Wypadki, które krwią i zniszczeniem okryły
część Galicji i nadal równym zagrażają nieszczęściem, nie są przypadkowe ani
wynikają jedynie z zamierzonego a w wybuchu swoim przytłumionego powstania.
Przyczyna ich sięga dawniejszych czasów i stosunków i aby je zrozumieć, w
przeszłość zapuścić się trzeba.
Tylko dokładne poznanie przyczyny złego może wskazać zaradcze
środki. W rozpoznaniu zatem bezstronna sumienność, a w wyjawieniu prawdy
otwartość śmiała przewodniczyć powinny – godne wielkiego zadania, którym jest:
przywrócenie i ustalenie socjalnego porządku.
Przy rozbiorze Polski c.k. rząd
austriacki obejmując w posiadanie Galicję miał przed sobą dwie drogi: albo
zachować tę prowincją pod swoją władzą i zarządem jak prowincją polską i dać w
niej istniejącym dawnym stosunkom i żywiołom cywilizacji pod wpływem
narodowości a swoim kierunkiem dalej rozwijać się i wykształcać. Albo spoić ją
jednością ustaw administracji, wychowania publicznego i języka z dawniejszymi
prowincjami państwa i z tymi zupełnie asymilować.
Droga ostatnia wybraną została, a z tej wywinęły się dwie
konsekwencje na siebie wzajemnie działające:
Pierwsza, że krajowcy, nie znający ani języka, ani form nowo
zaprowadzonych, zostali różnymi powodami odsunięci od udziału i wszelkiego
wpływu w zarządzie prowincji. Drugą zaś konsekwencją było obsadzenie urzędów
cudzoziemcami, nie znającymi języka, stosunków ani właściwości miejscowych.
Stąd powstały dwie przeciwne sobie dążności, które rozwijały
się za horyzontem rządu centralnego: dążność narodowości i dążność
biurokracji.
Właściwie tylko tę ostatnią nazwać by można dążnością, ponieważ
rozwijała się czynnie, pierwsza zaś była tylko wyrazem odepchniętej i w sobie
zamykającej się narodowości.
Naprzeciw narodowości polskiej, zdaje się, iż w tym razie
narodowość niemiecka stanąć by powinna była – ale wcale nie. Te dwie
narodowości nie są sobie przeciwne; zlać się w siebie nigdy nie mogą, bo są
obcej sobie natury, ale zarodu wstrętu żadnego w nich nie ma. Przeciwnie,
wspólne cywilizacyjne dążenie, spokojne obu narodów usposobienie, samo
położenie geograficzne, stosunki gospodarcze i handlowe, a może i wspólne niebezpieczeństwo
grożące – pociągają te dwie narodowości ku sobie.
Epoka zaborów wojennych już się skończyła, a nastała epoka
spokojnych cywilizacji postępów. Tym postępom różnice, które stanowią
narodowość, żadnym sposobem szkodzić nie mogą.
Nie narodowość zatem niemiecka naprzeciw polskiej jako
nieprzyjazna potęga stanęła, ale stanęła władza obcych urzędników, która
oddalona od oka rządu centralnego, zostawiona sama sobie, wzrosła w silną
biurokrację.
Biurokracja już ze swojej istoty jest nieprzyjazną nie tylko
obcej, ale i własnej narodowości. Z góry biorąc swoje życie, rozwijając się w
dół, garnie pod siebie to, co każda narodowość, z dołu do góry się wznosząc,
osiągnąć pragnie. Tym wspólnym celem jest udział w zarządzającej władzy.
W początku w obydwóch zwyż
rzeczonych dążnościach nie tyle działał indywidualizm na drodze jakowegoś w
daleką przyszłość wytkniętego planu, jak raczej rozwijała się tylko ciągle
konieczna konsekwencja pierwszego ich zarodu. Jako współubiegające, musiały nie
tylko pozostać sobie zawistnymi i nieprzyjaznymi, ale co więcej, siłę – aby tak
rzec – swojego życia i wzrostu tylko ze wzajemnej szkody czerpać mogły.
I tak zaraz język niemiecki, stając się powszechnym w szkołach,
stał się ułatwieniem jednej a utrudzeniem drugiej stronie. Stąd wynikała w
równej mierze i stosunku łatwość lub trudność osiągnięcia jakiego stanowiska w
składzie społeczeństwa.
Nie tylko język, obcy pięciu milionom ludności, a właściwy
tysiącu urzędników, stał na zawadzie tej ludności w postępie intelektualnym, w
publicznym współdziałaniu, w opatrzeniu nareszcie przez to i własnego
losu, ale i skład miejscowych stosunków wzmacniał – nierównością przystępu do
nauk – nierówność dalszej konkurencji.
W kraju rozległym, rolniczym, miast niewiele – w miastach
szkoły, w miastach siedziba urzędników, a po wsiach – krajowców. Kiedy zatem
dzieci urzędników od początku aż do ukończenia nauk nie wychodzą, jeżeli nie z
rodzicielskiego, to przynajmniej z familijnego domu – przeciwnie dzieci
tak ubogich, jak i majętnych krajowców muszą pod obcą, odległą i niedostateczną
opiekę zaraz z początku wychodzić. Im dalsze szkoły, tym większe koszta dla rodziców, koszta,
które częstokroć giną bez wynagrodzenia w burzliwym młodocianym wieku dla braku
dozoru ojcowskiego lub dozoru jakich zakładów edukacyjnych, których w całym
kraju nie ma. Przewinienie dziecięcej jeszcze lekkomyślności ukarane
wytrąceniem ze szkół powraca rodzicom ciężar, a społeczeństwu daje
nieużytecznego członka.
Jeżeli przy tym na wzgląd weźmiemy protekcję, którą w każdym
razie prędzej naturalnie swój swemu niż obcemu udzieli, i w czyim ręku ta
protekcja – wytłumaczy się łatwo, co się wyżej powiedziało, że dwie dążności,
rozwijające się za horyzontem rządu centralnego, siłę swego życia i wzrostu
tylko w szkodzie wzajemnej czerpać mogą.
I kiedy one zrazu porywały i unosiły indywidualizm wstępujący
w nie, później, z biegiem czasu, indywidualizm coraz bardziej świadomy
swojego położenia zaczął nimi kierować. Dążności objawiły się stronnictwem:
stronnictwem biurokratycznym i stronnictwem narodowości.
Narodowość w Polsce była i jest dotąd z dwóch części złożona.
Jedna, prawie nieświadoma siebie, która wynika z położenia ziemi, klimatu,
pokarmu, sposobu życia, krwi i języka. Druga zaś, świadoma siebie, która
żyje tylko życiem pierwszej, ale wzmaga się wspomnieniami, stosunkami przez
wieki utrwalonymi, ukształceniem umysłowym, a nareszcie i władzą, którą
długo posiadała. Pierwszej reprezentantem jest Lud. Drugiej szlachta, a z nią i
klasa wyższym stopniem oświecenia uszlachetniona. Po rozbiorze Polski pierwsza
została nietknięta, bo i tkniętą być nie mogła. Druga zaś ze swoich tylko
korzyści spłacać musiała stratę Ojczyzny.
Kiedy więc pełnomocnicy obcego rządu zmienili się w stronnictwo
biurokratyczne, tylko narodowość działająca mogła zwrócić na siebie nieprzyjaźń jego, tylko jej reprezentanci, to jest
szlachta, mogli stać się jego przeciwnikiem.
Ale zagrodzić przeciwnikowi drogę postępu moralnego zdało
się biurokracji niedostatecznym. Uznała jeszcze za potrzebę osłabić go
materialnie: poróżniła więc z ludem, z młodszym bratem jednej matki. Stosunki
włościan z panami, spoczywające na ciemnych zasadach, stały się powodem
ciągłych zatargów. Wszystko, co tylko drażliwego, dotkliwego ma w sobie władza
wykonawcza administracji, wszystko to dziedzic naprzeciw swojej gromadzie połączał w swą osobę. A dobrodziejstwa, które z dawien
dawna wypływały z jego woli i ciągle czuwającej opieki, przeszły w obowiązujące
prawo, nie wzniecały już więc wdzięczności, ale otwierały pole do
nieograniczonych żądań i nieukontentowania.
Dotąd biurokracja zajmowała stanowisko li protekcjonalne, a
szlachta stała na przód wysunięta, jak iglice ściągające pioruny; iglice
znikają, ale nie pioruny. – W kogo odtąd bić będą – wielkie pytanie.
Jeżeli pierwszy szczebel administracji ściąga na siebie
wielkie ciężary, nie wynika stąd, aby miał być źle umieszczony w ręku
dziedziców. I owszem, patrymonialna władza dziedzicom przynależy, nikt ich
nigdy skuteczniej nie zastąpi. Ale wyższe urzędy, zastępujące częstokroć
arbitralnym rozstrzygnieniem prawa i rozporządzenia,
które za niestosowne dla kraju uznawały, a o których zmianę nie chciały się
starać, potrącały przez to i dziedziców w niejaki absolutyzm, który znowu
z drugiej strony był celem prześladowania ze stanowiska istniejących, zaniedbanych
i tylko w duchu stronnictwa obudzanych przepisów. Stosunki poddańcze, w
praktyczne nie ujęte karby, stały się powodem do owych licznych i po
kilkadziesiąt lat trwających pregrawacyjnych
procesów. Niepewność zasad utrudzała rozstrzygnienie,
wymaganie wynagrodzenia za najodleglejszą przeszłość wywoływało uporczywą
obronę i przeszkadzało załatwieniu w drodze zgody. Ogólnym zaś ich skutkiem
było: demoralizacja podrzędnych urzędników, których sobie ująć starały się
spierające strony: lękliwa oględność w udzielaniu łaski u dziedziców, a
nieufność u gromad; utworzenie na koniec klasy pokątnych pisarzy, którzy dla
lichego zarobku niecili wszędzie niezgodę i teraz są jej najgorliwszymi
apostołami.
Na zamianie patriarchalnej opieki panów na opiekę prawniczą
biurokracji włościanin w Galicji nie zyskał. Z ubogiego stał się
nieszczęśliwym, bo stracił wiarę w ludziach i Bogu, bo przyjął w serce zaród
nieukontentowania i zawiści, bo przestał szukać polepszenia losu we własnych
siłach, a zapragnął z cudzej własności, bo się nareszcie odsunął od tych, od
których jedynie oświata dobroczynna na niego przelać się mogła. Ale na tym
wszystkim biurokracja zyskała, bo jej znienawidzona szlachta coraz bardziej
samą, coraz bardziej opuszczoną się widziała.
Patrzała szlachta polska w milczeniu, ale z bolesnym uczuciem,
z trawiącą goryczą, jak ją obdzierano powoli i następnie ze wszystkiego, co
człowieka uszlachetnić może. Wytrącona z czynnego życia, którego działaniu
niegdyś nic za wysoko ani za daleko nie było, pełza teraz w prywatnym zakresie.
Czuje, że nie postępuje w ukształceniu intelektualnym, bo nie ma pola rozwinąć
go. Widzi się bezwładną a potępioną, że nie wypełnia powołania swego względem
tych, których Opatrzność jej podrzędnymi uczyniła. Widzi każdą myśl
wypływającą ze swojej narodowości wszędzie ściganą, zawsze odepchniętą – i
wszystkich tych bolesnych uczuć przyczynę przeciwnemu tylko stronnictwu
przypisać może.
Dobroczynne zamiary Najwyższego Rządu dla kraju, równie jak
tegoż głos do Tronu, przechodząc przez stronnictwo biurokracji, przybierały
inne formy i treść inną. Nieufność wzajemna w obu stronnictwach wzmagała się i
doszła do tego stopnia, że zniknął nareszcie punkt, gdzie by ich dążności
spłynąć się mogły, gdzie by jaka korzyść albo szkoda dla nich wspólną być
mogła. Opozycja została opozycją quand-même.
Kiedy więc żywioł ruchu bezwzględnego przeciw istniejącemu
porządkowi rzeczy, objawiający się w różnych kształtach, wciskający się
różnymi drogami, stanął w naszym kraju między dwoma stronnictwami dzielącymi
społeczeństwo – nie znalazł w stronnictwie narodowym ukształconej, znaczną
liczbą wyznawców reprezentowanej opinii, która by go mogła śmiało odtrącić lub
rozsądnie oczyścić.
I jakże taka opinia ukształcić się mogła, kiedy wszelkie
zgromadzenie światlejszych ludzi, nawet prawem zezwolone, starano się zawsze
skracać lub niweczyć?
Zgromadzenia wychodzą z narodowości, przeto grożą biurokracji.
A jednak opinia przeważna w kraju tylko z długiego ścierania się zdań wywinąć
się może. Im lepiej zrozumiane, tym trwalsze mogą być jej zasady, tym
silniejsze działanie, tym łatwiejszy z nią układ w jakimkolwiek względzie.
Jeżeli więc ustne udzielanie myśli nie mogło wyrobić
przeważnej opinii, tym mniej to się jeszcze stać mogło za pomocą druku. Nasze
gazety milczą o tym, co się w kraju dzieje, milczą o reformie miejscowych
stosunków, od której byt przyszły i spokojność każdego zawisły. Milczeć nawet
muszą w obronie przeciw tym, pod obcym niebem wylęgłym, wzrosłym w nieznanych
nam potrzebach, prowadzącym w krainę marzeń i obłędu, tym stokrotnym
pryncypiom, które wszakże z niezmordowaną pracą wciskać do nas pod różnymi
kształtami starano się nieustannie.
Żywiołu zatem, który potrącił rozprzężenie socjalne,
stronnictwo narodowości powściągnąć nie mogło, tym więcej, że go stronnictwo
biurokratyczne w części na swoje korzyść użyć chciało – nie wyrachowawszy wszakże,
czy jest dość silne zostać nadal jego panem. Rozstrzelone zaś zdania w kraju,
zostawione samym sobie, brały nowe, na nie naciskające myśli w takiej formie,
jak się tymże objawiać podobało. Ulegały najczęściej, jak jednostka wielkiej
liczbie ulec musi, zwłaszcza kiedy nie ma sposobności przekonać się, czy ta
liczba jest istotną. Niejeden potakiwał, ażeby przerwać rozprawę – niejeden
słuchał, nie rozumiał – niejeden pieniężnym datkiem chciał wykupić swój udział
osobisty – niejeden w jawności widział niezaprzeczoną siłę – niejeden nareszcie,
przekonany o niepodobieństwie czynu, spuszczał się na opiekę systemu, który go
nauczył uważać się zawsze za małoletniego lub za żołnierza, którego
obowiązkiem słuchać, a nie rozumować. Ogólnie biorąc, więcej było wieści niż
namowy, więcej groźby niż przekonania, mało odporu, mniej jeszcze udziału.
Takie to jest owe mniemane współdziałanie wszystkich, które w rzeczy nie było,
jak tylko powziętą wiedzą najczęściej z ust znakomitych urzędników w kraju.
Z głębokim więc przekonaniem powtórzyć możemy, że
wstrząśnienie stanu socjalnego nie działaniu narodowości przypisać należy, ale
właściwie brakowi działania nie dosyć w niej rozwiniętej siły i przewagi.
Nie możemy wchodzić w krwawe zdarzenia zachodnich cyrkułów.
Czas je wyświeci może. Bóg osądzi pewnie. Zastanowimy się tylko nad tym, co
wiadome, co nam do dalszego rozwinięcia myśli staje się potrzebne.
Powstanie chłopów nie było austriacko-patriotyczne. Za patriotyzm
bowiem wtenczas tylko by je przyjąć można, gdyby zwycięzcy po zwalczeniu
burzycieli istniejącego porządku byli zaraz do niego powrócili, jak do stanu
dobrego, ulubionego, który swoimi materialnymi korzyściami (bo o innych mowy
być nie może) wzniecał i utrzymywał ich przywiązanie do Rządu, ich tak nazwany
patriotyzm. Ale gdy nie tylko że nie wrócili, lecz teraz wszędzie sami czynnie
i biernie przeciw niemu występują, więc okazuje się wyraźnie, że ich rzucenie
się skrytobójcze nie tyle było na insurgentów, ile raczej na dziedziców i
mandatariuszów, jako wykonawców w pierwszej instancji rzeczonego porządku, nie
ulubionego więc, ale znienawidzonego od dawna, i o którego sprostowanie
tysiące próśb lat tyle rozbijało się o urzędy.
Czyn morderczy wypełniony przez chłopów przybrał zaraz z
początku u całego ludu w Galicji formę, która odpowiada poprzedniemu
twierdzeniu. Po całym bowiem kraju rozległa się wieść nie zwycięstwa nad
burzycielami pokoju, ale tylko, że chłopi panów wymordowali, są już wolni, nie
robią pańszczyzny.
Później, lubo w części zmuszono morderców do obowiązków prawem
nakazanych, dalsze okolice nic o tym nie wiedzą, nic wiedzieć nie chcą, jeden
głos grzmi tylko: są wolni, nic nie robią, bo panów wymordowali. Pochwały zaś
źle zrozumiane i ulgi w powinnościach, których doznali, pociągnęły za sobą
smutną, acz nieprzewidzianą konsekwencję, to jest przekonanie, że jeżeli
zupełnie nie są uwolnieni od wszelkiej robocizny, to dlatego, że zupełnie
wszystkich panów nie wymordowali.
A zatem nie patriotyzm, ale długo pielęgnowana, ciągle drażniona
nienawiść do istniejących stosunków była jedną z głównych – z tych, o których
mówić możemy – przyczyną obudzenia potęgi ludu. A ta potęga, raz obudzona,
mając wybór, poszła za potrąceniem, które większe bezpieczeństwo, lepsze
korzyści i pewniejsze skutki obiecywało.
Jakiż teraz jest stan rzeczy i jakich skutków spodziewać się
można?
Targnięcie się ludu na władze miejscowe, mordy po największej
części nie uniewinnione ani obawą o własne bezpieczeństwo, ani zawrotem trunku,
ani nawet w wielu razach szałem obłędu, przywłaszczanie sobie nareszcie cudzej
własności, wszystko to, jeżeli jako już czyn dopełniony nie ściągnęło wkroczenia
karzącego prawa, musiała obudzić się wątpliwość o wszelkiej prawności w
niewykształconych i namiętnością zaciemnionych pojęciach ludu. Dowodem tego
niech będzie szalona pogłoska, że już dziesięcioro Boskiego przykazania Cesarz
skasował.
Prawo z bezprawiem miesza się coraz bardziej i staje się
oporu przyczyną. Jedni żałują, że mało, drudzy, że nic nie zrobili; pierwsi winują się otwarcie, że oszczędzili kobiety i dzieci, bo te
żyjąc odziedziczą po zamordowanych te prawa, które oni bezprawiami zowią,
które są podług ich mniemania utrzymywane tylko wpływem przemożnych panów.
Zostawieni są w przekonaniu, że ich mordy nie były zbrodnią, zostawieni są w
chęci wyłamania się z karbów posłuszeństwa, chęci, której tylko sposobności nie
staje, aby w krwawy czyn przeszła. Ulegają jedynie sile zmuszającej, uiszczając
się z obowiązków swoich względem pana. Wychodzą oni wprawdzie do roboty i przez
to wprowadzają w błąd wyższe urzędy, że wszystko wraca do dawnego porządku. Ale
ich robota nie tylko leniwa, ale często na przekór wykonana. Zuchwałą się,
roszczą sobie najdziwniejsze pretensje, odgrażają się; słowem, ich usposobienie
do anarchii nie zmniejsza się, ale raczej zwiększa. Inne mniemanie w tym względzie
ze strony władz rządzących mogłoby za sobą najgorsze skutki pociągnąć. Wszakże
już w wielu miejscach gromady oskarżać zaczynają urzędy cyrkularne, jakoby te
przekupione bezprawnie przeciw nim działały. Sprawdzać się więc już poczyna
przewidziana konsekwencja zniszczenia moralnej władzy dziedziców. Biurokracja
zaczyna stawać brew w brew z masami, innej nad bagnety nie mając pomocy.
Przytłumiwszy narodowość cywilizowaną, obudzą dziką, której
przewodniczyć ku wykształceniu nie zechce, nie może i z którą w wiecznym sporze
pozostać musi. Bezprawie bezkarnie puszczone nie ginie, odradza się z korzenia
i coraz bujniejsze. Walka z nim tym straszniejsza, im dłużej zwlekana. Nie
zemsta to stronnicza wzywa karzącego prawa; głos proszący o sprawiedliwość –
prosi o równą dla wszystkich. Nie chęć nabycia przewagi, nie chęć zgnębienia
drugich powoduje nami, ale właśnie – dla wyprowadzenia ludu całego
z błędu, w którym brnie coraz więcej, dla pojednania go z samym sobą, z
Bogiem i ze społeczeństwem – na drogę prawa powrócić trzeba. Bezprawie za punkt
oparcia do dalszego postępu, za zasadę do kształcącej się budowy socjalnej
przyjąć nie można. Bezkarność przechodząc w tradycję udowadniać będzie możność
wystąpienia z kolei prawa.
Bezkarność będzie ciągle stała na zawadzie do polepszenia
losu naszych włościan, bo każde dobrodziejstwo uważaliby za konsekwencję
występku, bo i pomyślność ich choćby najwyżej posunięta – datowana od bezprawia
– nie mogłaby być ani trwała, ani spokojna. Trwałość mieszka w prawności, spokojność
w czystym sumieniu. Ręka krwią bratnią zmazana – nie będzie nigdy ogniwem
socjalnego porządku.
Dla ogólnego dobra nie tyle idzie o ukaranie czynu, jak
więcej o uznanie karygodnym, o potępienie jawne bezprawia, by w prawo nie
przeszło. Winny – w nieograniczonej łasce monarchy nadziei tracić nie może,
jeżeli winę swoją uzna, jeżeli jej żałować może.
Gdyby zaś ustalenie porządku na dal zostawiono czasowi, piętrzyłaby
się tylko budowa grożąca zawsze upadkiem. Jeżeliby stronnictwo biurokratyczne
wrócić chciało i mogło do dawnego systemu, który siłę porządku
społeczeństwa opierał na rozdwojeniu jednorodnych jego części, byłoby to
okropnym marzeniem; siły tylko równe spierać się tylko mogą. Władza dziedziców,
tak jak teraz jest postawiona naprzeciw chłopów, długo ostać się nie zdoła.
A przy tym jedno z dwojga: albo szlachta, nie jako szlachta,
ale jako część oświeceńsza i majętniejsza, jest
jeszcze czym znaczącym i potrzebnym w całości społeczeństwa, albo jest niczym.
W pierwszym razie trzeba na nią mieć wzgląd i przez ciągłe odtrącania nie
rzucać jej w nowy kierunek – jeżeli nie czynu, to chęci. W drugim zaś: nie
będzie już mogła odgrywać owej odwracającej roli, którą od lat siedemdziesięciu
kilku odgrywała i której teraz padła ofiarą.
Przedsięwzięliśmy w niniejszym piśmie wykryć przyczyny złego
położenia kraju i z gruntownego tychże poznania wnioskować o
zaradczych środkach. Przedsięwzięliśmy szukać prawdy śmiało i sumiennie i
śmiało i sumiennie ją wyjawić. Z tego ostatniego względu uczyniliśmy zadość zadaniu
naszemu.
Niechże nam wolno będzie postępując dalej ku zamierzonemu
celowi przełożyć kategorycznie zaradcze środki, z których jedne, jako
zapewniające trwały porządek na dal, drugie zaś, jako odporne przeciw obecnemu
złemu – przedsięwziąć zdaje nam się nieodzowną potrzebą. Zapewnieni przy tym
jesteśmy, że śmiałe wyjawienie naszego zdania za przychylność, a żądania za
najpokorniejszą prośbę przyjęte będą.
Co do środków działających na dal:
1° Aby reprezentacja stanowa, wolą śp. cesarza Józefa urządzona
a rozszerzona i zapewniona aktem kongresu wiedeńskiego, weszła w jej
celowi odpowiednią działalność.
Jak na zgromadzeniach sejmowych wnioski tyczące się wewnętrznych
interesów kraju wolne, a dyskusje nie na kilkunastu godzinach ograniczone
będą, natenczas wywinie się ze sporu zdań opinia większości przeważna w kraju,
pociągająca ku sobie i dyrygująca sobą podług zasad rozsądku i prawa. Opinia,
której niebytność opłaciliśmy drogo w ostatnich czasach.
Stosunki miejscowe, potrzeby kraju, jego korzyści i szkody
ewentualne przez nikogo gruntowniej i rzetelniej roztrząsane być nie mogą, jak
przez tych, których tyczą się bezpośrednio. Jak protokoły obrad sejmowych będą
nie ich treści wyciągiem, ale dokładnym powtórzeniem i staną się przez to u
podnóża Tronu wiernym zwierciadłem, zwierciadłem tak zbiorowych powodów
wszelkiego postanowienia, jak i indywidualnej tendencji i zdolności –
natenczas Naród z rządem łączyć się będą związkami ufności i dobrze
zrozumianego wspólnego interesu.
Wydział Stanowy nie może być odgłosem rządu prowincjonalnego,
stałby się bowiem zupełnie nieużyteczny, powinien zatem mieć – aczkolwiek pod
jego supremacją – ile możności niezawisłą działalność – połączenie więc urzędów
tych dwóch instancji w jedną jaką osobę nie zdaje się być odpowiednim jego
przeznaczeniu. Podług najwyższego postanowienia dwóch doradców wybranych z
grona obywateli stanowych miało zasiadać na obradach gubernialnych. Ci
doradcy, zmienieni w konsyliarzy i zajęci specjalnym referatem, stali się dla
kraju nieużytecznymi zupełnie.
2° Zaprowadzenie języka polskiego w szkołach i urzędach w
Galicji przedstawia nam się jako konieczna konsekwencja zasady, od Najwyższej
łaski spodziewanej, zasady utrzymania narodowości w prowincji. Przykład tej
zasady w Lombardii tylko do naśladowania skłonić może. Nauki są najłatwiej w
ojczystym, a najtrudniej w obcym języku pojęte. Trudność taką tylko pojedyncze
talenta potrafią przełamać, ogół zaś otrzymuje
ukształcenie płytkie i powierzchowne. Jak zaś jest rzeczą pewną, że rządy
od gruntownie uczonych ludzi niczego obawiać się nie mogą, tak z drugiej strony
nie podpada wątpliwości, że ludzie powierzchowni i półuczeni
są dla nich najniebezpieczniejszymi. Z tego względu i literatura, która jest
objawianiem i przewodnią razem ukształcenia umysłowego narodu, jakiekolwiek
jest jego położenie polityczne, z korzyścią tylko tak dla kraju, jak i dla
Rządu wzrastać może, jeżeli zbyt ciasne więzy jej wzrostu nie skrzywią.
Przez zaprowadzenie języka polskiego w szkołach tutejszych i
urzędach otworzyłoby się szersze pole młodzieży galicyjskiej do rozwijania
zdolności swoich na drodze prawej i do użycia ich w usługach kraju. Przez to
samo zmniejszyłaby się, ledwie nie znikła, liczba tych, co nie mając żadnych
widoków przed sobą dają się porywać, najczęściej mimo swej woli, pierwszym odgłosem
rozruchu, w każdej bowiem zmianie spodziewają się los swój opatrzyć, do czego
dziś droga im zamknięta.
Narodowość polska, która dziś zamyka się głównie i wyłącznie
niemal w samym języku, jest przez dążność przytłumienia go wielce drażniona i
pobudzana do czynów gwałtownych; przez wrócenie mu zaś jego praw miejscowych
weszłaby spokojnie w zakres działania odpowiadający, jak się wyżej wyłuszczyło,
potrzebom kraju i Rządu.
Z powodu gwałtownego wciskania się języka niemieckiego nawet
w szkółki pierwszego stopnia – zakładanie tychże po wsiach nie znalazło udziału
i pomocy w kraju takiej, jakiej by znaleźć było powinno, zwłaszcza że wszyscy
są przekonani o potrzebie rozszerzania między ludem oświaty, której abecadłem
są niezaprzeczenie szkółki – nie tylko jako pierwszy szczebel nauk, ale razem
jako i najpierwsza sposobność ugłaskania dzikości wiejskich dzieci. Obowiązek
przepędzenia kilku godzin dziennie przyzwoicie i spokojnie wprowadza je powoli
w łożysko dalszej obyczajności i moralnego wykształcenia.
Ale zawsze i wszędzie społeczeństwo podzielonym zostanie na
majętniejsze i uboższe klasy; udziałem majętniejszych zawsze będzie łatwość
przejścia wszystkich szkół i przyswojenia sobie potem ostatecznego
rezultatu tam nabytych nauk – to jest oświaty praktycznej. Taka oświata może z
wyższych klas na najniższe, już w szkółkach otarte klasy przeciągnąć się
jedynie za pomocą wzajemnej ufności, ufności, którą zatem i ze względu na
postęp intelektualny naszego ludu, jak wyżej ze względu na porządek socjalny,
za potrzebną uznać musimy, a której zniszczenie i zniszczenia przyczynę
staraliśmy się wykazać.
3° Na sejmach rozwijać się tylko właściwie
może to, co się zasiało po kraju. Rozsiewanie zaś wiadomości o miejscowych
stosunkach i potrzebach za pomocą tylko dzienników stać się może. Jest więc do
życzenia, aby w tym względzie cenzura nieco na dal przystępniejszą była.
Zwłaszcza, że z wiedzy nigdy szkody nie ma i że tak ci, co mają prawo
sejmowania, jak ci, co go nie mają – równie objaśnieni i zawiadomieni być
powinni, bo równy mają udział w ogólnym interesie kraju.
4° Zgromadzone Stany wyrzekły kilkakrotnie potrzebę zmiany w
stosunkach dziedziców z poddanymi. Ale nie wyrzekły się nigdy prawa stanowienia
o własności swojej, nie przelały go w obce ręce, przelać nie chcą i nie mogą.
Od urządzenia stosunków z poddanymi nie tylko majątek, ale i
bezpieczeństwo kraju zależeć będzie. Tylko dobrze świadomi rozstrzygać
mogą. Zatem niezaprzeczoną jest sprawiedliwością, aby tylko Komisja, wybrana z
istotnie i najwięcej zainteresowanych w tym pytaniu, stanowczy głos miała –
głos, który wszakże tylko za opieką i za wolą Najwyższej Władzy w dzieło
przejść może.
Co zaś do środków nie cierpiących zwłoki:
1° Podług naszego przekonania najpierwsza kondycją sine
qua non do uspokojenia kraju jest: jawne i wyraźne potępienie popełnionych
bezprawiów. Tak jak do poprawienia stosunków
poddańczych najpierwsza być powinna: przywrócenie prawem określonego porządku,
jako stanu przygotowania i przejścia.
Musimy przy tym zrobić uwagę, że przy śledzeniu prawdy w
miejscach zbrodni i rabunków urzędnicy tameczni zanadto są zainteresowani
w wystawieniu rzeczy, aby mogli bezstronnymi pozostać w badaniu, a tym więcej
w sądzie popełnionych czynów.
Bliższe rozpoznanie ze strony Rządu centralnego postępowania
niektórych urzędników w czasie rozruchów wzmacniałoby tylko zaufanie kraju w
jego bezwzględnej sprawiedliwości.
2° Opór przeciw prawnemu uiszczaniu robocizny i danin dziedzicowi
ze strony gromad ustanie, jak tylko po przykładnym skarceniu bezprawia niżsi
urzędnicy w pojednawczym duchu posłannictwa swoje wypełniać będą. Chłosta za
ociąganie się w pańszczyźnie oburza uczucie ludzkości i na długo
rozdrażnia umysły; uwięzienie buntowników i oddalenie od domu na czas jakiś
byłoby, jak się zdaje, skuteczniejszym środkiem. Ale w każdym razie zadaniem
niższych urzędników być powinno: jak najprostszą mową przekonywać lud, że
pańszczyzna nie jest tylko własnością pana, ale że jest razem konsekwencją
ustanowionego porządku mocą prawa i wolą Monarchy – że nie wypełniający w tym
względzie swoich obowiązków narusza prawną własność, a nade wszystko wykracza
przeciw rzeczonej Najwyższej Woli – i że jeżeli ściąga na siebie karę, to nie
za to, że się ociąga w robocie dla pana, ale za to, że się opiera przez Cesarza
ustanowionemu prawu.
Na dal tylko reforma z gruntu i przewiedziona z energią w
poddańczych stosunkach może porządek socjalny ustalić.
3° Zapomoga, którą dziedzic obowiązany dawać poddanemu, nie
polepszała dotąd jego stanu; wiodła go do spuszczania się na obcą pomoc, robiła
chciwym cudzego, krętaczem, gdy przychodziło uiszczać się z długu. Gdzie
udzielanie zapomogi nie weszło w zwyczaj, tam chłop więcej o sobie myśli, jest
gospodarniejszy, a przeto i w lepszym stanie.
Ale co dawniej było znośnym ciężarem, wynagradzanym poniekąd
jaką taką wdzięcznością – co częściowo, czasami i nie wszędzie miało miejsce –
dziś grozi stać się obowiązkiem nie do wypełnienia i szkodliwym dla wszystkich,
tak w materialnym, jak i moralnym względzie.
Nie przepisy to cyrkularne stawiały dziedzica w możności wykonywania
kurateli nad kilkuset rodzinami nieoświeconego ludu, ale była to władza
moralna, zabytek dawnych czasów, która broniła rolnikowi nie dbać o własne
gospodarstwo albo marnotrawić zbiory w nadziei zapomogi pańskiej.
Teraz, na pierwsze podanie gromady, zjeżdżał w wielu miejscach
cyrkularny komisarz, rozdzielał pańskie zboże, rozdawał pieniądze, intabulując
na majątku, bez przekonania się poprzedniego o istotnej potrzebie, bez zasiągnienia przyzwolenia ani nawet rady właściciela.
Jeżeli tak i nadal będzie, jeżeli dziedzic będzie odpowiedzialny za
niezasianie rustykalnych gruntów, do czego zmusić ma prawo, lecz nie jest już w
mocy – jeżeli bez żadnego ograniczenia będzie zmuszony pożyczać zboże w czas
drogi, aby je w tani odbierał, a raczej nie odbierał, bo gromady długów
odrabiać nie chcą, a pytanie, czy zwrócić będą w stanie, tym bardziej że już
zawczasu w nadziei przymuszonej zapomogi marnują swój dobytek – jeżeli
zniesione są dnie pomocne, które były w związku z zapomogą – pomoc za pomoc – a
ten, co nad wartość kazał sobie płacić swoją robotę przy zbiorze, przyjdzie na
wiosnę o część tegoż upominać się, bez zamiaru zwrócenia, bez miary i
wdzięczności – któż natenczas zechce dominikalne
grunta zasiewać? Płacić z góry robociznę, a zbiory rozdawać – jest to tracić
więcej, niż się mieć może.
Uregulowanie zatem ograniczające zapomogi staje się nieodzownie
i nagle potrzebne. Niedostatek znowu grozi. Ci, którzy brali, co chcieli, roku
tego, będą i na przyszły chcieć toż samo, a może i więcej, jeżeli się ich
nadziejom wcześnie nie położy tamy. Jednym ze środków tymczasowych choć w
części pomocnym byłby – nakaz jak najprędszy, aby odrabiano długi, z
ostrzeżeniem, że tylko ci, którzy się z tychże w jakiej części uiszczą, będą
mieli prawo nadal upominać się o zapomogę.
Zapomoga, która już teraz obejmuje nie tylko zasiewy, ale i
wyżywienie gromady, powinna by mieć swoje granice. Jej wartość powinna by w
pewnej ustanowionej mierze odpowiadać wartości poddańczych powinności tego,
który o nią prosi.
Nadal szpichlerze, kasy gromadzkie i liczne w kraju uprzywilejowane
zakłady pożyczające na zastawy będą mogły nieść pomoc i od lichwy zasłaniać
razem.
To są środki, które nam zdają się być skutecznymi do przywrócenia
i ustalenia porządku w Galicji; skutki odpowiedzą środkom, jak środki
odpowiadają pierwotnym przyczynom.
Okropne zdarzenia zachodnich cyrkułów powinny stać się naganą
przeszłości a przestrogą na przyszłość. Niesforny ruch wszystkich części
społeczeństwa niech w nowych kolejach pójdzie równiej i silniej. Siła
powstanie z jedności. Stronnictwa wzrosłe za horyzontem Rządu centralnego
zmienią się w jego organa nie wojujące, ale kontrolujące się wzajemnie.
Pod szerokim skrzydłem prawa znajdą i różne stany, i różne
narodowości swoje miejsce – miejsce dostateczne.
Narodowość polska, z upokarzającego położenia wydobyta,
działać może w zakreślonych granicach; a biurokracja wpuszczając w
szeregi swoje krajowców straci swoją obcość, egoistyczną dążność i wzbogaci
się znajomością kraju, którym przewodniczyć powołana. Jeden tylko duch panować
będzie, duch porządku socjalnego, który jest duchem najwyższej władzy.
Kończąc nasze niniejsze przedstawienie nie możemy jeszcze
przemilczeć jednej uwagi, aczkolwiek ta zdaje się przechodzić zakres naszego
zadania:
Galicja, prowincja o pięciu milionach Słowian, położona między
innymi jednorodnymi, pod sąsiednie rządy poddanymi krajami, bez żadnej
wewnętrznej miejscowej moralnej siły i wagi – jest i będzie zawsze łatwą do
wzruszenia i do pociągnienia w tę lub ową stronę. Ale
jeżeli rozwinie w sobie narodowość polską, stanie się ona wtedy
w Słowiańszczyźnie odporną i przyciągającą potęgą. Stanie się razem
przedmurzem i punktem oparcia dla wielu słowiańskich pokoleń,
zjednoczonych pod ojcowskie berło austriackiego Domu.