Artykuł
Patriotyzm na emigracji (powojennej)
Rozważania o patriotyzmie emigracyjnym wypada rozpocząć od samego początku, czyli okoliczności opuszczenia kraju

 

I.

Rozważania o patriotyzmie emigracyjnym wypada rozpocząć od początku, a więc od zwrócenia uwagi na okoliczności opuszczenia kraju, a mówiąc precyzyjniej - na znaczenie tego faktu, znajdującego dość istotne miejsce w świadomości wychodźców i, co ważniejsze, niepozostającego bez wpływu na ich dalsze zachowania i postawy. Aczkolwiek mamy do czynienia z całą gamą powodów sprawczych, opisywanych przy użyciu sposobnych w każdym wypadku terminów - a więc wypędzeniem (wygnaniem), wychodźstwem spowodowanym obawą o własne bezpieczeństwo, wyjazdem dobrowolnym czynionym z przekonaniem, że obczyzna stanowić będzie miejsce prowadzenia działalności publicznej - decyzja o opuszczeniu kraju traktowana bywała, tak w wieku XIX jak w XX, na ogół wstydliwie. Biada nam zbiegi, żeśmy w czas morowy. Lękliwie nieśli za granicę głowy!

Szosa zaleszczycka wedle propagandy komunistycznej stanowiła szlak hańby i naturalne zamknięcie dziejów II Rzeczpospolitej, ale i pod piórem wychodźców okoliczności wyjazdu z Polski przedstawiane były w sposób nie zawsze i nie do końca przekonywający. Widać tu korespondujące ze sobą sprzeczności. Skrupulatnemu, niekiedy nawet drobiazgowemu opisowi sytuacji wyjazdu, towarzyszy często wyraźna trudność w odpowiedzi na pytanie – dlaczego opuściłem kraj?

 W rezultacie przeświadczenia, że porzucanie ojczyzny w czasie ważnej próby nie jest czymś ani naturalnym, ani tym bardziej godnym pochwały, można mówić o tendencji do szukania usprawiedliwienia, które w wypadku emigracji powrześniowej sprowadzało się najczęściej do zwracania uwagi na konieczność wyjazdu z uwagi na charakter przedwojennej działalności politycznej. W relacjach nietrudno natrafić można na motyw Gestapo, składającego wizytę w dopiero co opuszczonym domu uchodźcy[1].

Rezultatem takiego interpretowania własnej decyzji, bez względu na rzeczywiste powody jej podjęcia, była niechęć do używania imienia emigrant. Wygnaniec brzmiało daleko lepiej, gdyż zawierało alibi, diagnozę nieobarczoną kłopotliwym tłumaczeniem okoliczności wyjazdu.

Można zatem bronić tezy, że sam fakt opuszczenia kraju, nawet jeśli, bo przecież nie zawsze, postrzegany był jako kolidujący z patriotyzmem, bądź wręcz mu urągający, nie pozostawał bez wpływu na formę aktywności na obczyźnie. Tworzył przekonanie, że powinna przybrać ona rodzaj szczególnego zobowiązania. Był odkupieniem winy porzucenia kraju, determinował jednostkowe i zbiorowe losy, skłaniał nie tylko do działania mieszczącego się w naturalnych powinnościach emigranta politycznego, ale także wykraczającego poza nieokreśloną zazwyczaj normę. Powiedzieć można, intensyfikował patriotyczną emocję.

Nie oznacza to jednak, że poczucie winy towarzyszące wyjazdowi, powtórzmy, nie powszechne, było jedyną przesłanką sprawczą postawy będącej udziałem większości wychodźców. Mogło nią być, i z pewnością było, poczucie tyleż nieakceptacji i nienaturalności swojego położenia, skłaniającego do intensyfikacji działań na rzecz odzyskania niepodległości, co (trudno tutaj o ważenie proporcji) odpowiedzialności za kraj – naturalnego składnika etosu ziemiańskiego i inteligenckiego.

Na bagaż emigranta składał się więc, to nie ulega wątpliwości, patriotyzm (rozumiany jako postawa) o charakterze genetycznym, którego wzmocnienie stanowił los wychodźczy, ale i prowadzona przed wyjazdem działalność implikująca zachowania na obczyźnie.

II.

Pobyt poza krajem często przybierał w związku z tym formę swego rodzaju misji. Nie tylko reprezentowania kraju i walki o jego uwolnienie (odtworzenie staus quo ante), ale także zachowania przed ocaleniem tego, co identyfikowane z polskością, narażone było na szwank i zatracenie. Dotyczyło to tyleż systemu wartości, norm, kultury, co terytorium.

Wśród świadectw wytworzonych przez emigrację bezpośrednio po zakończeniu II wojny światowej nie trudno natrafić na takie, które wskazują rok 1945 jako początek nowego, groźnego etapu w dziejach kultury polskiej. Etapu walki z jej zachodnim rodowodem, procesu odcinania od naturalnych źródeł i tradycji, zjawiska groźniejszego, wedle niektórych, od samego faktu utraty niepodległości.

Przekonanie o tym, że Polska i polskość poddawana jest przez komunistyczną władzę zabiegom niszczącym jej istotę, stanowiło składnik postawy skłaniającej do przyjmowania roli depozytariusza tego, co wystawione zostało na niebezpieczeństwo. Po 1945 r. przybierało to formę zaświadczania o związkach między Polską a kulturą zachodnią[2].

I jeszcze jedna sprawa. Emigracja powojenna nie uznając rozwiązań, które dały początek rzeczywistości powojennej, skłaniała się ku jej kwestionowaniu i odrzuceniu. Nadawało to przeszłości powab wartości identyfikowanej z niepodległością i w naturalny sposób wzmacniało przekonanie o konieczności ocalenia pamięci o niej.

 Wszystko to, o czym wyżej mowa, przejawiało się w braku akceptacji rozwiązań uznawanych za niezgodne z narodowym interesem, bez względu na realną efektywność takiej postawy. Emigracja deklarowała, że musi być romantyczna, czyli idealistyczna, widząc w tym drogę do ocalenia wartości, które poddane kompromisowi, utraciłyby składające się na ich istotę cechy, innymi słowy uległyby erozji i przestały istnieć.

Tłumaczy to zarówno sposób zorganizowania, jak i zachowania natury pozapolitycznej.

W sensie politycznym emigracja powojenna (londyńska) była formą przedłużenia państwowości przedwojennej, uznawanej za wyraz niczym nieskrępowanej niepodległości i suwerenności. Jej uosobieniem w warunkach wychodźczych było istnienie władz, których legitymizm zaświadczał o nielegalności ośrodka krajowego. Wszystkie najpoważniejsze kryzysy polityczne trapiące Londyn od 1947 r. wywieść można z przeświadczenia o zachowaniu w stanie nienaruszonym depozytu państwowości w formie prostej, czyli kontynuacji formalno-prawnej tradycji II Rzeczpospolitej. Warto przy okazji zwrócić uwagę, że spór o to, co w postępowaniu politycznym było konstytucyjne, co zaś nie, zaczęto już w końcu 1939 r., roztrząsając kwestię zgodności z ustawą zasadniczą tzw. umowy paryskiej, ograniczającej uprawnienia prezydenta na rzecz szefa rządu. Dla jednych przybrała ona wymiar umowy pomiędzy zawierającymi ją politykami, bezprawnie naruszającej literę ustawy, dla drugich akt rangi konstytucyjnej.

Z przesłanek zachowania i prolongaty konstrukcji państwa na wygnaniu brała się determinacja utrzymania jego władz na przekór rzeczywistości, nawet wówczas, gdy trudno było dostrzec w ich działaniu jakiekolwiek doraźne efekty polityczne. W miarę upływu czasu jedynym aktywem stawał się symboliczny wymiar legalizmu, uosabiany chociażby przez Edwarda Raczyńskiego, prezydenta Rzeczpospolitej na obczyźnie w latach 1979-1986.

W warunkach powojennych legalizmowi towarzyszył proces wykształcenia się indywidualnej postawy, u podstaw której legło przekonanie o oczywistej jedności poglądów i czynów. Efektem było wypracowanie dość rygorystycznego kodeksu moralnego, nakazującego powstrzymywanie się od jakichkolwiek kontaktów z przedstawicielstwami reżimu, wyjazdów do kraju i nie podtrzymywanie kontaktów z osobami, które zdecydowały się na różnego rodzaju współpracę z władzami komunistycznymi. W tym ostatnim wypadku skutkowało to niekiedy zerwaniem wieloletnich więzów przyjaźni.

W ciąg tego typu spraw wpisują się stosunki między Skamandrytami (Jan Lechoń - Julian Tuwim), poniekąd „sprawa” Miłosza (1951 r.) i zawieszenie kontaktów z Ksawerym Pruszyńskim, który po decyzji powrotu do kraju (1945 r.), uznany został za apostatę.

Wypada podkreślić, że emigracja uznawała za oczywisty dystans, różnego rodzaju i stopnia, wobec kraju osiedlenia. Aczkolwiek przyczyn tego stanu rzeczy nie można upatrywać jedynie w patriotyzmie (ojczyzna jest tylko jedna), także w szeregu innych powodów, czynnik ten z powodzeniem kwalifikować można jako kluczowy. Jego najbardziej spektakularnym przejawem było nieprzyjmowanie obcego obywatelstwa. Status bezpaństwowca, stawał się nie tylko, w sensie dosłownym emigracyjnym paszportem, ale także legitymacją postawy, demonstracją świadomego nieprzystosowania się do nowych warunków, niekiedy niechęci (obczyzna jako przeciwstawienie kraju rodzinnego), bądź niemożliwości wyboru i akceptacji drugiej ojczyzny.

Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że na postawy prezentowane poza krajem wpływ miał upływ czasu. O ile nie skłaniał on, o czym była mowa, do demontażu struktur organizacyjnych, o tyle sprzyjał intensyfikacji zainteresowania przeszłością.

Nostalgia, naturalna choroba wychodźcy, zaczęła dawać o sobie znać już niedługo po Wrześniu. W 1941 r. wyszedł w Londynie zbiorowy tom Kraj lat dziecinnych, będący charakterystycznym wyrazem żalu za dawnością.

W okresie bezpośrednio powojennym, z innych powodów, ukazały się najcelniejsze świadectwa obecności Polaków na „nieludzkiej ziemi” autorstwa Józefa Czapskiego, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Beaty Obertyńskiej, Anatola Krakowieckiego. Dały one początek nurtowi literatury „zsyłkowej”, pojmowanej jako instrument walki o prawdę, ale także wyraz powinności, wobec tych, którzy znalazłszy się w Rosji po Wrześniu 1939 r., mieli z niej już nigdy nie powrócić.

Tego rodzaju literatura stała się, i jest po dzień dzisiejszy, z późniejszymi kontynuacjami, które przybrały choćby formę wspomnień Stanisława Swianiewicza[3], znakiem rozpoznawczym postawy i myślenia emigracji powojennej, można w niej przy tym odnaleźć składowe patriotyzmu w wersji wychodźczej.

Literatura ta powstała jako wyraz przekonania, że obowiązkiem żyjących jest pamięć o zmarłych i nieustępliwe wyjaśnianie okoliczności ich śmierci. Zabiegi w sprawie katyńskiej, której emigracja poświęcała stałą uwagę od momentu ujawnienia zbrodni, intensyfikując ją po wojnie[4], układają się w posłannictwo dwojakiego rodzaju. Właśnie walki o prawdę, ale i obowiązku zachowania pamięci. Katyń przybiera w związku z tym formę dyrektywy – powiedzieć można – wyższego rzędu.

Józef Mackiewicz, który był w miejscu zbrodni w 1943 r., zwrócił uwagę na coś, co zdecydował się określić mianem śmietnika katyńskiego. W walających się u krawędzi grobów i deptanych dowodach świadczących o tożsamości ekshumowanych – medalikach, legitymacjach, odznaczeniach, krzyżykach, zdjęciach i orderach – pisarz dostrzegł degradację polskości. Katyń był nie tylko miejscem kaźni fizycznej, ale także wyrokiem wykonanym na niej[5].

W rozumieniu symbolicznym Katyń stawał się przykładem ilustrującym tragiczny wzorzec dziejów Polski: walki i śmierci za ojczyznę. Logikę dziejów Polski, w tym oczywiście dziejów najnowszych, wyznaczały zatem daty wydarzeń identyfikowanych z niepodległością, bądź walki o nią.

W taki sposób interpretowano zresztą również wydarzenia w kraju. Poznański Czerwiec 1956 roku pojmowany był w Londynie jako akt o charakterze niepodległościowym, irredenta wpisująca się w polską tradycję niepodległościową.

Jeśli mówimy o powinnościach wobec przeszłości, wspomnieć trzeba o Kresach. Emigranci powojenni byli wychodźcami nie tylko z Polski, ale ze swojej mniejszej ojczyzny, ojczyzny, która od 1945 roku nie tylko nie była już Polską w sensie państwowym, ale także w wymiarze etnicznym i kulturowym przestała być tym, czym była przed Wrześniem. Stawało się tym samym dość oczywiste, że zachowanie obrazu świata już nieistniejącego, skłaniać musi do jego przywoływania i do retrospekcji coraz wnikliwszych w miarę upływu czasu.

Te wycieczki w przeszłość będą na ogół przykładem retrospektywy idealizującej. Kresy pod piórem emigrantów staną się miejscem arkadyjskim, krainą szczęścia i pomyślności mieszkających tam ludzi. Utracone, okażą się być, w literaturze, polską wyłącznie własnością. Próżno na ogół szukać w powołanych do życia przez emigrantów świadectwach ich wielonarodowego charakteru. Przedstawiciele mniejszości, na tamtych terenach w istocie stanowiący większość, występują w tych przekazach na ogół w roli ubarwiających narrację rekwizytów.

Takie myślenie o Kresach i takie ich przedstawianie Jerzy Stempowski określił mianem posiadania imaginacyjnego. Będąca jego wyrazem literatura z pewnością nie grzeszy obiektywizmem. Nie to było jednak jej główną powinnością. Miała być, i była, wycieczką do miejsc i czasów nieistniejących, ale przede wszystkim próbą ocalenia tego, co nie tylko identyfikowane było z polskością, ale było tej polskości najbardziej syntetycznym wyrazem.

Kresy w sensie wykraczającym poza ich terytorialną przynależność do Polski po 1918 r. były pojmowane jako obszar o cechach wyjątkowych: ziemia-bastion, obszar naznaczony piętnem obcej agresji, zmagań o niepodległość Polski, urzeczywistniający mit przedmurza, a więc - jeśli można tak powiedzieć - mit ten demitologizujący, czyniący go bowiem faktem rzeczywistym i bezspornym.

Na wyjątkowość Kresów składała się nie tylko ich waga tłumaczona względami politycznymi, ale także to, co opisać można jako genius loci. Tu rodzili się wielcy Polacy, ta ziemia była ojczyzną najlepszych synów Polski. Ziemiaństwo kresowe pozbawione, wedle niektórych świadectw, utylitarnego stosunku do ziemi, legitymowało się poczuciem swojej wynikającej z przeszłości roli, starając się ją pełnić zgodnie z interesem Polski.

Kwestia stosunku do Kresów wiązała się z trudnością rozwiązania kwestii stosunków polsko-ukraińskich. O ile, nie bez wahań, przyznano Ukraińcom prawo do rozporządzania niepodległym państwem, o tyle uznawano za rzecz bezdyskusyjną utrzymanie stanu terytorialnego sprzed 1939 r.

Polska z Lwowem i Wilnem była schedą, którą nie miano prawa rozporządzać. Nie tylko ze względu na wątpliwej natury, gdyż niepotwierdzony po wojnie mandat do dysponowania terytorium państwa. Również z tego powodu, że na kresach leżał atrybut niepodległości Polski, ich utrata oznaczała zatem zależność od Moskwy[6].

Jeśli pamięć stawała się, jak mówił poeta, ojczyzną emigrantów, oczywistym było, że przeszłość chętnie traktowano afirmatywnie. Józef Wittlin zwracał uwagę, że emigranci (wygnańcy) żyją jakby w dwóch czasach. Teraźniejszym i przeszłym, przy czym „życie przeszłością bywa niekiedy intensywniejsze”, tyranizując psychikę. Prowadzi to na ogół do fałszywych ocen „przebrzmiałych wypadków”[7].

Nie oznaczało to idealizacji rozumianej jako zapominanie o tym, co przed wojną dzieliło, uznawane było za dyskusyjne, bądź wstydliwe. W Londynie nie trudno dostrzec podziały polityczne biegnące według przedwojennych kryteriów i idące za tym różnice w stosunku do przeszłości. Dzielił stosunek do polityki Piłsudskiego, Dmowskiego i Witosa, do Maja 1926 i Brześcia.

Nie ulega jednak przy tym wszystkim wątpliwości, że w potocznym myśleniu o przeszłości widać wyraźnie skłonność do bezkrytycyzmu tłumaczącą się wartością niepodległości. Przykładem służyć może postać marszałka Piłsudskiego, który z biegiem czasu (obchody 100-lecia urodzin w 1967 r.) w myśleniu i odczuciu zbiorowym awansował do rangi postaci uosabiającej wzór patriotyzmu i syntezę polskości[8].

Zabieg ocalania pamięci sprzyjał utrwalaniu resentymentów. Emigracja londyńska hołdowała myśleniu kategorią wroga, odnosząc ją przede wszystkim, choć nie wyłączenie do Niemiec i Rosji. Nie analizując szerzej tego zjawiska zwróćmy jedynie uwagę na casus książki Aleksandra Bregmana Jak świat światem? Stosunki polsko-niemieckie wczoraj, dziś i jutro (Londyn 1964). Jej teza, mianowicie propozycja jeśli nie pojednania, to odejścia od myślenia resentymentem, wywołała wielką dyskusję, bodaj największą, jeśli mierzyć ją ilością wypowiedzi. Ton większości z nich był dość podobny: polsko-niemieckie zaszłości historyczne, czyniły propozycję autora niemożliwą do realizacji.

Wizerunek Rosji/ZSRR jako organizmu historycznie zagrażającego Polsce utrwalała natomiast zarówno pamięć pojmowanej martyrologicznie przeszłości, jak i jednostkowe doświadczenia z lat wojny. Fundamentem tej postawy był Katyń: symboliczne pojmowanie tej zbrodni i wynikające stąd zobowiązania.

Dość istotnym elementem patriotyzmu wychodźczego był rytuał rocznicowy, w którym wyróżnione miejsce zajmowały wydarzenia pozostające w związku z polityczną działalnością emigracji. Przykładem służyć mogą obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego i Cudu nad Wisłą.

Rozważając składowe patriotyzmu emigracyjnego nie sposób nie wspomnieć o religii. W zabiegach niszczenia Kościoła i religijności w kraju widziano diagnozowaną od końca wojny tendencję do zmiany tożsamości Polaków i odcięcia ich od kultury rzymskiej.

W poświęconych temu zagadnieniu wypowiedziach dostrzec można skłonność pojmowania katolicyzmu i polskości jako jednego, stopionego z sobą od czasów początków państwa i chrześcijaństwa, potwierdzonego historycznie zjawiska. Działania na rzecz obrony Kościoła i manifestacyjna, patriotyczna religijność, wypełniały tyleż zadania polityczne stawiane sobie przez emigrację, co stanowiły wyraz jej postawy. Zjawisko to dostrzec można wyraźnie w połowie lat 60. z okazji obchodów milenium chrztu[9].

Przymioty, cechy i wartości, o których mowa wyżej, określić można mianem patriotyzmu tradycyjnego, odwołującego się do utrwalonych norm i zachowań, silnie zakorzenionego w przeszłości, wyrażającego się w dochowywaniu wierności postawie bez względu na doraźne efekty, które przynosiła, wzmocnionego, o czym była już mowa, okolicznościami wyjazdu i faktem obecności poza krajem.

III.

Z innym definiowaniem i wyrażaniem patriotyzmu mamy do czynienia w przypadku „Kultury” Jerzego Giedroycia. Podobnie jak Londyn diagnozując niebezpieczeństwa i dostrzegając w sytuacji, w jakiej po wojnie znalazła się Polska, sens bycia poza krajem, pismo proponowało inny wzorzec postawy, wyraźnie podporządkowany taktyce i stawianym sobie celom. Postawę tę, na użytek niniejszych rozważań nazwać możemy, odnosząc ją na zasadzie porównania do Londynu, patriotyzmem nowoczesnym czy zmodernizowanym. Różni się ona bowiem znacznie od postawy nieprzejednania emigracji legalistycznej.

Giedroyc, przejawiając podobne zainteresowania przeszłością, inaczej pojmował obowiązki wobec niej. Nie demonstrując inklinacji do rewidowania historii, z pewnością chciał ją traktować krytycznie, a przy tym dydaktycznie. Historia – zdawał się mówić - może być lekcją własnych błędów, których świadomość co prawda nie zagwarantuje unikania ich popełnienia w przyszłości, ale z pewnością może pomóc w ich unikaniu. Może być punktem krytycznego odniesienia, nigdy jednak składnicą koncepcji, doktryn i pomysłów.

Innymi słowy, jeśli przeszłość ma być przedmiotem badania, winna być traktowana z należnym obiektywizmem, to jest nie korygowana nostalgią i żalem za światem bezpowrotnie utraconym. Jeśli ma przynosić korzyść, niech ostrzega, nawet kiedy lekcja ma gorzki smak. Niech nie będzie jednak wypożyczalnią rekwizytów. Rozwiązania polityczne trzeba wywodzić wyłącznie z chwili bieżącej. Nie dziwi zatem, że w przypadku „Kultury” mamy do czynienia z innym niż w przypadku Londynu odniesieniem nie tylko do przeszłości, ale i do współczesności. Pismo dopuszcza zmianę postawy („trzeba umieć zachowywać zasady i zmieniać poglądy” – powiada Giedroyc w Autobiografii[10]), nie traktuje stałości jako cnoty, odrzuca separację od kraju, nie uznaje legitymizmu władz w Londynie za warunek istnienia emigracji, kwestionując tym samym sposób jej zorganizowania.

Giedroyc właściwie od początku redagowania „Kultury”, czyli od 1947 r., wypowiada walkę myśleniu resentymentami, nie widząc w nich niczego, co działało by na rzecz Polski i jej położenia. Ocalenie tożsamości, przywrócenie historycznego sensu narodu i jego roli widzi we współczesności, nie we „wczoraj” i nie w odwołaniu się do martyrologii i cierpień, o których przecież mówi, inaczej jednak niż Londyn. Sprawców Katynia nie chce widzieć w Rosjanach, a w systemie komunistycznym. Przekonuje do dialogu i porozumienia, co nie znaczy, że unika mówienia o kłopotliwej przeszłości. Stanowczo przestrzega jednak, by nie myśleć jej kategoriami o dniu dzisiejszym.

„Kultura” jest skłonna pogodzić się z utratą Kresów, nie kwestionując ich znaczenia i roli w historii Polski, w imię przekonania, że gest ten przysłuży się pojednaniu polsko-ukraińskiemu.

Giedroyc jest w stanie uznać władze krajowe, popiera nawet Gomułkę w październiku 1956 r., nie uważając tego za zejście z linii niepodległościowej (co tak ocenia Londyn), a za figurę taktyczną - zabieg, który umożliwi mu dotarcie do kraju, a tym samym efektywniejszą walkę z komunizmem.

Giedroyc traktuje emigrację bardziej jako służbę niż misję. Patriotyzm jako funkcja postawy, ma się wyrażać w efektach prowadzonej polityki. Powiedzieć można, że miarą patriotyzmu czyni redaktor „Kultury” wymierne rezultaty działania, nie zaś deklaracje i rytuały. Cel, do pewnego stopnia, może uświęcać środki.

Zdaniem Juliusza Mieroszewskiego na zwycięstwo liczyć może program słuszny, wyposażony w wartości. Pytając, czy realne jest to, co słuszne, czy może to, co możliwe, publicysta „Kultury” odpowiadał jednak, że „słuszne nie stanie się nigdy realne jeżeli zwątpimy, że jest możliwe”[11].

Konflikt między „Kulturą” a Londynem, który zaczyna się w końcu lat 40. za sprawą wydanej przez Giedroycia książki Aleksandra Janty Wracam z Polski (1949) jest bardziej konfliktem o sens i metody działania politycznego poza krajem niż o program, jeśli przyjąć, że w obu wypadkach, „Kultury” i Londynu, chodziło o niepodległość. Można go jednak również pojmować jako spór o zakres pojęcia „patriotyzm”. Defensywnej w istocie rzeczy postawie Londynu, uznającego za swój obowiązek obronę przed zagrożeniami, „Kultura” przeciwstawia zachowania raczej ofensywne, co nie zawsze sprowadza się do walki o cele największe. Giedroyc diagnozuje politykę jako zasadę małych kroków, przypomina, że na drabinę wchodzi się od najniższego szczebla. Mając dar intuicji, pamięta o patrzeniu w przyszłość, uzależniając „linię” pisma od przewidywanych zmian. Jeśli podejmuje koncept porozumienia z Ukraińcami, robi to z przekonania, że służy interesowi Polski, zdając się mieć pewność, że Związek Sowiecki jest skazany na kryzys o charakterze narodowościowym, którego efektem będzie powstanie wspólnoty wolnych narodów. Polityka ukraińska „Kultury” ma za zadanie wyprzedzić utworzenie „commonwealthu”, efektu rozpadu ZSRR, czyli powstanie niepodległej Ukrainy, usuwając to wszystko, co skazywać mogło Polskę i Ukrainę na konflikt.

Czy to, o czym mowa wyżej, znaczy, że któraś z prezentowanych poza krajem postaw jest lepsza niż inna? Trudno to wyrokować. W obu wypadkach można mówić o efektach, choć innego rodzaju. Nie sposób kwestionować znaczenia piśmiennictwa historycznego emigracji londyńskiej, które jest zapisem rozumienia przyjętych na siebie zobowiązań. Trudno także odmówić efektów „Kulturze”, mówiącej innym językiem, odwołującej się do innego typu emocji i innego rozumienia działania politycznego.

Pytanie o to, co łączy te postawy, zostawić można bez odpowiedzi.



[1] Tytułem przykładu: J. Mieroszewski, Z zapisków oficera czasów wojny (V), „Kultura”, nr 9/600, 1997.

[2] Zob. głosy najbardziej charakterystyczne: I. Wieniewski, Podstawy kultury polskiej, Londyn 1946, oraz T. Terlecki, Polska a Zachód. Próba syntezy, Londyn 1947.

[3] W cieniu Katynia, Paryż 1976.

[4] Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów. Przedmowa Władysława Andersa, Londyn 1948; rzecz wielokrotnie wznawiana.

[5] J. Mackiewicz, Widziałem na własne oczy, w: Katyń. Wybór publicystyki 1943-1988 i „Lista katyńska”, Londyn 1988.

[6] Na zależność tę zwrócono uwagę już w czasie wojny, w polemice z artykułem Ksawerego Pruszyńskiego Wobec Rosji, „Wiadomości Polskie”, nr 40, 1942.

[7] J. Wittlin, Blaski i nędze wygnania, „Kultura”, nr 9/143, 1959.

[8] Por. ówczesne opinie: T. Karren, Legenda wciąż żywa, „Tydzień Polski”, 4 grudnia 1967; wygłoszone podczas uroczystości przemówienie Tadeusza Nowakowskiego ukazało się drukiem w „Wiadomościach” (nr 2/1137, 1968) – Legenda o rycerzu. Pierwsze sto lat Józefa Piłsudskiego.

[9] Por. np. W. Wasiutyński, Millenium – tysiąclecie Polski chrześcijańskiej 966-1966, Londyn 1964.

[10] J. Giedroyc, Autobiografia na cztery ręce, oprac. K. Pomian, Warszawa, 1994, s. 215.

[11] J. Mieroszewski, O pobrzeżnych kasztelaniach, [w:] tenże, Modele i praktyka, Paryż 1970, s. 8.

Najnowsze artykuły