Artykuł
W rocznicę Grunwaldzką
W rocznicę Grunwaldzką

Przemówienie na uroczystym obchodzie pięćsetnej rocznicy zwy­cięstwa Grunwaldzkiego, urządzonym przez miasto Lwów dnia 29 czerwca 1910, druk w „Słowie Polskim” z 30 czerwca 1910, nr 298, przedruk za: Oswald Balzer, Przygodne słowa, Lwów 1912, s. 211-224.

 

„Bogu rodzica dziewica” – rozbrzmiewała korna pieśń z tysiącznych piersi rycerstwa tuż przed roz­prawą grunwaldzką: starym obyczajem przyjęta pieśń bojowa polska, osobliwa przez to, i w tym od pieśni bojowych innych narodów różna, że nie zawiera ża­dnych motywów bojowych. Nie o wrogu, czy walce z nim szukaj tu wzmianki; nie znajdziesz prośby o zwycięstwo orężne: jest tylko błaganie o „spust winam”, o żywot zbożny, o odwrócenie pokusy do złego. Ta pieśń usprawiedliwienia, pieśń sprawiedli­wych, stać się mogła pieśnią bojową tylko w takim narodzie, który kiedy wyruszał w bój, to w imię sprawiedliwości, i który w usprawiedliwieniu własnym czerpał otuchę przyszłego zwycięstwa.

Nie po raz pierwszy pod Grunwaldem pieśń ta uderzała o strop niebios; ale chyba nigdy przedtem nie śpiewało jej rycerstwo z takim przejęciem i sku­pieniem ducha, z takim odczuciem powagi chwili, jak właśnie wtedy, przed pół tysiącem lat, tuż przed końcową rozprawą z Krzyżakiem. Rozgrywała się „wielka wojna”, zbliżała się „wielka bitwa”. Wielka bitwa – jako ostateczny porachunek dwuwiekowych, ciągle powrotnych krzywd, jako wytyczna dalszego stosunku dziejowego pomiędzy obu zapaśnikami.

I więcej jeszcze. Stały pod Grunwaldem nie tylko dwa wojska przeciw sobie; nie tylko dwa pań­stwa zmierzyć się miały ze sobą; spojrzały tu sobie oko w oko dwa światy, zwarły się ze sobą dwie kultury, dwie idee polityczne i etyczne, dwie różne dusze zbiorowe, na odmiennym podłożu ukształcone, przeciwieństw pełne.

Po jednej stronie – naród polski. Na świętej swojej ziemi osiadły od prawieku, zrósł się z nią tak doszczętnie całym swoim jestestwem, że mu się ona stała po wsze czasy umiłowaniem największym i skar­bem najdroższym, spuścizną Bożą, której nie wyrzeknie się nigdy. Naród, który umiał tworzyć wielkie, silne organizmy polityczne, czy to w czasach Bolesławów, czy po raz wtóry za Łokietka i Wielkiego Kazimie­rza; ale organizmy te budował na swoim i ze swego, nie pożądając cudzej ziemi. Jeżeli zaś wpły­wem i przewagą sięgnął nawet poza granice rozprze­strzenienia polskości, jak niedawno przed Grunwaldem na Litwę i przynależną do niej Ruś, to sposobem unii – braterskiego zrzeszenia, nie podboju, pod hasłem równości i uczestnictwa wszystkich w jedna­kowych prawach. Tkwiła w podstawach idei państwowej Polski zasada prawa, wysuwał się na czoło moment sprawiedliwości, odpowiedniki znamienne zawartej w duszy narodu kultury etycznej.

Po stronie drugiej – żywioł germański: Krzy­żacy, a z nimi rycerstwo z różnych ziem niemieckich, zwłaszcza z Niemiec północnych. I nie dziw, że wła­śnie stamtąd: północny odłam narodu niemieckiego wypisał był już z dawna na swym sztandarze jedno, przed wszystkimi innymi, hasło naczelne: walkę z Sło­wiańszczyzną, zabór słowiańskiej ziemi. Była mu ona – i jest – przedmiotem wiecznego pożądania; im bar­dziej zaś posuwa się naprzód, tym szersze zatacza kręgi pożądaniom dalszym. Żeby dojść do celu, stoso­wał on już od początku rozmaite środki: pokojowe – kolonizacja, w zdarzonej chwili przemoc orężną, a kiedy oręż nie starczył, potrafił zawsze rzucić kość niezgody pomiędzy Słowian samych, ażeby potem, wśród wewnętrznych walk i osłabienia, uderzyć tym pewniej na obie po kolei zwaśnione strony.

Na siedemset lat przed Grunwaldem rozpoczyna się to parcie żywiołu niemieckiego na Słowiańszczyznę, i przechodząc od łagodniejszej zrazu formy zhołdowania państewek słowiańskich, przemienia się od po­czątku stulecia X w bezpośredni podbój i zabór ich ziemi. W stuleciu XII pierwszy, wielki okres tej walki jest już ukończony: mimo silnego odporu, mimo boha­terskich nieraz podrywów, legła u stóp tryumfującego zwycięzcy cała Słowiańszczyzna połabska i łużycka; od Łaby i Sali przesunęła się dziedzina panowania germańskiego ku rubieżom Czech i Polski. Na tych ziemiach podbitych, morzem łez i krwi słowiańskiej przesiąkłych, powstawały zaczątki potężnych później organizmów państwowych niemieckich, w których nie było ani jednej piędzi zarodowej ziemi własnej, a wszystko było łupem; których dalsze powiększenia, przed Grunwaldem, czy po Grunwaldzie, zasilały się znowuż łupem, i które w dążeniu do stopniowego rozrostu, kiedy nie stało już bezpośredniego łupu słowiańskiego, dokonywały łupu na swych sąsiadach niemieckich. Idea zaborcza staje się tu podstawą idei państwowej i nie ogranicza się do samego tylko państwa. Wśród ciągłych, wiekowych bojów, powro­tnych w każdym pokoleniu, hasło bezwzględnej, niszczącej walki z Słowiańszczyzną, hasło systematy­cznego, coraz dalej posuwającego się zaboru jej dzie­dzin, wsiąka ostatecznie w zbiorową duszę tamtej­szego społeczeństwa, staje się na całą dalszą przy­szłość jej składnikiem istotnym, właściwością przy­rodzoną. Tej właściwości już się ono nie pozbędzie: nie wstrzyma ciosu, gdzie go wymierzyć może, nie złagodzi go za cenę niemęskiej ustępliwości; jedynym hamulcem będzie mu tu tylko siła odporna przeciwnika, mniejsza o to, czy jej wykładnikiem jest oręż, czy duchowa wytrzymałość.

Prawie że bezpośrednio po ukończeniu walki z Słowiańszczyzną połabską, po dawniejszych, bez­skutecznych zamachach, odpartych przez Chrobrego i Krzywoustego, wysyła niemieckość dwie nowe prze­dnie straże podbojowe do Polski. Jedna, przybrana w szatę pokojową, oparta na podłożu gospodarczym, miała przede wszystkim na celu przygotować teren do późniejszego zniemczenia dziedzin polskich. To kolonizacja niemiecka, od samego początku w. XIII naprowadzająca tu coraz liczniejsze zastępy osadni­ków niemieckich, rozlewająca się na przestrzeni całej Polski w bezliku osad wiejskich i miejskich. Druga straż przednia już nie tylko w pokojowe przybrała się szaty wobec Polski, ale i w strój ewangelicznej miłości, a stała się źródłem tysiącznych dla niej wstrę­tów na całą dalszą przyszłość. To osiedlony na skrawie ziemi polskiej od drugiej ćwierci wieku XIII Zakon krzyżowy. Z tych dwu taranów niemieckości, skierowanych przeciw Polsce, w czasach Grunwaldu jeden okazał się już prawie w całości bezużytecznym. Kolonizacja niemiecka, pomijając Śląsk, nie zdołała zgermanizować Polski, rozbiła się o jej potężną siłę asymilowania żywiołów napływowych, nie po raz ostatni wtedy ujawnioną. Tym silniej, tym natrętniej uderzał o jej ściany pobudką niemiecką Zakon krzy­żowy, jedno z najosobliwszych, a zarazem najmarniejszych zjawisk w historii ludzkości, oparte całe na obłudzie i fałszu, na zasadniczej sprzeczności między teoretycznym zadaniem a praktycznym czynem: ten zakon, który w ślubach wyrzekał się celów świec­kich, a całą swą usilność skierował do utwierdzenia władzy świeckiej; który miał zwalczać pogan, żeby ich nawrócić, a zwalczał ich celem rozszerzenia swych posiadłości, mało dbając o nawrócenie; który w tej walce przeciwko nim miał iść na rękę ludom chrze­ścijańskim, a oręż swój, bardziej niż na pogan, kierował przeciw chrześcijańskiej Polsce, wichrząc prze­ciwko niej najusilniej właśnie wtedy, kiedy dokonywała apostolstwa Litwy; ten zakon, który miał skupić mę­żów niemieckiego narodu w wiernej służbie dla Chry­stusa, a wprzągł imię Chrystusa w służbę niemiec­kiego narodu. Ten zakon podjął wątek przerwanej chwilowo dawniejszej pięćsetletniej walki północnej Niemczyzny przeciw światu słowiańskiemu, skierowu­jąc ją teraz przeciw najbliższej z kolei Polsce.

Ta jego walka – to więc nie fakt dziejowo nowy, to dalszy ciąg faktu dawniejszego, to drugi z rzędu okres germańskiego naporu na Słowiańszczyznę. I wszystko, co w okresie poprzednim ujawniło się jako psychiczna i polityczna strona tej walki, znajduje teraz odblask w działaniach Zakonu: to samo sado­wienie się na cudzym, to samo usilne trzymanie się zdobyczy, a większa jeszcze miłość i pożądanie tego, czego się dotąd zdobyć nie udało, ta sama, nigdy nie słabnąca powrotność nieprzyjacielskich działań, te same środki walki, co i dawniej. Stał się krzyżacki zakon duchowym spadkobiercą tych, którzy przez pół tysiąca lat przedtem walczyli z innymi Słowianami, stał się syntezą i odzwierciedleniem przewodnich my­śli, jakie tej walce dawniejszej żywiołu germańskiego przeciw Słowianom przyświecały.

I tak, kiedy po dwu wiekach zgubnej gospodarki krzyżackiej na obejściu polskim, na polach Grun­waldu zetknęli się ze sobą obaj zapaśnicy, to już na­prawdę nie stały tu przeciw sobie dwa tylko wojska, dwa państwa: zwarły się tu ze sobą dwie myśli dzie­jowe, idea podboju germańskiego i słowiańskiej obrony własności, zasada gwałtu i idea prawa, myśl zaborcza i zasada sprawiedliwości. Mało kiedy w bru­talnej, fizycznej walce oręży i ciał ujawniło się tyle zasadniczego podkładu duchowego, co pod Grun­waldem. Toż bitwa ta stała się „wielką” nie tylko mi­litarnie, ale zarazem jako starcie dwu potężnych, treściowo przeciwnych idei dziejowych. Szala zwy­cięstwa przechyliła się tym razem na stronę prawa i słuszności. Po całym szeregu wieków niezliczonych krzywd, bezkarnego szarpania Słowiańszczyzny i Pol­ski samej, wybiła nareszcie na zegarze dziejowym go­dzina sprawiedliwości; uczucie bezmiernej ulgi i za­dośćuczynienia, z współczesnych głosów wyraźnie przezierające, rozlało się w sercach; i nie wiadomo czym się tu bardziej radowano: świetnym zwycięstwem oręża i sukcesem politycznym, czy też tryumfem sprawiedliwości.

Ten tryumf odniosła Polska, mając u boku ry­cerstwo bratnich narodów. Obok pół sta chorągwi polskich walczyło ich pod Grunwaldem czterdzieści spośród bojarów litewskich i ruskich; stanęły też, prócz żołnierza zaciężnego, oddziały ochotnicze z Czech i Morawy. Nie utrafilibyśmy w sedno rzeczy, gdy­byśmy wartość tego współdziałania oceniali jedynie według stosunku liczbowego uczestników lub militar­nego wyniku ich akcji. Bo wiadomo, że ilość ocho­tników czesko-morawskich była nieznaczna, a wojsko litewskie i przeważna część hufców ruskich wnet po rozpoczęciu bitwy poszły w rozsypkę, i rzuciwszy się w ucieczkę, nie wróciły już na plac boju. Pierwszo­rzędne znaczenie ma tu samo zjawisko łącznie podjętego działania przedstawicieli kilku narodów słowiań­skich i narodu litewskiego, wspólna ich służba na rzecz jednej, wspólnej, wielkiej idei. Dano wyraz prze­świadczeniu, że porachunek grunwaldzki jest nie tylko porachunkiem Polski z Zakonem, ale porachunkiem całego świata słowiańskiego z niemieckim o krzywdy wiekowe; i że wynik jego przedstawia doniosłość nie tylko dla Polski samej, ale i dla innej Słowiań­szczyzny. Bohaterska walka trzech chorągwi smoleń­skich, tych, które z bojarstwa ruskiego ostały na polu walki, jest jakby wyrażeniem myśli, nie zawsze trafnie pojmowanej, że krzyżacka puszka Pandory, jak niosła zgubę Polsce, tak naprawdę na dnie zieje też zgubą dla Rusi.

Ten wspólny, słowiańsko-litewski czyn zapoczątko­wała Polska, i ona go też przeprowadziła, ona stała się jego ośrodkiem. Jest w tym jak gdyby symbol, że w orszaku, przydanym na straż kierującemu z wzgó­rza działaniami wojennymi Jagielle, znaleźli się, prócz wyboru rycerstwa polskiego, dwaj książęta litewsko-ruscy i dwaj rycerze czescy. Około sztandaru pań­stwowego Polski i jej władcy skupili się przedstawi­ciele – wszystkich. I nie tylko na przewodnictwie ideowym poprzestała tu Polska; polski oręż rozstrzy­gnął też samą bitwę. Kiedy wojsko litewsko-ruskie rzuciło się w ucieczkę, rycerstwo polskie, podjąwszy bohaterską walkę, nie tylko uratowało bitwę prawie już przegraną, ale zmieniło ją w straszny, doszczętny pogrom wroga. I tak grunwaldzki tryumf jest dziełem wszechstronnie polskim; ta świetna, dostojna karta w historii walk słowiańsko-germańskich zapisana zo­stała przede wszystkim ramieniem polskim i krwią polską. Ujął tę myśl trafnie współczesny wiersz: Ense Polonorum cecidit gens Teutonicorum.

Strategicznie i politycznie nie udało się zwy­cięstwa tego wyzyskać natychmiast; nieco później przecież przyniosło ono owoc obfity. W czterdzieści i cztery lata po Grunwaldzie staje w Krakowie przed Jagiełłowym synem poselstwo stanów pruskich, ofiarując jemu i Koronie polskiej dobrowolne poddanie opanowanej przez Krzyżaków ziemi. Wypadek, prawie że jedyny w dziejach ludzkości: społeczeństwo, wrogo dotąd odnoszące się do sąsiada, zwyciężone przezeń dawniej, ale nie przezwyciężone, w chwili, w której konieczność wojenna nie zmuszała go do tego, pod­daje się z własnej woli dawniejszemu zwycięzcy. Powiedziano trafnie: był to drugi, moralny Grunwald polski. Ale ten drugi Grunwald nie byłby był mo­żliwy, gdyby pierwszy był prostym tylko sukcesem orężnym, choćby najświetniejszym. Musiał ten Grunwald pierwszy być zarazem aktem sprawiedliwości, a to państwo, które go dokonało, kroczyć naprzód pod sztandarem sprawiedliwości, skoro sztandar zwy­cięzcy stać się miał teraz dla ziem pruskich sztanda­rem opieki i ochrony. I po raz drugi znowuż prze­chyliła się wtedy szala wypadków na stronę sprawie­dliwości: mimo rozpaczliwych wysiłków Zakonu, po trzynastoletniej walce, układ toruński zwrócił Polsce to, co się jej należało.

Te trzy, czasowo rozdzielone, pozornie odrębne wypadki: grunwaldzki bój, krakowski hołd i toruński traktat, stanowią dopiero pełne, organicznie jednolite zdarzenie historyczne, nie tylko przez to, że każdy pó­źniejszy wypłynął z poprzedniego, ale i dlatego, że cały ich charakter, polityczny i etyczny – taki sam, i że znalazła w nich urzeczywistnienie ta sama wielka myśl dziejowa. Wszystkie razem tworzą jakoby jeden Grunwald zbiorowy.

Najbliższym jego następstwem było odzyskanie wszystkich ziem polskich, jakie od dwu i półtrzecia wieku zagarnął był Zakon, i ponowne ziem tych wcielenie do organizmu Polski; ponadto jeszcze zhołdowanie mistrza krzyżackiego z resztki jego posia­dłości pruskich. Ale to nie wynik jedyny. Rzućmy okiem na dalszy przebieg dziejów aż do rozbiorów Polski. Spotykamy tu zjawisko znamienne: cała dzia­łalność wielkich mistrzów, czy późniejszych ich spad­kobierców prusko-brandenburskich, ogranicza się w za­sadzie do jednego tylko głównego celu: do rozlu­źnienia czy rozerwania węzłów zawisłości lennej, w jaką weszli do Polski od toruńskiego traktatu. O to przede wszystkim chodzi przy sekularyzacji Prus za Zygmunta I, tę tylko myśl przeprowadzają za Jana Kazimierza traktaty welawski i oliwski; ostatecznym ukoronowaniem tej myśli jest koronacja pru­ska, sprzed dwu stuleci. Ze stanowiska interesów Polski ten stopniowy proces wyzwalania się pruskiego był zjawiskiem niewątpliwie ujemnym, dla jej przy­szłości groźnym; ale zasadniczo rozumieć go należy jako rodzaj akcji obronnej po stronie pruskiej, jako próbę zagojenia ran, zadanych organizmowi własnemu. Akcja zaczepna ustała. Na terytorialną całość Polski już się odtąd żywioł niemiecki nie targnął – aż do drugiej połowy XVIII wieku.

I to właśnie nadaje Grunwaldowi znaczenie faktu zwrotnego, epokowego. Nie był Grunwald pierwszym zwycięstwem oręża polskiego, czy słowiańskiego, nad wrogiem niemieckim: mieli chwile świetnych nad nim tryumfów wojennych Słowianie połabscy, walczył przeciw niemu z powodzeniem Chrobry czy Krzy­wousty, zbił Krzyżaków pod Płowcami Łokietek. Ale po każdym z tych sukcesów odnawiały się zaraz dal­sze walki zaborcze Niemców, dalszy ich napór na zie­mie słowiańskie. Dopiero teraz, od pół tysiąca lat w Polsce, od siedmiuset blisko lat w Słowiańszczyźnie północnej, zabrzmiało po raz pierwszy stanowcze i na długi czas skuteczne hasło: „dotąd, a nie dalej”! Na­porowi żywiołu niemieckiego Grunwald pierwszy, na półczwarta wieku, położył tamę nieusuniętą.

I w tym właśnie tkwi doniosłość pierwszorzędna zjawiska.

Czego należałoby oczekiwać, gdyby wynik walki przechylił się był na korzyść Zakonu? Miał Zakon już wtedy pod swym panowaniem kilka ziem polskich; miał dawniej czasowo niektóre inne, zapuszczał nieraz przedtem zagony na przeważną część innych jeszcze, nie mówiąc już o sławnych jego, niszczących rajzach litewskich. Jest w tym wskazówka, jaki charakter i kierunek przybrać mogły zdarzenia po niepomyślnym dla Polski Grunwaldzie. Gdyby Polska była wtedy straciła część swych ziem, przyszłoby znaczne jej osła­bienie militarne i polityczne, a przy tym osłabieniu dalsze z kolei straty były znowuż możliwe. Czy byłby przyszedł jeszcze kiedyś inny Grunwald zwycięski – nie wiadomo; w każdym razie byłaby to już rzecz tru­dniejsza. I tak groziło niebezpieczeństwo, że na gru­zach państwowości polskiej, jak niegdyś na ziemiach połabskich, urastać będzie coraz silniejszy, coraz po­tężniejszy organizm państwowy niemiecki, wchłania­jący w siebie prastare dziedziny polskie, dopóki nie wchłonie ich w całości, i nie zetknie się z dalszym sąsiadem słowiańskim – od wschodu. I nie wiadomo, czy zetknąwszy się z nim, zaprzestałby zaborów dal­szych, jak niemniej, czy w walce orężnej ów sąsiad byłby się zdobył na Grunwald. Ci dwaj, zgodni i godni siebie, którzy dziś ponad głową Polski podają sobie ręce, żeby ją uciemiężać, staliby może naprzeciw siebie jako zapaśnicy na śmierć i życie: jeden, przy­najmniej konsekwentny w swym naporze na słowiań­ską własność, drugi obłudny i nierozumny, z sztan­darem słowiańskim w dłoni i haniebną zdradą sło­wiańskiej sprawy przez barbarzyński ucisk Polski, z dążeniem do zniszczenia polskiego wału, który jest mu tu ochroną najpewniejszą, a po którego zniszcze­niu otworzyć się może przepaść, jemu samemu zło­wroga i zgubna.

Nie ma więc w tym przesady, jeżeli się powie, że Grunwald uratował państwowość polską, stwarzając równocześnie wał ochronny dla dalszej Słowiańszczyzny. Ale on uratował więcej jeszcze: uratował naro­dowość i kulturę polską. Nie na próżno wśród kilku listów, jakie król po bitwie rozesłał z wieścią o zwy­cięstwie, obok listów do królowej i arcybiskupa, znalazł się jeden – do Akademii Krakowskiej. Polityczne podboje Niemców na terenie słowiańskim w wiekach średnich łączyły się pospolicie z wynarodowieniem podbitego żywiołu słowiańskiego. Kraje połabskie i łużyckie były w czasie Grunwaldu na dobre już zgermanizowane. Podobny los spotkał częściowo także i polskie ziemie, które się były dostały w zakres bez­pośredniego wpływu niemieckiego, żeby przypomnieć Śląsk, znacznie już wtedy zniemczony; a trzy rdzennie polskie ziemie, chełmińska, michałowska i Pomorze Gdańskie, kiedy skutkiem toruńskiego traktatu, po półtrzecia i półtora wieku rządów krzyżackich, wró­ciły do Polski, tak już były przetkane żywiołem ger­mańskim, że aż do upadku Rzpltej uchodziły za kraje na pół niemieckie. Co się stało udziałem tamtych ziem, to groziło także i innym ziemiom polskim, gdyby w tym czasie były się dostały pod panowanie krzyżackie. Nasza kultura i cywilizacja z początków XV wieku, choć nie poślednia, była przecież młodzieńcza, zatem bardziej giętka i zewnętrznym wpływom podatna; gdyby zwycięski Zakon był mógł przystosować do niej swój żelazny system germanizacyjny, może byłaby przybrała kształt, w jaki ją wtłoczono: z tego kształtu byłaby uleciała dusza polska. To, najgroźniejsze ze wszystkich, nie­bezpieczeństwo usunął Grunwald: stworzywszy na półczwarta wieku stanowczą zaporę dalszemu posu­waniu się germanizmu, dał zarazem cywilizacji naszej możność samodzielnego rozwoju, naszemu duchowi narodowemu sposobność ukrzepienia się i spotężnienia. Kiedy potem przyszły rozbiory Polski, polity­czny owoc Grunwaldu został zniszczony: niemieckie władztwo przesunęło się częściowo na ziemie polskie. Ale owoc, jaki on przyniósł naszej idei narodowej, naszej cywilizacji i kulturze, był już wtedy nie do zniszczenia. Pod kilkuwiekową osłoną, jakiej im udzielił, tak one zmężniały i spotężniały, tak silnie wrosły w podstawę, tak w swych kształtach stężały, że nie zdołał ich zniszczyć sam upadek poli­tyczny państwa, i nie zniszczą – da Bóg – żadne dalsze zamachy wrogów.

I tak Grunwald jest dziś dla nas nie tylko wspo­mnieniem tryumfu; jest po dziś dzień jeszcze i będzie na wieki wartością realną, zdarzeniem, dzięki któremu stanąć mogła silna, niewzruszalna, nie­śmiertelna opoka polskości.

Ta opoka – to nasza broń, jedyna, jaka nam została. Nie stoimy tedy bezbronni wobec przeci­wnika; tylko miecz wytrącono nam z dłoni. Za to po stronie tamtej pozostały wszystkie bronie: wszystkie te same, jakie już od tysiąca z górą lat wypróbowano w walce z Słowiańszczyzną, tylko że – udoskonalo­ne. Zostało jątrzenie jednych przeciw drugim, nie przebierające w środkach. Została kolonizacja, skie­rowana na zdobycie rodzimej ziemi polskiej, tylko że z dobrowolnego aktu gospodarczej natury, za któ­rym kryć się mógł polityczny cel, przetworzyła się w bezpośredni środek polityczny, w samym założeniu niemoralny, cywilizacji dzisiejszej niegodny, bo zmie­rzający do przymusowego rugowania prastarej ludno­ści tubylczej. Został i oręż – dla utrzymania posłu­chu; tylko że z miecza przekształcił się w bagnet, i z dłoni rycerza przeszedł do rąk sierżanta, który sławne odnosi zwycięstwa nad rozmodlonym dzieckiem polskim i bezdomnym chłopem polskim.

Ten ucisk, nie oszczędzający nawet maluczkich, mógłby być miarą naszych cierpień, gdyby nie to, że cierpienia nasze – bezmierne. Na wspomnienie da­wnych tryumfów rozpaczny okrzyk: Fuimus Troes bolesnym jękiem rozdziera nam piersi. Okrzyk rozpa­czny – a przecież nie beznadziejny. Od granitowej opoki, jaką stworzyła polskość, odbiją się skruszone wszystkie groty, a w piekle ucisku, jakie nam zgoto­wano, tyle już zużyto ognia, że przepali się piekło samo – i wybije godzina sprawiedliwości. Na zegarze dziejowym na godzinę taką trzeba czekać całe stulecia; ale – jest Bóg na niebie, więc zegar nie stanie. A choć ten bezmiar cierpień, przez które nas przeprowadza los, wystarczyłby do zmazania wszyst­kich win, choćby największych, jakie popełniliśmy dawniej, czy popełniamy dzisiaj, my, w oczekiwaniu tej godziny, pytamy trwożni, czy te winy odpuszczone już wszystkie, i jakie jeszcze mają być odpuszczone, pomni, jak grunwaldzkie rycerstwo, że usprawiedliwienie własne prowadzi do sprawiedliwego zwycięstwa.

I dlatego dziś, jak przed pół tysiącem lat, nie już z tysiącznych piersi rycerstwa, ale z milionów serc narodu, przed tron Naszej Królowej płynie korna, błagalna, grunwaldzka pieśń:

 

/ Bogu Rodzica, Dziewica,

……………………………

U Twego Syna, Gospodzina,

Ziści nam – spust winam!

Najnowsze artykuły