Artykuł
Obecny moment kwestii polsko-ruskiej

Kto się znalazł w komnacie żałobnej, gdzie na skromnym posłaniu, wniesionym do audiencjonalnej sali Namiestnictwa, spo­czywały nie zakrzepłe jeszcze zwłoki ś. p. Andrzeja Potockiego[1], kto był świadkiem tej niemej a tak wstrząsającej sceny, gdzie do głowy jego tuliła się tak ukochana i tak kochająca małżonka a u stóp rozklęczały się dzieci, ten pewno obraz cały zachowa już na zawsze w swej duszy.

Straszliwy majestat śmierci, co się unosi nad życiem w pełni rozwoju z nagła przeciętym, gdzie majątek, gdzie szczęście, gdzie miłość, gdzie wysokie dostojeństwo, gdzie zamysły szerokie jeszcze przed małą chwilką wyścigały się wzajemnie, by wszystkie swe trybuty złożyć jakby trofea u stóp i w sercu człowieka, co nimi wszystkimi tak władał, — to doprawdy i najwymowniejsze po­śmiertne kazanie Bossuetowskie ginie wobec siły przenikającej a tak straszliwie wymownej tego niemego obrazu.

Lecz nie o zgasłym dziś mi mówić.

Nie śmiercią jego mam się dziś zajmować, jeno raczej nami żywymi.

Chcę kilka uwag skreślić natury społecznej i rzucić je na tę świeżą mogiłę.

 

I.

 

Chcąc pisać o skrytobójczym mordzie, potrzebuję przede wszystkim zaznaczyć, że stoję na stanowisku bezparcjalnym. Mord ten o ile jest owocem terroryzmu dotyka zarówno Rusinów jak Polaków. W interesie tedy mówię tak jednej naro­dowości jak i drugiej.

A teraz przystępuję do samej rzeczy:

Pisało się wiele o tym, że zbrodnia dokonana przypomina nam rosyjskie stosunki; że anarchia i terroryzm stamtąd, tutaj już na naszej ziemi znajdują, uczniów, co dzieło zagranicznych mistrzów prowadzą dalej.

Tymczasem przyglądnijmy się tej zbrodni bliżej a spostrze­żemy różnicę.

Terroryzm zagraniczny i anarchia mają jednak swój jasny cel i w stosunku do nich wybierają chwilę działania i ofiarę.

Nie ślepe uczucie, ale myśl wytyczna przewodniczy zbrodni, myśl, która długo naprzód upatrzyła co uczynić, by za pomocą atentatu uzyskać to, co w drodze zwyczajnej uzyskać nie po­dobno, albo sprzątnąć osobę, która wcielając w sobie system nie­nawistny, była nie do obalenia.

Tymczasem w skrytobójczym zamachu na śp. Namiestnika nie podobna dopatrzeć się, — oczywiście stając tutaj na stano­wisku czysto anarchistycznym — ani chwili sposobnej ani związku między ofiarą a między interesem zbrodniczym.

Przeciwnie: Zarówno moment dziejowy jak i ofiara stoją w żywej sprzeczności z tym, co się stało.

Gdyby nawet, nie wiedzieć, jak kto chciał czarnymi barwami malować stosunki Galicji, to jeszcze jednego zaprzeczyć nie po­trafi; to jest, że Rusini mają reprezentację polityczną, która na drodze legalnej może wszystkiego dochodzić. Właśnie teraz zdo­byli dla siebie liczbę mandatów tak wielką, że stanowią poważny polityczny obóz. Właśnie teraz utworzył się moment, w którym nawet na tę ewentualność, gdyby tu istotnie byli zagrożeni, mogli wstępować na drogi, podyktowane wytrawnym rozumem polity­cznym, drogi uścielane politycznymi wpływami. W takich chwilach historycznych, nawet najskrajniejszy terroryzm zamilknie, prze­czeka, już co najmniej na tak długo, dopóki nowych tych dróg nie wypróbuje. Gdyby to pisał anarchista zdeklarowany, jeszcze by musiał przystać na   to,   że mord  polityczny w takich   okolicznościach jest anachronizmem nie dającym się usprawiedliwić, nawet z punktu patrzenia anarchii.                                           

Gdyby nawet, powiem więcej, aż dotąd cała karta historii Rusi w jej stosunku do Polski, polegała na całym szeregu mor­dów politycznych, a takich na szczęście nie było ani jednego, to jeszcze by musiał idący ślepo za systemem mordu powiedzieć: „właśnie teraz przycichnijmy; teraz gdy dopiero co większe prawa polityczne są naszym udziałem, gdy nasza reprezentacja polity­czna raźniejsze poczyna stawiać kroki, gdy się tyle spodziewać możemy po politycznych jej zdobyczach. Zresztą poczekajmy, by pozory uratować, że się wyczerpało wszystko”.

Tymczasem właśnie, kiedy reprezentacja polityczna nie roz­poczęła jeszcze żyć właściwie życiem politycznym, dokonywa się mordu skrytobójczego.

Czyż może być większy kontrast pomiędzy dobranymi oko­licznościami a między zbrodnią? Czyż może co bardziej obciążać sumienie polityczne klubu politycznego, jak redukowanie tej zbro­dni do jakiejś konieczności narodowej?

A co się da stwierdzić o chwili wybranej, to też powiedzieć trzeba i o osobie na ofiarę upatrzonej.

O osobie zamordowanego, o jego stosunku do Rusinów, o jego chęciach załatwienia kwestii ruskiej jak najsprawiedliwiej, pisma już tyle pisały w kraju i zagranicą, że nie chcę już wypowie­dzianych myśli powtarzać. Ale uchwycę natomiast jeden tylko moment.

Jeśli ostatni okres polityczny w życiu Rusi można słusznie określić jako ewolucję ich życia publicznego, to Namiestnik wła­śnie był tym człowiekiem, który był dla takiego okresu odpo­wiedni. Rusini znaleźli w nim człowieka do swej chwili dziejowej urobionego. A nawet ci, którzy wychodząc ze stanowiska jednej partii ruskiej, wymawiali mu, że popierał partię przeciwną, nie mogą przecie szczerze twierdzić, by popierał partię drugą wy­łącznie. Wszak te ostatnie zarządzenia jego, które znaleziono po śmierci w jego biurku aż nadto o tym świadczą. Tak więc czy owak sądząc, zarówno chwila jak i osoba wybrana stają w jaskrawym przeciwieństwie nawet do tych interesów i do tych zamiarów, jakie by sobie mógł zakreślić anarchistyczny terroryzm. Terrorysta zagraniczny mający jakąś myśl przewodnią nie do­puściłby się nigdy czegoś podobnego. Raczej by zbrodnię taką potępił, lub w swoim pojęciu, gdzie życie jest igraszką i zabawką, zdefiniowałby ją jako wybryk nie dojrzały, jak Niemiec określa Bubenstreich. Taka definicja terrorysty nie wiele jednak przy­nosi tak ruskiemu jak i polskiemu społeczeństwu pociechy i uko­jenia.

Widać bowiem, że sugestia nienawiści, idąc z pism i bro­szur, nagromadziła już tyle palnego materiału wśród pewnych sfer młodzieży, tak owładnęła uczuciem, że już się nie umie nawet zapytać, czy ta zbrodnia ma cel jaki, bodaj taki jaki ma każda zbrodnia czy też nie; czy ma chwilę sposobną, czy ma ofiarę dobrze dobraną, czy też nie; nie umie się już trzymać pe­wnej etyki, jeśli tak rzec można, zbrodniczej, i pewnej idei inte­resów, jaka podobnymi czynami zbrodniczymi kieruje. Za ślepym tu się idzie szałem namiętnego uczucia, co zwykł straszliwe tylko wokół rzucać słowa: bić i mordować, nie pytając o to, co, kiedy i kogo.

Nie można jednak słów tych stosować do narodu i całej młodzieży, mówię tu o pewnych jeno sferach, które zarówno szko­dzą narodowości polskiej jak i ruskiej. A bodaj czy tej ostatniej nie przynoszą szkody większej i dotkliwszej.

Przed kilku laty ogłosił ks. metropolita list o pajdokracji. Szkoda wielka, że cenne uwagi tego listu są tak mało znane. W liście tym przestrzega naród ruski przed tym niebezpieczeń­stwem, iż młodzież przedwcześnie bierze sprawy publiczne w swe ręce i o nich samodzielnie wyrokuje; starsi zaś zamiast młodzieżą pokierować, ślepo jej wyrokom ulegają. Jakżeby zwłaszcza dziś « było na czasie, opublikować słowa ks. metropolity, a przynajmniej je sobie przypomnieć.

Historia ostatnich czasów i ostatnich zajść niestety usprawiedliwiła je niejednokrotnie, ale najkrwawszy jej komentarz to akt zbrodni ostatniej.

Najniewątpliwiej plan i akt zbrodni zaskoczył polityków i mężów stanu. Lecz cóż się widzi? oto, że część ruskiej prasy i że część polityków, zamiast potępić akt zbrodniczy tak, jak go potępił duchowny kierownik cerkwi ruskiej, przeciwnie zdaje się raczej, czy dwuznacznie, czy nie dwuznacznie, sugestionować w opinii gloryfikację zbrodni. Politycy poważni gdzieś się pousuwali i milczą jakby się przelękli terroryzmu, a pod adresem mordercy idzie tyle pochlebstw, tyle hołdu, tyle tkliwego współ­czucia, że doprawdy trudno cofnąć określenie, jakie mi się przed chwilą na pióro nasunęło: gloryfikacja.

Ma się wrażenie, że pewien odłam prasy i polityków ko­mendę rzuconą przez młodzież ślepo przyjmuje i idzie w usługi nieletnich zbrodniarzy — stwarzając dla nich atmosferę, w której ginie wszelki wyrzut sumienia, wszelki odruch sprawiedliwości, wszelki zakon etyki i moralności, a tylko wykwita apoteoza, gdzie za zbrodnię doczekać się można taniej chwały, gdzie za czyn zły, czeka pomnik bohatera.

Czy się zastanowili ci panowie, jaką straszliwą odpowie­dzialność zaciągają przez każdy artykuł czy inspirowany w zagranicznym piśmie, czy podany na łamach pism własnych, za każdą mowę, za każdą agitację, odpowiedzialność, już nie mówię wobec Boga, ale wobec własnego narodu, wobec własnej młodzieży, którą przecież kochają i która jest ich przyszłością?

Może domyślam się, o co im idzie; idzie o to, aby z terroru uczynić dla siebie czynnik politycznej siły, idzie im o to, aby w opinii zagranicznej czyn upozorować. Za chwilę pomówię o tym bliżej, teraz jednak tyle powiem, że gdyby istotnie osiągnęli te wszystkie korzyści i większe jeszcze, to i wtedy, czy się zasta­nowili nad tym, że korzyści te niczym nie zrównoważą tych stra­szliwych szkód moralnych i duchownych, jakie własnemu zadają narodowi.

Bo jakież wychowanie i jakież ideały ci przywódcy gotują swojej młodzieży?

I cóż z niej będzie, jeśli dziś już wierzyć pocznie, że ona rządzi narodem, jeśli z góry jest przekonana, że każda jej myśl, to myśl dyktatorska, że każdy jej postępek to bohaterstwo, że starsi w społeczeństwie, że politycy na to są tylko, by spełniali, by gloryfikowali wszystko, co w ich nie wytrawionych umysłach się wylęgnie? Jaką przyszłość gotują tej młodzieży ci, co na jej zbrodnię narzucą jeszcze aureolę męczeństwa i poświęcenia?

Cóż zostanie w ideałach młodzieży, jeśli za główny ideał, w który wpatrywać jej się każą, stawia się skrytobójczych mor­derców?

Co za los gotuje się tej młodzieży, której serce karmione jest tylko straszliwą karmą nienawiści, zabójstwa i mordu?

Myślą może ci panowie, że serce to skierują tylko na swój użytek?

Jakże się mylą!

Kiedy kto za silny nabój podłoży pod cudze domostwo, eksplozja dynamitowa jakże łatwo rozsadzi i jego własne. Za wiele miał bowiem nabój ten niszczącej siły, by się mógł dać zlokalizować i spokojnie pokierować.

A czyż już dotąd nie mają starsi w narodzie na to dowo­dów, że dziś młodzież psuje ich własny plan i szyki; zrywa się przed czasem, rwie się i wyrywa z wędzidła, pędzi na oślep i za daleko?

Co będzie potem?

Co będzie potem, skoro to uczucie żywe, gorące, szlachetne młodzieży przeprowadzi się przez alembik zniszczenia, skoro ideał wyobraźni przygwoździ się do pomników skrytobójców?

Skoro z piedestału takich pomników każe się tej biednej młodzieży jedynie czerpać podniety porywu, szlachetnych ambicji i górnych dążeń?

Oto do prawdy do tych nieopatrznych wychowawców ozwać się można: vestra res agitur.

O was, o wasz własny los chodzi!

Dotknąłem tylko okresu publicznego życia: Lecz czy sądzicie, że mord; który wkracza w życie publi­czne da się odłączyć odżycia wewnętrznego, od życia rodzinnego, od życia moralnego?

Czy sądzicie, że z dekalogu można tak bezkarnie wymazać przykazanie »nie zabijaj« i zastąpić je apoteozą morderstwa? Czy sądzicie, że czynnik rozkładu i niszczenia da się za­trzymać w jednej komórce serca młodzieńca, a nie wejdzie raczej z nim w jego życie, w jego miłości i w jego intencje?

Czy nie stanie się trucicielką jego dzieł własnych, jego ognisk rodzinnych, jego systemów wychowawczych, jego pracy zawodowej, jego porywów i jego nadziei?

Oto doprawdy tu z Izajaszem powtórzyć można: „Biada wam, którzy kładziecie ciemność za światłość, a światłość za cie­mność”.

Mówiłem o młodzieży, ale jeszcze zostaje lud. Ileż to artykułów nie zostało napisanych, ile agitacji w ruch nie wprawiono, ile kłamstw rozsianych, ażeby ten dobry lud po­czął wierzyć, że zbrodnia świeża na Namiestniku spełniona, była rzeczą godziwą i dobrą; „dobrze mu tak” wyrywały się tu i tam głosy o zamordowanym, albo o mordercy „dobrze zrobił”.

Krótkie powiedzenie, ale jakże złowróżbne dla przyszłości moralnej i duchownej ludu!

Bo podobne wyrzeczenia wszakże są znakiem zasymilowania się z ideą skrytobójcy.

Prześlicznie określa Pismo św. nienawiść jako mężobójstwo. Nienawiść chce zniszczenia i zabicia tego, przeciw któremu się zwraca, w duszy i myśli.

Mężobójstwo tkwi w charakterze istotnym nienawiści i jest od niej nieoddzielne; mężobójstwo spełnione i dokonane przez czyn jest tylko ostatnim słowem — jest skończonym owocem nienawiści.

Dlatego ci wszyscy co sieją nienawiść w duszę ludu, nie potrzebują już zbyt wielkiej agitacji: ze zapasów nienawiści w sercu złożonych, wydobywa się naturalna zażyłość pomiędzy wewnętrznym uczuciem, a pomiędzy dokonaną zbrodnią.

Słowa zaś — „dobrze mu tak” — „dobrze zrobił” — choćby wyszły z najnieumiejętniejszych ust, stwierdzają już przebyty i przetrawiony proces wewnętrzny, którego owocem jest pokre­wieństwo ścisłe i bezpośrednie pomiędzy zbrodnią a nienawiścią. Można poniekąd powiedzieć, że czyn zbrodni powtarza się w tysiące, rodzi się, wykształca i dokonuje w każdym sercu z osobna, które tej zbrodni przy klasnęło; i czyn zbrodniczy, nie­siony falą nienawiści przez podmuch agitacji żywego i pisanego słowa, jak jaki huragan spustoszenia obchodzi nasze ciche wsi, miasteczka i miasta i sieje straszliwą burzę.

A co powiedziałem o niebezpiecznych skutkach agitacji dla agitatorów samych, mówiąc o młodzieży, to tym hardziej powtórzę, przystosowując do ludu.

Mylą się ci, którzy sądzą, że ogień nienawiści zapalą i w pe­rzynę obrócą tylko sąsiednie chaty; u nas gdzie chata jednej na­rodowości tak bezpośrednio przypiera do drugiej, gdzie mieszkańcy jednej rodziny są nieraz złączeni krwią wspólną obu narodowości, u nas ten ogień straszliwy zwróci się jutro przeciw tym, którzy dziś ręce zacierają, widząc wznoszące się wydmy ciemnego a na­miętnego fanatyzmu.

Może przyjść jeszcze chwila i przyjdzie kiedy przywódcom w własnym ich interesie zależeć będzie na uciszeniu i uspokoje­niu; kiedy zechcą miarowsze i niższe tony z piersi ludu wydobyć, ale głos ich wśród świstu i ryku więcej dosłyszanym nie będzie.

Dla własnej polityki i dla własnej konstelacji zapotrzebują może ci, co dziś sieją burzę, rozdzielenia między skrajnym rady­kalizmem a bardziej zachowawczym kierunkiem w swoim wła­snym obozie; zapragną by budować i organizować a nie tylko niszczyć i burzyć.

Lecz dziś nie śmiejąc podnieść głosu — schlebiają za innymi instynktom złym, jutro już usłuchani nie zostaną. Dziś współdzia­łają przez grzechy opuszczenia i przez grzechy współczynienia, a jutro sami z widowni zmiecieni zostaną.

Kto wiatr sieje — zbiera burze.

Lecz czy nawet te nadzieje na chwilowe korzyści z prze­milczenia lub apoteozowania zbrodni ziszczą się, albo ziszczają?

Lecz pytam się: jakież to memento i dla kogo ma być przez ten czyn skrytobójczy podyktowane?

Może dla następców zabitego namiestnika?

Lecz przecie taka śmierć i w tych warunkach raczej może być pokusą, dla nich, która we wręcz przeciwną stronę pociągać by ich mogła.

Pokusa ta im raczej szepnie: Jeżeli ten człowiek tak poko­jowo i tak humanitarnie usposobiony, w chwili kiedy siedział przy warsztacie i tam wyrabiał nowe formy dla nowych warunków na korzyść Rusinów, ze skrytobójczej ginie ręki, to na co się zda podejmować pracę tak strasznie odpłaconą?

Każdy z namiestników może mieć szlachetną ambicję, by sobie wystawić pomnik przez pracę podjętą dla unormowania sto­sunków i nawiązania nici zgody między dwoma narodowościami. Ale jeśli w miejsce pomnika za życia przed oczami się słaniać będzie widmo skrwawionej trumny, to czyż ono miasto mu być pobudką nie będzie raczej odstręczeniem?

Co z tego powiedzieć mu może pokusa, że ty się układasz z jednymi i myślisz, że przez nich układasz się z społeczeństwem, skoro za ich plecami działa w ukryciu tajemna, niszcząca siła która, nawet nie wiesz gdzie i kiedy, zaskoczy cię z boku; ci zaś, z którymi się układałeś, nie mieli mocy, by ją zatrzymać, nie mieli moralnej odwagi, by przeciw niej protest założyć. Owszem, sami oniemieli z bojaźni przed terroryzmem, który ich najlepsze chęci i zamiary przekreślił, ich obietnice poniszczył, ich samych przelicytował.

Tak mogłaby szeptać pokusa do spadkobierców zabitego na­miestnika.

Ta sama pokusa mogłaby łacno wedrzeć się i do społeczeństwa polskiego i kazać mu widzieć w słusznych postulatach na­rodowości ruskiej tylko jakieś uzurpacje ciemnej jakiejś siły, której ostatnim argumentem i pierwszym jest nóż skrytobójczy.

Może to ma być memento dla Wiednia i opinii wiedeńskiej prasy?

Ale tu już chyba z doświadczenia można powiedzieć, że każdy nowy objaw radykalizmu tylko szkodzi reprezentacji po­litycznej ruskiej a nie pomaga. A nawet nasza europejska prasa, dotąd sympatyzująca z Rusinami, zaczyna już dziś pisać o niebezpieczeństwie   ruskim,   ba nawet   wręcz  przepowiada,   że ręka skrytobójcza,   która ugodziła  namiestnika,   otworzyła tym samem furtkę dla anarchii idącej od Wschodu.

Nigdy zaiste nie da się zatrzeć, nie wiem jaką powodzią artykułów dziennikarskich, to przeświadczenie, że jeśli kiedy, to szczególniej dziś, ani czas, ani miejsce, dla tego rodzaju zbrodni­czych czynów. Bo przecie każdy czuje i rozumie, że choćby Rusinom najgorzej się działo, to właśnie dziś, gdy mają trybunę wzmocnioną politycznych wpływów, powinni przynajmniej po próbować sił i politycznej pracy. Dziś właśnie szczególnie sze­roko otwarły im się wrota do poważnego wdrożenia spraw swoich przez reprezentację polityczną.

Nikt nie zrozumie, by w otwierającej się coraz szerzej bramie można czymkolwiek upozorować wybijanie tajnych furtek i ma­zanie ich krwią niewinnych ofiar.

Nikt tego nie zrozumie a nawet największy przyjaciel Ru­sinów,— a nawet największy wróg Polaków od takiego czynu ze wstrętem i zgrozą odwrócić się musi, — a biada jeśli z tym czy­nem sprzęgać się będą sympatie, gloryfikacje i apoteozy, bo wtedy rzucić by się musiało anatema na kulturę duszy, bez jakiej nie masz ani prawdziwej cywilizacji ani prawdziwego rozwoju i postępu.

                                                                                

II.

 

Społeczeństwu polskiemu przekazuje ta chwila poważne obo­wiązki, a przede wszystkim obowiązek spokoju.

Niczego tak bardziej strzec się nie potrzeba jak tego, by się snąć nie dać owładnąć uczuciu, które by się przelewało, w po­litykę, w stosunek wzajemny obu narodowości i pomnażałoby tylko chaos i zamieszanie.

Właśnie dziś więcej jak kiedy potrzeba nam skupionej myśli, rozważnej i rozważającej — potrzeba tego, co św. Tomasz z Akwinu tak pięknie określa discrimen rationis; potrzeba rozumu który góruje nad uczuciem, przelewającym się z jednej skrajności w drugą a niezdolnym do uwzględniania, do cierpliwości, do rozłożenia stopnia win, do lokalizowania wypadków i symptomów. Z pewnością nic tak bardzo nie jest pożądane dla radyka­lizmu, jak wyprowadzenie z równowagi społeczeństwa polskiego.

Każdy taki krok nieopatrzny podyktowany fermentem uczu­cia, każde słowo, hasło każde nieopatrznie rzucone, w lot po­chwyci radykalizm, ażeby usprawiedliwiać swoją politykę gwałtu i terroru, ażeby będąc sam wrogiem narodowej idei ruskiej, jednak mógł przywdziać na siebie szatę polityki narodowej.

Zwyciężajcie „złe dobrem”, powiedział Paweł św. i to nie­chaj będzie maksyma nasza.

Z pewnością nie biorę słów tych w tym znaczeniu, by wobec terroryzmu ustępować lub słabość okazać; przeciwnie terroryzm, którego nie można identyfikować z narodowością, który każde zdrowe soki zatruwa i korzenie podcina, ten musi być zwalczany; jemu nie można nawet pozorów zostawić zwycięstw lub korzyści odniesionych, które mi by się zdołał pochwalić lub niby trofeami wy­kazać, i tak usprawiedliwić swe skrytobójcze zamachy.

Ale właśnie aby terror wyprowadzić z kryjówek, aby mu nie dozwolić kryć się poza naród, właśnie potrzeba niezbędnie strzec się polityki nerwów. Ta bowiem skłonna jest do uogól­niania symptomatów terroryzmu z całą narodowością i z całym ruskim narodem.

Wszakże przez to właśnie sprzęga się obręcz solidarności między czynnikami rozważnymi a między rewolucyjnymi w obo­zie ruskim i to w chwili gdy wszystkich sił użyć potrzeba, by wszelką spójnię między niemi rozsadzić.   .

Ks. metropolita Szeptycki w swym śmiałem a tak apostolskim wystąpieniu dotknął rdzenia samej kwestii, kiedy powie­dział o swoich, mając na myśli zbrodnię skrytobójczą: „Ludzie boją się potępić zło tam, gdzie ono jawnie występuje, ze strachu, ażeby potępiając zło, nie narazili się na zarzut braku patriotyzmu”.

A właśnie rzucanie obwiniali na cały naród, zwracanie się z animozją przeciwko wszystkim, mimo woli stempluje w umy­słach zbrodnię czemuś, co jest złączone z dumą narodową, co za cały naród cierpi i niechęć do niej odbiera. Tak jak to trafnie określił ks. metropolita, że wielu z Rusinów w wnętrzu duszy zbrodnię potępia i wielu nad nią biada, jak nad sromem własnym, z czynem złym się nie solidaryzuje, ale niestety wielu też przez słabość lęka się wystąpić publicznie i zedrzeć maskę z oblicza radykalizmu, który się pod patriotyzm podszywa.

Trzeba się umieć liczyć z tą psychozą i trzeba słabość ośmielić, potrzeba do wzmożenia się szlachetnej dumy narodowej dopomóc, potrzeba się do niej raz po raz odwoływać; a wtedy te zdrowe pierwiastki patriotyzmu opartego o chrystianizm staną się osią krystaliczną w ruskim narodzie dla partii porządku i ładu.

Tego jednak nigdy nie zrozumie polityka uczuć.

Na to potrzeba spokojnego, wypatrującego rozumu, na to jest niezbędne discrimen rationis, który stawia diagnozę wypa­trując zapalne ogniska, odmierza ich granice, ratuje części zdrowe, w nich też osadzając ogniska odrodzenia.

I właśnie dziś szczególnie jest chwila po temu; bo radyka­lizm przez ostatnie morderstwo tak skrajne przybrał formy, że musi tu każde sumienie oświadczyć się przeciw niemu, jeżeli nie zechce wziąć rozbratu z wszystkim tym, co w sumieniu chrześcijańskim wyznawało, co w ideałach zdrowych ukochało.

Właśnie morderstwo to nie pozwala dłużej zachowawczym sferom ruskim na żadne kompromisy, na żadne pomroki okrywa­jące sumienie; zmusza je wprost do wyjścia z połowiczności i do kategorycznego „albo albo”; albo zasymilowanie się z czynem zbrodniczym i utopienie zdrowych narodowych pierwiastków, w od­mętach anarchii, albo odrzucenie precz od siebie solidarności ze złem a przez to samo rozdzielenie jasne w życiu prywatnym i rodzinnym, w życiu społecznym i politycznym pomiędzy intymacjonalnym radykalizmem, a między zdrową miłością ojczyzny i swego narodu.

Jeżeli przestrzegam przed uczuciową polityką, to nie myślę znowu bronić miejsca uczuciu; owszem: niechaj oto stanie się dziś spójnią, co łączy wszystkie partie, wszystkie odcienia polityczne, w wielki, wspólny narodowy interes; niech będzie tą ciągłą pobudką, co przywabia, by obmyślać środki, sposoby współ­życia dwu narodowości między sobą.

Oto wielka rola uczucia; nie wybiega ono naprzód, nie pieni się tylko i burzy, nie niszczy spokojnego i głębokiego procesu myślenia, ale przeciwnie, stając na tyłach wielkich idei jedności, ono je ożywia i zaprawia, podtrzymuje i rozdmuchuje je na nowo, tworzy myśli, w których pokój króluje nad fermentem.

Ale nie dosyć programu; potrzeba akcji, potrzeba czynu w rozumnej walce z radykalizmem.

Nowy namiestnik utrafił w istotę rzeczy, skoro w swej od­powiedzi na przemówienie prezesa Koła jako główny cel swoich rządów zakreślił uzdrowienie, względnie, ulepszenie administracji.

Ale co za związek, zapyta kto, pomiędzy administracją a radykalizmem?

Ściślejszy iście, niżby się to wydawało.

Niedostatki administracji, jej zaniedbania, jej przeoczenia, jej nieścisłości, odczuwa lud bardzo; odczuwa jako niesprawiedli­wość, która następnie za pośrednictwem radykalnej agitacji prze­nosi się najniesłuszniej na całe społeczeństwo.

Agitacja radykalna umie każdy brak czy błąd wydąć do szerokich rozmiarów a potem je uogólnić;. zawsze też nienawiść jednej narodowości do drugiej zręcznie opiera o jakiś urojony i wykłamany albo rzeczywisty szkopuł administracyjny.

Lud nasz biedny jest; do tego żyje w zupełnej nieznajo­mości prawa.

Każdy podwójnie odczuwa nie zaaplikowany albo źle przy­stosowany wypadek prawny, bo, każdy nieomal wypadek, nawet pozornie drobny, dosięga jednak jego materialnej egzystencji; wów­czas zaś niechęć, niezadowolenie, nienawiść już ma otwartą ścieżkę do jego duszy, którą zła administracją uścieliła.

Pomiędzy odprawą ostrą daną wieśniakowi przez urzędnika, pomiędzy nieprzystosowaniem ustawy o lichwie, pomiędzy złym wymiarem podatkowym a pomiędzy hasłem bić, niszczyć, zabić i palić jest związek daleko ściślejszy aniżeli się to może wydawać.

Pisząc to, nie mam na myśli żadnych konkretnych szczegółów z administracyjnej praktyki. Sam teoretyczny rzut oka na rzeczy przekonywa, jak trudną do opanowania jest w Galicji maszyna administracyjna. Bo wszakże tak wielkiej jednostki administra­cyjnej Jak Galicja niema drugiej w Europie. Galicja przecież jest większa od Belgii, wyrównywa obszarowi Czech, Śląska i Morawii razem wziętych a znowu starostw ma mniej, niż np. jedne tylko Czechy. Przy tym wszystkim zaś, kiedy w innych krajach jest uświadomienie prawne, tu go wcale niema; skutkiem czego te już i tak skąpe siły administracyjne podwójny ciężar pracy zdławić muszą.

To też administracja nasza musi być sama ożywiona duchem obywatelskim i musi też być wspomaganą przez czynniki wszystkie, by zdolna była stawić czoło trudnościom, jakich nigdzie indziej się nie napotyka, przynajmniej w tej mierze.

I gdyby można np. starostom naszym umniejszyć formalizmu, pisaniny, a natomiast skierować ich ku częstszym wizytacjom powiatu, ku bezpośredniemu stykaniu się z ludem i z czyn­nikami działającymi na lud, gdyby taką samą działalność rozwi­nęły rady powiatowe, marszałkowie powiatu, gdyby celowo się pochwaliło zachowawcze pierwiastki w gminach, gdyby całą akcję administracyjną i całą maszynę ożywić sprężystością, oprzeć ją o sprawiedliwość i ścisły jej wymiar, gdyby ją rozszerzyć oby­watelską inicjatywą co nie zadowala się literą prawa, co sama źródła nędzy wyszukuje i im zaradzić się 'stara,'—o! to jakże wtedy wiele by się zmieniło!

Jakiegożby radykalizm znalazł dla siebie wroga w spręży­stej, obywatelskim duchem, ożywionej administracji, w której wszystkie czynniki ładu społecznego współpracują i ją współzasilają!

Bo dla obywatelskiej inicjatywy jest tu obszerne pole: uświadomienie prawne, porada prawna niesiona ludowi czy w spra­wach podatku, czy w innych, ileżby już nastręczyły punktów stycznych dla wspólnej akcji, która może się rozciągnąć i na inne punkty wspólnego pożycia a potem poprowadzi z wymiany myśli do porozumienia i w końcu do korzystnego przeciwdzia­łania radykalizmowi.

Dotknąłem   tu  tylko   jednej   strony,   to   jest   administracji, ażeby pokazać tym, co załamują ręce, co biadają, że wszystko przepadło, ile jeszcze jest pola wolnego, bodaj czy przez naszą niedbałość zaniedbanego, które na nowo przeorać i zasiać potrzeba.

Lecz jeden to tylko ze sposobów: wszystkie razem w tym tkwią, by iść w lud, nie zamykać się przed nim, nie zrażać do niego, ale tym natarczywiej szukać i wołać i pukać, im bardziej jest zagrożony ze strony radykalizmu.

Idźmy w lud z miłością na nienawiść, i z dobrą wiarą i na­dzieją, chociażby przeciw wszelakiej na pozór nadziei.

Zwiążmy z dobrem słowem troskę i pracę, opartą o spra­wiedliwość, skierowaną ku pomocy prawnej i pomocy ekonomi­cznej. A przede wszystkim nie uogólniajmy symptomów radyka­lizmu, choćby nawet tak groźnych i odróżniajmy między narodem ruskim a symptomami radykalizmu.

Budujmy na tym, że jest naturalne pokrewieństwo duchowe pierwiastków religijnych i zachowawczych między ludem i naszym społeczeństwem, które skoro za pomocą pracy, słowa, prasy wzmo­cni się i utwierdzi, to tym samem dopomoże się ludowi, by zrzu­cił ze swej duszy sztuczny import radykalizmu.

Nie rozpaczać więc, ale ufać.

Nie złorzeczyć, lecz iść do ludu, choćby obałamuconego, z mi­łością, nie załamywać rąk. ale je właśnie do pracy zakasać.

Oto idee, będące podścieliskiem każdego programu i same stające za program.

Kiedy Namiestnik padał ugodzony kulą skrytobójcy, w kilku chwilach ostatnich, wydartych gwałtem i cudem nieomal śmierci, potrafił jeszcze zamknąć obrachunek z życiem.

Rozpoczął go od słów tak pięknych, tak silnych w samej śmierci obliczu wyrzeczonych: „Śmierci się nie lękam wszak je­stem katolikiem”, a potem żegnał się kolejno z ukochaną towa­rzyszką życia, z dziećmi swoimi, ostatnie dawał rozporządzenia, odbył spowiedź i przyjął kapłańskie rozgrzeszenie.

Zamknął ten rachunek znowu słowy tak charakterystycznymi, które każe przesłać cesarzowi, iż umiera jak żołnierz na posterunku.

I życie jego prywatne i pojęcie życia publicznego jako żołnierstwa i służby, i ten pokój, i ufność żołnierza Chrystusowego, i te wszystkie akty razem wzięte takie proste, a takie silne i mę­skie, tak są opromienione tragiczną chwilą śmierci, że staną chyba za najdłuższe opisy.

W nich odzwierciedliła się prawa, jasna, szczera i miłująca a tak żołnierska w najlepszym i najwyższym określeniu dusza zmarłego.

Tragizm chwili i postać człowieka razem złożyły się na to, że powstała myśl przyjęta z aplauzem przez społeczeństwo całe, by go uczcić pomnikiem.

Niech ten pomnik wszakże nie zamknie jego dziejów, lecz raczej niechaj działanie pośmiertne otworzy.

Do tego dążyć nam dzisiaj potrzeba.

Niech ta krew niewinnie przelana, przez Boga przyjętą zo­stanie jako żertwa ofiarna, jako krew ekspiacyjna, która spro­wadza nawet w chwili największych naprężeń przesilenie i ściąga upust łask z niebios, co wchodząc w głębiny duchowe obu bratnich narodów pociągnie je ku zjednoczeniu:

Ut unum sint.

 



[1] Namiestnik Galicji, Andrzej Kazimierz Potocki (1861-1908) został 12 kwietnia 1908 r. śmiertelnie postrzelony przez ukraińskiego studenta Mirosława Siczyńskiego. Był to odwet za niedotrzymanie przez namiestnika warunków porozumienia ze środowiskami ukraińskimi, mającego gwarantować im większą reprezentację w Radzie Państwa. Potocki wycofał się z ustaleń pod naciskiem endeków i konserwatywnych podolaków. Próbował łagodzić powstałe wtedy wzburzenie wśród Ukraińców, ale próby nowego porozumienia nie powiodły się. Zamachowca – który dostał się przed oblicze namiestnika pod pretekstem audiencji – skazano na śmierć, ale dla rozładowania napięcia w kwestii ukraińskiej następca Potockiego Michał Bobrzyński złagodził wyrok do 20 lat więzienia. Siczyński (ur. 1887) zbiegł z niego i zakończył życie w 1979 r. w USA. (przypis red.).

Najnowsze artykuły