Mieszaniny obyczajowe przez Jarosza Bejłę
pióra Henryka Rzewuskiego to utwór, o którym Polacy chcieli zapomnieć i o
którym zapomnieli[1];
dzieło, które w żaden sposób nie chce pasować do krajobrazu naszej romantycznej
literatury lat czterdziestych dziewiętnastego wieku. Powszechnie uznane za
patriotyczny i obyczajowy skandal, Mieszaniny na wiele lat wzburzyły
opinię publiczną rozpętując jedną z największych kampanii prasowych swej epoki.
Co więcej, złowieszcza aura tego utworu położyła się grubym cieniem na
biografii samego twórcy, wyznaczając moment spektakularnego załamania kariery
wybitnego pisarza, wielbionego jako autora Pamiątek Soplicy i
przeklinanego odtąd jako twórcę Bejły.
Choć dzisiaj o Mieszaninach
ledwie kto pamięta, czytywane są chyba tylko przez historyków idei i badaczy
zainteresowanych twórczością Rzewuskiego, to wydaje się, że pochopne zamknięcie
tego niewygodnego utworu do lamusa historii nie było zbyt roztropne.
Zapominając o Mieszaninach wymazujemy z kart historii pewną, może
niezbyt godną pochwały, ale jednak konieczną do uwzględnienia, wyrazistą
postawę wobec sytuacji zaistniałej w Polsce po upadku powstania listopadowego i
związanej z nim nadziei na niepodległość. Odium zdrady, które zaciążyło nad tym
utworem, skutecznie zablokowało możliwość polemiki z głoszonymi przez
Rzewuskiego sądami; spowodowało, iż na Mieszaniny patrzymy jak na
kuriozum, nie zdając sobie sprawy z ich rzeczywistego znaczenia. Wciąż przy tym
nierozstrzygnięte pozostają podstawowe kwestie. Nie wiemy, czy Rzewuski
utożsamia się z sądami narratora i wyznaje głoszone przezeń poglądy, czy tylko
traktuje swego Bejłę jak prowokatora, którego celem
jest jątrzenie i zadawanie niewygodnych pytań. Podobne wątpliwości pojawiają
się w kontekście słynnych lojalistycznych deklaracji składanych na kartach Mieszanin.
Czy to szczere opinie Rzewuskiego, wypowiedzi o charakterze światopoglądowym,
czy nieudolnie prowadzona gra z cenzurą[2],
próba badania granic kompromisu i łudzenie swą wiernopoddańczą postawą w
nadziei na pozwolenie wydawania kolejnych utworów[3].
Wreszcie problem, na ile Rzewuski reprezentuje tu swoje własne przemyślenia, na
ile zaś w jego wypowiedziach pobrzmiewają echa opinii szerszego środowiska.
Takich pytań zadać można więcej, ujawniają one jak bardzo mało wiemy o tym
skandalicznym, w gruncie rzeczy, utworze i jak niewiele wiemy o realiach tamtej
epoki. W prezentowanym szkicu nie próbuję być adwokatem Rzewuskiego, chciałabym
jedynie uchwycić pewien kontekst literacko-obyczajowy, w którym Mieszaniny zaistniały,
w którym taki utwór w ogóle mógł zaistnieć.
Mieszaniny
obyczajowe – drugie, z
niecierpliwością oczekiwane dzieło uwielbianego wręcz autora Pamiątek
Soplicy – ukazały się w końcu sierpnia 1841 r. w wileńskiej księgarni Glucksberga. Ówczesna publiczność literacka miała jednak
prawo czuć się mocno zawiedziona – Mieszaniny w niczym nie przypominały Pamiątek.
Rzewuski nie tylko zarzucił formę szlacheckiej gawędy, ale co gorsza, on,
znawca i wielbiciel czasów saskich, zajął się tematami współczesnymi. Swemu
nowemu utworowi nadał kształt dość chaotycznej, może trochę przypominającej
szlacheckie sylwy, mieszaniny tematów i gatunków literackich. W czternastu
szkicach pomieścił rozważania filozoficzne i religijne, moralizatorskie
dywagacje, obyczajowe scenki, a nawet udramatyzowany obrazek wyśmiewający
ówczesne salonowe mody literackie. Zaskakiwać mogła artystyczna niespójność
utworu – obok fragmentów bezwzględnie świetnych jak Bardowie polscy
czy Poezja narodowa, Rzewuski włączył do swych Mieszanin katalog
przesądów gospodarskich, podobne do pamfletów scenki obyczajowe, wreszcie
przyciężkie tyrady poświęcone kwestiom społecznym i moralnym. Anonimowy
korespondent „Tygodnika Petersburskiego” narzekał:
Prawdziwa to mięszanina dobrego i
złego; najzdrowszych uwag i najfałszywszych sofizmatów, religijnej oświaty i
zardzewiałych przesądów; głębokiej nauki i naiwności dziecinnej;
chrześcijańskiej pokory i pogańskiej pychy, powagi i trywialności.[4]
Najzagorzalsi wielbiciele talentu Rzewuskiego (chyba tylko prócz
Michała Grabowskiego) nie mogli ukryć rozczarowania gwałtownym obniżeniem
poziomu artystycznego, pokrętnością, a częściowo także kuriozalnością
głoszonych poglądów. Kwestią jeszcze istotniejszą okazał się niesłychany i
wręcz niemożliwy do zaakceptowania radykalizm Rzewuskiego. W Mieszaninach
rzeczywiście nie ma próby mediacji, nie ma napominania czy grożenia palcem;
analizowane kwestie, obserwowane przez pisarza patologie współczesności zostają
wyolbrzymione i doprowadzone ad absurdum. Na przykład nie najmądrzejsze
zabawy berdyczowskich bałagułów[5]
stają się świadectwem moralnego znikczemnienia całego młodego pokolenia,
intelektualny marazm wołyńskiej szlachty przyczynkiem do opowieści o upadku
języka i kultury, rozprzężenie stosunków administracyjnych świadectwem
ostatecznego rozpadu tożsamości szlacheckiego narodu.
Literacka publiczność tylko przez chwilę pozwoliła
autorowi napawać się mniemanym tryumfem – ponoć Rzewuski przekonany był o
nieuniknionym sukcesie swego dzieła, a asumpt do tego dał mu fakt, iż dwie paki
nakładu Mieszanin już po dwóch dniach sprzedaży „aż do ostatniego
egzemplarza w Kijowie rozchwytane zostały”[6].
Wrażenie sukcesu nie trwało długo, posypały się listy od zdezorientowanych
przyjaciół, zaczęły pojawiać się ostre recenzje i repliki. Na autora Mieszaniny
runęła fala powszechnego potępienia czytelników i krytyków, niezależnie od
dzielących ich różnic światopoglądowych, politycznych, położenia społecznego i
sympatii literackich. Chcąc jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji,
zaprzyjaźniony z Rzewuskim Gustaw Olizar w broszurze
zatytułowanej Pomieszanie Jarosza Bejły (Wilno
1842) żartobliwie sugerował, iż cały utwór jest kompilacją rzeczywistych
poglądów autora i majaków, które w czasie jego choroby mózgowej spisywał, a
potem wydał jako całość nieuczciwy sekretarz. Na łamach „Tygodnika
Petersburskiego” wielokrotnie wypowiadał się Michał Grabowski, który swym
autorytetem ręczył za wartość dzieła Rzewuskiego. Te próby obrony na nic się
zdały i ostatecznie Mieszaniny obyczajowe przeszły do historii
jako dowód narodowego zaprzaństwa ich autora, jego „najczarniejszej reakcji” i
sprzeniewierzenia się kulturze polskiej, zaś określenia Bejła
i bejlizm stały się równoważne z oskarżeniem o zdradę
narodową[7].
Z dzisiejszej perspektywy nie ma
wątpliwości, że tak stać się musiało. Wystarczy przypomnieć, iż Rzewuski w swej
pasji krytyka współczesności nie poprzestaje na opisie status quo. On, uczeń de
Maistre’a, swoje wnioskowanie rozszerza o próbę
nakreślenia najbliższej perspektywy istnienia narodu polskiego i tu stanowczo
stwierdza, że taka perspektywa nie istnieje. Rzewuski, odwołując się do
metaforyki organicystycznej porównywał egzystencję narodu do istnienia
człowieka, skąd prosty wniosek, iż skoro jednostka z woli Stwórcy podlega
nieuniknionemu prawu śmierci, to i naród – określany tu mianem „człowieka
zbiorowego” – musi być przygotowany do zejścia z areny dziejów. W sposób
ostateczny pisarz pozbawiał siebie i swych czytelników złudzeń zarówno co do
możliwości restytucji państwa polskiego, jak i zachowania form życia
narodowego. Pisał:
Człowiek zbiorowy ma duszę, jak człowiek pojedynczy,
a tą duszą jest duch narodu. Naród żyje, pokąd ten duch go nie opuści… Jak
człowiek pojedynczy umrze, natychmiast dusza jego przenosi się do krain
wieczności, by stanąć przed sądem Stwórcy i Odkupiciela; a ciało opuszczone już
bez siły skupiającej rozkładać się zaczyna: mnóstwo robaków coraz więcej
obrzydliwych dopełniają zniszczenia kształtów, a te znikając sprzed oczu,
rzeczywiście wchodzą w skład nowych jestestw organicznych i ta scena pełna
tajemnic znika po zniszczeniu ostatniego atomu zmarłego męża: zasłona spada,
zostaje tylko garść popiołu. (18-19).[8]
W swych wywodach pisarz konsekwentnie dowodził ostatecznej
śmierci narodu polskiego. Podstawową przesłankę tego rozumowania stanowiła
analogia do dziejów Greków, Rzymian i Celtów. Te wielkie cywilizacje
ostatecznie zniknęły z mapy Europy, jedyne co po nich pozostało, to duchowy
spadek, jaki w postaci kulturowego dziedzictwa przekazały następnym pokoleniom.
Rzewuski, o sobie i swych współczesnych myśli w kategoriach świadków takiego
właśnie procesu przekształcania się (żeby nie powiedzieć obumierania) kultury
polskiej, która teraz po utracie państwowości, po definitywnym kresie
sarmackiej formacji kultury szlacheckiej skazana jest na podbój przez imperium
rosyjskie – zwycięską formę cywilizacji przyszłości. Rzewuski nie ma złudzeń –
historia Polski dobiegła swego kresu. Wszelkie świadectwa żywotności narodu,
choćby jego literaturę, traktuje jako intervalum
lucidum – następujący tuż przed śmiercią moment
pozornego cofnięcia się choroby, który daje iluzję możliwości wyzdrowienia,
jednak wprawny obserwator dostrzega zbliżający się kres. Oto najsłynniejszy
fragment tej diagnozy:
Ale skoro śmierć rzeczywista przyjdzie na to ciało zbiorowe,
natenczas dusza narodu nie przenosi się do wieczności, jak dusza człowieka
pojedynczego, bo dla narodów nie ma wieczności; ale ulatniając się z ciała
społecznego, uświetni swój zgon ostatniem zjawiskiem,
lecz już oderwanym od życia społecznego. Jako zwykle chory, przed samem
skonaniem, jakieś dziwne okazuje zjawiska życia, które przecie biegłego lekarza
płonną nadzieją nie omamią; tak i duch konającego narodu, jeszcze czas jakiś
ściśnie się w umysłach kilku znakomitych mężów, aby starą synagogę z czcią
pogrzebać. […] Wybucha raptownie, jakby jakim cudem, bogata, różnobarwna
Literatura; Literatura bez miłości dla położenia obecnego, bez nadziei w
przyszłości, sięgająca jakichś dawnych pamiątek, dawnych podań, wszystkiego
tego co już nie jest, i odżywiająca to wszystko jakimś sztucznym żywotem. Rzecz
dziwna, ten utwór różnorodnych pomysłów, bez znoszenia się ich z sobą, bez
hartu opinii publicznej, bądź skrzywionej, bądź nawet nie istniejącej; okazuje
jednak w sobie coś jednolitego, jakieś poetyzowanie żalu, smutku, złowieszczbnego przeczucia. Jednem
słowem, jest to dzieło pogrobowe ducha narodowego, ostatnie jego wysilenie; poczem ulotniwszy się milczenie nastąpi, – nim wszedłszy w
skład obcych mu dotąd żywiołów intelektualnych, znowu przemówi, ale już
językiem innym; a swój rodzimy, przybrawszy ostateczną swoją formę, w niej się
skrystalizuje, i stanie obok sanskryckiego, greckiego, celtyckiego, rzymskiego,
któremi także oddawały myśli swoje społeczeństwa
żywotne, a które już dziś są tylko pomnikami. (20-21)
Opierając się na tak pojmowanej prawidłowości historii
Rzewuski prorokuje, iż oczywistą konsekwencją utraty państwowości jest
rozpisana na najbliższą przyszłość konieczność roztopienia się duszy narodu
polskiego, której najdoskonalszym wyrazem jest literatura, w wielkiej
słowiańskiej wspólnocie[9].
My z wyroków Boskich, zostawszy częścią potężnego
stowarzyszenia Rosjan, wnośmy nasze prowincjonalne wyroby [tj. literaturę] do
ogólnej, a wspólnej skarbnicy, a zjednoczeni z naszymi pobratymcami,
utwierdzajmy siebie wszyscy w przekonaniu, że literatura rosyjska kwitnąca w
tak niezmierzonych przestrzeniach […] powinna owszem objawiać żywioły
ukraińskie, moskiewskie, siewierskie, nadwołżańskie, dońskie, wołyńskie, litewskie,
nawet sybirskie… (235)
Zgryźliwie można by zauważyć, że jedynym plusem pojawienia
się Mieszanin okazało się ożywienie, jakie zapanowało w publicystyce
tamtego okresu. W debacie – tej toczonej na łamach prasy, jak i w prywatnej
korespondencji – głos zabrali najwięksi pisarze tamtej epoki (myślę oczywiście
o literaturze krajowej). Wśród obrońców byli Michał Grabowski oraz częściowo
środowisko „Tygodnika Petersburskiego”, początkowo także Kraszewski, choć jego
postawa w tym względzie domaga się odrębnej analizy[10];
największymi adwersarzami okazali się: autor Bigosu hultajskiego Tytus Sczeniowski, Hilary Zalewski oraz publicyści prasy
demokratycznej – Zenon Fisz, Edward Dębowski, Feliks Zieliński, Fryderyk Lewestam oraz wielu innych. Polemika wokół Mieszanin,
podsycana potem kolejnymi publikacjami Rzewuskiego[11],
ciągnęła się bez mała lat dziesięć i była niewątpliwie najżywszą, a pod wieloma
względami także i najbardziej interesującą dyskusją tamtej epoki[12].
Rzecz jednak znamienna, w tej wielkiej
kampanii prasowej dominował ton urażonych środowiskowych ambicji, urażonego
wołyńskiego patriotyzmu lokalnego; powtarzały się oskarżenia o postponowanie sławy
Liceum Krzemienieckiego, o nielojalność wobec własnego narodu, wreszcie
szukanie osobistej korzyści w publicznym „praniu domowych brudów”. Jak pisał
Chmielowski: „obywatele wołyńscy wrzeli z gniewu za to, że ich współziomek
odważył się rzucić potwarz, jak powiadali, na umysłowość i moralność ich
prowincji”. Czarę goryczy przepełniła sugestia Rzewuskiego, iż szlachectwo
wielu mieszkańców Wołynia opiera się na kłamliwych dokumentach[13]. Sama dyskusja z biegiem czasu zamieniła
się w plotkarskie poszukiwania autentycznych bohaterów, których nazwiska w
utworze skryte zostały pod literackimi pseudonimami – domyślano się prywatnych
porachunków Rzewuskiego z sąsiadami, nieuczciwym ekonomem itd. Podobno nawet
grożono mu śmiercią. Do aktów przemocy co prawda nie doszło, ale Rzewuski, jak
podają pamiętnikarze, przez pewien czas nie rozstawał się z pistoletami[14].
Hołubiony do
tej pory pisarz stał się negatywnym bohaterem przeróżnych pomówień i plotek, z
których najboleśniejszą była próba odebrania mu autorstwa Pamiątek Soplicy
i sugestia, że nie umie pisać po polsku. Kraszewski w Rachunkach z 1866 roku
wspominał: „nieprzyjaciele Rzewuskiego powyciągali nie wiedzieć skąd potwarze,
osobistości, plotki, skandale… paskwillusy krążyły
wierszem i prozą. Było naprawdę czym nawet mniej wrażliwego człowieka
zniechęcić”[15].
Wyraźnie więc na plan pierwszy
wysunięte zostało oskarżenie Rzewuskiego o przeniewierstwo, ale nie narodowe,
tylko przeniewierstwo wobec własnego środowiska, własnej prowincji, którą w Mieszaninach
szkalował i deprecjonował. Jest coś niepokojącego w tej debacie. Budowana
była ona niemal wyłącznie albo na urażonych ambicjach i tematach zastępczych[16], albo na atakach ad personam,
na próbach dezawuowania Rzewuskiego jako twórcy i filozofa. Ten zaskakujący
obrót sprawy nie umknął uwagi Stanisława Tarnowskiego, który pisał:
Wrażenie więc czytelników było naturalne i słuszne: tylko
objawiło się ono źle, niezręcznie i nie zbyt rozumnie, krzykiem. […] Trzeba
było zrobić inaczej: wskazać jego słabe strony, zbić jego fałszywe twierdzenia,
zatrząść paradoksalną argumentacją, pokazać mu, że nie jest tak mądrym jak
mniema, to trzeba było zrobić, i to zrobić było można i było łatwo, a kto wie
czy kto by to był zrobił nie byłby i Rzewuskiego na resztę życia uratował.[17]
Dalej Tarnowski sporządza katalog niezadanych Rzewuskiemu
pytań, niepodniesionych wątpliwości, wreszcie kwestii, które tamta publiczność
przełknęła zbyt łatwo, a które domagały się żywego odzewu. Już z samej tej
listy można odnieść wrażenie, jakby czytelników Mieszanin obchodziła
tylko współczesność, doraźność; zdają się w ogóle nie zajmować sugerowaną przez
Rzewuskiego perspektywą końca kultury i narodu polskiego, czyli tymi wątkami,
które w sposób ostateczny przyczyniły się do rzeczywistej niesławy tego utworu;
wątkami, które jako najważniejsze podejmą współcześni nam badacze.
Trudno dziś powiedzieć, dlaczego w tych
sporach nie pojawiło się oskarżenie o zdradę narodową. Czy rzeczywiście rację
mają ci badacze, którzy mówią, iż skutecznie obroniła tu Rzewuskiego
działalność cenzora?[18].
Może jednak warto w tym kontekście zastanawiać się także nad psychiczną reakcją
czytelników, dostrzegających ziarno bolesnej prawdy zawartej w Mieszaninach.
Na kwestię tę zwracał uwagę Tadeusz Bobrowski, który ironicznie podsumował:
Nikt nie mógł dowodnie zaprzeczyć, że w Mieszaninach dużo
było niestety prawdy w odmalowaniu wad społecznych! Ludzie myślący i dobrej
wiary nie mogli oskarżać autora o fałszywy obraz, zarzucili mu więc, że „rzecz
była nie na czasie” […] „Prawda nie na czasie” – jak gdyby prawda mogła być kiedy
nie na czasie?[19]
W podobnej tonacji o dziele Rzewuskiego pisał także
Tarnowski:
Prawdy w nim wiele, tego nie mamy sobie co ukrywać: tak
wiele, że czytając mróz przechodzi na myśl, że kto wie, może i wszystko może
być prawdą.[20]
Chyba nie uda się jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie,
dlaczego tamta publiczność nie potrafiła czy też nie chciała przeczytać Mieszanin
jako radykalnie sformułowanej wypowiedzi światopoglądowej apostaty. Jakiś powód
musiał jednak istnieć. Może, jak to sugeruje Piotr Chmielowski, diagnoza
Rzewuskiego wcale nie była nieznana, co więcej znaczna część szlachty nie
odbierała poglądów pisarza jako zdrady narodowej[21].
Czytelników rozemocjonowanych paszkwilanckim tonem całości wcale nie musiały
razić słowa o „wtopieniu” ziem polskich do wielkiego rosyjskiego imperium, o
włączeniu kultury polskiej do wielkiej słowiańskiej wspólnoty. Może te poglądy
nie raziły, bo czytelnicy przynajmniej jeśli ich częściowo nie podzielali, to
jednak dobrze je znali. Jak trafnie zauważa Wojciech Karpiński, oburzenie
wywołał fakt, iż to, o czym wszyscy wiedzieli, powiedział ceniony pisarz o
nieposzlakowanej do tej pory opinii patrioty:
Głośne wypowiedzenie tych wniosków przeraziło i oburzyło
społeczeństwo. A przecież cicha realizacja takiej postawy była zjawiskiem
częstym i właśnie bez głośnego wypowiedzenia i skrytykowania trudnym do
uniknięcia. Rzewuski zdobył się na otwarte wyrażenie niepopularnych teorii,
społeczeństwo nie zdobyło się na wykazanie ich błędności i szkodliwości. A
przecież problem był ważki i postawiony przez wielkiego pisarza.[22]
Na marginesie trzeba zauważyć, że problem patriotyzmu
średniego i zamożnego ziemiaństwa „guberni zachodnich” wcale nie jest taki
oczywisty. Zbyt często zapominamy, że kwestie patriotyzmu i tożsamości
narodowej nakładają się tu na problemy narodowego indyferentyzmu, lojalności
wobec panującego monarchy czy choćby tylko wierności złożonej mu przysiędze, a
jak powiada w drugim tomie Mieszanin Rzewuski: licet,
sed non decet –
przysięgi wolno łamać, ale nie wypada…[23]
Rozważając problemy recepcji Mieszanin
warto zadać pozornie naiwne pytanie: co tak naprawdę przeczytali tamci
czytelnicy. Może przyzwyczajeni widzieć w autorze Pamiątek artystę, nie
byli przygotowani na jego filozofię historii, nie umieli wczytać się w ich
warstwę światopoglądową? Chcieli kontynuacji Pamiątek, chcieli beletrystyki
i tak też mogli odebrać nowe dzieło Rzewuskiego. Wszak Mieszaniny swym
stylem, eseistyczną formą i świadomie przerysowaną paszkwilancką tonacją lepiej
wpasowywały się w kontekst moralistyki obyczajowej niż poważnych rozpraw
politycznych. Niezwykle uderza, że w świetle tamtych dyskusji Mieszaniny,
to nie wypowiedź polityka i filozofa historii, ale raczej literata – moralisty,
bawiącego się w kaznodzieję, którego grzechem jest brak miłosierdzia,
pryncypialność i nieumiejętność formułowania pozytywnej diagnozy przyszłości. Mieszaniny
więc – patrząc z tej perspektywy – to nie tyle traktat, co raczej zbiór esejów[24].
Gdyby w ten sposób spojrzeć na Mieszaniny,
spojrzeć jak na utwór literacki właśnie, to dla historyka literatury otwiera
się niezwykle ciekawa perspektywa badawcza. Ustalenia historyków idei (Marcina
Króla, Wojciecha Karpińskiego i Andrzeja Ślisza) w
sprawie antynarodowej postawy Rzewuskiego oczywiście pozostają także i w tej
kwestii nie do podważenia. Ostatecznie przecież liczy się nie to, co Rzewuski
chciał powiedzieć, ale co powiedział; w żaden sposób nie może być zniesiona
zasada odpowiedzialności za słowo. Nie sposób jednak nie zauważyć, że w tej
historyczno-literackiej perspektywie sam utwór zaczyna znaczyć trochę inaczej.
Moralista szlacheckiego partykularza
Jak już wspominałam, na pierwszy rzut oka można sądzić, że Mieszaniny
obyczajowe są zbiorem dość przypadkowo ze sobą zestawionych tekstów,
odmiennych od siebie tak pod względem poruszanych tematów jak i wykorzystanych
gatunków literackich. Rzeczywiście, rozważania o narodowej przyszłości (a
właściwie jej braku) sąsiadują z narzekaniem na berdyczowskich bałagułów,
krytyka wyborów i upadku demokratycznego ducha szlachty stoi tuż obok
prognostyków gospodarskich, a rozważania o filozofii narodowej z alegorycznym
rozdziałem Mamona[25].
Wydawać się więc może, że brak w tym zbiorze głównego wątku tematycznego, brak
zaplanowanego toku wywodu. Całość, jeśli o takowej można mówić, przypomina
raczej tok swobodnej konwersacji – salonowej rozmowy prowadzonej w kręgu
bliskich przyjaciół. Michał Grabowski, nie tylko krytyk literacki, ale też i
przyjaciel Rzewuskiego, zwracał uwagę, iż ten zdumiewający chaos tematów, form
literackich, stylów jest zabiegiem celowym:
To połączenie nie jest sztuczne, jest ono najnaturalniejsze,
– bo nawet nie książkę to mamy przed sobą, ale żywego pisarza. Przykładem wcale
niepowszednim, zamiast zimnego i wyrachowanego wykładu, słyszymy zdanie sprawy
ze sposobu myślenia i wrażeń, najpoufalsze zaledwie, że nie nieskromne. Autor,
który nam ukrył swe imię, odsłonił przed nami swój charakter, odsłonił doskonalej, niż który bądźkolwiek
z obnażających się tak nazwanych egotystów.[26]
A więc dla Grabowskiego najważniejsza dla wymowy Mieszanin
okazywała się szczerość autora i jego gorące zaangażowanie w sprawy publiczne,
w życie obywatelskie własnej prowincji. Emocjonalizm i
bezkompromisowość wywodu miały zyskiwać potwierdzenie w wyborze otwartej,
konwersacyjnej formuły literackiej, która jak gdyby zaprasza do współudziału w
dyskusji, prowokuje do refleksji.
Na rzecz świadomego operowania otwartą
formą konstrukcji całości przemawia także przemyślana taktyka retoryczna
Rzewuskiego. Zarówno Mieszaniny, jak i późniejszy Głos na puszczy
i Teorfast[27]
zostają opatrzone wielce znaczącymi tytułami, zostają oplecione siecią mott
oraz ujęte w ramy przedmów, pomów, czy innych wypowiedzi nastawionych przede wszystkim
na cel perswazyjny i próbę wyprzedzenia spodziewanych uwag i oskarżeń
czytelników.
Już sam tytuł „mieszaniny” – można
kojarzyć z łacińskim satira, satura – rozmaitość, mieszanina oraz oczywiście
satyra, czyli literackie zniekształcenie obrazu w celu wyeksponowania pewnych
cech i zjawisk, które zostaną w utworze poddane pod rozwagę czytelników. Tytuł
ten podpowiada także eseistyczną wieloznaczność i ułamkowość obrazu
prezentowanego świata. Jego rzeczywista wartość ujawnia się jednak dopiero w
zderzeniu z deklaracją autora: „opisuję wielką epopeję życia
obywatelskiego”(41).
Czyżby więc to określenie „mieszaniny”
odnosiło się w równym stopniu do literackiego – satyrycznego ukształtowania
tekstu, jak i do chaosu owego opisywanego „życia obywatelskiego”, sugerując
jego dekompozycję, zatracenie wyrazistej hierarchii, zaburzenie ładu i porządku[28]? Zastanawia także wybór pseudonimu.
Wcale nie miał on skrywać nazwiska twórcy, przecież powszechnie było wiadomo
kto jest autorem Mieszanin. Co ciekawe, nazwisko Bejła
nie mieści się także w porządku później stosowanych przez Rzewuskiego
kryptonimów[29].
Tarnowski domniemuje, że pisarz mógł w ten sposób
nawiązywać do Stendhala i czynić go patronem „sceptycznego dowcipu”[30] i bezwzględności ferowanych ocen.
Być może, ale chyba bliższy kontekst stanowi zapomniane prowincjonalne słówko:
bełtać – mieszać, mącić, które świetnie koresponduje z tytułem całości. Siatkę
znaczeń dopełnia niepokojące motto z Nowej Heloizy J. J. Rousseau,
pisarza uwielbianego przez czcicieli kultury sarmackiej za dzieło Uwagi o
rządzie polskim. Motto brzmi:
Poznałem obyczaje moich czasów i ogłosiłem te oto listy.
Czemu nie urodziłem się w stuleciu, które skłoniłoby do wrzucenia ich do ognia.[31]
Konsekwentnie
więc, krok po kroku, Rzewuski ujawnia dramat człowieka, który nie potrafi
zgodzić się na swoją współczesność. W imię pamięci świetnej przeszłości narodu
kontestuje teraźniejszość, ośmiesza ją i demaskuje jej pozorne wartości.
Retoryczna „otulina” utworu (tu ważna jest także pozornie tylko żartobliwa Scena
w księgarni Glucksberga, mogąca służyć za przemowę –
pojawiają się tu Angelo i Diavolo, porównani do stron
w procesie kanonizacyjnym, a przedmiotem ich sporu okazują się intencje autora
Mieszanin) ujawnia światopogląd i intencje autora-moralisty, uzasadnia
ostrość formułowanych sądów, ale też poniekąd projektuje adresata utworu. Jest
nim wyraźnie zdefiniowany czytelnik – szlachcic, Wołynianin,
ktoś przejęty troską o swą prowincję, o swą małą ojczyznę[32].
Tyle, że w przeciwieństwie do autora nie odważył się dotąd otwarcie i głośno
zaprotestować przeciw obserwowanym wynaturzeniom. To właśnie między tak
zaprojektowanymi narratorem i czytelnikami toczyć się będzie rozpisana na
kartach Mieszanin rozmowa o współczesnej im Polsce. Rzewuski chce
osiągnąć wrażenie, że zabiera głos w imieniu wielkiej tradycji przeszłości, ale
też i w imieniu środowiska „starych” Wołynian z
pokolenia na pokolenie związanych z tą ziemią, którzy teraz najczęściej skryci
po dworach z przerażeniem obserwują upadek obyczajów i instytucji życia
społecznego. Pisarz uprzedza argumenty swych przyszłych krytyków, przewiduje,
że zostanie oskarżony o przesadę, paszkwilanctwo, czy
wreszcie o „paskudzenie” gniazda. Z wielkim zaangażowaniem i bardzo
emocjonalnie broni swego prawa do szczerego artykułowania opinii o swych
współczesnych.
Autor –
pisał Rzewuski – nie jest ani służalcem, ani niewolnikiem społeczeństwa, by
nikczemnym pochlebstwem wpraszał się do łaskawych względów swoich czytelników. (5)
Po
latach w pozostawionych w rękopisie Teterowiankach
odpierał zarzuty o nienawiść dla swego narodu:
…ci którzy nas posądzają o tak nikczemne uczucia, nie znają
serca ludzkiego. Człowiek nie jest zdolny uprawiać język narodu, którego nie
miłuje, może się w nim ćwiczyć, oddawać mu należną sprawiedliwość, ale nie
będzie nim wynurzał ciągle swoich myśli, nie uczestnicząc z uczuciów
tych, który nim się tłumaczy.[33]
Rzewuski – pisarz, Wołynianin,
miłośnik historii i tradycji, były marszałek powiatu żytomierskiego, przede
wszystkim dbający o swe dziedzictwo szlachcic – jako autor Mieszanin
stawia się w sytuacji człowieka niemal przymuszonego do głoszenia bolesnej
prawdy – staje się „urzędnikiem publicznym” zobowiązanym do „dopełnienia
swojego powołania”(5), obciążonego moralną koniecznością głoszenia prawdy. Jak
deklaruje, nie pragnie sławy literackiej, jego piórem kieruje miłość i
odpowiedzialność za dobro publiczne. Kreśląc ponure obrazy współczesności,
karykaturalnie ją zniekształcając, wywiązuje się z moralnego i obywatelskiego
obowiązku.
Mimo włożonego
trudu nie udało się Rzewuskiemu przekonać swych współczesnych. Nie uwierzyli w
szczerość jego intencji. Momentalnie dostrzeżono, że mniemany moralista cały
swój impet włożył w krytykę swych ziomków, nie wywiązując się przy tym z
obowiązku wskazania dróg poprawy, wskazania jak można przezwyciężyć piętnowane
wady[34]. Mimo deklarowanej miłości,
czytelnicy usłyszeli jedynie słowa nienawiści i wyczuli ton swoiście
niepokojącego rozlubowania się pisarza w tych analizach upadku i rozkładu.
Generał Tomasz Łubieński zauważał:
Można we wszystkim przedstawić śmieszności, a nawet i błędy
istniejące, ale kiedy się obwinia tak ogółowi i tak mocno, jak to robi autor,
to już trzeba albo winnego istotnie wykryć, albo go przynajmniej ogółowi
wskazać […], to niedosyt wytykać błędy, śmieszności, trzeba jeszcze wskazać
możność zaradzenia złemu. Inaczej lepiej milczeć.[35]
Rzewuski więc w oczach swych czytelników nie potrafił
rzetelnie wywiązać się z roli moralisty, nie potrafił czy też nie chciał
wskazać remedium, a tym samym i nadziei, co gorsza swą osobowością, nadmiernym
wynoszeniem się nie tyle nauczał, co drażnił i irytował. „Gdzie tu pokora,
gdzie umiarkowanie, co więcej: gdzie tu sąd zdrowy o rzeczach?”[36] – grzmiał korespondent „Tygodnika
Petersburskiego”. Niezwykle interesująco rzecz ujął Tadeusz Bobrowski –
pamiętnikarz wiarygodny i rzetelny, którego trudno przy tym posądzać o
patriotyczną egzaltację. Pisał on:
Co do Mieszanin jestem zdania, że w nich było wiele
pożytecznej prawdy […] Drzemka była tak głęboką, że społeczność, aby się
przebudzić, potrzebowała silnego wstrząśnienia. Oburzenie zaś zgoła z
niewłaściwego i niewłaściwie skierowanego płynęło źródła. Oburzającym było nie
to, co autor powiedział lub powtórzył, bo to było prawdą – ale upokarzającym
było to, że moralizował społeczność człowiek zgoła podejrzanej moralności, który
ani jej, ani społeczności swojej nie miłował wcale ani w teraźniejszości, ani w
przyszłości, a zwodził i siebie, i innych, że ją ukochał w przeszłości, którą
się tylko bawił, lubując się jej najmniej zaszczytnymi stronami. Nie zdając
sobie z tego sprawy, bez zwrotu na samą siebie, społeczność ówczesna czuła
jednak instynktowo, że Rzewuski osobiście nie miał prawa mówić jej tego, co
powiedział, i jak wprzódy admiracją swoją z Pamiętników Soplicy
przeniosła na autora, tak znowu potem, podrażniona w najżywszych uczuciach
swoich, przypomniała sobie osobistość autora, a sąd o niej przeniosła na Mieszaniny.
A jednak nie zostały one bez pewnego wpływu na społeczność i byłyby niezawodnie
większy wywarły, gdyby te gorzkie prawdy inną, godniejszą, podane były ręką.[37]
To zaskakujące, ale jakże inspirujące spostrzeżenia.
Wskazują one, że dla współczesnych większy problem niż podejrzany patriotycznie
lojalizm Mieszanin, stanowił sam Rzewuski, bardziej jego arogancja, niż
głoszone poglądy.
Filozofia rozpaczy
Od samego początku nad Mieszaninami, niczym przekleństwo,
wisiało porównanie do Pamiątek Soplicy. Korespondent „Tygod-nika Petersburskiego” pisał:
Znany jest znakomity i wielki talent hrabi Henryka Rzewuskiego,
który pod imieniem Soplicy cudowne obrazy przeszłości okształcać
umie. Kto przeczyta Rysia i inne podobne utwory, przyznać musi, iż
Soplica jest wielkim autorem, z którym Bejła, pod
względem uczuć serca i talentu porównania nie wytrzyma i sądu, a gdyby poczciwy
Cześnik Parnawski zdybał się z Bejłą
oko w oko możeby srodze się z nim obszedł i dałby mu
pamiętną naukę.[38]
Trudno oprzeć się wrażeniu, że czytelnicy Rzewuskiego chcieli raz
jeszcze usłyszeć głos pana Cześnika Parnawskiego, raz
jeszcze „pooddychać staropolszczyzną”, pisarz zaś zamiast kolejnej baśni o
pięknej przeszłości dał im kontynuację a rebour,
opowieść o tym, co się stało z wartościami tamtego świata we współczesności.
Podczas gdy Soplica rozrzewniał i tulił do snu, pozwalał marzyć o czasach
świetności narodu, Bejła dotkliwie „kąsał żyjące
towarzystwo” i z pasją karykaturzysty ośmieszał współczesność.
Treścią Pamiątek była opowieść o
bohaterstwie, poświęceniu i dumie zwykłych, prostych konfederatów, zaś na
kartach Mieszanin snuje się opowieść o świecie bez honoru i wartości,
świecie pozorów, kłamstwa i moralnego rozkładu. Świecie, w którym rozpadają się
więzy rodzinne i społeczne, wynaturzają się instytucje życia obywatelskiego,
zachwiana zostaje nawet finansowa stabilność – kult pieniądza i zbytku
zastępuje tradycyjną gospodarską rządność. Mieszaniny oddają proces
degeneracji wartości kojarzonych do tej pory z polskością, ze światem
szlacheckiej prowincji utrwalonym na kartach Pamiątek Soplicy. Z tych
obserwacji Rzewuski wyprowadza jednoznacznie brzmiącą konkluzję:
Przekonany jestem, że każdy naród, chociażby nawet ukształcony,
skoro doczeka się ulotnienia żywiołów niezbędnych dla swojego bytu, do tego
stopnia, że już istnieć nie może politycznie, niezawodnie przyszedłby do stanu
najohydniejszej dzikości, gdyby nie został łupem podboju, jakiegoś innego
żywotnego społeczeństwa, które bądź ożywia zmartwiałe jego żywioły, bądź swoje
własne w nim wszczepia, aby te rozwijały się w czasie. (136)
Nic więc dziwnego, że w tej opowieści o współczesności z niezwykłą
konsekwencją pojawia się metaforyka śmierci – naród porównany jest do „chorego
przed samym skonaniem”, już niemal trupa, którego przedłużona agonia wydając
się życiem, życiem już wcale nie jest. Strupieszały, butwiejący, zgniły – to określenia,
które zdumiewająco często padają w utworze. Warstwa językowa Mieszanin
uderza ilością wykorzystanych brutalizmów, na przykład katalogując choroby
współczesności, Rzewuski nie waha się porównywać je do syfilisu, kołtuna,
rachityzmu. Pisząc o „poką-tnych” antyrządowych
stowarzyszeniach, nazywa je obrzydliwym robactwem,
które toczy rozkładające się ciało społeczne. „Moralnej martwości”
narodu towarzyszy nieunikniona „degradacja fizyczna”, więc przedstawiciele
owych stowarzyszeń, niemal całe młode pokolenie:
[…] po większej części wzrosty nikłe, plecy pogięte, wzrok
obłąkany, kolana ku sobie obrócone, głosy jakby z dud pękniętych wychodzące,
bladość namiętności gwałtownych a gminnych. […] fizjonomie wygasłe, na których
razem maluje coś z rozbójnika zaporożskiego, coś z
Kretyna alpejskiego, coś z faktora żydowskiego: jednem
słowem, jest to widowisko obrzydliwe, tyle rażące wzroki, ile ich rozmowy rażą
uszy. (30)[39]
Obojętne czy Rzewuski pisze o baragulskich
wybrykach[40] czy
o wyborach powiatowych, podstawowym skojarzeniem stają się dla niego „śmieszne
i nikczemne” saturnalia, orgie głupoty i bezwstydu, ujawniające „chorowitość
ducha i demoralizację publiczną” (37). Każda próba opowieści o zjawiskach
obyczajowych i społecznych wzmaga wrażenie chaosu świata, jego rozedrgania i
nieuniknionego rozpadu. Właściwie jakikolwiek opis instytucji obywatelskich,
tradycji, form życia intelektualnego okazuje się wręcz niemożliwy, bo przecież
nie można opisać czegoś, co faktycznie podlega rozpadowi – iluzję istnienia
tego świata zawdzięczamy jedynie pamięci jego niegdysiejszej świetności.
Rzewuski ocenia swą współczesność nie w kategoriach zmiany, postępu, ale w
kategoriach odstępstwa i zdrady wobec wzoru szlacheckiego narodu pokolenia
ojców.
Tylko ktoś taki jak autor Pamiątek,
ktoś zakochany w przeszłości, kultywujący jej tradycje i z jej perspektywy
oceniający współczesność mógł mieć w sobie siłę, by wskazać stopień
wynaturzenia współczesności. Tylko ktoś taki odważył się powiedzieć, że w
świecie pozbawionym stałych wartości i niepodważalnych autorytetów, świecie bez
godności i dumy nie ma już życia, są tylko konwulsje, nie ma też już nadziei na
przyszłość…
Bardziej więc niż dziełem zdrajcy są Mieszaniny
utworem pisanym przez człowieka pogrążonego w rozpaczy, wręcz desperacji.
Człowieka, który od de Maistre’a nauczył się logiki
historii i zrozumiał, że w porewolucyjnej Europie tylko Rosja pozostała
archipelagiem spokoju i poszanowania władzy, gdzie ciągłość dziedzictwa nie
została w żaden sposób zakwestionowana[41].
Może Rzewuski jest zdrajcą, może jest
przeniewiercą – historyk idei ma pełne prawo by go tak nazwać, ale z kart Mieszanin
wyłania się przecież także inny portret pisarza – człowieka przerażonego własną
współczesnością, katastrofisty, świadka apokalipsy. Mieszaniny obyczajowe
nie są opowieścią satyryka, który w krzywym zwierciadle literatury prześmiewa
swych współczesnych. Z perspektywy literackiej jest to albo kontrowersyjna
prowokacja intelektualna, desperacka próba potrząśnięcia współczesnymi,
zmieszania ich dobrego samopoczucia[42],
albo krzyk rozpaczy – nawet nie wezwanie pomocy, ale raczej świadomość
nieuniknionej katastrofy świata, który pisarz utożsamiał z polskością. Dla
niego, ale chyba też i nie tylko dla niego, polskość jednoznacznie kojarzyła
się ze światem wartości ojców i dziadów – kontuszowej, sarmackiej szlachty.
Rzewuski nie potrafił, a może też i nie chciał, dokonywać redefinicji tych
wartości, ceną wierności okazywała się więc apostazja.
Na koniec jeszcze tylko jedno
spostrzeżenie. Trudno nie zauważyć jak niezwykłym utworem są Mieszaniny
Rzewuskiego – prowokują, irytują, nie pozwalają formułować jednoznacznych
opinii, a równocześnie wciągają czytelników i samego autora w grę, która zmusza
do zadawania podstawowych pytań o wierność, godność, obywatelskość, czy
wreszcie polskość. Przy tym dzieło to otacza złowroga aura śmierci. W prywatnej
korespondencji strwożony lekturą Ludwik Sztyrmer,
wówczas już poczytny polskojęzyczny pisarz i wysoki oficer w armii rosyjskiej
pytał: „O! Dlaczegóż nie umarł po skończeniu Soplicy?” Stanisław Tarnowski zaś
nie wahał się powiedzieć:
Mieszaniny zabiły Rzewuskiego, wybiły na jego czole piętno
odstępcy, które się nie zatarło już nigdy i zapewne nie zatrze. Wyrok był
sprawiedliwy, bo jużci człowiek, który dla
teraźniejszości i przyszłości przystaje na zlanie się z obcym żywiołem, który
mówi, że naród politycznie upadły tylko przez nie może jeszcze żyć, który mówi
o literaturze rosyjskiej a polską uważa jako jej część, taki choćby najbardziej
przeszłość kochał i najrzewniej za nią płakał, ze stanowiska polskiego zeszedł.[43]
Jest w tym wiele racji. Utwór ten, niezrozumiany przez
współczesnych, odrzucony, przeklęty nie powinien być jednak sprowadzany do
formuły wyznań apostaty czy kolaboranta[44]. To
zbyt grube uproszczenie. Bardziej widziałabym w nim próbę może nieudanej, może
kontrowersyjnej, ale jednak prowokacji intelektualnej. Dramatycznego, wręcz
rozpaczliwego gestu pisarza, który chce obudzić swych współczesnych, chce tego
nawet za cenę własnej niesławy i utraty dobrego imienia. Rzewuski świetnie
zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakim było wydanie Mieszanin. W przedmowie
żartobliwie tłumaczy się kto mu dał patent by „świat czyścić jak bocian”:
To powołanie samo z siebie pokaże się,
jeżeli pismo okaże się dobrem; jeżeli dobro i złe jest pomieszane, będzie
powodem pism lepszych, które go zbiją; a jeżeli zupełnie złe, zginie w
zapomnieniu, nikomu nie szkodząc, – a nawet posłużyć może na wyklejenie form do
bab wielkanocnych. (6)
Jednak jak ważna była dla niego ta rozgrywka potwierdza
rozpisana na wiele lat próba obrony tez postawionych w Mieszaninach.
Najpierw więc w roku 1843 Rzewuski doda tom drugi, potem przyjdzie czas
przypisów do Listopada, następnie Wędrówki umysłowe, Głos na
puszczy, Teofrast polski i wreszcie
nie wydane Teterowianki. Wszędzie tam Rzewuski
będzie powracał jako adwokat Jarosza Bejły.
Gdyby Rzewuski nie napisał Mieszanin, to i tak trzeba
by było je wymyślić. Bejlizm bowiem, jak w skrócie
można określić postawę Rzewuskiego, wyznacza swoisty punkt krytyczny polskiego
patriotyzmu. Jego specyfikę charakteryzuje ortodoksyjne podejście do polskości
utożsamianej z wartościami szlachty nieskażonej duchem Oświecenia; wartościami,
której najpełniej objawiły się w czasie konfederacji barskiej. Na przeciwnym
biegunie można ustawić Dziadów cz. III, czy Pana Tadeusza… Jednak
bez manifestu Rzewuskiego niemożliwe okazuje się odtworzenie pełnej panoramy
postaw Polaków dziewiętnastego stulecia, szczególnie Polaków zamieszkujących
ziemie zabrane, czy jak wiernopoddańczo mówi
autor Mieszanin – zachodnie gubernie cesarstwa.
[1] Już Stanisław Tarnowski, jeden z pierwszych
monografistów twórczości H. Rzewuskiego konstatował, że najskuteczniejszą bronią w walce z Mieszaninami
okazało się zapomnienie, jak pisał: „książka ta dziś już wcale czytaną nie jest
i nikt jej nie zna”. Zob. S. Tarnowski, Henryk Rzewuski, Lwów 1887, s.
21.
[2] Rzewuski, mimo ponawianych gestów
lojalistycznych, wciąż miewał kłopoty z cenzurą. Zgoda na wileńskie wydanie Pamiątek
Soplicy była warunkowa – pisarz musiał dokonać wielu zmian w tekście,
jeszcze więcej kłopotów było z zapowiadanym w „Tygodniku Petersburskim” dziełem
Stosunek Literatury do Historii narodu, które nie zostało przez cenzurę dopuszczone do
druku. W tym kontekście niefortunne ukłony pisarza w
stronę cenzora – prof. Uniwersytetu w Kijowie Oresta Nowickiego – wydają się w
jakiejś mierze zrozumiałe.
[3] Z. Klarnerówna dopuszcza
taką motywację słynnego listu M. Grabowskiego do J. Strutyńskiego.
Elementem podobnej kampanii mogły być i Mieszaniny. Zob. Z. Karnerówna, Słowianofilstwo w literaturze polskiej lat
1800 do 1848, Warszawa 1926, s. 112.
[4] „Tygodnik Petersburski” 1841, nr 66, s. 364.
[5] Bałagułami nazywano wówczas młodych szlachciców z
okolic Berdyczowa, prowadzących hulaszczy tryb życia. Więcej na ten temat zob.
J. Kamionkowa, Naród nasz jak lawa, Warszawa 1974; M. Stolzman, Nigdy
o tobie miasto… Dzieje kultury wileńskiej lat międzypowstaniowych (1832-1863), Olsztyn
1987.
[6] J. I. Kraszewski, Korespondencja, Rkps. BJ, kk 490, 494.
[7] A. Ślisz, Henryk
Rzewuski. Życie i poglądy, Warszawa 1986, s. 192.
[8] H. Rzewuski, Mieszaniny obyczajowe przez
Jarosza Bejłę, Wilno 1841. Wszystkie cytaty
pochodzą z tego wydania, numery stron podano w nawiasach.
[9] Trafnie tę postawę komentuje Wojciech Karpiński:
„Skrajny historyzm, uwielbienie procesu dziejowego, w polskich warunkach
prowadzić musi do apologii czasu teraźniejszego, do pogodzenia się z zaborcą,
do utraty wiary w przyszłość ojczyzny”. Zob. W. Karpiński, Polska a Rosja. Z
dziejów słowiańskiego sporu, Warszawa 1994, s. 37.
[10] Po upływie wielu lat
Kraszewski doszedł do wniosku, że „można i potrzeba było na ów czas bronić hr.
Henryka. Mieszaniny, w których goryczy dosypano za wiele, tchnęły
wszakże miłością kraju, a hr. Henryk stał na rozdrożu; gdyby go był kraj
poparł, byłby się do niego i sprawy narodowej nie zraził”. J. I. Kraszewski, Rachunki
1866, Poznań 1867, s. 366.
[11] Myślę tu o drugim
tomie Mieszanin, Wędrówkach umysłowych, Głosie na puszczy,
Teofraście polskim, czy rozdz. Pazia
złotowłosego pt. Archipelag Skotostański
(t. 1, s. 261-320).
[12] Jak pisał A. Ślisz: „Ogarnięcie jej i przeanalizowanie pod kątem treści
społeczno-politycznych wymaga odrębnego studium, które stało by się zapewne
ważkim przyczynkiem do obrazu społeczeństwa polskiego w dobie
międzypowstaniowej”. Zob. A. Ślisz, dz. cyt.,
s. 203.
[13] P. Chmielowski, dz.
cyt., s. 190-191. Podobne pretensje zgłaszał
wcześniej autor recenzji Mieszanin w „Tygodniku Petersburskim” 1841, nr
66.
[14] Rzewuski miał mówić, że: „wypowiedział
prawdę tylko, ziomkom równie jak jemu bolesną, a chociaż za to dziś jest
naganiany, tak jest pewny szlachetności ziomków, że spodziewa się kiedyś za to
uznania ich, a dziś wśród nich niczego się nie obawia – a mówiąc to wyjął z
kieszeni krucicę i na stole położył. Ojciec mój do
rąk ją wziąwszy odpowiedział: Oto jest najlepsza krytyka, hrabio, na twoje Mieszaniny,
sam ją podajesz, bo po napisaniu Soplicy nie nosiłeś krucicy,
a teraz ją nosisz!” Zob. T. Bobrowski, Pamiętnik mojego życia, oprac. S.
Kieniewicz, Warszawa 1979, t. 1, s. 183.
[15] J. I. Kraszewski, dz.
cyt., s. 366-67.
[16] Przykładem niech
będzie reakcja oburzonych słowami Rzewuskiego byłych uczniów Liceum
Krzemienieckiego. Swoją drogą trudno nie zauważyć, że to właśnie Mieszaniny
zmobilizowały ich do spisania wspomnień i zbudowania żywej do dziś legendy
szkoły i jej założyciela Tadeusza Czackiego.
[17] S. Tarnowski, dz.
cyt., s. 20-21.
[18] A. Ślisz, dz. cyt., s. 196-197.
[19] T. Bobrowski, dz.
cyt., s. 182.
[20] S. Tarnowski, dz.
cyt., s. 24.
[21] P. Chmielowski, dz.
cyt., s. 190-191.
[22] W. Karpiński, dz.
cyt., s. 20.
[23] H. Rzewuski, Mieszaniny
obyczajowe, Wilno 1843, t. II, s. 18.
[24] Warto dodać, iż
zaskakująco podobnych do czytanych wówczas i cenionych Esejów Francisa
Bacona. Rzewuski co prawda nie był wielbicielem twórczości Bacona, ale mógł
odwoływać się do niej za pośrednictwem rozprawy swego mistrza Josepha de Maistre’a Examen de la philosophie de Bacon.
[25] Różnorodność
podnoszonych tematów mogłaby wynikać z połączenia doświadczenia marszałka
szlachty żytomierskiej (stąd obserwacje obyczajowe) z prywatnymi
zainteresowaniami filozofią, historią i religią. Zob. M. Kridl, Rzewuski
Henryk, [w:] Wiek XIX. Sto lat myśli polskiej pod red. Br.
Chlebowskiego, I. Chrzanowskiego, H. Gallego, G.
Korbuta, M. Kridla, Warszawa 1913, t. VIII, s. 257.
[26] „Tygodnik Petersburski” 1841, nr
93, s. 523
[27] Zdaniem M. Inglota motta i przedmowy do tych dzieł wyraźnie wskazują,
iż Rzewuski stylizuje się na kaznodzieję i bezkompromisowego orędownika prawdy.
Teofrast (mówca Boży), „głos na puszczy” (określenie
św. Jana) podpowiadały kontynuację postawy Piotra Skargi. Zob. M. Inglot, Spowiedź kolaboranta (O Mieszaninach
obyczajowych Henryka Rzewuskiego), [w:] Pogranicze kultur, pod red.
Cz. Kłaka, Rzeszów 1997, s. 71-72.
[28] W tym sensie można mówić także o nawiązaniu do Mélanges
politiques
R. de Chateaubrianda z 1828 r.
[29] Rajmund Hreczka,
Wojciech Rybka, Stary szlachcic litewski, Tetera Petroniusz, Teterowianin.
[30] S. Tarnowski, dz.
cyt., s. 20.
[31] J. J. Rousseau, Nowa
Heloiza, oprac. i tłum. E. Rzadkowska, Wrocław 1962, s. 412. E. Owczarz
określa to motto mianem alibi dla konserwatywnych treści utworu. Zob. E.
Owczarz, Między retoryką a dowolnością. Wśród romantycznych struktur
powieściowych w okresie międzypowstaniowym, Toruń 1993, s. 16.
[32] To zawężenie
horyzontu do Wołynia jest bardzo świadome i konsekwentne. Obrazki rodzajowe,
które zawierały opisy zjawisk społecznych, portrety typowych postaci, niemal
wyłącznie koncentrowały się na kwestiach charakterystycznych dla Wołynia, ale
równocześnie Rzewuski, stosując figurę pars pro toto, dokonuje uogólnienia i w
ostatecznej interpretacji jego spostrzeżenia stosują się do całego narodu.
[33] H. Rzewuski, Teterowianki,
czyli listy powiatowe przez Rajmunda Hreczkę (powst.
ok. 1843). Bibl. Nar. Sygn. II 6052, k. 2-3.
[34] Trafnie zauważał
Chmielowski: „…Bejła trzymał się przeważnie w swych Mieszaninach
tego tonu żartobliwego: szydził, narzekał, przeklinał, ale zdrowej rady, która
by pomogła do wybrnięcia z błota moralnego i pomroki umysłowej bardzo skąpo
udzielał”. Zob. P. Chmielowski, dz. cyt., s. 188.
[35] R. Łubieński, Generał
Tomasz Pomian hrabia Łubieński, Warszawa 1899, t. II, s. 321-323.
[36] „Tygodnik Petersburski” 1841, nr
66, s. 365.
[37] T. Bobrowski, dz.
cyt., s. 184.
[38] Podolanin, w dziale Korespondencja,
„Tygodnik Petersburski” 1842, nr 10, s. 54.
[39] Rzewuski jest głęboko
przekonany, że „nadwątleniu moralnemu” narodu towarzyszy jego degradacja
fizyczna. Tam zaś, gdzie „duch monarchiczny silny, wykorzeniony w opinii; tam
krew panująca odznacza się jakimś nadzwyczajnym urokiem powierzchowności.
Wszystkie Książęta i Księżniczki krwi królewskiej za Ludwika XIV były wraz z
Królem wzorami piękności. Toż same widowisko okazuje nam całkowita rodzina
Najjaśniejszego nad nami panującego MONARCHY. (…) Każdy żywioł moralny musi się
wyrażać na rysach tych, co go przedstawić mają”. (29)
[40] Patriotyczną opinię publiczną
szczególnie wzburzył następujący passus: „Co się zaś
tyczy rozkładu fizycznego, tu jeszcze więcej ma stosunków ciało społeczne z
ciałem indywidualnym, i w niem także robactwo coraz
obrzydliwsze toczy szczątki, opuszczone od tego boskiego ognia, który im dawał
jednolitość, ruch, żywot. Tem robactwem są pokątne stowarzyszenia,
chcące na próżno zatrzymać ten żywot społeczny, ulotniony z dostojnego ciała. Z
początku to robactwo będzie foremniejsze, bo wylęgłe w świeższem
opuszczeniu organizmu. Ale w następnych jego formacjach, ród po rodzie, coraz
więcej się każąc, dojdzie do ostatecznych krańców obrzydliwości. Będą z
początku Filarety, Promieniści, potem związki patriotyczne, Kosoniery,
Templariusze, a na koniec Skórkowi i Baragoli,
których nazwiska najlepiej wyrażają cele i dążności: pierwsze nazwisko jest
godłem bydlęcia, drugie posługacza
żydowskiego; – już więcej zniżyć się nie można…” (21-22).
[41] M. Król, Konserwatyści
a niepodległość. Studia nad polską myślą konserwatywną XIX w., Warszawa
1985, s. 63. Podobnie, w szeroki kontekst
ówczesnej myśli konserwatywnej wpisuje Rzewuskiego J. Jedlicki w książce Jakiej
cywilizacji Polacy potrzebują, Warszawa 1998, s. 191.
[42] Na
zarzuty Olizara miał Rzewuski odpowiedzieć: „Cózem złego uczynił (…) żem wywołał oburzenie? Więc naród
żyje. Byłby umarł gdyby milczał”, J. Leszczyc, Wstęp, [w:] G. Olizar, Pamiętniki 1798-1865, Lwów 1892, s. XXXII.
[43] S. Tarnowski, dz.
cyt., s. 31.
[44] A. Bar,
O apostazji politycznej Henryka Rzewuskiego, „Przegląd Współczesny”
1928, t. 27, nr 78; M. Inglot, Spowiedź
kolaboranta (O Mieszaninach obyczajowych Henryka Rzewuskiego), dz. cyt.