Tekst
pochodzi z broszury T. Romanowicza pod tym samym tytułem, która ukazała się we
Lwowie w roku 1876. Przedruk w wyborze pism Romanowicz pt. Dwie opinie,
który ukazał się nakładem Ośrodka Myśli Politycznej i Księgarni Akademickiej w
serii Biblioteka Klasyki Polskiej Myśli Politycznej.
I
Ostatni raz – chociaż pewno nie po raz ostatni – stała
sprawa polska na porządku dziennym polityki europejskiej w czasie od roku 1861
do 1864. Z początku samym tylko dążeń naszych manifestowaniem, później
rozpaczliwą walką stawiliśmy Polskę przed obliczem zdumionej Europy i objawili,
że żyje. Ludy Europy z sympatią i podziwem przypatrywały się tym zapasom naszym
z moskiewskim kolosem. Rządy nawet wyjść musiały z roli zupełnie obojętnego
widza i ośmieliły się w dyplomatycznych notach coś z lekka wspomnieć o prawach
polskiego narodu.
Po upadku powstania nastąpić musiała konieczna w takich
razach reakcja. Objawiła się ona i w nas samych, i w usposobieniu Europy dla
sprawy naszej. Rządy, które nam podczas ruchu okazywały jaką taką sympatię,
obojętnie się potem przypatrywały, jak nam wróg żelazną stopę
na piersi położył, sądząc, że pod jej naciskiem ostatnie już wydamy tchnienie.
Żadnym doniosłym czynem nie przypomnieliśmy się światu przez tych lat
dwanaście. Tylko arcydzieła malarzy naszych, którzy właśnie po roku 1863 sztukę
polską do niebywałej podnieśli potęgi – tylko prace naszych uczonych i
specjalistów po całym rozrzuconych świecie – a od czasu do czasu jakaś rozprawa
w tych parlamentach, w których nam przypadł udział – przypominały nas Europie i
świadczyły, że jednak mimo klęsk i srogiego ucisku mamy jeszcze w sobie dość
sił żywotnych i że się do życia poczuwamy.
I w nas samych też reakcja nastąpić musiała. Zajęliśmy się
– we wszystkich dzielnicach Polski – pracą nad wyleczeniem ran, jakie nam
ostatnie zadało powstanie. Powrócić musieliśmy znowu do programu pracy
organicznej, przez ruch powstańczy na czas jakiś przerwanej. Powrót to był
konieczny, a program ten, po upadku powstania, jedynie możliwy. I nie przyjęcie
jego było objawem reakcji – ale sposób, w jakim go nieraz pojmowano i
wykonywano. Zamarł duch publiczny, brała górę prywata, fałszywie się tym
programem zasłaniając. Osłabiało się poczucie łączności wszystkich ziem Polski,
brały górę wzglądy prowincjonalne. Gdzie nas konstytucyjny ustrój państwa
rozbiorowego do
politycznego powoływał życia – stawialiśmy kroki
lękliwe i nie obliczone na jutro. Była to po większej części polityka z dnia na
dzień. W samej pracy organicznej, wewnętrznej, niewiele postawiliśmy trwałego,
bo i tutaj łatanina danych stosunków miała nam zastąpić pracę obejmującą dalszą
przyszłość. Dość przypomnieć ustawę gminną w Galicji, która dla uniknięcia
chwilowych niedogodności poświęcała wielkie interesy społecznej harmonii. Gdy
poprzednio grzeszyliśmy przecenianiem sił narodu, popadliśmy potem w błąd
skrajnie przeciwny – w zupełne o nich zwątpienie. Stąd wyłączne przywiązywanie
nadziei lepszej przyszłości do losów tego lub owego mocarstwa. Stąd owa
niedawno jeszcze proklamowana polityka „bezwzględnej ufności” do rządu
austriackiego. Stąd owe silnie się objawiające kierunki moskiewskie. Stąd
wreszcie wiązanie sprawy naszej ze sprawą kościelnej katolickiej hierarchii,
dawniej w nielicznych tylko jednostkach się objawiające, a od pewnego czasu na
zbyt szerokie koła rozpostarte, ażebyśmy nie mieli upatrywać w nim istotnego
niebezpieczeństwa dla sprawy polskiej, która była zawsze sprawą wolności i
postępu i tylko jako taka zwyciężyć może.
Reakcję tę poczynamy już szczęśliwie pokonywać. Użyliśmy
wyrażenia „poczynamy” – bo daleko nam jeszcze do tego, byśmy mogli zupełny nad
nią święcić tryumf. W każdym razie, dziś już znacznie szersze są koła tych,
którzy zrozumieli, że praca organiczna nie jest sama w sobie celem, lecz
środkiem, że się nad nią unosić winna użyźniająca myśl polska. Coraz szersze
koła pojmować poczynają, że organicznym jest to tylko, co służy całości
organizmu, że zatem zawsze we wszystkim interes całego narodu polskiego mieć
trzeba na oku – inaczej bowiem prace te wszystkie nie przydały się na nic i
lepiej by było zniemczyć się lub zmoskiwczyć, aniżeli
pozostawić wnukom nadzieję lepszego może bytu, ale bez ojczyzny. Przekonujemy
się zresztą, że wobec tego interesu całości, wszelkie – jakiekolwiek by one
były – stronnicze uprzedzenia, wszelkie na samych prowincjonalnych sprawach
oparte antagonizmy ustać i zamilknąć powinny.
Chwila dzisiejsza – sądzimy – jest taką, w której ten
nakaz patriotycznego obowiązku z całą grozą przed nami staje. Zbliżają się
wielkie wypadki. Nie może nikt zaręczyć, czy jakieś dyplomatyczne sztuczki na
chwilę nie zażegnają – ale też pewno nikt w Polsce ani w Europie całej nie
zaręczy za to, czy w najbliższym już czasie przyjdzie do krwawego, gwałtownego
starcia tych sprzeczności, które koniecznie powstać musiały z nienaturalnego
stanu rzeczy, rozbiorem Polski na wschodzie Europy stworzonego. A w tym
gotującym się europejskim dramacie z konieczności najważniejsza rola przypada
dwóm mocarstwom w kwestii wschodniej bezpośrednio interesowanym, a mającym w
ręku swym ziemie polskie: Austrii i Moskwie.
Dziś więc świętym jest naszym obowiązkiem wszelkie wybuchu
tego ewentualności spokojnie i rozważnie ocenić ze stanowiska nie interesów tej
lub owej dzielnicy Polski, ale narodu całego – ze stanowiska sprawy polskiej;
na wszelkie ewentualności być przygotowanymi, ażeby czy to udziałem naszym
przyczynić się do nadania wypadkom kierunku sprawie naszej odpowiedniego, czy
też spokojnie przebiegowi ich się przyglądać z powziętym z góry programem, co
czynić na wypadek każdego możliwego tych spraw obrotu. Bo kwestia wschodnia,
tak jak z osłabienia naprzód, a potem z rozbioru Polski powstała – tak też
jakikolwiek byłby
jej koniec, zawsze na losy nasze ważny, bezpośredni
wpływ wywrzeć musi.
W ocenianiu tych wypadków zapomnieć nam trzeba o wszelkich
uczuciach sympatii lub nienawiści, wdzięczności lub zemsty, a kierować się
jedynie zimnym, egoistycznym interesem narodu. Niech was to słowo „egoistyczny”
nie razi. Naród, dobijający się wolności, egoistą musi być w tym znaczeniu, iż
wszystko, co mu na tej drodze zawadą staje, bez wszelkiego względu usuwać, co
mu pomocnym być może, nie oglądając się na żadne względy wyzyskać powinien. Tak
postępowali Włosi – i są dziś wolni, tak postępowali Niemcy, i są dziś
zjednoczeni. Wyłącznie więc interes narodu polskiego mając na oku, rozpatrzeć
nam trzeba wszelkie ewentualności dzisiejszych europejskich zawikłań i do tego
plany nasze na dziś i na jutro, i na dalszą przyszłość stosować, nie unosząc
się – powtarzamy – żadnymi dla kogokolwiek uczuciami, żadnymi chwilowymi
interesami tej lub owej prowincji Polski – żadnymi uprzedzeniami stronnictw, na
gruncie prowincjonalnym urosłych – żadną
namiętnością, prócz namiętnej miłości ojczyzny.
II
Jeżeliby polityką mocarstw europejskich kierowały interesy ludów i
jasny pogląd na cywilizacyjne ich potrzeby – dawno by już Moskwa była za Dniepr
wypartą, a wolna, cywilizacyjna Polska stałaby nieprzebytym murem między
caratem a krajami testamentem Piotra W. na łup mu wskazanymi. Jeżeliby i
dzisiaj mocarstwa nie prowadziły jednodniowej polityki, ale miały wzrok ku
dalszej nieco przyszłości zwrócony, już by po podniesieniu się kwestii
wschodniej w takich rozmiarach, jakie ona dzisiaj przybrała, sprawa polska w
całym swym rozległym znaczeniu stać powinna na porządku dziennym.
Rozbiór Polski był wypadkiem, który w następstwach swych
interesom cywilizacyjnym ludów europejskich ciężko zagraża i już im do tej pory
liczne zadał klęski. Nastąpił on właśnie w chwili, kiedy Polska przyjęła
system, dzisiaj w całej Europie stanowczo biorący górę – system uporządkowanej,
w ład konstytucyjny ujętej wolności, kiedy daleka od krwawych socjalnych
wybuchów, wchodziła jednak na drogę społecznych reform, duchem sprawiedliwości
natchnionych. Taka Polska nie była i być nie mogła groźną dla sprawy spokojnego
w duchu wolności rozwoju, bo nie przedstawiała ani żywiołu despotycznego, ani
też żywiołu anarchicznego – a cokolwiek z dawnego anarchicznego u nas ducha
jeszcze pozostało, byłaby wypleniła zupełnie ustawa z 3 maja i tak świetnie ku
wzorowi i przykładowi Europie całej podjęta reforma edukacyjna, gdyby nie
rozbiory, które i konstytucji, i reformie tej nie dały wejść w życie i rozwijać
się według genialnych pomysłów ich twórców. Taka Polska dawała rękojmię zupełną
interesom z jednej strony wolności i postępu, z drugiej ładu społecznego – a
tylko w pogodzeniu obu tych interesów tkwi ziarno prawdziwie cywilizacyjnego
rozwoju.
Zamiast tej Polski, dzieło rozbioru postawiło Moskwę,
carat bowiem zagarnął największe i najważniejsze części byłej Rzeczypospolitej.
Najważniejsze – powiadamy – bo się w nich mieści serce narodu, Warszawa, bo
prócz tego obejmują one prawe porzecze Dniepru, którego znaczenie w
politycznych i ekonomicznych stosunkach europejskiego Wschodu jest tak
doniosłym, że słusznie już Maurycy Mochnacki uważał je jako klucz do kwestii
wschodniej[1].
Otóż ta Moskwa, która w miejsce Polski weszła w systemat
państw europejskich, przedstawia kierunki i żywioły wręcz przeciwne tym, jakie
wyrażała i wyraża po dziś dzień Polska, przeciwne cywilizacyjnym potrzebom
europejskich ludów. Ilekroć z ust Polaka padnie słowo o „barbarzyństwie” Moskwy – spotyka nas zarzut, że sąd ten o caracie jest niesprawiedliwym, bo go
namiętna dyktuje nienawiść. Ależ ta część
opinii publicznej zagranicą, która zdanie nasze o Moskwie stronniczym i
niesprawiedliwym nazywa, nie zna Moskwy tak, jak my ją znamy i oby jej nigdy
nie poznała tym samym, co my sposobem. Zagranica zna Moskwę i sądzi po tych
„poddanych” cara, którzy jako podróżnicy dają
się Europie poznać, przybierając wszelkie
pozory cywilizacyjne. Trzeba jednak samemu być pod władztwem Moskwy, żyć pod
jej prawami, a co więcej, pod jej czynownikami, trzeba poznać tę Moskwę na
polu bitwy, w urzędzie, w sądzie, w szkole, w życiu
ekonomicznym i towarzyskim, trzeba samemu poznać ten systemat polityczny,
którego podstawą jest knut i katorga –
religijny, opierający się na papiestwie cara – administracyjny i sądowy, oparty
na samowoli i przekupstwie czynowników – ekonomiczny, oparty na ździerstwie –
ten systemat szkolny, który przyjąwszy pozory europejskie, jest stanowczo
wrogim swobodnemu rozwojowi myśli ludzkiej – trzeba to wszystko samemu znać i
doświadczyć, ażeby orzec, o ile sąd nasz o barbarzyństwie Moskwy jest lub nie
jest stronniczym! Ale dla tych, którzy Moskwy tak nie poznali, jak Polacy
poznać ją byli zmuszeni, powinien wystarczyć ten jeden fakt – powszechnie
uznany: w Moskwie interesy porządku i ładu wyrażają się azjatyckim despotyzmem
– interesy postępu anarchicznym nihilizmem. Społeczeństwo, w którym między tymi
dwiema strasznymi skrajnościami nie ma żadnego środkowego kierunku, które musi
albo niewolniczo drżeć przed knutem, albo rozpaść się w anarchii nie uznającej
i nie szanującej ni rządu żadnego, ni własności, ni rodziny, ni religii – społeczeństwo
takie nie może być inaczej nazwane, tylko barbarzyńskim.
Skruszenie więc tej tarczy ochronnej, jaką dla interesów
cywilizacyjnych Europy była na wschodzie Polska, a wprowadzenie w jej miejsce
państwa, którego systemem politycznym jest „despotyzm umiarkowany
królobójstwem” – było ciężką klęską dla sprawy wolności i postępu w Europie. Od
tego czasu wszelkie w Europie wsteczne dążenia, wrogie swobodnemu rodów
rozwojowi, znajdowały w Moskwie potężne poparcie i obronę – wszelkie gwałtowne
reakcje, które później z konieczności wywoływały krwawe
rewolucyjne wybuchy, opierały się o gabinet Carskiego Sioła. I im bardziej
państwa europejskie przyjmują systemat, tak zgodny z tym, jaki przyjmowała
Polska w czasie rozbiorów, a wręcz przeciwny systemowi, na jakim opiera się
Moskwa, tym bardziej panowanie caratu w Polsce staje się anomalią, z interesami
cywilizacji europejskiej niezgodną. Tę anomalię utrzymywały gabinety wtedy,
kiedy zdawało im się, że porządek a despotyzm to jedno i to samo – że zaś
utrzymują ją dzisiaj jeszcze, kiedy opierają się nie na systemie despotycznym,
lecz konstytucyjnym, jest to zaprzeczeniem własnej swej podstawy bytu, jest
plamą ciążącą na konstytucyjnych państwach Europy, jest ciężkim grzechem
przeciw sobie samemu. Grzech ten tym bardziej musi się pomścić, że między
Polską a Moskwą, którą na jej miejscu postawiono, zachodzi druga jeszcze,
zasadnicza różnica. Polska nie przedstawia
kierunku zaborczego. Moskwa z natury swej, z powstania samego, z
charakteru swych rządów była i być musi zaborcza. I w tej też zaborczości
caratu, której na dzisiaj głównym narzędziem jest „idea” panslawistyczna – tkwi
właściwy rdzeń kwestii wschodniej, i wielkie dla Europy niebezpieczeństwo.
III
System rządu, charakter narodu, jaki pod bizantyńskimi rządami carów
koniecznie wyrobić się musiał, cała wreszcie dziejowa tradycja caratu, od
chwili powstania jego aż do dzisiejszego kolosalnego rozrostu – to wszystko
nadaje Moskwie charakter państwa zaborczego. Była nim przez cały czas swego
istnienia, jest nim i dzisiaj, i pozostanie póty, póki odbudowana Polska nie
stanie w poprzek dalszym zaborom, a ciężka jakaś klęska nie wstrząśnie do
gruntu całym państwem i systemem jego rządowym. Jak każde państwo despotyczne,
tak też i carat musi być zaborczym póty, póki mu nim być pozwolą. Gdyby dziś
zatrzymał się stanowczo na tej drodze i przez dłuższy przeciąg czasu
w zaborach swych ustał – straciłby system rządowy caratu całą swą rację bytu.
Niewolnik począłby naprawdę rozmyślać nad ciężką swą dolą. A czymże wtedy
odwrócić uwagę jego od tych dla cara tak niebezpiecznych rozmyślań? Czym zająć
jego wyobraźnię? Czym narodowej dumie tak pochlebić, by car jako reprezentant
narodowej wielkości i chwały pozostał zawsze przedmiotem czci i bojaźni? Jak
utrzymać w niewolniku wiarę w potęgę
rządu, gdy się ta potęga żadną na zewnątrz zdobyczą nie objawi? Carat złożonym
jest, jak powiedział Mochnacki, z dwóch tylko pierwiastków: z siły fizycznej i
z tego, co sile ruch nadaje. Gdy się tej sile nie nada odpływu na zewnątrz,
zwrócić się musi na wewnątrz, przeciw temu, kto ją dotąd w ręku dzierżył.
W tej zaborczej polityce caratu upadek Polski był
najważniejszym krokiem naprzód. Dając w ręce Moskwy całe prawe porzecze
Dniepru, o którego znaczeniu mówiliśmy poprzednio, otworzył upadek Polski caratowi
drogę do zaborów na południowym wschodzie Europy i w tym kierunku zwrócił
zaborczą jego politykę. Największe lądowe mocarstwo, nie ma jednak Moskwa
żadnego na morzu znaczenia. Bałtyckie wybrzeża znaczenia jej tego nadać nie
mogą. Ale posiadanie Konstantynopola, ale rozpostarcie władztwa swego na cały
bałkański półwysep nęci carów widokami rozwinięcia takiej morskiej potęgi, któraby w danym razie mogła z angielską rywalizować. Że
myśl ta tkwi na dnie całej moskiewskiej polityki, tego dowodzić nie potrzebujemy
– stwierdzają to otwarte wyznania niektórych Moskali, stwierdza zresztą całe
postępowanie Moskwy wobec Turcji. I w tym też leży główna waga kwestii
wschodniej. Nie o to się w niej rozchodzi, czy na półwyspie bałkańskim ma się
utrzymać nadal panowanie Turków, czy też cesarstwo otomańskie rozpaść się ma na
kilka państw słowiańskich, bułgarskich, greckich itp., a zostających pod
rządami chrześcijańskich książąt – lecz o to, czy Konstantynopol ma się stać
stolicą caratu, któryby rozciągnął wtedy swe panowanie
od Bałtyku aż ku samym południowym kończynom Europy, a zawładnąwszy tak
rozległymi wybrzeżami wschodniej części Śródziemnego Morza, mógł z czasem
rozwinąć istotną morską potęgę. Za tą zdobyczą idą w naturalnej niezłomnej
konsekwencji i dalsze: przed parciem takiego potężnego a despotycznie
rządzonego mocarstwa nie ostałaby się Austria i cała jej część słowiańska i
madziarska stałaby się łupem caratu.
Tak się przedstawia kwestia wschodnia,
jeżeli ją uważać będziemy ze względu na
ostateczne cele moskiewskiej polityki, a nie na poszczególne etapy, przez które
koniecznie przechodzić musi. Taką stacją tylko na tej drodze byłoby dzisiaj
powiększenie już istniejących lub utworzenie nowych państw czy to
hołdowniczych, czy zupełnie niezależnych, na koszt Turcji. Te młode a bardzo
niedoszłe formacje państwowe, które by byt swój w przeważnej części zawdzięczały Moskwie, z konieczności ku niej ciążyć by
musiały i jej protektoratowi ulegać. Nie mając jeszcze w sobie samych dość
elementów do odrębnego państwowego życia, czerpałyby je z Moskwy.
A wtedy przekonałyby się rychło, iż wszystka krew w walce
z Turkami przelaną została dla Moskwy, tylko dlatego, ażeby jarzmo tureckie na
stokroć gorsze i uciążliwsze moskiewskie zamienić. Ta sama czerń czynownicza,
która w swych niszczących działaniach łamie się u nas w Polsce o niewątpliwą
naszą cywilizacyjną wyższość, tutaj w zetknięciu z niższymi od siebie, stałaby
się dopiero
prawdziwą potęgą zniszczenia. Panslawizm na tym
gruncie z konieczności stać się musi panmoskwicyzmem.
I nie jest czczym postrachem, co się w Polsce mówi o
światowładczych zamysłach Moskwy. Wyobraźmy sobie jej potęgę po dokonanym
zaborze Turcji, po zagarnięciu słowiańskich prowincji Austrii – wyobraźmy
sobie, że obok regularnej swej armii wyprowadzić może w pole całe hordy
azjatyckie, zagrzane żądzą łupów, które rozlałyby się niszczącym strumieniem na
kraje dawnej kultury, a samą masą swoją stałyby się strasznymi – wyobraźmy
sobie, że tej akcji lądowej towarzyszyć może akcja morska na bardzo
wielką skalę – a podniesienie myśli światowładztwa
przez tak spotęgowany carat nie wyda nam się płodem bujnej tylko wyobraźni
podsyconej nienawiścią i bojaźnią, jak nam nieraz zarzucano. Prawda, że jest to
rzeczą dość dalekiej przyszłości – ale polityka, która się z dalszą
przyszłością nie liczy, staje się chyba swawolną igraszką i zamienia w system
owo tak wygodne dla rządzących, ale dla państw tak niebezpieczne: après nous le dèluge!
Przeciw tym niebezpieczeństwom, jakie z zaborczej polityki
caratu zagrażają Europie – nie masz innego środka prócz postawienia Polski, czy
to zupełnie niepodległej, czy też węzłem unii osobistej związanej z Austrią.
Tylko rozbiór Polski nadał wewnętrznym walkom na bałkańskim
półwyspie charakter tak groźny dla interesów europejskich – tylko rozbiór
Polski otworzył polityce moskiewskiej tak rozległe widoki na południowym
wschodzie Europy. Tylko jej restauracja może caratowi zagrodzić drogę dalszego
pochodu w tym kierunku, usunąć wszelkie niebezpieczeństwa, załatwić radykalnie
wschodnią sprawę. Jeżeli u wrót bałkańskiego półwyspu nie będzie stać zaborczy
carat z rządem despotycznym, lecz pokojowa Polska z systemem konstytucyjnym –
jeżeli prawe Dniepru porzecze zamkniętym będzie dla Moskwy – jeżeli cały kawał
brzegów Czarnego morza spod jej rąk się wymknie: wtedy ani zupełne rozpadnięcie
się Turcji na kilka państewek, które nie mogłyby mieć siły ekspansywnej, gdyby
nie czuły za sobą takiej jak
Moskwa potęgi, ani też rozszerzenie dzisiaj istniejących księstw hołdowniczych
nie przedstawia żadnego dla Europy niebezpieczeństwa. Ale bez Polski – tak
jedno, jak i drugie, jak nawet i samo nadanie południowym Słowianom jakiejś
szerokiej autonomii, jeżeli by było skutkiem dzisiejszych przez Moskwę podnieconych i popieranych walk, byłoby wielce niebezpiecznym,
bo potęgując wpływ i znaczenie caratu, stałoby się dla niego nową stacją na
drodze zaborów w Europie. Bez Polski sprawdzić się musi druga część przepowiedni Napoleona: do stu lat Europa republikańską
będzie albo kozacką.
Interes zatem cywilizacji i wolności europejskiej, interes
państwowy mocarstw nie dopuszcza innego kwestii wschodniej rozwiązania, jeno
przez odbudowanie Polski. Nie mamy wielkiej wiary, by już dzisiaj Europa ten
interes tak zrozumiała i odczuła, żeby się chciała chwycić tego jedynie dla
niej zbawczego środka i przywróciła przez to prawdziwą równowagę europejską,
rozbiorem Polski zniweczoną. Ale jeżeli dzisiaj tego nie zrozumie i półśrodkami
zechce teraźniejsze złagodzić zawikłania – to kwestia wschodnia znowu po jakimś
czasie groźniej niż dzisiaj się podniesie. I oby wtedy nie było już za późno!
IV
Staraliśmy się wykazać ścisły związek między kwestią polską a
wschodnią, ze stanowiska cywilizacyjnych interesów
Europy, i udowodnić, że jedynym interesom tym odpowiadającym rozwiązaniem kwestii
wschodniej jest restauracja Polski, która stawiając między Europą a Moskwą
dawny państwowy organizm polski, tym samym odbiera zawikłaniom na Wschodzie ich
niebezpieczny charakter. Najżywiej jednak i najbardziej bezpośrednio
dotyczy cała ta sprawa Austrii, która wszelkimi postępami Moskwy na Wschodzie
najbardziej jest zagrożoną. Geograficzne bowiem położenie Austrii i jej
etnograficzne stosunki są tego rodzaju, że skoro się Moskwa raz usadowi na
bałkańskim półwyspie, musi samą naturalną konsekwencją wypadków uczynić z
Austrią to, co już zrobiła z Polską, co zrobić chce z Turcją. Nie jest to wcale
teoretycznym przypuszczeniem – lecz opiera się na danych stosunkach, na
faktach.
Rozwinąwszy raz sztandar panslawizmu – Moskwa za każdym
krokiem na tej drodze skojarzenia Słowian pod panowaniem cara ma coraz większy
na niej zapęd, coraz większą zyskuje siłę. Są
pochyłości, na których zatrzymać się nie
można. Taką jest także idea rasowości w ręku
despotycznego władcy. Uczyniwszy z niej raz podstawę swej polityki, niejako
państwową rację bytu, musi coraz szybszym
krokiem iść naprzód aż do zupełnego dokonania programu albo do klęski takiej,
która i dotychczasowe zdobycze zakwestionuje. Na tej pochyłości znalazła się
Moskwa po zaborze Polski – na niej sunie się dalej ku osiągnięciu panowania nad
Bałkanami – na niej też po wykonaniu tej
drugiej części programu swego stoczyć się musi ku stronie Austrii, mającej w
sobie tyle żywiołów słowiańskich. A z działaniem w tym duchu nie czekał carat
na wykonanie swych planów na półwyspie bałkańskim, lecz rozpoczął je z dawna i
po dziś dzień konsekwentnie przeprowadza.
Nigdzie może czynności oficjalne w sprawach
zagranicznej polityki nie znajdują w działaniach nieurzędowych tak potężnego
jak w Moskwie poparcia. Pod tym względem może carat być wzorem zworności. Nieraz pozorna zachodzi sprzeczność między tym,
co Moskwa robi pod urzędową pieczęcią, a tym, czego się rząd w każdej chwili
obłudnie wyprzeć może. Ale sprzeczność ta jest zawsze pozorną – po jakimś
czasie po osiągniętych dopiero rezultatach przekonać się można, że te na pozór
sprzeczne działania ostatecznie do jednego zmierzały celu. Takim też jest
zachowanie się caratu wobec Austrii. Urzędowo – najczulsza przyjaźń, najserdeczniejsze
porozumienie, najściślejsze sojusze. Nieurzędowo – ciągłe, systematyczne, a z
niesłychaną konsekwencją i wytrwałością prowadzone
działanie ku rozkładowi monarchii austriacko-węgierskiej, ku utorowaniu
drogi moskiewskim w niej zaborom. Pierwsze potrzebnym jest Moskwie dla uśpienia
czujności rządu austriackiego, drugie dla złamania jej sił wewnętrznych.
Pierwsze ma powstrzymać dłoń sięgającą w danym razie po rękojeść szabli, drugie
ma siłę tej dłoni tak złamać, by opadła, gdy broni dobędzie. Tym czynnikiem
rozkładowym jest agitacja moskiewska pomiędzy ludami Austrii. Nie ustawała ona
ani na chwilę, rzucała się wszędzie, gdziekolwiek w Austrii choćby kilku było
ludzi mówiących jednym ze słowiańskich języków, a objawów jej było w Austrii
tyle, że byłoby zbytecznym przytaczać tutaj liczne ich przykłady. Dość
wspomnieć o propagandzie moskiewskiej w Galicji, o owych zresztą słowiańskich
komitetach, stojących pod protekcją moskiewskich książąt krwi, a które jawnie i
głównie zajmują się austriackimi Słowianami.
Czyżby to wszystko działo się i mogło się dziać bez planu,
bez powziętego z góry zamiaru? Czyżby rząd absolutny, mający w ręku całą i
nieograniczoną władzę, pozwalał na to, gdyby się to sprzeciwiało jego dążeniom?
Tego nikt logicznie myślący przypuścić nie może. Rozbiór Austrii i zagarnięcie
jej słowiańskich i węgierskich prowincji jest tak samo w planie polityki
caratu, jak był przed wiekiem rozbiór Polski, jak jest obecnie rozbiór Turcji.
A plan ten tym więcej ma szans powodzenia, że tak jak przeciw Polsce umiała
Moskwa podnieść hajdamaczyznę, jak umiała przeciw Turcji wzniecić powstanie w
jej słowiańskich prowincjach i pchnąć w bój Serbię i Czarnogórę, tak też liczy
pewno na ruchawkę austriackich, szczególniej zaś
węgierskich Słowian.
W tym wypadku czy może Austria z całą pewnością liczyć na
Niemcy? Sądzimy, że nie. Bo Niemcy tak samo jak Moskwa mają coś na Austrii do
zdobycia – bo po wtóre Moskwa ma w ręku towar, za który łatwo nabyć może
neutralność Prus w wojnie z Austrią, tj. prowincje bałtyckie, które by po osadowieniu się jej nad Bałkanem
nie miały już dla niej wielkiej wartości – bo na koniec, gdyby Prusy do tej walki
się wmieszały, stając po stronie Austrii, byłaby to dla Francji najdogodniejsza
do odwetu pora, przez co akcja Niemiec zupełnie by została sparaliżowaną.
W takim pojedynku pomiędzy Austrią a Moskwą, jeżeliby on
się odbył w warunkach, jakie by powstały po ziszczeniu planów caratu na
południowym wschodzie Europy – wszelkie szanse powodzenia byłyby po stronie
Moskwy. Otoczywszy Austrię wokoło, ująwszy ją jak w kleszcze, mając z jednej
strony przed sobą zupełnie otwartą granicę Galicji, z drugiej zaś słowiańskie
części korony św. Szczepana podminowane panslawistyczną propagandą, Moskwa
szybko znalazłaby się w Peszcie i Pradze. Dla Austrii zatem rozchodzi się tu o
kwestię życia lub śmierci – a każdy krok naprzód uczyniony przez Moskwę na
Wschodzie wzmacnia pozycję caratu, osłabia szanse Austrii. Gdyby w roku 1854
Austria była chciała się wyemancypować od swych dawnych przeciw Polsce uprzedzeń
i jęła się raz przecie polityki stanowczej i czynnej – gdyby w roku 1863 była
skorzystała z tak świetnej sposobności i rzuciła do Polski choćby 40000
żołnierza – już by dzisiaj owe niebezpieczeństwa były usunięte, odnowiona unia trzech
koron przywróciłaby równowagę europejską, a i Niemcy mimo swej militarnej
potęgi nie byłyby taką jak dzisiaj nieustanną groźbą dla europejskiego pokoju.
Czy austriaccy mężowie stanu zechcą to raz przecie
zrozumieć? Czy też będą dalej dyplomatycznymi plasterkami zalepiać kwestię
wschodnią i przez to otwierać Moskwie pole do coraz nowych intryg na wschodzie,
wzmacniać jej szansę na wypadek starcia, które prędzej czy później nastąpić
musi? Jeżeli prawdą jest – że nad kolebką każdego państwa zły duch jego wyrzeka
jakieś słowo klątwy, która potem przez cały żywot je ściga – to nad Austrią
zaciążyła ta klątwa, iż zawsze i wszystko czyni za późno. Dzisiejsze jej z
Moskwą sojusze, jeżeli nie wypływają wyłącznie z potrzeby dokończenia
organizacji wojskowej i uzbrojenia, jeżeli nie są tylko odroczeniem koniecznego
starcia do chwili, w której monarchia będzie mogła z całą wiarą w swe siły
wojskowe do walki wystąpić – jeżeli wreszcie nie będą kierowane tak, ażeby
Moskwie żadnych na wschodzie nie przyznać korzyści, będą dla Austrii wyrokiem
śmierci. Wyrok ten odwrócić może od siebie tylko bardzo śmiałym i stanowczym
wystąpieniem – tylko jawnym podjęciem kwestii polskiej, która jej zapewnia i
sojusznika w całym polskim narodzie, i sympatie całej Europy. W walce tak
podjętej i byt uratuje, i honor – w połowicznym nieśmiałym działaniu stracić
może jedno i drugie.
V
Trojakie może być zapatrywanie na stosunek narodu polskiego do
Austrii, w razie gdyby wybuchła wojna austriacko-moskiewska, co jeżeli nie
nastąpi teraz ani za rok – to jednak po jakimś czasie koniecznie nastąpić musi.
Albo naród polski jako taki staje w takim razie na uboczu i tylko Galicja
zasila Austrię tym, czego jako prowincja austriacka dostarczyć jest obowiązaną,
więc tym żołnierzem i podatkiem, jaki w moc ustaw od niej wziętym będzie – albo
naród polski jako taki wszelką swą siłę rzuca na szalę wypadków i z całym
zapałem, z całym poświęceniem do jakiego jest zdolnym, staje po stronie Austrii
bez względu na to, jak gabinet wiedeński tę wojnę pojmować będzie i jak się
wobec nas zachowa – albo wreszcie naród polski jako taki uczyni toż samo, lecz
tylko w tym razie, jeżeli postawiona będzie wyraźnie i stanowczo kwestia polska
i dane dostateczne rękojmie. Spotykaliśmy się już z każdym z tych trzech
zapatrywań w rozmowach prywatnych, które się ustawicznie toczą około tej
kwestii, dotychczas przez publicystykę naszą nie poruszanej. Zastanówmy się nad
nimi bliżej.
Zwolennicy pierwszego zapatrywania na poparcie jego
przytaczają zazwyczaj bardzo patriotyczne i bardzo opozycyjne zdania, w których
nieraz uda im się zagalopować aż do kierunku o włos
jeden z panslawizmem graniczącego. Przypominają krzywdy, jakie nam wyrządzały
dawne systematy rządowe – przypominają, jak system konstytucyjny przybrał w
Austrii cechy ścisłej centralizacji, która nie uznaje i nie szanuje praw
narodowych, a nawet odbiera powoli i te prawa,
które już przyznane zostały – przypominają germanizacyjne zachcianki partii
rządzącej w Austrii i jej kokietowanie z antynarodowymi w Galicji żywiołami, a
wyprowadzając z tego wszystkiego bardzo uzasadniony i jedynie położeniu naszemu odpowiedni wniosek, iż należy wobec
dzisiejszego rządu w Austrii opozycyjne zająć stanowisko, posuwają tę
opozycję tak daleko, że ją przenoszą aż na pole zewnętrznej polityki. Toż nie w owych wszystkich premisach,
nie w domaganiu się, by kraj nasz stanął w opozycji, leży błąd
zasadniczy tego kierunku, lecz w tym, że nie jest on polskim, ale galicyjskim,
bo zapatrywania osnute na tle wyłącznie galicyjskich spraw stosować chce do
sprawy już nie prowincjonalnej, ale narodowej. Tak jak wdzięczność dla rządu –
jeżeli byśmy mieli do niej jakie powody – nie powinna by wpływać na sąd o tej
kwestii, tak też i wszelkie do niego urazy i niechęci musiałyby i powinny
zamilknąć w chwili, gdyby ten rząd, do walki z Moskwą popchnięty, wywiesił
sztandar sprawy polskiej. Wtedy bowiem już wyłącznie tylko interes narodu jako
całości mając na oku, nie wolno by nam obojętnym pozostać widzem, lecz
uzyskawszy należyte gwarancje, musielibyśmy całą siłę naszą rzucić na szalę wypadków.
Zwykłym przeciw temu argumentem jest, że się Austria nigdy
nie zdobędzie na działanie stanowcze i śmiałe, które nie leży w tradycji jej
polityki, że zatem choćby nawet rozpoczęła akcję na tak wielką skalę, jaka tu
jest konieczna, gotowa się w połowie drogi cofnąć i nas poświęcić. Nie
przeczymy, że tradycją austriackiej polityki nie jest stanowczość i śmiałość –
ale przeczymy jakoby z nieprzepartą jakąś koniecznością zawsze tak być musiało.
Nie prędko może zrozumie austriacka polityka, że wyparcie caratu za Dniepr jest
jej najżywotniejszym interesem, ale jeżeli to raz zrozumie i w myśl tego do
walki się zaangażuje, będzie to walka o śmierć lub życie, z której w połowie
drogi cofnąć się niepodobna. A nie zapominajmy, że jeżeli znowu my w tej walce
nasz interes dobrze pojmiemy, jeżeli przystąpimy do niej tylko po uzyskaniu
należytych gwarancji, a potem rozwiniemy w niej całą energię i wszelkie siły
narodu – wtedy w znacznej części od nas samych zależeć będzie, jakie rozmiary
walka ta przybierze i gdzie się zatrzyma.
Są jednak i tacy zapatrywań tych przeciwnicy, którzy ze
stanowiska słowiańskiej solidarności przeciw nim występują. Ponieważ Moskwa
staje niby w obronie Słowian, ponieważ dalej żywioły w Austrii rządzące,
więc Niemcy i Węgrzy, są nieprzyjaciółmi Słowian, przeto – ich zdaniem –
powinni byśmy w razie walki takiej zachować się co najmniej obojętnie. Wielka
jeszcze z ich strony koncesja i łaska, że nam nie każą stawać po stronie
Moskwy! Jest to jakieś dziwne, uczuciowe stanowisko, które zaślepia tak dalece,
że gotowi byśmy dla niego w danym razie własny poświęcić
interes. Polityka kończąca się tym zazwyczaj, że się i sobie samemu szkodzi, i
nie pomoże drugiemu. Połączenie wszystkich Słowian pod berłem cara byłoby – szczególniej dla słabszych i mniej rozwiniętych plemion
słowiańskich – ciężką klęską. Czyż nie widzimy, co Moskwa wyprawia z nami? Jak
postępuje z Rusinami, których pieściła przez czas jakiś, by z nich zrobić sobie
przeciwko nam narzędzie? Któż zaręczy tym małym i jeszcze bardzo słabym plemionom,
że się zdołają oprzeć Moskwie, która od nich o tyle wyżej jest rozwinięta, o
ile niżej stoi od nas? Kto może sumiennie twierdzić, że ci Słowianie zyskaliby
cokolwiek, gdyby tureckie, węgierskie i niemieckie panowanie na moskiewskie
zamienili? Owszem, stracą i stracić muszą. Tutaj nikt nie prześladuje i nie
tępi ich mowy – tam wyjdą zaraz takie ukazy, jakie ostatnimi dniami przeciw
małoruskiemu wydano narzeczu. Tutaj w Austrii i Węgrzech mają konstytucyjne
obywatelskie prawa – tam by i praw ludzkich nie mieli. le im więc
doradza, kto ich do lepszej przyszłości prowadzić myśli przez Moskwę. I źle
byśmy się im przysłużyli, gdybyśmy do tego w czymkolwiek przyłożyli rękę.
A przede wszystkim – grzeszylibyśmy przeciw interesowi
narodu polskiego. Zechciejmy raz przecie zrozumieć tę prawdę tak oczywistą – to
wszystko, co wzmacnia wroga, to nas osłabia, to nam szkodzi. Wolno każdemu mieć
jakie chce sympatie i współczucia – ale nie wolno nikomu wprowadzać tych uczuć
swych osobistych w grę, gdy chodzi o losy narodu. Dla tych – bardzo dotąd
nieodwzajemnionych – sympatii słowiańskich porzucać sposobność przyspieszenia
narodowego odrodzenia byłoby szaleństwem. Żadne z tych plemion słowiańskich
tego by dla nas nie uczyniło. Żadne z nich nie czekało ze swą walką przeciw Turcji
na te czasy, kiedy by walka ta nie
wychodziła już na korzyść Moskwy, a na naszą szkodę. Żadne z nich dla
sympatii ku nam nie wahało się wysyłać swych luminarzy do Moskwy i całować tam
ręce jeszcze od krwi naszej czerwone, nie
wahało się brać do służby swej moskiewskich agentów, rubli moskiewskich do
swych kas rządowych i nierządowych, moskiewskich
karabinów do swych arsenałów. A my mielibyśmy się wahać korzystać ze
sposobności, jeżeli się ona nadarzy? Polityka taka nie byłaby polską – bo
odraczałaby chwilę odrodzenia, której przyspieszenie jest celem wszelkich prac
naszych, jedyną treścią życia naszego.
Z poprzednich uwag wynika, że potopić musimy drugie z
przytoczonych zapatrywań, jakoby naród polski w razie austriacko--moskiewskiej
wojny miał bez względu na znaczenie, jakie Austria wojnie tej nada, bez względu
na to, jak ją pojmie, quand m˜me rzucić całą swą siłę na szalę zwycięstwa Austrii.
Zwracamy uwagę c. k. prokuratorii, że mówimy tu nie o Galicji, nie o
obywatelach austriackich do płacenia podatku i pełnienia służby wojskowej
obowiązanych, ale o dobrowolnych ofiarach i wysiłkach narodu polskiego jako
całości, więc o tych, którym wolno bez naruszenia §§ kodeksu karnego nad tą
kwestią tak się obojętnie zastanawiać, jak nad sprawą obcego mocarstwa, dla
którego nie mają żadnych prawnych obowiązków. Po tym zastrzeżeniu wyrazić
musimy przekonanie, że naród polski w razie austriacko-moskiewskiej wojny tylko
wtedy zaangażować może swe siły, jeżeli uzyska należyte gwarancje, że walczyć
będzie o własną, swoją sprawę. Bez takich gwarancji, bez wywieszenia sztandaru
polskiego rzucić się na oślep w walkę znaczyłoby narażać interes narodu
polskiego dla sprawy zgoła mu obcej. Tak samo, jak nie wolno narodowi polskiemu
dla pięknych oczu Serbów i Bośniaków zaniedbać sposobności odzyskania bytu,
jeżeli się ona nadarzy, tak samo nie wolno mu poświęcać się dla interesu
Austrii. Byłaby to polityka nie narodowa, nie polska – byłaby to zbrodnicza
lekkomyślność. Za wiele już krwi polskiej spłynęło za różne obce sprawy i zbyt
gorzko opłacał już naród polski lekkomyślne chwytanie się lada promyka nadziei
– ażeby mógł raz jeszcze odgrywać tragedię, w której prócz oklasków niczego by
nie osiągnął.
VI
Uwagi nasze poprzednie dadzą się streścić w następujących kilku
punktach:
1) Sprawa wschodnia nie nad Bosforem się rozstrzyga, lecz
nad Wisłą i Dnieprem – a jedynym jej racjonalnym rozwiązaniem jest odbudowanie
Polski.
2) Takie usunięcie niebezpieczeństw z kwestii
wschodniej wynikających, przez postawienie Polski między Moskwą a resztą Europy
– jest
najżywszym interesem Europy całej, przede wszystkim
zaś Austrii, która w pierwszej linii jest ze strony Moskwy w bycie swym
zagrożoną.
3) Jeżeli Austria interes ten pojmie, jeżeli w przyszłej
walce z Moskwą postawi kwestię polską i da należytą rękojmię, że ją postawi
szczerze i że się w połowie drogi nie cofnie, w takim razie naród polski jako
całość ma obowiązek wszelką siłę swą rzucić na szalę wypadków i na stronę
Austrii.
4) Jeżeli sprawa polska postawioną nie będzie, obowiązkiem
jest narodu polskiego zachować się biernie i wyczekiwać wypadków z tą wiarą, że
naród nie zginie poty, póki zginąć nie chce.
Od chwili, kiedyśmy poczęli pisać nasze uwagi, sytuacja
zmieniła się nieco. Rezultaty zjazdu w Reichstadt są
już teraz o tyle znane, że wybuch wielkiej europejskiej katastrofy został
odroczonym. Nie zmienia to jednak bynajmniej zapatrywań naszych. Dzisiejsza
solidarność i ścisłe porozumienie Austrii z Moskwą nie może trwać po wieczne
czasy. Interesy są tu nazbyt niezgodne, sprzeczności powstałe głównie wskutek
rozbioru Polski zanadto są rażące, ażeby nie miało przyjść do wybuchu. Czy zaś do niego wcześniej przyjdzie, czy później – to bynajmniej
stanu rzeczy nie zmienia. Zawsze zasadnicze podstawy stosunków, któreśmy
rozważali, pozostaną niezmienne, zawsze myśl przewodnia polskiej polityki
pozostanie ta sama. Zawsze prawdą będzie, że póki nie będzie naprawionym błąd
ciężki polityki europejskiej popełniony przez obojętne przypatrywanie się
rozbiorom, a następnie rozpaczliwym walkom Polski; póki nie stanie znowu u
kresów cywilizacji europejskiej państwo narodowe, które reprezentowało zawsze
na Wschodzie cywilizacyjne dążenia, póty wolności europejskiej grożą od wschodu
niebezpieczeństwa, których lekceważyć się nie godzi. Zawsze wreszcie prawdą pozostanie,
że Austria, jeżeli się raz na zawsze od Moskwy nie odgrodzi, narażoną będzie na
rozkładowe panslawistyczne, moskiewskie agitacje i może kiedyś ciężko błąd swój
okupić.
Jeżeli dziś przypominamy te prawdy i wyprowadzamy znowu na
jaw sprawę polską, którą od lat 13-tu już wielu za pogrzebaną uważało – to nie
stajemy przed Europą i Austrią w postaci nędzarza, wyciągającego dłoń o pomoc.
Stajemy przed nimi raczej jako naród, który ma świetną przeszłość za sobą i
wielkie
dziejowe zasługi, a który do dzisiaj mimo srogiego
ucisku ani odrębności swej i poczucia narodowego nie zatracił, ani też nie
zaskorupił się tak dalece sam w sobie, nie odgraniczył od prądów
cywilizacyjnych takim chińskim murem, żeby przestał być organiczną częścią i
uprawnionym członkiem wielkiej europejskiej rodziny. Nie wygórowana też duma
narodowa z nas przemawia, gdy się uznajemy jako niezbędnie Europie potrzebni –
ale jasne pojmowanie stosunków wschodu tak silnie na losy ludów europejskich
oddziałujących. A kto tylko bezstronnie przypatrzył się charakterowi rządów
moskiewskich i porównał je z tym, co Polska w całym swych dziejów przebiegu
wyrażała, co szczególniej tak silnie wyraziła w
czasie reformistycznych dążeń w drugiej połowie zeszłego wieku, czego wreszcie
w ciągu porozbiorowego żywota swego nigdy się nie wyparła – kto porówna stopień
rozwoju cywilizacyjnego w narodzie polskim a narodzie moskiewskim, kto zważy,
jakiego rodzaju siły spomiędzy na wpół jeszcze barbarzyńskich plemion może
Moskwa wyprowadzić, gdy przyjdzie jej zbierać plon tylowiekowej wytrwałej,
cierpliwej, a zawsze zaborczej polityki, i te siły porówna z żywiołem, jaki Polska przedstawiała i po dziś dzień przedstawia – ten
nam pewno za przechwałkę nie weźmie twierdzenia, że jesteśmy Europie potrzebni
i że jeżeli jej dzisiaj sprawę polską przypominamy, czynimy to nie tylko w
naszym, ale i w jej interesie.
Ani też wreszcie chcieliśmy uwagami naszymi opinię
publiczną w Polsce zwrócić na niebezpieczne tory przywiązywania całej nadziei
lepszej dla narodu przyszłości do losów jakiegokolwiek mocarstwa albo też do
wyniku obecnych wielkich wypadków na wschodzie. Zawikłania te mogą być raz
jeszcze chwilowo zakończone jakimiś kongresami i traktatami, które na czas
jakiś katastrofę odroczą. Austria może po raz już setny w swych dziejach nie
pojąć własnego swego interesu i ciężkie popełnić błędy. Europejska polityka
może znowu swoim brakiem stanowczości i decyzji przyczynić się do wzmocnienia
sił caratu i utrwalenia jego pozycji na wschodzie, a tym samym ułatwić mu
wykonanie swych zaborczych planów. To wszystko jest bardzo możliwe.
Czyliż byśmy jednak przez to mieli o sobie zrozpaczyć i bezsilnie opuścić ręce, i oddać się na łaskę
germanizmu z jednej, a moskwicyzmu z
drugiej strony? Czyż odroczenie chwili odzyskania bytu mielibyśmy uważać jako
zupełne zagrzebanie wszelkich naszych nadziei? Byłaby to myśl samobójcza. Byt
narodu polskiego zawisł nie od chwilowych przemian europejskiej polityki ani od
losów tego lub owego mocarstwa, ale od narodu samego. Bo – powtarzamy – naród
upadły żyje i ma szansę odzyskania bytu, póki tylko żyć chce, to znaczy, póki
się swej narodowości nie wyprze, mowy swej nie zatraci, praw swych się nie
wyrzeknie, przeszłości nie zapomni, przyszłości z oczu nie straci – nie
przestanie czuć się i rozumieć w swej nigdy nie rozerwanej organicznej całości.
Wszelką myśl rozpaczliwą, jaką by może kogo natchnął dalszy przebieg
teraźniejszych zawikłań europejskich, powinno usunąć przypomnienie stuletnich
już porozbiorowych dziejów naszych. Przez tych sto lat prowadzono z narodem
polskim ze wszech stron prawdziwie eksterminacyjną walkę. Między środkami jej
nie zabrakło niczego, cokolwiek kiedy na zgnębienie wolności wymyślono. Nie
zabrakło ani przemocy, ani zdrady, ani miecza, ani moralnej trucizny, ani
gwałtu, ani korupcji. Działano równocześnie i na umysły nasze, żeby je ogłupiać
– i na charaktery nasze, żeby je zepsuć, i na fizyczne siły nasze, żeby je
złamać, i na gospodarcze zasoby nasze, żeby je zmarnować. A jednak żyjemy i
mimo wszelkie klęski krzepimy się na siłach. Sam fakt, że ta eksterminacyjna
walka przez sto lat takimi środkami prowadzona rozbijała się dotychczas o
żywotną siłę narodu polskiego – wystarczyć powinien do usunięcia wszelkich
rozpaczliwych myśli w razie niepomyślnego końca dzisiejszych zawikłań. Przetrwaliśmy
tyle – zdołamy więcej jeszcze przetrwać, jeżeli tylko sami wiary w siebie i w
siły nasze nie zatracimy. Bo jeżeli państwa, które nie mają w sobie silnej
narodowej podstawy w razie politycznego upadku giną bezpowrotnie – to naród,
który byt polityczny zatracił, zawsze jeszcze odzyskać go może. A ci, którzy o
tej prawdzie zapomną, mogą na tym stokroć gorzej ucierpieć, aniżeli my, którzy
im ją i w naszym, i w ich własnym interesie przypominamy.
Więc
ostatecznie: nie odrzucać nam sposobności oparcia sprawy polskiej o politykę
mocarstwa, które ma solidarny z nami interes – ale też nie iść na oślep, nie
pokładać w nim zbytecznej nadziei, nie wykluczać nigdy przypuszczenia, że ono
może wbrew własnemu interesowi postąpi i wreszcie nie zwątpić nigdy o własnych
siłach i przyszłości narodu polskiego,
chociażby orły moskiewskie miały dolecieć aż tam, gdzie im fantazja Piotra
Wielkiego cel wskazywała…
[1] Maurycy
Mochnacki (1804-1834), krytyk literacki i publicysta, myśliciel i działacz
polityczny; napisał m.in. O literaturze polskiej w wieku XIX (1830); Powstanie
narodu polskiego w roku 1830-31 (1834).