i morderstwa o podział ziemi trwały przez czas dłuższy. W jednych wsiach zaprowadzili bolszewicy tak zwane „komitety biedoty", złożone z dawnych parobków, bezrolnych i co najbiedniejszych włościan i tym oddali władzę śmierci i życia nad gromadą. Ograbiono tam bogatszych, zabrano im konie i krowy. Po wsiach zapanowało istne piekło. Nikt nie był pewny swego życia ani swego mienia. Kto miał siłę, karabin w garści, kto sobie zjednał lub przekupił ów „komitet biedoty", ten rządził i zabierał, co zechciał, sąsiadom. Włościanie przeważnie nie tylko nie obsiali gruntów dawniejszych folwarcznych, którymi się podzielili, ale nawet swoich dawniejszych, własnych. Obsiewali tylko tyle, żeby mieć na swoje wyżywienie i swoje plony musieli przy tym starannie ukrywać, bo, ci, mieszkańcy wsi, którzy swoje zapasy przehulali, odebraliby im ich zapasy, a to samo czynili bolszewicy z miast, gdzie panuje ogromny głód i skąd wyruszają zbrojne wyprawy, aby odbierać zboże dla wyżywienia zrozpaczonej ludności miejskiej. Często staczane są formalne bitwy między taką wyprawą „czerwonych" z miast a uzbrojonymi włościanami. A znowu w innych wsiach ten podział ziemi, który miał zaprowadzić powszechną równość, wyszedł na korzyść tylko najzamożniejszych, owych „kułaków", powiększając jeszcze ich bogactwo.

Bowiem jedynie ci posiadali dosyć inwentarza dla uprawy nowych gruntów i zagarnęli je w swoje ręce, a bezrolni i małorolni, nie mając czym uprawić przyznanych im na papierze ziem dworskich, wyszli z próżnymi rękoma.

Taki był w Rosji praktyczny wynik zastosowania zasady równego podziału ziemi na podstawie prawa do ziemi wszystkich. Zasada wydawała się agitatorom socjalistycznym słuszną i piękną, a zarazem tak prostą! Wprowadzić ją w życie się nie udało. Natomiast powstał po wsiach niesłychany bezład, wojna wszystkich ze wszystkimi, niepewność jutra, zamęt ogólny, gdyż nikt nie wie, co do niego należy i czy lada dzień nie zostanie wyzuty z tego, co za swoje uważa. Rosja, która dzięki swemu obszarowi rolnemu i urodzajnym gruntom, nie tylko sama się żywiła, ale połowę Europy zasilała swym zbożem i za to wywożone zboże otrzymywała w zamian z zagranicy potrzebne jej towary, znalazła się w nędzy, a jej ludność po miastach z braku żywności gromadnie wymiera. Nienawiść wzajemna miast i wsi i ludności wiejskiej między sobą doszła do szczytu.

Jeżeli się stawia zasadę prawa do ziemi, jako sprawiedliwą, należy stać przy niej wytrwale i nie cofać się przed skutkami, do których ona doprowadzić musi. Nie można przecież dowodzić, że żyjący teraz ludzie mają prawo do ziemi i mogą ją między sobą podzielić, a ich potomkowie prawa takiego będą już pozbawieni i ponownie przystąpić do podziału będzie im wzbronione. Ponieważ ludność wciąż wzrasta – w Polsce po trzydziestu latach się podwaja – a ziemi przecież nie przybywa, nowe zastępy bezrolnych wystąpić by miały również prawo z żądaniem obdzielenia ziemią kosztem gospodarstw większych. Nie trzeba długo się rozwodzić nad zgubnością tej zasady dla spokoju społecznego i dla postępu rolniczego, który tylko wówczas ma miejsce, kiedy rolnik jest pewny, że mu jego własności nie odbiorą i że z ulepszeń w swoim gospodarstwie po latach zabiegów sam lub jego dzieci będą zbierały owoce.

 

 

Odgłosy bolszewizmu w Sejmie polskim.

 

Niestety i do uchwalonych przez Sejm polski zasad reformy rolnej wkradły się pewne nieśmiałe odgłosy tej zgubnej zasady o prawie powszechnym do ziemi. Paragraf 10-ty uchwały Sejmowej, z dn. 10 lipca 1919 r. głosi:

„Uzyskany w sposób powyższy zapas ziemi państwo oddawać będzie na tworzenie jak najliczniejszych nowych samodzielnych osad, przeznaczonych dla bezrolnych, na odpowiednie powiększanie pobliskich karłowatych gospodarstw, a także na sprzedaż innym małorolnym. Przy tym:

a)         rozmiar tworzonych kolonii i rozmiar, do którego powiększone będą karłowate gospodarstwa, odpowiadać ma przestrzeni, Uznanej dla danych warunków, jako niezbędne minimum dla samodzielnego gospodarstwa włościańskiego. Przestrzeń ta nie powinna przekraczać 25 morgów (300-prętowych).

b)         pierwszeństwo do nowo-utworzonych kolonii mieć będą: stała służba dworska przez parcelację pozbawiona pracy; byli właściciele karłowatych gospodarstw; żołnierze armii polskiej, wracający po wojnie; bezrolni, nie posiadający fachu i rzemiosła, a uzdolnieni do pracy na roli. Winni być przy tym uwzględnieni powracający po skończonej wojnie żołnierze i inwalidzi wojenni, o ile odpowiadają zasadom punktu 2, poza tym musi być uwzględniona ilość ziemi, potrzebna na przeprowadzenie komasacji i uregulowanie służebności.

c)         cała przestrzeń gruntów, poświęconych na sprzedaż już obecnie samodzielnych gospodarstw, nie może przekraczać 20% ogółu gruntów parcelowanych, przy tym nabywca nie może nabyć ponad 40 morgów (300-prętowych) ziemi razem z dotychczas posiadaną".

Powyżej przytoczony przepis ustanawia pewną kolejność prawa do ziemi: a więc przede wszystkim daje pierwszeństwo fornalom i parobkom majątków parcelowanych, następnie paromorgowym zagrodnikom, a dalej w ogóle bezrolnym czy to ze wsi, czy z miasta, byle uzdolnionym do pracy na roli. Prawo zaś zastrzega, że gospodarze-włościanie będą mogli nabywać tylko piątą część całej sprzedawanej ziemi, a w ogóle mogą dokupić tylko tyle gruntu, żeby posiadać najwyżej 40 morgów.

Oczywiście, sprawiedliwa reforma rolna winna dążyć do ułatwienia bezrobotnym parobkom i komornikom oraz paromorgowym gospodarzom nabycia gospodarstw, na których mogliby się wyżywić i nawet dorobić. Ale co innego jest ogłosić takie prawo, które rodzi przekonanie, że wszyscy parobcy i bezrolni mają prawo do ziemi i pierwszeństwo przy jej nabywaniu.

Były już takie wypadki, że służba folwarczna siłą nie pozwoliła na rozpoczęcie' parcelacji, będąc przekonana, ze ziemia z tego właśnie folwarku do niej powinna należeć. Socjaliści wyzyskują tak rozumiane prawo do ziemi, tłumaczą fornalom, że ziemia folwarczna w całości do nich przejdzie i to za darmo i namawiają, żeby, zgodnie z ich nauką o zniesieniu prywatnej własności, rozpoczęli wspólną gospodarkę zbiorowymi siłami na zagarniętym bez wykupu majątku. Tak samo bezrolni lub małorolni, posiadający po parę lub kilka morgów gruntu, wyobrażają sobie, że tą właśnie, z folwarku najbliższego otrzymają ziemię, i ze nie Wolno będzie nikomu innemu ziemi z tego folwarku kupić. Wreszcie i wśród zamożniejszych gospodarzy są tacy, którzy sądzą, że do nabycia gruntu z sąsiedniego majątku lub z majątku położonego w okolicy oni mieć będą szczególne prawo i pierwszeństwo przed nabywcami, pochodzącymi z dalszych stron. Nie trudno sobie przedstawić, jakie z tego pojęcia o prawie do ziemi i pierwszeństwie przy jej otrzymaniu wyniknąć w kraju mogą spory, kłótnie, niepokoje, rozgoryczenie.

 

 

Uchwalone przez Sejm prawo rolne zatrzymuje parcelację.

 

W chwili obecnej, w najbliższych latach przy ścisłym trzymaniu się przepisów uchwalonego prawa parcelacja nie tylko nie mogłaby się rozwinąć, ale uległaby niewątpliwie zatrzymaniu. Bo kto chce teraz stać się właścicielem gospodarstwa, musi mieć nie tylko pieniądze na kupno ziemi, ale również na kupno koni, narzędzi rolniczych, oraz na wybudowanie zabudowań gospodarczych, a inwentarze i materiały budowlane poszły w cenie znacznie więcej w górę, niż ziemia. Służba folwarczna i bezrolni na ogół takich pieniędzy nie posiadają, żeby móc rozpocząć w warunkach obecnych gospodarkę. A tymczasem rząd, skrępowany uchwałą Sejmu, powinien przede wszystkim tworzyć gospodarstwa dla bezrolnych i małorolnych, a tylko piątą część ziemi, którą rozporządzać będzie, sprzedawać tym, którzy mają samodzielne gospodarstwa, czyli powinien na każde pięć nowych gospodarstw tylko jedno sprzedawać w ręce gospodarzy samodzielnych. Jeżeli więc z powodu drożyzny nie znajdzie chętnych nabywców z pomiędzy bezrolnych i najuboższych włościan, może odmówić sprzedaży ziemi i zamożniejszym gospodarzom, posiadającym dostateczną gotówkę, albo dla powiększenia gospodarstwa przez dokupno ziemi, albo dla nabycia większego gospodarstwa po sprzedaniu dotychczas posiadanego.

Prawda, że państwo polskie ma udzielać pożyczek na kupno ziemi tym, którzy nie mają wystarczającej gotówki. Ale skarb polski jest jeszcze ubogi i nie będzie mógł przeznaczyć na te pożyczki ogromnych sum, jakie dla rozwinięcia parcelacji byłyby potrzebne. Musiałby w tym celu zaciągnąć sam pożyczkę, o którą dopóki gospodarka państwowa nie jest jeszcze uregulowana, a dochody państwa są bez porównania niższe od wydatków, będzie bardzo trudno. Dopóki środki skarbu polskiego nie będą pochodziły z opłacanych przez ludność wyższych niż teraz podatków i opłat, dopóty uciekać się będzie musiało państwo do wypuszczania coraz większej ilości pieniędzy papierowych, nie zabezpieczonych przez należące do państwa złoto. Wiadomo zaś, zawsze powiększanie nadmiernie obiegających w kraju pieniędzy papierowych jest jedną z głównych przyczyn upadku wartości pieniędzy czyli powszechnej drożyzny. Dlatego, nie chcąc doprowadzać Polski do ruiny i do ciągłych niepokojów z powodu drożyzny, dającej się wszystkim we znaki, skarb państwa w najbliższym czasie nie będzie mógł wydawać wielkich sum na pożyczki dla niezamożnych nabywców gruntów.

Ale prócz tej trudności, powyżej przedstawione bałamutne pojęcie o prawie i pierwszeństwie do ziemi uniemożliwiłoby przeprowadzenie porządne reformy rolnej, która powinna stać się podstawą siły i dobrobytu odzyskanej niepodległej Ojczyzny. Polska bowiem jest zaludniona bardzo nierównomiernie. W jednych dzielnicach na tej samej przestrzeni mieszka dwa 'lub trzy razy tyle ludzi, jak w innej Są okolice, gdzie bezrolnych i małorolnych jest stosunkowo niewiele, są dzielnice na wschodzie, gdzie mnóstwo ziemi leży odłogiem, gdzie ludność wiejska wskutek wojny wyemigrowała masowo i zmarniała na tułaczce, gdzie majątki są zrujnowane i ziemi na sprzedaż i parcelację jest pod dostatkiem. Ale jeżeli wśród ludności przyjmuje się błędny i szkodliwy pogląd, że tylko najbliżsi wieśniacy mają prawo do otrzymania tej ziemi, wówczas nie będzie można skierować tam ludzi z okolic przeludnionych, gdzie ziemi na parcelację brak, np. z Małopolski lub wielu okolic Mazowsza. Państwo polskie pozbawione byłoby możności przeprowadzenia rozumnej, wzmagającej jego siłę i zamożność, sprawiedliwej reformy rolnej.

Gdyby wziąć za podstawę prawo do ziemi wszystkich z pierwszeństwem dla bezrolnych, toby się okazało po szczegółowym obliczeniu, że nawet rozparcelowanie wszystkich bez wyjątku majątków i oddaniu części ich obszaru na uregulowanie serwitutów, obciążających większą własność, starczyłoby tylko ziemi dla bezrolnych, a na każdego z nich przypadłoby nie całe dwie morgi ziemi, czyli tyle, żeby z takiego gospodarstwa nikt wyżyć nie był w stanie. A po trzydziestu latach znowu mielibyśmy setki tysięcy bezrolnych, którzy, powołując się na owo prawo do ziemi, zażądaliby jej dla siebie i domagać by się mogli podziału gospodarstw 20-sto czy 15-sto morgowych.

Trzeba otwarcie powiedzieć, że ziemi dla wszystkich, którzy jej pragną nie wystarczy, gdyż ludność wzrasta, a ziemi nie przybywa. Na zachodzie Europy zaludnienie jest jeszcze gęstsze, niż w Polsce, a tam jednak niema takiego głodu, ani takiego braku ziemi. A dzieje się to wskutek tego, że synowie włościańscy mają możność znalezienia wystarczającego utrzymania w miastach, poza rolnictwem. Nie są skazani na stawanie się wyrobnikami, lecz znajdują zatrudnienie w handlu, w rzemiosłach, jako fachowi, dobrze płatni robotnicy. Gospodarstwa zostają w ręku jednego ze spadkobierców, nie są dzielone, gdy u nas wciąż się rozdrabiają. I w Polsce, w najzamożniejszych dzielnicach w Poznańskiem i w Prusach Królewskich jesteśmy świadkami tego samego – tworzenia się silnego i dobrze się mającego, dorabiającego się mieszczaństwa, pochodzącego przeważnie z rodów włościańskich. Rząd polski będzie musiał w tym kierunku przenoszenia się ludności wiejskiej do miast pomagać.

 

 

Sprawa rolna jest cząstką sprawy dobrobytu całego narodu.

 

Bo należy mieć na uwadze, ze sprawa rolna jest ściśle związana, jest częścią sprawy podniesienia dobrobytu obywateli państwa polskiego i siły całego narodu. I tylko ze stanowiska interesów całego narodu i państwa sprawa rolna może być mądrze i sprawiedliwie, ku ogólnemu pożytkowi rozwiązana, a nie ze stanowiska prawa tych lub innych bezrolnych, zagrodników czy gospodarzy włościańskich do ziemi.

A więc czego wymaga dobro narodu i interes państwa? W sprawie rolnej trzeba mieć wzgląd dwojaki: na zapewnienie wszystkim mieszkańcom Polski jak największej ilości żywności i na możność wywożenia nadmiaru produktów rolniczych zagranicę dla kupowania w zamian tych towarów, których Polska sama nie posiada i wytwarzać nie może, czyli na jak największa produkcję gospodarstw rolnych, oraz na zapewnienie dobrobytu na roli możliwie największej liczbie ludności. Należy znaleźć jakiś najkorzystniejszy dla narodu środek pomiędzy tymi dwoma wymaganiami.

Doświadczenie wszystkich krajów i nauka wskazuje, że najzdrowszy jest byt narodu, największy postęp w rolnictwie, jeżeli w kraju są gospodarstwa rolne wszelkich rodzajów, Tam, gdzie wiedza rolnicza jest, jak u nas słabo rozpowszechnione, większe gospodarstwa są rozsadnikami postępu rolniczego. Wykształceni zawodowo rolnicy zastosowują nowe, ulepszone sposoby uprawy roli, hodowli, wypróbowują nowe maszyny i narzędzia rolnicze, stwarzają przemysł, związany z rolnictwem (cukrownie, gorzelnie, młyny, suszarnie kartofli itd.). Od nich powinni na przykładach uczyć się rolnictwa ich małorolni sąsiedzi. Zniesienie większej własności rolnej powstrzymałoby postęp rolniczy w Polsce i zmniejszyłoby produkcję rolniczą kraju, czyli pogorszyłoby zaopatrzenie w zboże i mięso ludności miejskiej. Ale jednocześnie państwu zależeć winno na tern, aby jak najwięcej jego mieszkańców posiadało własne gospodarstwa rolne, gdyż liczne, zamożne włościaństwo stanowi zawsze jedną z głównych' podstaw siły narodu. Od szeregu lat istotnie ziemia stopniowo przechodzi z rąk większych właścicieli do rąk włościan. Państwo to dążenie do wykupywania większej własności poprzeć winno w interesie narodu, a równocześnie dbać o to, aby parcelacja odbywała się w sposób dla ogółu korzystny.

Otóż jest rzeczą bardzo szkodliwą, jeżeli wskutek rozwoju parcelacji obniżyłaby się gwałtownie wytwórczość rolna, żywiąca całą ludność kraju. A do tego doprowadzić by mogła nierozwiązana reforma rolna. Mianowicie uchwała sejmowa daje prawo wywłaszczenia wszystkich prawie większych majątków o obszarze większym, niż określa go ustawa. W rzeczywistości parcelacja odbywać się będzie, z powodu braku pieniędzy na jej przeprowadzenie i braku ludzi do jej wykonania, stopniowo. Wystarczyłoby określić, że państwo na parcelację w ciągu tylu a tylu lat musi mieć do rozporządzenia taką a taką – ilość ziemi. Tymczasem uchwała sejmowa nad wszystkimi właścicielami większych majątków zawiesiła groźbę wywłaszczenia. Może to wywrzeć wpływ bardzo szkodliwy na wytwórczość rolną, gdyż właściciele, zagrożeni pozbawieniem własności, nie będą dbali o ulepszenia, o podnoszenie produkcji swego gospodarstwa, wówczas kiedy Polsce z powodu braku żywności wciąż głód zagląda w oczy, a skarb musi się rujnować na sprowadzanie brakującej mąki z zagranicy.

 

 

Zła parcelacja niesie ogółowi zgubę.

 

Parcelacja, nie mająca na oku dobra całości, przyczynić się może i innym sposobem do wyrządzenia krzywdy ogółowi. Bardzo drobne gospodarstwa nie mają zboża na sprzedaż i nie mogą zaprowadzać u siebie ulepszeń, wzmagających wytwórczość. U nas – w Królestwie Polskim, a jeszcze w większej mierze w Galicji – wskutek działów rodzinnych i nabywania paromorgowych i kilkomorgowych gospodarstw nastąpiło zbytnie rozdrobienie własności rolnej, Włościanin w Poznańskiem i Prusach Zachodnich jest bez porównania zamożniejszy od włościanina z Królestwa lub Galicji, posiada bowiem kilkodziesięciomorgowe gospodarstwa, a na tych gospodarstwach może, mając odpowiednią przestrzeń roli i daleko lepiej gospodarować, i ma rzeczywiście dwukrotnie wyższe plony od włościan z innych dzielnic. W interesie państwa leży, aby takich zamożnych gospodarstw powstało jak najwięcej. Wprawdzie nie zaraz, ale po pewnym czasie będą te gospodarstwa produkowały tyle zapewne, co rozparcelowane wielkie majątki, czyli ludność miejska, robotnicza otrzyma zboże, którego nie potrafią w dostatecznej ilości dostarczyć zbyt małe gospodarstwa włościańskie. Ale jeżeli rząd przy parcelacji będzie musiał przeprowadzać prawo, że pierwszeństwo do ziemi mają bezrolni, którzy kupić i urządzić sobie większego gospodarstwa nie będą w stanie z powodu braku pieniędzy, i że tylko piątą część parcelowanych majątków może być sprzedana tym włościanom, którzy posiadają własne gospodarstwa, to tych silnych, zamożnych gospodarstw włościańskich powstanie niesłychanie mało. W Europie Zachodniej właśnie takie większe gospodarstwa włościańskie stanowią główną podstawę rolnictwa krajowego, i z tych rodzin chłopskich wychodzi mnóstwo tęgich ludzi do mieszczaństwa, inteligencji, kupiectwa, rzemieślników, drobnych przemysłowców. Wszyscy znawcy stosunków rolnych, zgodnie zaznaczają, że w Polsce największą wadą ustroju rolnego jest – z wyjątkiem byłego zaboru pruskiego – brak średnich gospodarstw włościańskich. Mieliśmy dotychczas albo wielkie majątki, albo drobne kilko lub kilkonastomorgowe gospodarstwa chłopskie. W Małopolsce (Galicji) rozwijał się stan najniezdrowszy: z jednej strony znikały gospodarstwa folwarczne, z drugiej rozdrabniały się niesłychanie gospodarstwa włościańskie, na których już ludność bez pobocznych zarobków wyżyć nie mogła; pozostawały na jednym krańcu wielkie obszary magnackie, składające się z dużej liczby folwarków, oddawanych w dzierżawę, na drugim krańcu – karłowate gospodarstwa chłopskie, zmuszające ich posiadaczy do emigracji zarobkowej do Niemiec lub do Ameryki.

 

 

Celem reformy rolnej – podniesienie urodzajności roli i zamożności gospodarzy wiejskich.

 

Musimy w Polsce niepodległej dążyć do stopniowej zmiany tych niezdrowych stosunków przez obmyśloną, dobro całego narodu mającą na oku reformę rolną. Nie może być celem reformy rolnej jednakowe obdzielenie ziemią wszystkich, którzy zgłoszą się z rzekomymi do niej prawami. Byłaby to zasada, wobec braku dostatecznej ilości ziemi, równości w nędzy. Takiej równości niema w świecie. I drzewa, i zwierzęta i ludzie różnią się między sobą i żadne prawo zrównać ich nie może. Dwaj ludzie, którzy mają te same warunki zamożności i nawet takie same wykształcenie, w życiu rozmaicie się kierują: jeden przez całe życie biedę klepie, gdy drugi się dorabia, bo jeden jest zdolny, pracowity, zapobiegliwy, a drugi głupi, utracjusz, próżniak lub hulaka. Żadna reforma, która zechce zrównać ludzi pod względem majątkowym, tego nie dokona. Po pewnym czasie okaże się, że pomiędzy jednakowo obdarzonymi potworzą się różnice, gdyż natury ludzkie są różne. Natomiast reforma rolna nie powinna stawiać ludziom przeszkód w dorabianiu się, bo możność polepszenia swego dobrobytu, podniesienia na wyższy szczebel zamożności siebie lub swych dzieci jest potężną dźwignią postępu gospodarczego. Ta możność zachęca do pracowitości, zabiegliwości, oszczędności, ulepszania gospodarstwa.

Trzeba zmierzać do tego, żeby nie było owej przepaści między wielkimi majątkami i małymi gospodarstwami chłopskimi, a nie ubiegać się o nieziszczalną równość majątkową wszystkich rolników, jak to głoszą niektórzy pod wpływem nauk socjalistycznych. Każdy rodzaj gospodarstwa w Polsce powinien istnieć od paromorgowej parceli do folwarku. Pod miastem nawet na paru morgach rolnik może się mieć nieźle, jeżeli zajmie się ogrodnictwem, bo warzywa znajdą zbyt w mieście. Może on również zarabiać dodatkowo furmaństwem itp. Ale taki małorolny powinien posiadać możność, jeżeli swą pracą zaoszczędzi sobie gotówkę lub przy pomocy kredytu, nabycia większego gospodarstwa. Tak samo gospodarz na dziesięciu morgach powinien mieć ułatwione w razie dorobienia się, powiększenie swego gospodarstwa do kilkunastu lub dwudziestu morgów. Z kolei zamożniejszy włościanin, uciuławszy pieniądze nabywa kilkadziesiąt morgów, a potem może dojść w razie zapobiegliwości i dobrego gospodarowania do posiadania folwarku. Takie wznoszenie się rolników na coraz wyższy stopień zamożności, takie stopniowe powiększenie obszaru posiadanego gospodarstwa spotykamy w Wielkopolsce, najbogatszej i najlepiej urządzonej dzielnicy Polski. Dorabianie się ludzi rzetelnie, ciężką pracą, pięcie się w górę rodzin włościańskich jest zjawiskiem bardzo pożądanym, świadczącym o sile i zdolnościach ludu rolniczego. Reforma rolna nie powinna tamować tego dorabiania, przeszkadzać powstawaniu zamożnego włościaństwa, raczej możliwie je popierać. Hasłem jej nie może być obdzielenie ziemią wszystkich, którzy się po nią zgłoszą, bo nawet dla małej części zgłaszających się gruntów nie starczy, lecz podniesienie zamożności ludności wiejskiej i stworzenie gospodarstw samodzielnych, które by dały możność wyżywienia się całej ludności Polski. Nie należy mówić o daniu ziemi całej ludności wiejskiej, bo to są obietnice niewykonalne, które wywołają tylko rozgoryczenie i nieustające waśnie i niepokoje. Reforma rolna tylko częściowo zaradzić może nędzy. Jest ona jedynie bowiem częścią szeregu reform, które niepodległe państwo polskie winno przeprowadzić dla podniesienia dobrobytu swych mieszkańców i zapewnienia utrzymania tym licznym rzeszom, które na roli pomieścić się nie mogą.

Najnowsze artykuły