Mowa wygłoszona na uroczystym poranku w lwowskim
Teatrze miejskim d. 12 listopada 1916 r., po tzw. Akcie 5 listopada, w którym władze niemieckie i austriackie
zapowiedziały powstanie samodzielnego Królestwa Polskiego.
Drukowana w: „Czas” 14 XI 1916, nr 576
Przyszło – na skrzydłach wieści radosnej wielkie,
potężne słowo odrodzonej państwowości polskiej. I zatargało całą duszę polską,
całym jestestwem narodu. Złoty sen-marzenie kilku po kolei ostatnich pokoleń
przyobleka się w szatę rzeczywistości. Na szczytach królewskiego zamku w
Warszawie powiewają sztandary narodowe, a niebawem w komnatach jego stanie
pomazaniec Boży, w którego osobie ześrodkuje się idea wolnej, niepodległej,
szczęśliwej Polski.
Przyszła ta wieść wśród niemilknącego jeszcze złowrogiego rozgwaru surm i dział
bojowych, w chwili, w której cała Europa wśród strasznego zmagania się ocieka
krwią milionów. A przecież nie dziw, że przyszła w takiej właśnie chwili. Nie w
sielankowo pogodnej ewolucji wypadków tworzą się czy zmartwychwstają organizmy
państwowe. Zwyczajna ich kolebka w kurzu krwi i ogniu spustoszenia, w ofierze
życia i dobytku, wśród szczęku stali, poświstu śmiertelnych pocisków. Los jak
gdyby z umysłu żąda olbrzymich ofiar, żeby utworzyć olbrzymie dzieło; prowadzi
piekło cierpień i zniszczenia, żeby dać życie potężnemu tworowi, który na
dalszą przyszłość stać się ma ostoją życia i szczęśliwości milionów.
I nie dziw znowuż, że ta wieść przychodzi w chwili, w której toczy się walka o
ukształtowanie przyszłych losów Europy całej, Ilekroć od czasu rozbiorów
Rzeczypospolitej rozgrzała wojna ogólno-europejskiego znaczenia, tyle razy
sprawa polska wysuwała się naprzód jako zagadnienie pierwszorzędne i tyleż razy
– niezależnie od układu grup walczących – w mniej czy więcej doskonałym
kształcie podejmowano próby wskrzeszenia państwowości polskiej. Kiedy Napoleon
rozgromił swoich przeciwników, śpieszno mu było z utworzeniem Księstwa
Warszawskiego. I znowuż, kiedy sprzymierzona przeciw niemu koalicja odniosła zwycięstwo
ostateczne, powołała do życia Królestwo Kongresowe, pojęte w założeniu jako
odrębny organizm państwowy.
A oto teraz znowu, w najbliższej po tamtych wojnie światowej, przy zgoła
odmiennym aniżeli poprzednio ugrupowaniu sił, mocarstwa centralne, jako
pierwszy dodatni wynik swych sukcesów ogłaszają samoistność państwową zdobytych
terenów Rzeczypospolitej. Przy każdym nowym urządzeniu stosunków Europy,
mającym usunąć to, co w jej układzie było przedtem wadliwego, uznanie
samodzielnej państwowości polskiej wysuwa się naprzód jako postulat
pierwszorzędny. Jest w tym miara znaczenia sprawy polskiej. Dla uporządkowanej
normalnie rozwijać się mającej Europy potrzebna jest samoistna wolna Polska. I
mimowolni tłoczy się na usta pytanie, o ile ten normalny jej rozwój w ostatnim
bez mała półtora stuleciu byłby był mógł pójść drogą bardziej prostą, ile w
tych walkach światowych byłoby się dało oszczędzić krwi ludzkiej i łez
nieszczęścia, gdyby u schyłku wieku XVIII, zamykając historię tego stulecia, nie
była dokonała sama aktu rozbioru Polski.
Te wszystkie rzeczy należało stwierdzić z punktu widzenia dziejowego. Ale
ponadto serca nasze rozpiera gorąca głęboka wdzięczność dla wiekopomnego aktu,
jaki się oto, mimo piętrzącego trudności, pojawił i dla jego dostojnych
wielkodusznych twórców. Cała istota duszy polskiej, dla której poczucie
wdzięczności jest przykazaniem naczelnym i świętym, domaga się nakazowo,
żebyśmy te uczucia nasze z pełni serca płynące osobno tu z naciskiem podkreślili.
W odbudowie państwowości polskiej ujawnia się ponadto rzecz inna jeszcze,
niemniej pierwszorzędnie doniosła: uznanie żywotności narodu. Nie tworzy się i
nie odbudowuje państw dla narodów zamierających, niezdolnych do życia.
Rozpadały się nieraz organizmy państwowe znacznie potężniejsze od Polski,
chociażby tu przypomnieć tylko imperium rzymskie; kiedy jednak upadek nastąpił
dla braku żywotnych soków, na wewnątrz nie dochodziło już do odnowienia ich
państwowości. Nie powstało drugie imperium rzymskie takie samo, czy zasadniczo
podobne do pierwszego. Na jego gruzach wyrósł szereg nowych, żywotnych tworów
państwowych, takich jednak, które zapłodniły nowe elementy etniczne, w których
zakwitły i rozwinęły się nowe, odmienne cywilizacje.
I znowu inne narody, kiedy po dłuższym ujarzmieniu wracały do państwowego
życia, nieraz kulturą odbiegały już zasadniczo od przodków, a czasem w nowym
okresie swych dziejów wstępowały jako grupy pod względem etnograficznym
gruntownie przetworzone. Ta zaś nowa Polska jaka oto powstaje na gruzach
rozebranej Rzeczypospolitej, to ta sama Polska, w tym samym nieprzetworzonym
żywiołem polskim zasiedlona, rozwojowo bogatsza wprawdzie o to wszystko, co
ludzkość zdobyła sobie w ciągu ostatnich lat stu kilkudziesięciu, ale w
założeniu z tą samą swoją rodziną, własną kulturą polską. Nie jakiś odmienny
twór etniczno-państwowy staje do współpracy pośród rzeszy cywilizowanych
narodów, ale ten sam, który z nimi współpracował już dawniej, tylko że
doświadczeniem bogatszy, cierpieniem zahartowany, ideą postępu ostatnich kilku
pokoleń ludzkości przejęty.
Wiadomo, co nam dodało sił, co się nam stało ostoją, żeśmy mimo piekła ucisku w
porozbiorowych, długich, zdawałoby się – niekończących się latach – przetrwali,
żeśmy naszą indywidualność narodową nieskażoną zachowali. Była nią przede
wszystkim pamięć i tradycja wielkiej naszej przyszłości dziejowej.
Lśni ona blaskiem dostojnego szkarłatu, nazwiskami Chrobrych czy Krzywoustych,
wielkiego Kazimierza i Jagiełły, Zygmuntów, Stefana czy Sobieskiego,
Grunwaldem, Orszą czy Kirchhołmem, Chocimiem czy odsieczą Wiednia, dziełami
Unii czy kilkuwiekową obroną zachodu od nawały wschodniej, tą samą, jaką teraz
zakreśla Am nowe nasze posłannictwo, wiślickim wreszcie statutem czy wielkim
Sejmem i wiekopomną majową konstytucją. Ale nie sama tylko tradycja przeszłości
była nam tu kordiałem otuchy i siłą wytrzymania. Mieliśmy ponadto zasoby
realne, z których czerpać było można pełną dłonią: mieliśmy naszą starą,
rodzinną, coraz wszechstronniej – mimo przeciwności – rozwijającą się kulturę.
Kulturę, której wartość znaczą nazwiska: Włodkowica czy Długosza, Kopernika i
Kochanowskiego, Skargi, Konarskiego, Kołłątaja, Staszica, a potem, po
rozbiorach błyszcząca trójca wieszczy z nieśmiertelnym Adamem na czele, i dalej
po nich, bez przerwy po dzień dzisiejszy, Matejko czy Siemiradzki, Wyspiański
czy Sienkiewicz. A obok nich instytucje i zrzeszenia: prastara nasza
Jagiellońska macierz, Załuskiego nieocenione olbrzymie zbiory, pierwsze
Towarzystwo naukowe warszawskie, krzemieniecka i wileńska uczelnia i szkoła
główna warszawska i te w Galicji od kilkudziesięciu lat nie tylko dla nauki
polskiej, ale i dla postępu ogólno-ludzkiej wiedzy najrzetelniej zasłużone
uniwersytety i wreszcie błyszcząca wydatnością owoców korona organizacji naszej
naukowej – Akademia Umiejętności.
Przy tym policzyć jeszcze trzeba czasową przestrzeń naszej kulturalnej pracy!
Za lat pięćdziesiąt nasi synowie czy wnukowie obchodzić będą tysiąclecie
wystąpienia Polski na widownią dziejową i równoczesnego jej wprzęgnięcia się w
związek kulturalny narodów zachodnio-europejskich, Tysiąc lat kultury i kultury
o takiej treści, to kapitał nieprzebrany: naród który ją posiadł, znieść może
wiele, odeprzeć jeszcze więcej, a nie zatraci ani swej własności, ani wiary w
lepszą, dobrze zasłużoną przyszłość.
Był jeszcze trzeci moment niemniej doniosły, który nam dozwolił – przetrwać.
Niełatwo ująć go w realną formułę czy kategorię: jest w nim coś rzeczowo
nieuchwytnego, jakieś imponderabile. A przecież to rzecz, którą wszyscy
odczuwaliśmy i odczuwamy najwyraźniej. To zbiorowy instynkt i przeświadczenie
narodu, że nasza rola dziejowa, mimo rozbioru nieskończona, że mamy powołanie w
dalszej kulturze, pracy ludzkości współdziałać wydatnie, że posiadamy
uzdolnienie, żeby zadaniu temu sprostać. Ż zaś na wydatność tej pracy brak
własnej państwowości wpływał najujemniej, że ucisk z jakim spotykaliśmy się,
cofał ją czy tamował, stąd żywiołowe pragnienie odzyskania własnej organizacji
państwowej, któryby stworzyła właściwości, która by nam dała podstawę.
Archimedesowe „Dos moi pou sto” na której praca ta nasza mogłaby się oprzeć i
rozwinąć.
Z tych założeń urodziła się w porozbiorowej duszy narodu – miłość ojczyzny
osobnego rodzaju. Taka najpierw, która nie tylko obejmowała wszystko, co w
ojczyźnie istniało rzeczywiście, ale i tę wymarzoną, upragnioną, przyszłą jej
samodzielność państwową. Taka przy tym powszechna, że ogarnęła wszystkie
warstwy i wszystkie etycznie zdrowe jednostki; dla niej na racławickich już
polach przelewał krew dobrowolnie chłop polski, przez nią, w bohaterskiej,
legionowej drużynie, na pobojowiskach dzisiejszych zmieszała się krew
magnackiego syna z krwią polskiego chłopa i robotnika i żyda Polaka; jak gdyby
dla stwierdzenia, że poczęty w nas czyn stworzenia legionów, który w rozwoju
wypadków dzisiejszych stał się jedną z czynnych sprężyn, to zbiorowe dzieło
narodu całego.
I taka wreszcie ta miłość ojczyzny skłonna była do poświęceń, że nie liczyła
się z ofiarami choćby największymi. Nie łatwo w dziejach ludzkości odszukać
ujarzmiony naród, któryby tyle razy zrywał się do zbrojnego odporu, ile razy
zrywała się Polska; a zrywała się dla nadziei – przeciw nadziei, bo przecież
przemożnemu wrogowi . ta wielka miłość ojczyzny, to pragnienie jej
niepodległości z mlekiem matki przenikało w jestestwa nasze, z ostatnim tchem
konającego ulatywało z piersi naszych. Nie przypadek to, że pierwszy akord, o
który uderza największe arcydzieło poezji naszej, to ojczyzna i ból z powodu
jej utraty, i że porozbiorowy nasz hymn narodowy, w ustalonym ostatecznie
kształcie, w stale powrotnej zwrotce u stóp Stwórcy składa korną prośbę o
wrócenie ojczyzny i wolności.
Z tych uczuć potężnych, rozpierających serca nasze z wewnętrznego poczucia
siły, opartego na tradycji i starej kulturze z przeświadczenia, że istnieć musi
sprawiedliwość dziejowa, zrodziła się w nas i ukrzepiła silna wiara, iż
przyjdzie odrodzenie państwowe. Przez cały porozbiorowy okres męczeństwa była
nam ona pochodnią świetlaną, drogowskazem naszych poczynań działań. Pieśń
legionów dlatego nie zamilkła z upadkiem Napoleona, że głosiła hasło: Nie
zginęła!
A oto teraz przyszedł wielki dzień wyzwolenia. Wzbierają serca radością;
niemęskich łez nie ma się czego wstydzić. Pokaźna część dzierżaw
Rzeczypospolitej urządza się w osobne państwo. Powstaje ośrodek, samodzielne
ognisko polskości, którego promienie nie załamią się u słupów granicznych, od
których rozjaśni się widnokrąg Polski całej, przy których ogrzeją się serca i
dusze narodu całego. Bije godzina przeznaczenia dziejowego, radosna, jakiej nie
mieliśmy od wieku, ale i poważna, jak nigdy przed tym. W skupieniu całej duszy
naszej odczuwamy i rozumiemy, że ten skarb, jaki posiedliśmy, nabrać może
pełnej wartości tylko przez znój i trud i poświęcenie nasze w przyszłości,
przez wierną, wytrwałą pracę, jaką mu poświęcimy, przez trzeźwy rozum, jakim
nią kierować będziemy, przez ofiarę niejedną, jaka mu przynieść będzie trzeba
przez czyn – i tylko przez czyn, którego nie zastąpi słowo, przez zgodę – i
tylko przez zgodę, która nas skupić zdoła około świętego celu. Wielkiemu
sukcesowi odpowiada ogrom obowiązków, które podjąć musimy ochotnie, od których
nigdy uchylić się nam nie będzie wolno, jeżeli chcemy, żeby Ona – serdeczna
umiłowana nasza Matka, spętana dotąd i poniewierana, żałosna i bolejąca, ostała
się na przyszłość taką, jak nam staje dziś w wyobraźni i pragnieniach naszych:
radosna i szczęśliwa, w królewskim majestacie, w nieskalanej niewolą białej
szacie, w purpurowym płaszczu, z berłem w ręku i białym orłem w tarczy, z
koroną Łokietkowi na skroni, dostojna i wielka, potężna i daj Bóg co raz
potężniejsza – wieczna, nieśmiertelna.