Artykuł
Elita i wódz w projekcie ustroju Trzeciej Rzeszy

Pierwodruk: Poznań 1933. Przedruk: Maciej Starzewski, Demokracja i totalizm, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2012.

I.

 

Konstytucja weimarska nie miała głębszego oparcia ani w świadomości szerokich warstw narodu niemieckiego, ani w powojennych warunkach jego bytu. Dzieło kompromisu pomiędzy stronnictwami środka i prawego skrzydła lewicy, które po zapadnięciu się cesarstwa opanowały rewolucję i wstrzymały staczanie się państwa ku czerwonej dyktaturze, wiodła żywot chwiejny i niepewny. Nie tylko wystawiona była na ustawiczne próby gwałtownego obalenia. Tych nawet, których władzy tworzyła podstawę, zmuszała niejako sama niedostatecznością swych postanowień do obchodzenia siebie i do pokrywania karkołomnymi interpretacjami arbitralnych w gruncie, lecz koniecznych, środków i zarządzeń. Eklektyczna, skomplikowana i sztuczna, lawirująca pomiędzy demokracją parlamentarną, systemem prezydialnym, a bezpośrednią demokracją, mogła utrzymać się w ostatnich zwłaszcza latach dzięki temu głównie, ze życie wlewało się coraz bardziej zdecydowanie w te jej części, które otwierały jakby drugoplanowo możności rządów bezparlamentarnych. Słabość i rozproszkowanie rywalizujących stronnictw nie pozwalały żadnemu z nich ująć władzy mocną ręką. Życie wycofywało się z części konstytucji, które usiłowały montować mechanizm rządów parlamentarnych i cały ciężar państwa kładł się na barki prezydenta i przezeń powoływanych gabinetów. Parlament grał już tylko rolę czynnika utrudniającego pracę faktycznie dźwigających odpowiedzialność. Po wielu nieudanych próbach zbudowania rządu opartego o parlament, prezydent poczuł się wreszcie zniewolony do zaczepienia rządów o partię narodowosocjalistyczną, która daleką jeszcze była od posiadania w sejmie Rzeszy większości, pomimo zastanawiających zwycięstw wyborczych, która jednak wzbudzić umiała w społeczeństwie potężny prąd i, szybko rosnąc w siłę liczebną, rozbudować mocną organizację, spajającą masy hasłami zrozumiałymi dla nich i poruszającymi ich instynkty. Partia Adolfa Hitlera, poczęta z wykolejonych niedobitków wojny, wzmacniana rozlicznymi strumieniami ofiar racjonalizacji przemysłu oraz gospodarczego kryzysu, wezbrała, odkąd – nastawiając się agrarnie i anty-urbanistycznie – zaczęła wchłaniać rzeki chłopstwa. Wrogo usposobiona do Konstytucji weimarskiej, zarówno z natury swej imperialistycznej, dążącej do zdobycia wyłącznej władzy, jak ze źródeł swych dalekich spienionych pamięcią klęski i nienawiścią wszystkiego, co z klęski tej wyrosło, jak wreszcie z dopływów swych obryzgujących ustrój panujący i na nich osiadłych rządzących pomawianiem o winę wszystkich bied i udręk teraźniejszego położenia.

W ciągu lat poprzedzających dojście wodza do władzy, zdążył hitleryzm nie tylko skrystalizować zasadniczą ideologię „rasizmu”, nie tylko ustalić brutalne i krwawe metody działania, ale także wypracować program reform poszczególnych dziedzin życia narodowego. Mógł skutkiem tego względnie szybko przystąpić do przebudowy. Nie wszystkie jednak części programu miały równą wartość dla obozu, nie wszystkie były obdarzone równą siłą przekonania, nie wszystkie w końcu nadawały się do natychmiastowego urzeczywistnienia. Najmocniej zdaje się być ugruntowany program reformy prawnopolitycznego ustroju, związany spoiście z całą koncepcją hitleryzmu państwa, jego celów, organizacji, stosunku do ludności. Najskwapliwiej też zdaje się być wprowadzany w czyn, choćby już dlatego, że droga ta prowadzi do umocnienia zdobyczy, zabezpieczenia i utrwalenia stanu posiadania. Nie został wprawdzie dotąd ogłoszony urzędowy projekt konstytucji mającej tworzyć fundamenty Trzeciej Rzeszy. Kilka miesięcy temu ukazała się jednak publikacja prywatna, rzucająca pełne światło na organizacyjno-państwowe dążenia dzisiejszych panów Niemiec, tym zaś wymowniejsza, że wiele zawartych w niej pomysłów znalazło już urzeczywistnienie w drodze dekretów wodza, wydawanych mocą dyktatorskiej władzy, jaką pochwycił w dniu 23 marca 1933 r. Ta zbieżność pozwala mniemać, że tezy pracy powstały w samym wnętrzu hitlerowskiej kuźni, że wszystkie z czasem etapami zostaną przyobleczone w formę obowiązującego prawa. Dlatego praca ta godna jest bliższego rozważenia. Choć szczegóły przyszłej organizacji Rzeszy będą mogły różnić się od projektowanych w pracy norm, zasadnicze kontury będą najprawdopodobniej takie same. Ów projekt, rozwijający konsekwentnie na płaszczyźnie organizacji państwowej zasadnicze postulaty i dążenia hitleryzmu, wyszedł spod pióra dr. Helmuta Nicolaia , a nosi tytuł Zasady nadchodzącej Konstytucji. Projekt obszernie motywowany przedłożył autor władzom partii jeszcze w grudniu 1931 r., ogłosił go drukiem jednak dopiero w 1933 r., udostępniając go w ten sposób szerszej publiczności.

Pomysły, z których Nicolai buduje przyszły ustrój prawno-polityczny Niemiec, nie są bezwzględnie oryginalne. Formy organizacji państwowej, badane w oderwaniu, obracają się w ograniczonej ilości typów zasadniczych, tak, że nietrudno jest wskazać dla każdej nowopowstającej konstytucji jej prawzór, oraz przeprowadzić analogię pomiędzy nią, a jakimiś historycznymi czy współczesnymi ustrojami. Konstytucje indywidualizują się jednak dzięki odrębności pewnych rysów poszczególnych urządzeń oraz dzięki nowym kombinacjom elementów skądinąd znanych. Tak i projekt Nicolaia w zasadniczym typie ustroju opartego na autorytecie jednostki przypomina to cezaryzm demokratyczny Napoleona III, to państwo faszystowskie, to bolszewicką selekcję rządzących, to znowu dawną nacjonalistyczną Rosję. Jednak nie owe zabarwienia i refleksy pobudzają ciekawość. Pomimo nich, całość nie jest mechaniczną kopią żadnego ze znanych ustrojów, lecz posiada własną fizjonomię, ożywioną swoistym duchem. Należy wydobyć jej najbardziej charakterystyczne rysy.

 

II.

 

Głównym wątkiem ideologicznym nowo tworzonego organizmu jest rasizm. Nie tu miejsce objaśniać bliżej ową mistyczną wiarę w boskość krwi nordyjskiej, germańskiej, niemieckiej. Obchodzi nas tylko piętno, jakie wyciska ta wiara na urządzeniach prawnopolitycznych. Pierwszą konsekwencją jest wprowadzenie podziału ludności podlegającej władzy państwa na dwie części, ostro odrzynające się od siebie pod względem swego położenia prawnego, przy czym zasady podziału stanowi moment rasy. Ludność dzieli się na Niemców, oraz tych, co nie są Niemcami. Wszyscy nie-Niemcy są obcymi, chociażby posiadali jeszcze tymczasowo przynależność do państwa niemieckiego. Nie wolno im nazywać się Niemcami. Są tylko poddanymi władzy Rzeszy, która udziela im w pewnej mierze ochrony. W pewnej tylko mierze, gdyż narodowe państwo niemieckie pozostaje w służbie dobra narodowego zespołu niemieckiego i władzy swej nie może sprawować w interesie „obcych”, o ile sprzeciwiałoby się to niemieckim interesom. Oczywiście ci „obcy” nie mają „żadnego udziału w prawie niemieckim, tzn. nie wykonują żadnych państwowych praw obywatelskich”. Podlegają szczególnym prawom mniejszościowym, różnym dla trzech głównych grup: Żydów, Polaków i innych obcych. Mogą ewentualnie korzystać z pewnej autonomii czy samorządu na polu kulturalnym. Państwo stanie na straży niemieszania się z sobą obu części ludności; specjalne ustawodawstwo obrony rasy unormuje małżeństwa pomiędzy obcymi a Niemcami, starając się o uniemożliwienie wsączania się krwi obcej do niemieckiego organizmu rasowego.

Do pełni praw (a nie chodzi tylko o polityczne prawa, ale nawet o prawa „obywatelskie”, przede wszystkim o prawo wykonywania pewnych zawodów) mogą pretendować tylko Niemcy, tworząc wyłączny skład panującej części ludności, właściwy naród, na którym opiera się państwo i którego dobru służy. Starając się o prawne określenie „Niemca”, Nicolai proponuje artykuł konstytucji brzmiący: „Jest Niemcem, kto jest niemieckiego pochodzenia, o czym rozstrzyga krew (rasa)”. Tego rodzaju określenie tworzy pojęcie Niemca o zakresie o wiele szerszym od pojęcia Niemca przynależnego do Rzeszy. Do „narodu” należą „Niemcy” niezależnie od granic państwa, z którym są związani formalnym węzłem przynależności. Chociaż imperializm rasy dąży do wytworzenia stanu, w którym możliwe byłoby utożsamienie „Niemca” z „Niemcem czeskim”, chociaż ideałem byłoby, aby wszyscy „Niemcy” mogli się rządzić wszędzie własnym prawem, Nicolai rozumie, że konstytucja Rzeszy może normować położenie prawne tylko Niemców czeskich, oraz dawać wyraz idei pangermanizmu w szczupłej jedynie mierze. Z tym wszystkim jednak projekt przeprowadza o wiele ściślejszą granicę prawną pomiędzy „obcymi” a Niemcami, aniżeli pomiędzy Niemcami czeskimi, a Niemcami przynależnymi do innych państw. Ci ostatni posiadają mianowicie kanały, za pośrednictwem których mogą wpływać na kształtowanie się woli zbiorowej Rzeszy.

Istotnym bowiem zbiornikiem sił, ożywiających aparat państwowy oraz wyłącznie odprowadzającym doń energie, które wytwarzają władzę, jest grupa szczególna, o wiele szczuplejsza aniżeli zbiorowisko Niemców czeskich, grupa, w skład której mogą jednak wchodzić także Niemcy nieprzynależni do Rzeszy. Zbiornikiem tym, obejmującym najlepszych spomiędzy wszystkich Niemców, ma być partia narodowosocjalistyczna, a raczej „związek niemiecki”, zakon rycerski, w jaki winna się partia przekształcić po objęciu władzy przez jej wodza. Zakon, kwiat i kwintesencja narodu, rasy, świątynia idei rasizmu, motor życia politycznego niemieckości, rozsnuwa sieć osobistego związku pomiędzy wszystkimi Niemcami, podlegającymi różnym władzom państwowym. Stoi na straży niemieckości, jej tradycji i jej duchowych wartości, chroni naród przed opadnięciem energii i słabością, staje się natchnieniem całego dalszego rozwoju narodowego, wskazuje cele i pobudza do ich osiągania. Zadania jak gdyby kleru w Kościele katolickim. Przyjęcie do związku niełatwe: wysoka granica wieku, wysokie wymagania co do charakteru, usług oddanych, ofiarności, energii; konieczny długi okres próbny. To elita, destylująca spomiędzy swych członków najzdolniejszych do tworzenia woli państwowej. Równocześnie filtr i aparat transmisyjny, mający utrzymywać ciągły żywy kontakt z masą narodu, sygnalizujący drgnienia jej i poruszenia szczytom władzy państwowej i na nią znów przenoszący pobudzenia idące z góry.

„Związek niemiecki” jest instytucją państwową. Zespolony z państwem najściślej tożsamością kierowniczych organów, rozporządzający siłą, która stanowi część siły zbrojnej państwa. Wódz Rzeszy jest zarazem wodzem związku: pierwszy Hitler, po nim każdorazowy następca. Wódz posiada wyłączną władzę nad związkiem, ograniczoną tylko przez niezmienne, podstawowe zasady organizacji. On jest twórcą statutu związku, wyjętego spod zwyczajnego ustawodawstwa państwowego; usztywnione mają być jednak części statutu stanowiące warunki przyjęcia, urzędy związkowe, skład senatu. Te przepisy winny uznawać członkostwo i piastowanie urzędów „związku niemieckiego” za „dobrze nabyte prawo podmiotowe”. Nawet wódz nie może nikogo pozbawiać tych praw; nie mogą tu rządzić względy doraźnej celowości politycznej. Tę władzę przyznaje Nicolai tylko senatowi, będącemu, jak wódz, równocześnie organem państwa i związku.

Pomysł „związku niemieckiego” jest charakterystyczny dla współczesnych poszukiwań metody selekcji rządzących. Tego rodzaju „elity” mają służyć celowi utrzymania władzy zdobytej przez zwycięską, najczęściej rewolucyjnymi środkami, partię. Przejawia się jednak w tych dążeniach szersza także idea, odrywająca się od bezpośredniej korzyści, wywieszających ją na swym sztandarze chwilowych władców. Elita ma zapewniać jedność zbiorowości, zachowanie przez nią pewnego ideału, stanowiącego jako najwyższą wartość interes państwa, narodu, czy klasy, ciągłość wysiłku w urzeczywistnianiu go i pogłębianiu. Oparcie życia państwa na przygotowanej do rządzenia elicie jest wypływem, z jednej strony, nacisku zewnętrznych warunków świata coraz bezwzględniejszej walki: zagrożone w swym bycie zbiorowości szukają organizacji zdolnej zapewnić im moc konieczną dla stawienia czoła czyhającym na ich zgubę żywiołom, dla oparcia się siłom wrogim ich życiu i ideałom. Z drugiej strony, jest wypływem ujemnych doświadczeń zarówno absolutnych monarchii, jak parlamentarnych demokracji. Nie wierzy się w legitymistyczną zasadę dziedzicznej władzy monarszej, nie wierzy w pomazańców demokratycznego bóstwa wyborów. Pragnie się usunąć władzę spod wpływu zarówno kamaryl dworskich, jak partyjnych oligarchii, wynieść ją ponad grę egoistycznych interesów klik, ponad ich ścierania się, rywalizacje, kompromisy. Pragnie się uchylić rolę przypadkowości w doborze dzierżących władzę, hazard kołyski monarszej, czy urny wyborczej, aleatoryjność faworów zarówno korony, jak demosu.

Dąży się do wprowadzenia wyższej świadomości w mechanizm powoływania kierowników, do zabezpieczenia ich przygotowania, ideowości, zdolności. Nie zapomina się przy tym o teoretycznych wartościach tak monarchii, jak demokracji. Chciałoby się utrzymać skarb dziedzicznej tradycji rządzenia pierwszej, wiekami wyrobionej jej sztuki prowadzenia społeczności, głębokiego rozumienia warunków bytu i dróg rozwojowych narodu – owej znakomitej wiedzy politycznej, pozwalającej danej zbiorowości trwać przez wieki. A równocześnie przyjmuje się najistotniejsze przesłanki drugiej; państwo musi przenikać masy, zespalać je z sobą nie tylko wewnętrznym przymusem, ale i wyczuwaniem ich, zaspakajaniem ich potrzeb i dążeń, zaufaniem, jakim darzą rządzących. Nie zatraca się zrozumienia, że tylko poparcie mas daje siłę, odporność, ekspansję. Elityzm chce łączyć w sobie zalety monarchii i demokracji. Głównym problemem do rozwiązania staje się dlań pogodzenie założeń: autorytetu elity i współdziałania mas. Pogodzenie następuje na koszt wolności, owego głównego członu wysuniętego przez wiek XIX problemu ordre et liberté. Elityzm odrzuca ideał wolności wraz z orszakiem związanych z nim nastawień psycahicznych: indywidualizmem, racjonalizmem, sceptycyzmem. Ma zorganizować demokrację tzn. ująć żywą siłę mas w karby niezmiennego, mistyczną aureolą świecącego ideału i rzucić te masy w pochód ku jego zdobyciu obramione przez falangę karnych, jednolitych, świadomych i umiejętnych przywódców. Mistycyzm wiary wspólnej ma być siecią spajającą elitę z masą, siecią splecioną z mitu narodu, rasy, czy proletariatu. Wiara ta tchnie w masy poczucie jakiegoś posłannictwa, egzaltuje, pcha do ofiary, wzmacnia instynkty społeczne, rozżarza zapał do walki z szatanem wroga rasowego czy klasowego. Nie ma tu miejsca na wolność, na tolerancję wobec innych wiar czy przekonań, tym mniej na cierpienie obok siebie obcymi dążeniami ożywionych ugrupowań. Każdy inaczej myślący staje się wrogiem, czynnikiem rozkładu, anarchii. Wróg wewnętrzny mnoży się i staje groźniejszy może od wroga zewnętrznego. Straż nad czystością wiary, jednolitością światopoglądu w narodzie występuje na czoło zadań elity, jako prosta konsekwencja konieczności strzeżenia własnego monopolu władzy. Stąd jeden z najbardziej charakterystycznych rysów elityzmu: wyposażenie elity we własny aparat siły. Elita wprawdzie rozporządza całą normalną siłą państwową. Lecz ta jej nie może wystarczyć. Doświadczenie uczy bowiem, że często zawodzi ona dzierżycieli władzy w decydujących chwilach. Jest niepewna, krucha, na przenikanie odśrodkowych elementów podatna. Służy każdemu, kto pochwyci dźwignię. Elita nie może się obejść bez pretorianów. Są oni wprawdzie także upaństwowieni, lecz pozostają pod szczególną opieką elity, są z nią zsolidaryzowani, ożywieni jej duchem, mniej mechaniczni niż reszta siły zbrojnej. Służą nie tyle państwu, jak idei przyjętej przez elitę jako fundament jej państwa, korporacyjnego, komunistycznego czy rasowo-germańskiego.

Stworzenie organizacji pretorianów, to tylko cząstka trudnego zadania ciążącego na elicie: zorganizowania samej siebie. Elityzm wierzy w geniusz zbiorowości, której służy. Nie wierzy jednak w przejawianie się tego geniuszu w spontanicznych ruchach mas, lecz żywi kult bohaterów, wielkich wodzów, wcielających ducha narodu. Dlatego opiera własną organizację na autorytecie jednostki, uznanej przez elitę za swego wodza. Członków elity obowiązuje karność i posłuszeństwo wobec wodza, dopóki jest on wiernym przedstawicielem ideału elity. Pewna kontrola działalności wodza jest zatem konieczna; pełni ją ciało złożone z najstarszych, najlepszych: Wielka Rada, Politbiuro czy Senat Nicolaia. Teoretycznie są one równocześnie rodzajem rad przybocznych wodza, ustalając z nim razem wytyczne całej polityki, program prac, ważne posunięcia. Cała dalsza hierarchia elity rozsiada się na szczeblach organizacji lokalnych. Ale ustrój władz wewnętrznych nie wyczerpuje jeszcze problemów organizacyjnych. Nie mniej od niego ważną jest kwestia zapewnienia elicie przypływu nowych sił, zdolności odnawiania się. Elityzm jest świadom czyhających na elitę wewnętrznych niebezpieczeństw: zamknięcia się w sobie, egoistycznej kastowości, wyczerpania, zbiurokratyzowania. Dlatego stara się o ciągłe odświeżanie elity dopływem z dołu. Przede wszystkim zwraca uwagę na młode pokolenia, stara się wychować je w swoim duchu, wprzęgnąć w służbę swego ideału. Zakłada hodowlę przyszłych członków elity, ujmuje dzieci i młodzież w specjalne organizacje, które tworzą stopnie, umożliwiające wstępowanie wzwyż tym, co okażą się godni stanąć w szeregach elity. Elita nie ma być zamkniętą kastą, lecz zbiornikiem żywych sił, czerpanych ustawicznie z masy narodu, starannie wybranych, przygotowanych należycie, zahartowanych i wypróbowanych.

Taką elitę Trzeciej Rzeszy ma tworzyć „związek niemiecki” projektu Nicolaia. Ma być jedyną dopuszczoną organizacją polityczną, dążącą do utrzymania władzy w swych rękach, jedyną siłą upoważnioną przez prawo do poruszania aparatu państwowego i wysadzania piastunów władzy. Ma być świadomie tworzoną klasą rządzących, wyposażoną w wieczyście młodą energię, bezkonkurencyjną, przełamującą na zawsze Paretowe  prawo krążenia elit.

 

III.

 

Ustrój naczelnych władz Rzeszy przedstawia się w projekcie Nicolaia dosyć prosto, gdyż wznosi się na podstawie władzy jednostki. „Piastunem władzy Rzeszy jest wódz Rzeszy. Władza Rzeszy służy niemieckiemu narodowi”. Trzecia Rzesza nie zna złożonych funkcji państwowych, rodzajów aktów, które mogą przychodzić do skutku jedynie przy zgodnym współdziałaniu kilku samoistnych organów. Tym mniej nie rozróżnia żadnych kierunków władzy, powierzonych organom wyłącznie do ich sprawowania wyspecjalizowanym. Całą władzę Rzeszy skupia w swojej osobie wódz. Jest zarówno ustawodawcą, jak zwierzchnikiem całego wykonawczego aparatu. Władza jego nie zna hamulca, a granice jej tworzy jedynie konstytucja, pojęta jako sztywna i wieczysta. Granice te nie są zresztą krępujące, jeśli chodzi o wykonywanie rządów. Konstytucja krótka i zwięzła, zawierałaby tylko organizacyjne przepisy oraz najważniejsze zabezpieczenia rasy niemieckiej. Nicolai wyrzuca zupełnie poza obręb ustawy zasadniczej gwarancje tzw. praw obywatelskich, rozumiejąc je jako ofensywę egoizmu jednostki przeciwko państwu i narodowi, a zatem nie rozumiejąc ich prawnego ani politycznego znaczenia.

Inne centralne organy (z wyjątkiem senatu) nie mają samoistności, są w wysokiej mierze zależne od wodza. Nie mają też samodzielności; charakter ich doradczy bądź pomocniczy nie pozwala im przeciwstawić się woli wodza, nawet wówczas, gdy formalnie akty rządowe wodza wymagają ich współdziałania. Bliższe rozpatrzenie tych organów potwierdzi ten ich podporządkowany wodzowi charakter.

W projekcie Nicolaia występuje kanclerz oraz ministrowie. Mianowani i swobodnie odwoływani przez wodza, w nim tylko posiadają oparcie i przed nim tylko ponoszą odpowiedzialność za sprawowanie swych urzędów. Kanclerzowi wyznacza Nicolai wielką rolę, tak, że chwilami odnosi się wrażenie, że on, a nie wódz ma być właściwym kierownikiem państwa. On ma zapewniać jedność całej polityki oraz zarządu państwowego. On ma kontrasygnować wszystkie akty wodza odnoszące się do zagadnień, które podpadają pod zakresy właściwości kilku ministerstw, tak, że wymagają ich współdziałania celem ustalenia i utrzymania jednolitej linii: podpis kanclerza oznacza tutaj, że doprowadził on do porozumienia pomiędzy resortami. On przewodniczy na wszystkich wspólnych posiedzeniach ministrów, strzeże utrzymywania jednolitej linii politycznej Rzeszy, może żądać potrzebnych informacji i wyjaśnień od ministrów odnośnie do wszystkich spraw, jakie mają być przedłożone wodzowi do rozstrzygnięcia. On w końcu jest koniecznym pośrednikiem pomiędzy ministrami a wodzem: poszczególni ministrowie mogą stawać przed wodzem jedynie w obecności kanclerza, który, jako ponoszący odpowiedzialność za całokształt polityki, uczestniczy we wszystkich sprawach rozstrzyganych przez wodza, choćby materialnie należały do kompetencji jednego tylko ministerstwa. Wszystko to daje kanclerzowi dominujące stanowisko wobec ministrów. Nicolai chce mieć urząd kanclerza takim, jakim był w Prusach za czasów Bismarcka i jaki starała się utrzymać Konstytucja weimarska. A jednak ciężar władzy nie przesuwa się w systemie Nicolaia z wodza na kanclerza. Nie on jest twórcą głównych wytycznych polityki Rzeszy, nie on ustala jej linę. On odpowiada przed wodzem jedynie za utrzymanie w zarządzie państwem kierunków nakazanych przez wodza, uzgadnia z nimi działalność ministrów i sprowadza ich wysiłki do wspólnego mianownika woli wodza, której sam jest narzędziem. Kanclerz Nicolaia ma raczej techniczną, aniżeli polityczną indywidualność. Nie tworzy własnej wizji historii; pilnuje tylko, by przy urzeczywistnianiu rozkazów wodza nikt nie zmylił szyków. Kanclerz nie posiada wobec wodza samodzielności, a choć ponad ministrów wzniesiony, nie jest ani ich przełożonym, ani politycznym ich przewodnikiem. Nie od niego zależy dobór ministrów; wódz nie potrzebuje dla ich mianowania i odwoływania wniosku kanclerza. Odpowiedzialność za kierownictwo ciąży też na wodzu samym, na kanclerzu jedynie odpowiedzialność za wykonanie. Kanclerzem Nicolaia nie mógłby być Bismarck. Wódz również nie stanie się formalnym tylko centrum władzy. Dlaczego Nicolai żąda wobec tego wszystkiego kontrasygnowania przez kanclerza (względnie przez poszczególnych ministrów) wszelkich aktów rządowych wodza? Niezbyt to zgodne z wyraźnym duchem osobistych rządów wodza, przenikającym cały system. Pragnie przez kontrasygnatę wzmocnić w ministrach poczucie samodzielności i własnej odpowiedzialności za prowadzenie resortów. Lecz brzmi to fałszywie; w danym układzie kontrasygnata nie ma znaczenia przejęcia odpowiedzialności, nie świadczy też wcale o samodzielności ministrów. Odpowiedzialność ponosi zawsze przede wszystkim wódz i kontrasygnujący ministrowie muszą żyć w cieniu wodza, przysłaniającym ich i odejmującym im możność własnych ruchów i własnej fizjonomii. Było tak zawsze w jedynowładczych ustrojach, czy w Rosji carskiej (gdy car był indywidualnością), czy w Niemczech Wilhelma II , czy we Francji Napoleona III7, czy wreszcie – mutatis mutandis – we Włoszech faszystowskich. Kanclerz zatem ani ministrowie nie ograniczają w niczym władzy wodza.

Nie stanowi dla niej hamulca także sejm Rzeszy. Nicolai troszczy się bardzo o to, by w możliwie najwyższej mierze zabezpieczyć skład sejmu przed wtargnięciem doń niepożądanych elementów. Sejm ma pochodzić z kilkustopniowych wyborów. Lecz nawet prawa prawyborcy nie mają przysługiwać wszystkim pełnoletnim Niemcom czeskim. Nicolai dopuszcza wyjątkowo tylko kobiety do głosu: mógłby być przyznawany jedynie niezamężnym, które oddały szczególne usługi społeczeństwu na właściwych płci swojej stanowiskach zawodowych. Nie dziwi taki ostracyzm, skoro także nie wszyscy mężczyźni są uznani za godnych. Wyborca musi wykazać, że dopełnił obowiązków Niemca, uczynił zadość powinności powszechnej służby wojskowej, względnie – dopóki trwa jeszcze skrępowanie traktatu wersalskiego – obowiązkowi służby w armii pracy. I pozbawienie prawa wyborczego może nastąpić z powodów wykraczających poza dotychczasowe ramy: wystarcza jakiekolwiek zachowanie się naruszające honor. Prawo wyborcze zatem nie wypływa z samego faktu przynależności państwowej, lecz jest przywilejem rasy oraz zadośćuczynienia obowiązkom wobec państwa i honoru. Nicolai pragnąłby jeszcze tak starannie wyselekcjonowanych wyborców zróżnicować; jest zwolennikiem pluralności na rzecz głów licznych rodzin oraz jednostek samodzielnych gospodarczo, przede wszystkim właścicieli dóbr ziemskich. Zastrzega się jednak stanowczo przeciwko przyznawaniu szczególnych przywilejów „akademikom”, uważając, że „rozumu politycznego oraz przymiotów charakteru nie można zdobyć nawet największym wykształceniem”. Owi wyborcy zresztą głosują jedynie na członków reprezentacji gminnych. Te wybierają ciała przedstawicielskie obwodów, które z kolei obsyłają reprezentacje okręgów, wyznaczające znowu ze swej strony posłów na sejmy krajowe. Dopiero te sejmy obierają posłów na sejm Rzeszy. Indywidualne prawo głosu istniałoby zatem tylko w gminie. Poza tym prawo wybierania przysługiwałoby wyłącznie terytorialnym korporacjom samorządowym działającym przez swoje organy, w takiej mianowicie postaci, że każda niższa jednostka obsyłałaby organ reprezentacyjny jednostki bezpośrednio wyższej. Przypomina się mechanizm Sowietów. Tym silniej, że delegaci korporacji terytorialnych nie mieliby ustawowo określonego czasu trwania swych mandatów: przynajmniej posłowie zasiadający w sejmie Rzeszy mieliby być swobodnie odwoływani przez sejmy krajowe, które ich wybrały. Trzeba przyznać, że system wyborczy Nicolaia, zrywając śmiało z szablonem, sprzyja na ogół uzyskaniu obsady ciał reprezentacyjnych zbrojnej w doświadczenie, zdobyte w zawiadywaniu sprawami publicznymi, dojrzałej przy uprawianiu gruntu realnego potrzeb zbiorowych.

Pomimo tak wytrawnego i tyle gwarancji dającego składu sejmu Rzeszy, Nicolai przyznaje sejmowi wyłącznie tylko doradczy charakter, zarówno na polu ustawodawstwa, jak w zakresie kontroli nad działalnością rządu. Ustawodawstwo należy do wodza i bynajmniej nie dzieli on tej swojej władzy z sejmem. Winien jest wprawdzie zasięgać zawsze opinii sejmu, opinia ta nie wiąże go jednak i wódz może ogłosić ustawę nawet wówczas, gdy sejm opowiedział się przeciwko niej, względnie w brzmieniu, jakie jej sam nadał, odmiennym od ustalonego przez sejm. Nicolai ufa, że w praktyce wypadki rozbieżności będą rzadkie, że wódz i rząd będą się liczyć z radami wypowiedzianymi przez sejm i odstępować od zawartych w nich wskazówek jedynie pod naciskiem bezwzględnie wyższych względów. Wolno jednak nie hołdować razem z Nicolaiem jego optymizmowi w tym względzie. Nicolai zdaje się nie przewidywać także istnienia dekretów wodza (wydawanych bez zasięgnięcia opinii sejmu). Nie mówi o nich również Konstytucja weimarska, pod jej panowaniem nie obeszło się jednak bez nich i one to, a nie ustawy kierowały w ostatnich latach Rzeszą, choć żywot wiodły tylko na marginesie konstytucji. Wolno wątpić, by dekrety zniknęły z porządku prawnego Trzeciej Rzeszy. Dobry precedens stworzy pięciolecie otwarte Hitlerowi 23 maja. A wówczas linie demarkacyjne pomiędzy szczeblami hierarchicznymi norm niewątpliwie zatrą się i sama sztywność nawet konstytucji zawiśnie w powietrzu. Przykład Rosji carskiej jest bardzo pouczający: hierarchię norm podtrzymywano tam w teorii stale. W praktyce jednak gwałcono ją ustawicznie, co wyrodziło znany chaos prawny. Nie może być inaczej w ustrojach o jednym wszechwładnym organie. I pod tym względem zatem Nicolai, który posiada zbyt wielką kulturę prawniczą, by nie dbać o utrzymanie hierarchii pomiędzy normami, żywi optymizm nieugruntowany naturą samą rzeczy.

Uprawnienia sejmu w zakresie ustawodawstwa rozszerza przyznane mu przez Nicolaia prawo inicjatywy, które może sejm wykonywać na wniosek ogółu swych członków. Oczywiście w takich również wypadkach decyduje o dalszych losach projektu wódz. W końcu skłania się Nicolai do powierzenia sejmowi pewnego rodzaju kontroli nad rządem. W skromnej zresztą postaci i pozbawionej jakichkolwiek sankcji. Oto wódz, względnie rząd, mają być obowiązani składać corocznie sejmowi sprawozdania, dotyczące zarówno całokształtu rozwiniętej działalności, jak ogólnej sytuacji państwa oraz obranej na przyszłość linii politycznej. Sprawozdania te mają być w sejmie dyskutowane, dyskusja zaś ma być zamykana uchwałą, opiewającą na przyjęcie sprawozdania, ewentualnie z zastrzeżeniami, lub nawet na odrzucenie. Uchwała taka posiada również tylko doradczy charakter, nie wiąże rządu i nie obowiązuje go do wyciągania z niej jakichkolwiek konsekwencji. Instytucję sprawozdań przeszczepia Nicolai z urządzeń Drugiego Cesarstwa, niepomny, że przyniosła wówczas we Francji złe doświadczenia, tak, że rząd w końcu wolał już przejść stopniowo do systemu interpelacji i nimi doroczne sprawozdania zastąpić. Co prawda w Niemczech „rasowych” mogą sprawozdania okazać się mniej niebezpieczne, stając się nieszkodliwą, lecz za to czczą formalnością. Pomimo tak niesamodzielnej roli sejmu w ustroju, Nicolai nie zapomina o ostrożnościach, mających zapobiegać, by nie bruździł, nie przeszkadzał, nie usiłował wygrywać swych szczupłych uprawnień do rozszerzenia swego wpływu, nie kusił się o sięganie po rzeczywisty udział we władzy. W tym celu kładzie w ręce wodza nieskrępowaną prawie władzę nad sesjami sejmu, które wódz swobodnie zwołuje i odracza, oraz nad jego kadencjami; wódz może sejm każdej chwili rozwiązać.

Nicolai uzasadnia zdecydowaną przewagę wodza nad sejmem, pozbawienie sejmu charakteru organu samodzielnego i niezależnego, dwoma argumentami. Jeden zaczerpnięty ze składu wiary pangermanizmu: nie sejm, który reprezentuje jedynie część narodu mieszkającą w obrębie przypadkowych granic państwowego terytorium Rzeszy, ale wódz jako głowa związku niemieckiego wyraża wolę całości narodu. Drugi argument przywołuje na pomoc doświadczenie, by uderzyć w ustroje oparte na zasadzie wieloorganowości. Gdzie kilka równorzędnych organów uczestniczy w tworzeniu woli ustawodawczej, powstają zawsze pomiędzy nimi przeciwieństwa, konflikty, zagnieżdża się na stałe rozdwojenie, każdy z organów poczyna dążyć do wzmocnienia własnej potęgi; w wyniku pojawia się rozbicie woli państwowej, pęknięcie wiodące prosto ku zgubie. Nicolai nie dąży jednak do całkowitego przekreślenia ciał reprezentacyjnych. Czuje potrzebę ich istnienia na widowni życia państwowego. Trzeba bowiem koniecznie sprzęgnąć społeczeństwo z państwem. Czysta autokracja prowadzi do ostrego przeciwieństwa pomiędzy rządzonymi, a rządzącymi. U rządzonych wyradza nie tylko brak zainteresowania sprawami publicznymi, brak zrozumienia dla potrzeb państwa i dla posunięć kierownictwa, niechęć we współdziałaniu z rządem, ale nawet wrogość wobec rządu, obwinianego o wszystko zło i oczernianego. Po stronie rządzących prowadzi znowu do zatracenia kontaktu z życiem mas, do niezdolności wyczuwania prądów, które, ukryte często pod powierzchnią, poruszają różne części narodu. Dlatego organizuje Nicolai sejm Rzeszy, równocześnie jednak podporządkowuje go całkowicie wodzowi. Czy udało mu się pogodzić dwa sprzeczne dążenia w szczęśliwym rozwiązaniu? Trudno o tym sądzić, skoro cały ustrój zbudowany jest na fundamencie elity zorganizowanej dla celów rządzenia i monopolizującej władzę, fundamencie nowym, niewypróbowanym jeszcze w ogniu dziejowych doświadczeń. Znane są historii ustroje monoorganiczne, z przybudówkami ciał doradczych. Opierały się jednak na innych siłach aniżeli te, które obecnie usiłuje się stworzyć – na wojsku, biurokracji, partiach politycznych stojących na platformie takiego właśnie ustroju. Należy stwierdzić, że w tych ustrojach ciała reprezentacyjne, wyzute z istotnego uczestnictwa we władzy, nie były także zdolne spełnić zadań, jakie Nicolai wyznacza sejmowi Rzeszy. Bądź były ciała te martwe, pogrążone w atmosferze zniechęcenia lub serwilizmu, pozbawione miru i posłuchu wśród mas, skutkiem czego ani nie dawały rządowi prawdziwego oparcia ani nie pobudzały go i nie skierowywały jego uwagi w stronę zagadnień palących społeczeństwo. Rejestrowały po prostu mechanicznie żądania rządu (ciała prawodawcze Napoleonów na przykład, lub Trzecia Duma), bądź też ciała te rozpoczynały walkę o wyższe znaczenie, rozleglejszą władzę (ciało prawodawcze Napoleona III w fazie przechodzenia ustroju ku cesarstwu liberalnemu, Czwarta Duma podczas wojny). I walką tą wnosiły w ustrój oraz w społeczeństwo ferment stokroć groźniejszy od wstrząśnień i opozycyjnych prądów wychodzących z łona parlamentów w pełnym słowa tego znaczeniu. Z historii da się wyciągnąć jeden tylko wniosek: nie wieńczyło powodzenie maskowania w istocie swej jednoorganowych ustrojów. Elityzm zmienia jednak dawną dynamikę urządzeń. W świetle dawnych stosunków ciało projektowane przez Nicolaia przedstawiałoby się jak widmo, szepcące w próżni słowa skazane na skonanie bez oddźwięku. Lecz duch związku niemieckiego może być dość mocnym, by wzbudzić w tej marze ciepłą krew, wlać w nią zapał i energię. Zasiadający w sejmie działacze samorządowi znajdą może bodziec w pragnieniu dostania się do szeregów świętej falangi, w dumie stykania się z nią i współpracowania, w ambicji wzniesienia się po odbyciu pokuty sejmowej na stanowiska, opromieniane słońcem władzy. Trudno cośkolwiek przesądzać. Doświadczenia kilkunastoletnie już innych ustrojów na elicie opartych nie mogą dostarczyć wskazówek. Faszyzm, choć mocno izby skrępował, legalnie pozostawił im jednak głos decydujący w ustawodawstwie: we Włoszech też nie zatraciły żywotności i pracują wydatnie. W Bolszewii Kongresy i Ciki nie grają faktycznie żadnej roli, ich zwoływanie, ich obrady wytwarzają jednak pewien nastrój, robią jakiś ruch wśród mas, nie bez znaczenia dla propagandy. Różnica psychologii i stopnia cywilizacyjnego Niemiec a narodów Rosji jest jednak zbyt wielka, by puszczać się na snucie jakichś analogii.

 

IV.

 

Jak już wykazano wyżej, wszechwładzy wodza nie krępuje żaden z postawionych przy nim organów. Mają mu one służyć radą, względnie pomocą, pozostają zaś w podmiotowej zależności od niego. A jednak ustrój projektowany przez Nicolaia nie jest zamaskowanym despotyzmem. Nicolai organizuje bowiem odpowiedzialność wodza za sprawowanie rządów i to odpowiedzialność bynajmniej nie papierową. Nadzór nad wodzem składa Nicolai w ręce senatu. Była już o nim mowa, jako o organie związku niemieckiego. Obecnie należy poznać go, jako najwyższy obok wodza organ Rzeszy. Senat ma składać się z około 60 członków związku niemieckiego, powołanych przez wodza. Pomimo pochodzenia swego z nominacji wodza byliby jednak całkowicie odeń uniezależnieni. W zasadzie dożywotni, mogliby być usuwani jedynie wyrokiem senatu z powodu pogwałcenia prawa niemieckiej rasy, względnie innych hańbiących działań. Uprawnienia senatu są nieliczne, lecz za to niezwykłej wagi. On to wybiera wodza; chociaż wódz bowiem ma prawo wskazać swego następcę, ma to na celu jedynie ułatwić nadanie senatu, ale swobody jego wyboru bynajmniej nie krępuje. Drugą funkcję senatu tworzy kontrola nad działalnością wodza. Nie jest to kontrola rzeczowa; akty rządowe wodza nie mogą być zaczepiane przed senatem i senat nie ma władzy odbierania im ich mocy. Kontrola nosi charakter wyłącznie osobisty, lecz jest uzbrojona w potężną sankcję pozbawienia wodza urzędu. Co więcej, kontrolę tę, mimo że Nicolai stara się ująć ją jako prawną, należy zaliczyć, ze względu na mające jej służyć za podstawę kryteria oceny, do typu kontroli politycznej. Miarą bowiem, jaką senat ma przykładać do aktów wodza, jest ich prawność „w germańskim znaczeniu”. W rozumieniu zaś Nicolaia jest to coś, co przypomina Duguitowe pojęcie règle de droit: jakiś zespół norm ponad prawem pozytywnym stojących, niedający się ściśle określić, ani ująć w formułki słowne, zawierający najwyższe zasady moralne „niemieckiego porządku”. Tego rodzaju „prawność” nie różni się w istocie swojej od kryterium „interesu narodowego”, równie nieokreślonego i nieuchwytnego. Sąd senatu nad działalnością wodza będzie przeto wartościowaniem politycznym, nie prawniczym. Tym więc wyższa odpowiedzialność wodza i tym większa władza nad nim senatu. Władzę tę pogłębia jeszcze łatwość wkroczenia senatu; jest on sędzią i oskarżycielem zarazem, od niego samego wyłącznie zależy los wodza. Należy w końcu uwzględnić jeszcze, że wódz odpowiada przed senatem nie tylko za swą urzędową działalność, lecz także za przestępstwa pospolite i może być pozbawiony władzy nawet wówczas, gdy senat uzna go jej niegodnym z moralnych względów. Nicolai mniema, że w ten sposób wódz znajdzie w senacie hamulec, a nie przeszkodę w owocnym sprawowaniu władzy. Może istotnie nie czuje, w jak niebezpieczne atrybuty przyobleka senat, który, wyzyskując je w pełni, mógłby wziąć wodza pod swoją kuratelę i szybko wyróść ponad jego głowę, dojść do znaczenia najwyższej potęgi politycznej w państwie. Prawdopodobnie jednak umyślnie nie wydobywa Nicolai na wierzch tkwiących w senacie możliwości. Kult wodzów nie zdołał w nim może wyplenić innych skłonności. W głębi serca uznaje może, że wódz potrzebny jest do energicznego działania, do mocnego trzymania aparatu państwowego w rękach i pewnego prowadzenia go, lecz że właściwe polityczne kierownictwo, obmyślanie głównych linii, odkrywanie celów i ustalanie ogólnych środków nie powinno należeć do wodza. Widocznie większym zaufaniem obdarza arystokratyczne kolegium senatu, woli mieć raczej w senacie niż w wodzu Monsalwat pangermianizmu. Zakładając Trzecią Rzeszę na fundamencie związku niemieckiego, nie chce, by związek był piedestałem jednostki, dowolnie używającej go za swe narzędzie. Wódz jest konieczny, lecz nie będzie władcą związku. Przeciwnie, wyniesienie swe zawdzięczać będzie związkowi i utrzymać się będzie mógł przy władzy dopóty, dopóki związek zechce mu dawać oparcie na swych barkach. Wódz jest najwyższym realizatorem idei i celów związku, lecz związek nie rezygnuje na jego rzecz z samodzielnego tworzenia własnej myśli i rezerwuje dla siebie sąd nad wodzem oraz straż nad tym, by nie przestawał być wyrazicielem myśli związku. Jest w tym różnica z faszyzmem, który w wodzu swym widzi nie tylko praktycznego działacza, ale i największego swego ideowego geniusza. Różnica ta tłumaczy się zaś prosto: Hitler nie jest przecież Mussolinim.

 

V.

 

Idea jedności władzy, woli rozkazu, stanowiąca zasadniczy rys konstytucji Nicolaiego, przejawia się również w dążeniu do ostatecznego pokonania federalizmu niemieckiego. Już konstytucja weimarska uczyniła w porównaniu z poprzednim stanem rzeczy znaczny krok ku unitaryzmowi. Otwarła Rzeszy możliwość zwężania zakresu autonomicznego ustawodawstwa krajów do minimum, pozbawiła kraje resztek dawnej suwerenności na terenie międzynarodowym, uzależniła je od Rzeszy pod względem finansowym, oddając władzom centralnym regulowanie w szerokiej mierze krajowych źródeł dochodów. Hitleryzm od początku był wrogiem samodzielności krajów. Jednym też z pierwszych aktów jego po dojściu do dyktatorskiej władzy było usunięcie niezależnych od Rzeszy rządów krajowych i zastąpienie ich komisarzami mianowanymi przez Berlin. Akt ten tkwi korzeniami swymi w projekcie Nicolaiego. Pozwala to uznać przeprowadzone przez Hitlera scentralizowanie ustroju Niemiec nie za przejściowe posunięcie taktyczne, lecz za jeden z najbardziej stałych i zasadniczych punktów programu rewizji ustroju. Nie przysłoni tego szerokie rozwodzenie się Nicolaiego nad pragermańskim pędem do zachowania wielości w jedności, nad potrzebą utrzymania bogactwa rysów, jakie zawdzięcza niemczyzna odrębności swych szczepów. Według projektu Nicolaiego ma być Trzecia Rzesza państwem centralistycznym.

Podział na kraje ma być zachowany nadal. Kraje te nie będą jednak pokrywać się terytorialnie z obecnymi, wytworzonymi historycznie. Nicolai projektuje (zgodnie zresztą z szeroko nie od dzisiaj rozpowszechnionym w Niemczech przekonaniem) całkowitą przebudowę podziału terytorialnego Rzeszy na kraje. Podstawę nowego ugrupowania mają stanowić odrębności szczepowe. Powstałoby 14 krajów (z tych jeden stanowiłaby Austria). Dzisiejsze Prusy rozpadłyby się na kilka jednostek (Poznań miałby wejść do kraju „Pommern”), również Bawaria zostałaby okrojoną. Inne z dotychczasowych krajów zostałyby wtopione w nowe jednostki bądź poszczególnymi porozrywanymi częściami, bądź też w całości.

Te nowe kraje nie posiadałyby już charakteru fragmentów państwowych. Nicolai pozbawia je przede wszystkim wszelkiej dla nich wyłącznie zastrzeżonej właściwości autonomicznej. Zostałoby zniesione dotychczasowe rozróżnienie pomiędzy materiami normowanymi przez Rzeszę, a materiami pozostawionymi władzy ustawodawczej krajów. Odtąd byłaby Rzesza wyłączną panią ustawodawstwa we wszystkich możliwych przedmiotach. Kraje mogłyby legiferować jeszcze tylko w ramach ustaw ogólnopaństwowych, o ile dana ustawa zawierałaby odpowiednie dla nich upoważnienia. Przestaje oczywiście istnieć dawna hierarchiczna równorzędność pomiędzy obydwu rodzajami norm: normy ogólne ew. wydawane przez kraje są bezwzględnie podporządkowane ustawom Rzeszy. Przysługuje im już tylko stopień właściwy rozporządzeniom wykonawczym. Kraje, tracąc autonomię, przemieniłyby się w wyłącznie administracyjne jednostki. Miałyby znaleźć jednak przy tym zastosowanie dwie zasady: 1) daleko idącej dekoncentracji, 2) współudziału czynnika obywatelskiego, przyobleczonego poprzez organ sejmów krajowych w rodzaj kontroli nad zarządem kraju. Rzesza zawiadywałaby z jednego centrum najważniejszymi tylko gałęziami administracji. Należałyby tutaj: sprawy zagraniczne, wojskowe, kolonialne, celne, poczt, kolei żelaznych, publicznych dróg wodnych. Rzesza zatrzymałaby również ponadto dotychczasowe swoje sądy oraz banki i inne przedsiębiorstwa gospodarcze o zasięgu działalności przekraczającym granice poszczególnych krajów. Nicolai pragnąłby w końcu scentralizować także pewne dziedziny zarządu personelem urzędniczym: egzaminy, praktykę, przeniesienia z kraju do kraju (przynajmniej w obrębie pewnych nie najwyższych stopni służbowych), przeniesienia do centrali itp. Dla innych gałęzi administracji publicznej istniałyby także centralne władze, ministerstwa; te jednak sprawowałyby tylko ogólne kierownictwo, nie posiadając charakteru najwyższych instancji, tak, że wszelkie konkretne sprawy byłyby załatwiane ostatecznie w krajach samych. Te więc gałęzie zostałyby zdekoncentrowane.

Owe jednak zdekoncentrowane gałęzie nie pozostawałyby bynajmniej w rękach władz krajowych we właściwym słowa tego znaczeniu, tzn. władz przez same kraje organizowanych, obsadzanych niezależnie od centrum i osobiście nie podlegających władzom Rzeszy. Przeciwnie. Podobnie jak cała władza Rzeszy ma być skupiona w wodzu, tak cała władza tzw. krajów ma ogniskować się w osobie namiestnika. Władza namiestnika obejmowałaby: wydawanie statutu organizacyjnego kraju (z zastrzeżeniem zatwierdzenia przez wodza), wydawanie ustaw krajowych w granicach delegacyjnych ustaw Rzeszy (sejmy krajowe posiadałyby głos opiniodawczy tylko, jak sejm Rzeszy), powoływanie i odwoływanie ministrów krajowych, stojących na czele zarządu zdekoncentrowanymi materiami, ważny głos przy mianowaniu urzędników. Namiestnik byłby dygnitarzem, cieszącym się znaczną niezależnością osobistą. Mianowany wprawdzie przez wodza, stałby jednak poza normalną hierarchią urzędniczą. Nie mógłby bowiem być dowolnie usuwany ze swego stanowiska; członek związku niemieckiego mógłby zostać pozbawiony urzędu tylko wyrokiem senatu, jak wódz, i z tych tylko co wódz powodów. Jak gdyby dożywotni książę z czasów przedrepublikańskich. Pomimo tej osobistej niezawisłości namiestnika, trudno uznać projektowany przez Nicolaiego ustrój za zdecentralizowany nawet w zakresie choćby tylko administracji. Pod względem rzeczowym władze centralne zachowują daleko idący wpływ na zawiadywanie sprawami krajowymi. Pod względem podmiotowym również władze krajowe pozostają poddane rześkim czynnikom: wódz mianuje namiestnika, może go odwołać senat, gdy uzna, że włada krajem niezgodnie z „prawem niemieckim”, centralne urzędy posiadają znaczny wpływ na obsadzanie krajowych stanowisk urzędniczych. Nowego ustroju administracji państwa niemieckiego nie można oceniać jako opartego na samorządzie we właściwym znaczeniu. Względna niezależność osobista namiestników w stosunku do wodza odzwierciedla tylko tendencję postawienia ponad wodzem związku, wykrystalizowującego najcenniejsze swe elementy w senacie. Istnienie zaś sejmów krajowych nie zmienia istoty konstrukcji: wszakżeż sejmami nazwane ciała posiadają jedynie charakter doradczy.

 

VI.

 

Gdyby Trzecia Rzesza ukształtowała swój ustrój według planu Nicolaia, stanęłaby jako budowla państwowa, charakteryzująca się następującymi rysami: 1) centralizacja, 2) skupienie w rękach jednego wodza tak ustawodawczej, jak rządowo-wykonawczej funkcji, 3) powierzenie wyboru wodza oraz odwoływania go z urzędu kolegium senatu, złożonego z „najlepszych” nacjonalistycznego związku niemieckiego, 4) podniesienie tego związku do znaczenia właściwego suwerena, monopolizującego całą władzę w charakterze jej jedynego i bezkonkurencyjnego motoru. Ten ostatni właśnie rys jest może najciekawszy z teoretycznego punktu widzenia. Przezeń to spokrewnia się hitleryzm formalnie z faszyzmem i bolszewizmem, o ile się wyabstrahuje z tych prądów różne zresztą ideologiczne ich treści. Wszystkie bowiem trzy wlewają się w formę „elityczną”. Forma ta zaś jest czymś nowym, nieznanym dotychczasowemu prawu politycznemu, jest zdobyczą powojennych lat XX wieku. Elityzm wznosi mur graniczny pomiędzy nowo zakładanymi ustrojami a ostatnim najwybitniejszym antyparlamentarnym ustrojem XIX w., Drugim Cesarstwem francuskim. Bezwzględne usunięcie z widowni życia politycznego współzawodnictwa o władzę stronnictw, otwarcie dostępu do ośrodków władzy wyłącznie tylko jednej grupie specjalnie dla jej sprawowania powołanej do życia, zorganizowanej i wychowywanej, uprawnienie do bytu jednej tylko ideologii politycznej i wprzęgnięcie w jej służbę całego porządku prawnego i aparatu państwowego – tego wszystkiego nie oglądały jeszcze oczy Klio nowożytnej.

Elityzm jest ruchem politycznym i zarazem prądem ideowym. Jako ruch wyrasta z określonego podłoża historyczno-socjologicznego. Jest faktem, który nauka winna starać się wyjaśnić. Nie tutaj miejsce na to. Można wskazać tylko na pewne przyczyny ogólniejszej natury: tło szeroko rozlewającego się, ogarniającego liczne warstwy niezadowolenia, upadek wiary w dawne autorytety, zanik w społeczeństwie zaufania do sprawujących dotychczas władzę, uwiąd i rozkład istniejących form organizacyjnych zarówno jak kierowniczych w nich jednostek, a na tym tle pojawienie się nowych grup, radykalnych, niemogących znaleźć pełnego ujścia dla swej energii w panującym ustroju, o młodzieńczym rozpędzie, dlatego zrywających z pokojowymi środkami osiągania władzy, organizujących się dla jej zdobycia siłą, stosujących metody rewolucyjne, równocześnie zaś umiejących pociągnąć za sobą masy. Sięgając głębiej, da się może pojąć elityzm jako proces przystosowywania się do przesyconych walką biologicznych warunków życia organizmów zbiorowych, dążących ku utrzymaniu swej odrębności oraz ku własnemu rozrostowi. Można i trzeba podjąć próby, takie czy inne, wytłumaczenia zjawiska elityzmu. Jako prąd ideowy wymaga jednak elityzm czegoś więcej, mianowicie oceny. Niesie on z sobą wyraźną koncepcję nowej organizacji państwa i winien być oceniony z punktu widzenia nauki o budowie ustrojów państwowych.

Jaką wartość posiada głoszona przez elityzm metoda selekcji rządzących, metoda chcąca się przeciwstawić tzw. demoliberalizmowi? Ten ostatni tworzył mechanizm wyborów, organizując przy jego pomocy krążenie poprzez ośrodki władzy różnych współzawodniczących ze sobą grup. W swej krytyce demoliberalizmu podkreśla elityzm, słusznie, liczne wady i braki tego systemu: rolę, jaką odgrywa w nim przypadkowość, jego sprzyjanie rozwijaniu się odśrodkowych dążeń ścierających się grup, małą jego zdolność do przeprowadzania istotnej selekcji ludzi, opartej na głębszych wartościach. Tak wielkie wady ustroju mogą nie rozwijać się w śmiertelne choroby tylko u organizmów nielicznych, żyjących w wyjątkowych warunkach. Jedynie wysoki stopień wewnętrznej równowagi socjalnej i gospodarczej, stara i szeroko uświadamiana tradycja polityczna, głęboka kultura życia zbiorowego, moralna dyscyplina, wyrobione i silnie zakorzenione instynkty społeczne pozwalają na to, by rozdzielający władzę mechanizm wyborczy, pełniąc swe funkcje w zdrowej atmosferze, stawiał u władzy zawsze godnych jej piastowania, oraz przeprowadzał krążenie bez wstrząsów, gwałtownych zygzaków, ryzykownych skoków. Gdzie tych warunków nie ma, elityzm wydaje się (teoretycznie przynajmniej) o wiele bardziej zdolnym zapewnić władzy państwowej niezbędne przymioty trwałości, ciągłości i siły, a równocześnie oddać ją w ręce elementów przygotowanych, wyrobionych, przy tym niewplątanych w sieć egoistycznych interesów, umiejących poruszać się w ramach konieczności i potrzeb zbiorowego bytu. Nie można odmówić elityzmowi pełnej świadomości tego, czym władza państwowa być powinna. Ta właśnie świadomość każe mu traktować władzę jako wyłączny przywilej jednej grupy specjalnie uformowanej dla celu jej sprawowania, a wyrażającej najgłębszą ideę, rację samą bytu, całej zbiorowości. Chodzi tylko o tę ideę oraz o ujęcie zbiorowości, wywieszane na sztandarach przez poszczególne odłamy elityzmu. W tym właśnie punkcie ocena musi opuścić czysto abstrakcyjny horyzont widzenia. Musi się zająć nie elityzmem samym w sobie, lecz owymi ideologiami, które tworzą duszę poszczególnych jego odłamów, stać się oceną tych ideologii.

Najnowsze artykuły