Dwie potęgi, jedna
niegodziwa, druga bezrozumna, zawzięły się na Polskę. Jedna chce ją znicestwić przez tyranię, druga mówi o sobie, że chce ją
zbawić przez anarchię. Cel mają obie zupełnie inny; ale obie dochodzą do tego
samego skutku, do stopniowego, coraz większego odnarodowienia
Polski. Tożsamość skutku pochodzi stąd, że obie te potęgi, rząd rosyjski, jak
radykalne stronnictwo, pracuje nad zniszczeniem szlachty, jedynej warstwy, w
której narodowa świadomość polska mogła się wyrobić do całej pełni. Mieć
zupełną świadomość narodową to znaczy nosić w sobie głęboką znajomość swojej
historycznej tradycyi w przeszłości, a zarazem żywe
uczucie misyi, jaką naród ma z woli bożej na
przyszłość. W Polsce dziś szlachta tylko, lub raczej klasa właścicieli ziemskich
łączy w sobie te oba warunki, które od siebie oddzielone mogą służyć za
podstawę jakiemuś jednemu stronnictwu, ale nigdy wielkiej narodowej całości.
Rząd rosyjski wie to bardzo dobrze, i kiedy stronnictwa ultra-rewolucyjne
zarzucają tej szlachcie, że nie działa dosyć, on zarzuca jej, że zanadto kocha
swoją ojczyznę, choćby na Sybirze, choćby na rusztowaniu i jeszcze za grobem.
Boleść głęboka po upadku powstania roku 1830, pamięć i rozumowana analiza wielkich
błędów popełnionych przez ówczesny Rząd tymczasowy i przez Sejm, złożony ze
znaczących właścicieli ziemskich, nadewszystko zaś
nauki propagandy rewolucyjnej we Francyi zrodziły to
polskie ultraradykalne stronnictwo. W imię oswobodzenia ojczyzny wzywa ono lud,
by powstał, jak jeden człowiek, by w pierwszej chwili powstania pozbył się
wszystkich podejrzanych właścicieli, by podzielił między siebie ziemię
szlachty, by ją wyrżnął do nogi gdyby, była potrzeba — a potem żeby wypędził
Moskali i Niemców. Ideałem tego stronnictwa jest terroryzm roku 1793. Większa
część należących do niego patryotów jest w dobrej
wierze, ich czynność jest często bohaterska, ich zdolność poświęcenia jest
wielka. Ale rzeczą jest więcej jak pewną, że rząd rosyjski potrafił rzucić
między nich swoich płatnych agentów, a tym udało się nieraz obłąkać naszych rewolucyonistów do szaleństwa, i skłonić ich do wyboru
chwili najniesposobniejszej dla skutków ich zamiaru.
Z drugiej strony rady i nauki szkoły francuskiej rzuciły im na oczy zasłonę tak
grubą, że oni nie mogą już dostrzedz różnicy, jaka
zachodzi między przeszłością Francyi, a przeszłością
ich własnej ojczyzny, między położeniem monarchii francuskiej w roku 1789, a dzisiejszem położeniem Polski, opanowanej i uciemiężonej od
wieku przez obcy najazd. We Francyi, pomiędzy ludem,
dzieckiem nowonarodzonem, a szlachtą, zgrzybiałą i
zepsutą, był stan trzeci, ten który teraz zaczyna się z kolei psuć, ale wtedy
był pełen życia, energii i światła. Jemu więc przypadło rządzić w
teraźniejszości, a przygotowywać przyszłość. U nas nic podobnego. U nas szlachta
nie zajmuje bynajmniej stanowiska ówczesnej szlachty francuskiej, ale
przeciwnie ona zajmuje stanowisko stanu trzeciego z roku 1789, bo w niej jednej
skupia się i oświata kraju i prawdziwa siła społeczna. W Polsce jest tylko ona
i lud. Ona cywilizowana, lud jeszcze w dzieciństwie, zatem ona jedna naprawdę
reprezentuje ten lud, ona jedna może go prowadzić, oświecać, podnosić, wieść
go drogą stopniowego postępu, bo oprócz niej niema nic, coby
na tem miejscu postawić można. Chcieć ją zgładzić za
masę błędów, jakie każdy człowiek, każda klasa ludzi, każdy wiek, każda epoka,
popełniały i zawsze popełniają, to jest to samo, co chcieć się zabić, a po
samobójstwie działać i zwyciężać. Nie jestże to rozumowanie rozpaczy? Gdyby
szlachta zginęła, zginęłaby narodowość. Byłoby to ściąć głowę całemu narodowi,
pozbawić go jedynego organu w jego ciele, który widzi światło, w którym porusza
się myśl. Oprócz tego, stronnictwo, o którem mówię, nie ma w sobie nic
zupełnego, nic prawdziwie wielkiego. Wszelka idea religijna jest mu obcą: a to
przecież jest pierwszy warunek, pierwsza podstawa wszelkiego przeobrażenia
społecznego. Kto chce przyłożyć rękę do budowy przyszłych wieków, powinien by
przynajmniej wiedzieć, że jej fundamenta nie leżą we wnętrznościach ziemi, ale
wyrabiają się na wysokościach nieba. Radykalne stronnictwo rozumie tylko
ślepe przypadki polityki, to, co u nich jest najbardziej abstrakcyjnie ludzkiem. Rozwój, ewolucya z
przeszłości do przyszłości, przechodząca przez teraźniejszość, jest mu
zupełnie niezrozumiała. Myśli, że potrafi przeskoczyć równemi
nogami przez przepaście, które ludzkość zapełnia swojemi
trudami i zasługami, ale nie przebywa ich nigdy jednym skokiem: a jeżeli to
robi, to wpada w przepaść głęboką, a wtedy musi wspinać się znowu po
pochyłości, z której się stoczyła, i podejmować na nowo twardą pracę, która w
końcu, kiedyś, rzuci most ponad przepaściami historyi.
To sposób jedyny, żeby te przepaści przebyć i zostawić je za sobą: ale
niepodobna jest połączyć gorliwości z roztropnością, umiarkowania z popędem,
powolną pracę z gorejącym zapałem, jeżeli się nie ma doskonałej znajomości tego
boskiego prawa, które prowadzi i organizuje historyę,
a chce, żeby w naturalnym rozwoju świata wszelka przyszłość łączyła się z
przeszłością, a wszelka przeszłość wydawała lepszą przyszłość. To więc
stronnictwo, nie uznając tego, co jest boskiem i obowiązującem, logicznem i koniecznem w każdej tradycyi
historycznej, wzywa lud polski do pewnego rodzaju apostazyi.
Wzywa go, iżby odrzucił całą swoją historyę, żeby jej
nigdy nawet nie rozumiał i nie rozpoznał w niej znaków woli bożej względem
siebie, poddaje go pod panowanie namiętności dzikich i zwierzęcych, a wzywa go
do absolutnej wolności, której i on ocenić jeszcze nie jest zdolny, i żaden lud
w naszych czasach, choćby najdalej posunięty, osiągnąć nie może.
Z drugiej strony Rosya. O niej jednej chcę mówić teraz, bo ona jedna jest
naszym nieprzyjacielem nieubłaganym i koniecznym; jej życie zależy od naszej
śmierci, kiedy oba państwa niemieckie mogłyby doskonale istnieć a nam pozwolić
żyć także. Rosya więc pcha Polskę do innego rodzaju apostazyi. Chciałaby otrzymać od niej zrzeczenie się
wszelkiej przyszłości: ale dążąc do tego celu głównego, nie gardzi żadnym środkiem,
któryby mógł wygładzić z naszej pamięci przeszłość.
Posługuje się i tymi, których używa stronnictwo ultra-demagogiczne, każdą broń
podejmie, byle ta mogła głęboko wbić się nam w serce.
Dla Rosyi, tak jak Piotr Wielki rozumiał i zakreślił jej
przeznaczenie, jeden jest tylko sposób dojścia do celu, a tym jest absolutne znicestwienie Polski. Jej olbrzymi plan, barbarzyński, a
nawet przeciwny jej naturze, która jej każe ciążyć na wschód, to dążenie do
monarchii uniwersalnej: jej jedyne marzenie, to módz
się zwalić na Zachód. Rząd, który Rosyą włada, za
nic na świecie nie odstąpi tej potwornej idei. Pomiędzy rozterkami, jakiemi stronnictwa szarpią cywilizowane państwa,
przecisnąć się do Europy, zatknąć swoje zwycięskie orły na kupach gruzów i
zwalisk, albo na kupach błota, nagromadzonych przez podłość jednych, przez
nieudolność drugich, przez niezgodę wszystkich. Ich ideał to marsz tryumfalny Fortinbrasa w piątym akcie Hamleta, kiedy prawie nieznany
przychodzi tam, gdzie są już tylko umarli, i następuje po nich zbiegiem
najdziwniejszych fatalności. Ale żeby taką rolę odegrać, nie dość jest mieć na
swoje rozkazy dyplomacyę najprzewrotniejszą, policyę najhojniejszą, i wojsko najbardziej niewolnicze na
świecie. Trzeba oprócz tego zapewnić sobie drogę przystępną, łatwą, taką,
która w każdych okolicznościach prowadziłaby w serce Europy. Taką drogę Rosya może mieć jedną tylko, przez Polskę. Niech tę straci,
a wszystkie jej komunikacye są przecięte, od Zachodu
oddziela ją przepaść raz na zawsze. I to właśnie więcej: niż wszelki inny
wzgląd, więcej, niż nienawiść niż złość, niż zemsta, popycha Rosyę do zabicia polskiego ducha: tego ducha, którego
dzieje całe były ciągłą tysiącoletnią walką z każdem barbarzyństwem wschodniem szukającem drogi, by się rzucić na cywilizacyę
łacińską. Ale niepodobna zniszczyć tego ducha, pozbyć się tej straży
nieprzyjacielskiej a czujnej, którą Bóg postawił na szlakach północnych,
jeżeli się nie zniszczy tego żywiołu, w którym ten duch skupia się szczególnie
w całej swojej sile. Tym żywiołem, powiedzieliśmy, jest szlachta. Żeby więc
jej się pozbyć—a bez tego nie da się nic począć, nic przedsięwziąć przeciw
Europie—Rosya próbowała ód stu lat i używa wszystkich
sposobów zepsucia. Zepsuć to znaczy zabić moralnie, zamordować to zabić materyalnie. Ale to udało się Rosyi
co najwyżej na indywiduach tylko; ogół został nietkniętym i czystym. Świadkiem
wszystkie powstania od r. 1768 aż do 1846, i niezmordowane poświęcenie dla
sprawy Zachodu; dalszy ciąg polskiej historyi, idącej
swoim torem, nie wstrzymanym przez trzy rozbiory, przez śmierć polityczną. Rząd
rosyjski, widząc, że dotąd celu swego nie dopiął, a kwapił się coraz goręcej,
żeby urzeczywistnić choć w części swoje zamiary przeciw Zachodowi, wysila się
od roku 1831 na nadludzkie, przedziwnie szatańskie sposoby, żeby zniszczyć opór
polskiego ducha. Rozsiewa pełną garścią wszystkie trucizny, jakie tylko mogą
rozszarpać wnętrze narodu i wyłupić jego rozum. Terroryzm wykonywał straszny: wszystkiem wstrząsnął, wszystko przewrócił. Zrobił to, co
robią rewolucye gwałtowne, próbował niszczyć
wszystko, nie mając mocy ani zamiaru zbudowania czegokolwiek, naprawienia
czego kolwiek. Prześladował wiarę katolicką, żeby w
jej miejsce wstawić zepsucie schizmy greckiej; wyrzucił kodeks Napoleona, żeby
go zastąpić barbarzyńskiem prawodawstwem rosyjskiem albo głupimi wymysłami nędznych legistów
zastraszonych lub przekupionych, pozmieniał nazwiska miast i prowincyi, kazał pisać, drukować i rozpowszechniać historye Polski, w których niema nic prócz niedorzeczności
i fałszów, skasował wszystkie uniwersytety, system wychowania publicznego
obalił i rozprzągł, a zastąpił go szkołami, o których młodzież wie doskonale,
że wszystko, co w nich mówią, jest kłamstwem, czego uczą, to jest bluźnierstwem
przeciw jej wierze i jej ojczyźnie. O tem przekonana
młodzież ta przywyka nie wierzyć niczemu, co jest władzą, nauką, choćby tylko
radą, gotowa podejrzewać nawet, że matematyka, jakiej ją uczą, to są tylko
rosyjskie prawdy. Nie wierzy w nic i nie chce już nic, tylko nienawidzieć! Nie mogąc czerpać z europejskich źródeł
światła, zanurza się coraz głębiej w ciemnościach. Woli czytać ukradkiem tę lub
ową książeczkę, pełną nauk komunistycznych i terrostycznych,
która samym swoim małym formatem łatwiej się ukryje przed szperaniami policyi, niż narażać się na więzienie albo na Sybir za te
lub owe grubsze książki historyczne, filozoficzne, polityczne, z których
mogłaby powziąć jakie wyobrażenie o zasługach przeszłości i o uprawnionych
przeobrażeniach jakich oczekuje przyszłość. Wynika z tego stan rzeczy nie do
pojęcia dla tych, co go na własne oczy nie widzieli. Co jest szlachetnego,
wzniosłego w sercach wrzących młodzieży, przemienia się pod ciężarem niesprawiedliwości
na głuchą a rozpaczliwą wściekłość. Wszelka potęga wydaje im się czemś bezbożnem, posłuszeństwo
wstydem, kochać cobądź na ziemi, a nie nie-nawidzieć wszystkiego wydaje im się sromotą. To dla nich
staje się zasadą, a wskutku wyjątkowego podłożenia
to jest niejaką negatywną prawdą; ale z takiego usposobienia co może wyniknąć?
Prędzej czy Ipóźniej niezmierzony i straszny
kataklizm społeczny. Działanie anti-cywilizacyjne
rządu pomaga jak nic propagandzie anti-społecznych
doktryn. Boleści nic się tak nie uśmiecha, jak gwałt — rozpaczy nic tak nie
pociąga, jak burza. Rząd rosyjski tern swojem działaniem
ściąga na siebie tę fatalność, co zawsze ściga zbrodniarzy, chcieć zawsze i
wiecznie robić zło, dlatego, że raz to zaczął, a im dalej kroczy po tej drodze,
tern głębiej grzęźnie w złem. Zresztą taki jest nieszczęsny i nędzny przez samą
najistotniejszą treść swojej natury, odpychającej wszelki postęp i wszelkie
światło, że nawet nie w takich stosunkach, w jakich się znajduje w Polsce, nie
mógłby robić nic innego, jak starać się cofać w tył każdą cywilizacyę,
wyższą od swojej. Jego prawo nie jest prawem życia, tylko śmierci; gdyby nie
mógł zabijać, nie mógłby żyć. W Polsce on żyje. Robi, co tylko może, żeby odnarodowić młodzież szkolną, a dzięki tej piekielnej dążności
ona dochodzi do tego, że zaczyna nie wierzyć w nic na niebie, a nie wiedzieć o niczem na ziemi. Równocześnie nie zaniedbuje żadnego
środka, by za straszyć lub zepsuć pokolenie starsze, to, które uczyło się w
uniwersytecie wileńskim i warszawskim przed rokiem 1830 i które historyę swego kraju zna tern lepiej, że dodało do niej
chwalebną kartę w owym roku pamiętnym. Rząd rosyjski nie może żądać od tego pokolenia,
żeby zapomniało o przeszłości; żąda więc od niego innej podłości, innej apostazyi, mianowicie zrzeczenia się przyszłości. Utracić
świadomość powołania Polski względem Słowiańszczyzny, zostawić lud polski
pastwą ambitnych marzeń Rosyi, nie oświecać go o jego
prawdziwem stanowisku, o jego historycznej
przeszłości i o jego ostatecznym celu, słowem, nie robić nic przeciw temu, by
ten lud stał się zastępem wyborowym wojska rosyjskiego, wiernym i pełnym
poświęcenia. Oto, czego chcą, czego od nas żądają. Sława polskiego żołnierza
jest ustalona: Napoleon mówił nieraz na Ś-tej Helenie, że nie widział nigdy kawaleryi, któraby mogła porównać
się z naszą; piechota polska, o połowę mniej liczna od rosyjskiej, biła się z
nią pod Grochowem z dobrym skutkiem i po trzech dniach walki została panią
placu bitwy. Z chwilą kiedy chłop polski włoży mundur, kiedy dostanie do ręki
lancę, pałasz, a choćby kosę, dzieje się w nim jakaś doraźna przemiana. Jest
to najwybitniejszym rysem jego charakteru. Staje się orłem, kiedy go wsadzić
na konia, lwem, kiedy się bije pieszo. Gdyby miało się spełnić to, o czem namiętnie marzy gabinet petersburski, gdyby on mógł kiedy
liczyć na przywiązanie chłopa polskiego zupełnie ogłupiałego i zamienionego na
machinę wojenną w jego ręku, Niemcy byłyby jego; a kiedy mówię: Niemcy, to
myślę jeszcze dużo więcej. To też niema prześladowań dość okrutnych, ani
podstępów dość ohydnych, którychby nie użył, by nas
doprowadzić do tej moralnej abdykacyi, do tego
ostatecznego zrzeczenia się wszelkiej akcyi, akcyi politycznej i społecznej. Spodziewa się tak nas
zmęczyć i znużyć tern życiem, żebyśmy w końcu pozbyli się go sami. Nie dało
się zmódz ich cierpieniem, nie dało-się zastraszyć
ich terrorem, więc trzeba starać się podejść ich przekonanie przez zamącenie
ich sumień. Dowodzi nam więc przez rozumowania subtelne, na pozór niby
trafne, że nie mamy już rzeczywistej ojczyzny i że nasze nadzieje są tylko smutnemi złudzeniami. Naprzód zachwiać je zwątpieniem, a potem
uwieść ideą rosyjskiego panslawizmu, którego celem jest zamienić całe plemię
słowiańskie na jedno państwo ściśle moskiewskie i zasadniczo despotyczne.
Zaprasza na te bachanalie zwycięskiego samowładztwa i barbarzyństwa, obiecując
za to dziecinną zemstę na plemieniu germańskiem i
ukazując możliwość jakiejś pięknej podrzędnej roli w razie szczerego przyjęcia
takiej postawy. Dowodem ów List szlachcica polskiego do księcia Metternicha[2].
Chcą przekonać szlachtę polską, że powinna zrzec się swoich przeznaczeń, a
ustąpić je odwiecznemu wrogowi, który nie ma do nich żadnego prawa. Pchają ją,
żeby zdradziła ludzkość i ojczyznę, przeszłość i przyszłość, Europę zachodnią i
wszystkie ludy słowiańskie, a przez to żeby usprawiedliwiła wszystkie potwarze
stronnictw radykalnych, żeby zasłużyła na tę zgubę której one jej życzą, którą
jej przepowiadają. Jeżeli bowiem jaka zasada może sobie rościć prawo dążenia do
zjednoczenia ludów słowiańskich, do tego, co się nazywa panslawizmem, to nie
zasada gwałtu i podstępu, tylko zasada oświaty i wyższej cywilizacyi,
a któregoż narodu historya
cała była ciągłą transmisyą światła z Włoch i Francyi do świata słowiańskiego? Czyż nie narodu polskiego?
Czyż nie on pracował nad tern od kolebki do grobu i za grobem jeszcze? a nawet
silniej po swoich trzech rozbiorach, niż przez te lata powolnego i letargicznego
konania przed rozbiorami. W XV i w XVI wieku ta praca cywilizacyjna była całą
wielkością, całą potęgą Polski. Jest zaiste coś wspaniałego, coś naprawdę
uniwersalnego w ówczesnym rozwoju polskiego ducha. Bierze on w siebie wszystkie
wzniosłe natchnienia rzymskiego katolicyzmu, a zarazem z niesłychaną wolnością
myśli, z tolerancyą tak mądrą, jak podówczas nie była
znaną nikomu, karmi się śmiałemi reformacyjnemi
ideami epoki Odrodzenia, ułatwia ich wniknięcie w inne ludy swego plemienia,
nie przestając nigdy należeć do kościoła katolickiego. Później, kiedy światło
z Włoch prze- t niosło się do Francyi, Polska zbliża
się do dworu Walezyuszów, później do Ludwika XIII
przez polityczne stosunki, wreszcie zanurza się we wpływie francuskim w wieku
Ludwika XIV. Panslawizm Polski istniał przez wszystkie czasy, jak wszystko to,
co się nie wymyśla, nie wynajduje, ale co jest samo przez się, jest, bo jest. A
jak był ten panslawizm jej chwałą w przeszłości, tak jest jej missyą i jej prawem w przyszłości. Ale ten panslawizm
zasadza się jedynie na sile idei i na dobrowolnej, moralnej, powolnej,
stopniowej zgodzie innych ludów słowiańskich. Ten system, zestawiony z systemem
rosyjskim, wygląda jak siła duchowa i wolna w porównaniu do siły materyalnej i ślepej: dusza bez ciała, a po drugiej
stronie ciało bez duszy. Jest to wśród tego słowiańskiego świata stanowisko
podobne, jak było stanowisko kościoła rzymskiego pośród Franków i Germanów.
Podbił ich Kościół nie orężem, którego nie miał, ale pamięcią swoich niezmiernych
boleści i wpływem słowa Bożego. Otóż zjednoczenie całego plemienia, o ile
możliwe z zachowaniem nietykalnych praw indywidualności narodowych,
składających to plemię, może się dokonać jedynie przez wspólną ideę, nigdy
przez wspólny despotyzm.
Z tego się okazuje, że
rząd rosyjski staje wobec szlachty polskiej jak kusicieli chce, do szatana
podobny, wydrzeć jej duszę, czyli całą przyszłość. Żeby łatwiej doprowadzić ją
do tej apostazyi, stara się ją nastraszyć, a żeby
tern pewniej nastraszyć, stawia ją nad przepaścią. Pod pozorem polepszenia doli
chłopów nie przestaje siać niezgody pomiędzy nimi a właścicielami. Chce, żeby
właściciele szukali w jego objęciach schronienia przed widmami krwawego
terroru, któremi ich sam otacza, i chce, żeby w ten sposób
oni zgubili się, okrywając się wstydem w obliczu ojczyzny. Od rzezi
galicyjskiej kazał rząd czytać przed wszystkimi chłopami manifest, w którym
głosił, że cesarz uczul w swojej sprawiedliwości, iż mają złych panów, i bierze
ich w swoją szczęśliwą opiekę. W niektórych okolicach chłopi dali się złapać
na tę przynętę. Wyobrazili sobie, że rząd, który im to przyrzekał, będzie
zgodny sam z sobą. Odmówili więc panom robocizny. W tej chwili zesłano wojsko
do tych miejsc i opornych ukarano okrutnie. Ale równocześnie agenci płatni
przez policyę rozproszyli się po wsiach i tłomaczyli ludowi, że nie tylko pańszczyzna, ale i pobór do
wojska i wszystkie podatki byłyby zniesione oddawna,
gdyby opór panów nie stawał na zawadzie filantropijnym zamiarom cesarza. I nie
od dziś wcale, ani od wczoraj pracują tacy przez rząd nasłani agenci nad
rozżarzeniem w chłopach nienawiści do właścicieli. Te głuche intrygi ciągną
się w Królestwie Polskiem od lat siedemnastu, a w
innych częściach dawnej Rzeczypospolitej od czasów daleko dawniejszych. Już
cesarzowa Katarzyna sprawiła na Ukrainie rzeź trzydziestu tysięcy szlachty,
żeby przeszkodzić powstaniu, które wybuchło pod nazwą konfederacyi
Barskiej. W naszych czasach urzędnicy austryaccy
naśladowali tylko wielką monarchinię, zdobyli się na słabą tylko kopię tak
kolosalnego wzoru. To wszystko zresztą jest najzupełniej słusznem
i bez zarzutu wobec logiki piekła, jedynej, jaką nasi ciemięzcy uznają za
podstawę swoich operacyi względem nas. Pozbawić
szlachtę tego oparcia, jakiem jest siła materyalna
zawarta w ludzie, pozbawić lud siły moralnej, skupionej w szlachcie, to znaczy
ubezwładnić obie, zniweczyć jedną przez drugą, dokonać rozbioru ducha Polski
po rozbiorze jej ciała. Lud tylko może dopomódz
szlachcie do odzyskania we wspólnem powstaniu
nieprzedawnionych praw narodu. Szlachta tylko może objawić ludowi jego historyczną
przeszłość i jego narodowy cel. Rząd rosyjski kiedy nad tern pracuje, dąży do
skutku identycznie tego samego, o jakim marzą najzapaleńsze
głowy stronnictw ultra-radykalnych. Naprawdę nie gniewałby się wcale, gdyby
mógł za pomocą krwawej katastrofy pozbyć się raz na zawsze tej szlachty,
której nie może ani odwieść od jej wierzeń i przekonań, ani zachwiać w jej
odwadze. Miałby w tej sprawie wszystko do zyskania, gdyby mógł być pewnym, że
taką urządzoną rzeź potrafi zatrzymać na granicach swojego cesarstwa, albo,
że pozwoliwszy jej przejść z krajów polskich do swoich własnych, potrafi
zostać sam na trupach arystokracyi rosyjskiej i być
wielbionym, jak Bóg, przez lud opiły krwią; wtedyby
cel jego był osiągnięty. Chłop polski bez przywódców, bez wspomnień
przeszłości, bez zrozumienia przyszłości, stałby się rodzajem janczarów,
nieustraszonych a ślepych, w ręku i na rozkazy władzy. Wtedy to podbicie Zachodu,
o którem marzył Piotr Wielki, przestałoby być sennem
marzeniem, przeszłoby w stan świadomego czuwania. Nabrałoby wszelkiego
prawdopodobieństwa. To jest fakt, że Polska stoi dziś nad brzegiem przepaści.
Wszystko w niej zagrożone: szlachta; lud, narodowość. Jeżeli szlachta zginie
wymordowana, jeżeli lud tern samem zamrze dla wszelkiego życia moralne go, dla
wszelkiego rozwoju i postępu w kierunku cywilizacyi
łacińskiej, jeżeli ta narodowość zginie, to Europa uczuje próżnię straszliwą.
Bo ona także, ona cała, znajduje się w położeniu podobnem.
Z jednej strony postępuje na nią Rosya ze swoją
zasadą azyatyckiego despotyzmu; z drugiej podkopuje
ją ze wszystkich sił swoich komunizm i radykalizm. Szlachta odpowiada w Polsce
temu stronnictwu oświeconemu, zachowawczemu i postępowemu zarazem, które dziś
rządzi we Francyi i w Anglii. Żadna inna szlachta w
Europie nie jest do niej podobna ani swoją historyą
ani swojemi dążnościami, żadna, jakeśmy już zauważyli,
nie może iść z nią w porównanie. Ona łączy cześć i miłość przeszłości z
gorącem, namiętnem pragnieniem przyszłości. Te dwa
warunki, równe sobie co do miary, są najistotniejszym warunkiem jej bytu. Ona
nie może wrócić do przeszłości, czyli przez powstanie do ojczyzny, jeżeli nie
polepszy doli ludu i nie przygotuje go do życia politycznego; a to, to znaczy
właśnie iść do przyszłości. Postęp tylko może jej przywrócić to, co straciła.
Tak chciała, to zrządziła natura spraw polskich; to jest fakt niezmienny, to
jest historyczna konieczność. W reszcie Europy niema nic podobnego: wszędzie fakcye sobie nawzajem wrogie, a każda z osobna reprezentuje
albo tradycye przeszłości, albo teorye
przyszłości. Wszędzie dwa przeciwieństwa, rozdzielone i oddalające się od
siebie coraz bardziej, a tymczasem ich złączenie, ich zlanie się razem jest
nieodbicie potrzebnem wszelkiej wielkiej rzeczywistości,
jeżeli ona ma zawładnąć teraźniejszością. W Polsce zaś te przeciwieństwa godzą
się i mieszają się z sobą w charakterze i w przeznaczeniach warstwy rządzącej.
I dlatego to jej zachowanie jest cennein i ważnem nie dla samego tylko jej kraju, ale dla świata. Ona
bowiem nie straciła nic z tych uczuć religijnych, z tego rycerskiego honoru, z
tego zmysłu i popędu do rzeczy wielkich, jakiemi
odznaczały się dawne czasy; a z drugiej strony rozumie doskonale ideał
nowoczesnej wolności, organizacyi społecznej i
powszechnego pokoju, ku którym dąży nasz wiek. Ona więc jedna wśród możliwych
starć między europejskiemi iakcyami
zdolnaby była naturą swoich popędów i wpływem swoich
czynów być przeciwwagą i ohydnych podłości stronnictw wstecznych i straszliwych
wściekłości stronnictw radykalnych. Ona miałaby prawo siebie postawić jako
przykład na dowód, że dwie ostateczności nie powinny zaciekać się w walce,
która jest tylko stratą czasu dla ludzkości, ale owszem powinny usiłować
wznieść się do zrozumienia wyższego stanu rzeczy, który miarkując jedną przez
drugą, utrzymywałby obie w doskonałej harmonii. Wszelki organizm, naprawdę
żywotny, tylko tym sposobem, przez to jest takim, jak jest. Taką mogłaby być
rola szlachty polskiej względem Zachodu. Byli niegdyś wędrowni rycerze
niepokoju i gwałtu: ona dostarczyłaby rycerzy nie mniej nieustraszonych na
obronę praw ludzkiej myśli i zdobyczy cywilizacyi.
Długo broniła świat od niebezpieczeństw zewnętrznych; teraz mogłaby go jeszcze
bronić od tych, jakie się kryją w jego własnem łonie.
Ale na to potrzebaby—by rządy Francyi
i Anglii zechciały i zaczęły także działać na Polskę. Kiedy obie potęgi
ciemności otaczają ją strasznemi pokusami, czemuż te
rządy, które mniemają, że najroztropniej wyobrażają działanie opatrzności w
naszej epoce, czemuż nie robią nic, by sobie przysposobić sprzymierzeńca,
brata, który ma te same, co one, dążenia, ten sam społeczny i polityczny
interes, czemuż one nie robią nic tam, gdzie ich najzawziętsi i
najprzewrotniejsi nieprzyjaciele ruszają się i sprzysięgają się bez ustanku?
Co może znaczyć ta głęboka niedbałość, ten brak zrozumienia przyszłości, i to
przyszłości wcale blizkiej? Byłoby to śmiesznem, gdyby nie było zgubnem.
Bo czyż można chcieć rządzić światem i kierować swoim wiekiem, a nie zadać
sobie na to żadnego trudu? Rzucać, jak dotąd zawsze, próżne słowa, zamiast
czynów rzeczywistych i energicznych, to nie jest działać, to nie jest zyskiwać
i wywierać wpływ. Cała Słowiańszczyzna pójdzie za kierunkiem, danym przez Polskę
albo przez Rosyę. Jeżeli Polska upadnie i w jakibądź sposób upadnie, to Rosya
koniecznie ujmie ster przeznaczeń tych ludów, zaledwo
przebudzonych z letargu albo z dzieciństwa. Jeżeli zaś Polska będzie wystawiona
i zostawiona na okropności wstrząśnień społecznych, te rozszerzą się na
wszystkie kraje słowiańskie: a wtedy co się stanie? Europa dostanie się albo
pod własną demagogię, albo pod jarzmo rosyjskie, albo pod oboje, bo pierwsza z
tych kolei doprowadzi ją prosto do drugiej. Ludzie, znudzeni szaleństwami
jednej ostateczności, przechodzą łatwo pod jarzmo ostateczności drugiej. Od
mordów roku 1793 jest tylko jeden krok do despotyzmu cesarstwa, jak od
niesłychanych wielkości cesarstwa jest znowu tylko jeden krok do zbyt małej
chwały czasów dzisiejszych. Losy świata zależą od sposobu, w jaki Polska zginie
albo zmartwychwstanie. Piętnaście milionów ludzi, zawieszonych między życiem a
śmiercią i wijących się w strasznem konaniu, mogą
rozstrzygać o wielu rzeczach, choćby tylko przez swoje ostatnie konwulsye. Utworzyć z Polski państwo konstytucyjne, wolne,
umiarkowane, byłoby to zbawić ją, ale z nią zbawić i świat. Byłoby to zabić
jednym zamachem dzikie nadzieje Rosyi i zgubne
dążenia rewolucyonistów, których siła, bardzo
rzeczywista, opiera się na głębokiej i ohydnej niesprawiedliwości układu
Europy. Od rozbioru polskiego narodu, czyli od pogwałcenia tego, co w sprawach
ludzkich jest najbardziej bożem, świat widział tylko
burze, albo spokój udany, którego jedyny powód tkwi raczej w strachu przed
niebezpieczeństwami, gotowemi spadać ze wszystkich
stron, niż w zaufaniu do możliwości trwałego, powszechnego pokoju. To nie jest
ani prawo i ład, ani rozum zaspokojony i obiecujący sobie z świętem przekonaniem
przyszłość wspaniałą: to jest tylko hypokryzya
strachu nadająca sobie jakieś niby pozory względu na ludzki kość.
A jednak stronnictwo,
rządzące we Francyi i w Anglii, jeżeli rozumuje
logicznie, jeżeli nie jest zupełnie pozbawione zmysłu przeszłości, nie może
nie wiedzieć, że jego własny los jest ściśle związany z losem Polski. Jeżeli
niema dla swej równowagi na drugim końcu Europy Polski niepodległej i
rozwijającej się roztropnie, to jego własna budowa nie ma oparcia, sklepienie
runie prędzej czy później. Gdyby nawet ta budowa pokryła całe Niemcy, to
musiałaby się zapaść, gdyby nie znalazła podpory na Wschodzie i Północy. W
wieku, do któregośmy doszli, wszystko się łączy i wiąże: to samo życie chce
udzielać się coraz silniej różnym członkom wielkiego organizmu europejskiego;
żaden z nich nie może cierpieć, żeby wszystkie inne tego nie żałowały.
Wszystko, co w Europie nie jest częścią, azyatyckiego
barbarzyństwa, jest chore chorobą Polski, a na tę niesprawiedliwość, na którą
niema nazwy, na tę boleść, która nie ma granic, lekarstwo jest tylko jedno. To
to, któreśmy wskazali. Wszelka inna kombinacya, nawet
śmierć zupełna i absolutna (gdyby marzenie o niej mogło być gdziekolwiek prócz
w Petersburgu), zrodziłoby tylko takie epidemie, co i) powstają ze zgnilizny
trupów, a udzielają się żyjącym. Zasada wolności naszycb
czasów, reprezentowana przez system konstytucyjny Francyi
i Anglii, byłaby dziś siłą najwyższą i rządzącą światem, gdyby przez osłabienie
Polski nie była musiała oddać części wpływu i części działania systemom
przeciwnym, które z nią walczą. Wszystko, co się tyczy Polski, oddziaływa na tę
zasadę, godzi w nią wszystko, co uderza w Polskę. Rzecz najłatwiejsza do
zrozumienia. Polska uczestniczy do spółki we wszystkich losach tego systemu,
bo ona jest tern samem, z różnicą tylko geograficzną między zachodem a
wschodem. Bóg tak zrządził, że ten sam duch cywilizacyi,
który na jednym końcu Europy jaśniał całym przepychem chwały, powodzenia i dostatku,
na drugim jej końcu musiał przebywać wszystkie próby poświęcenia, wszystkie
niewypowiedziane uniesienia męczeństwa. Zachodzi tu jedynie różnica
przypadłości zewnętrznych, ale w rzeczy samej jest to absolutnie ta sama idea,
ta sama zasada. I dlatego jest wspólność nieustanna między tymi, co tej zasady
bronią na Wschodzie, i tymi, przez których ona panuje na Zachodzie. Czyż ci
ostatni nie widzą, że jak polityczny upadek Polski nie dał im rozwinąć całej
siły i żywotności, jaka w nich jest, tak społeczny rozkład Polski, gdyby do
niego przyjść miało, mógłby na nich odbić się tak, iżby im przeszkodził żyć
dalej? Tak to wygląda, że kiedy Polskę wydają jej mordercom, sami na sobie
spełniają samobójstwo na tern miejscu, gdzie sami nie byli, a w Polsce tylko i
przez nią żyć i działać mogli. Bóg tak ludzkość stworzył, że kto na zbrodnię
pozwala, kiedy powinien jej nie dopuścić, ponosi skutki tej zbrodni, tak jak
żeby ją był sam popełnił. A ci, co znają historye,
wiedzą, że tych skutków nie uniknie nigdy nikt, choćby był najpotężniejszym i
najzręczniejszym.
[1847 r.]
Tłum. St.
Tarnowski.
[1] Franciszek Piotr Wilhelm Guizot —
historyk i statysta francuski (ur. 1787, um. 1874), był podówczas (aż do rewolucyi lutowej) ministrem spraw zagranicznych i
rzeczywistą głową rządu, choć prezydował marszałek Soult.
[2] Mowa o słynnej broszurze margr.
Aleksandra Wielopolskiego:
»Lettre d'un gentilhomme polonais sur les massacres cle Galicie, adressee au prince de Metternicli a 1'occasion de sa depechę circulaire du 2 mars
1846« Paris 1846, 8, k. 2 + str. 49.
Klemens
Wacław Nepomucen Lotaryusz ks. Metternich—wszechwładny
kanclerz (ur. 1773, um. 1859), długoletni kierownik polityki austr., zmieciony
dopiero burzą rewolucyjną r. 184S.