Artykuł
Polska i Francja a porozumienie z Rzeszą Niemiecką i projekt federacji europejskiej

W okresie polokarneńskim znaczenie historyczne posiadać będzie dzień 17 maja 1930 roku, w którym łącznie z wprowadzeniem w życie planu Younga[1] zapadła ostateczna decyzja bezzwłocznego opróżnienia trzeciej i ostatniej strefy okupacyjnej nad Renem. W tym samym dniu niestrudzony organizator pokoju powszechnego, minister Aristide Briand[2], postawił na porządku dziennym dyskusji świata swój projekt wstępny sfederalizowania Europy.

I jedna i druga decyzja, z których pierwsza otwiera nowy okres historii powojennej, a druga jest wyrazem gorączkowego poszukiwania form stałych dla spokojnego współżycia narodów, wywrze wpływ przemożny na bezpieczeństwo starego kontynentu, w pierwszym zaś rzędzie państw sąsiadujących z Rzeszą. Żołnierz francuski bowiem, opuszczający obecnie ziemię niemiecką, okupowaną w formie zastawu, z tym, że tego rodzaju sankcje fizyczne, przewidziane przez traktat wersalski, nie będą już stosowane w przyszłości, jest nie tylko wyrazem głębokiej ewolucji, jaka od 1925 roku dokonała się w stosunkach pomiędzy zwycięzcami a zwyciężonymi, lecz także i symbolem zmiany zasadniczej warunków bezpieczeństwa w Europie Środkowej[3]. Między innymi konwencja wojskowa, łącząca Polskę z Francją, straciła przez to korelatyw techniczny niezwykłej doniosłości, który reprezentowały dotychczas pułki francuskie, dzierżące w swym ręku jeden z głównych przyczółków mostowych na Renie i klucz strategiczny, Moguncję, która łączy na zachodzie Niemcy południowe z północnymi w jedną, pod strategicznym względem, całość.

Groźba natychmiastowego i automatycznego marszu armii francuskiej w głąb Rzeszy, w razie niemieckiej na nas napaści, zagwarantowana obecnością jej przedniej straży nad Renem, znikła bezpowrotnie w tymże roku, a więc pięć lat wcześniej, niż to przewidywał traktat wersalski. Miejsce jej zajęła, już nie tylko w teoretycznym, ale i w praktycznym słowa tego znaczeniu, nadreńska strefa demilitaryzacyjna i postanowienia Paktu Ligi o znanym nam, a hamującym wszelką akcję charakterze, oraz dostosowany do tych warunków i dokonywującej się w narodzie francuskim ewolucji – czysto obronny system Francji na zachodzie. Posiada to tym większe dla nas, a tym samym i dla pokoju powszechnego znaczenie, im głębszą staje się z biegiem czasu rozbieżność, zarysowująca się już dzisiaj nader poważnie pomiędzy zdecydowanie pokojowymi tendencjami sąsiadów Rzeszy a jej, odwetowo nastrojonymi, dążnościami, które ilustrują aż nazbyt jaskrawo zestawione w drugiej części dzieła fakty. Ażeby wyrównać deficyt, który powstaje w pokojowym bilansie europejskim wskutek tej zasadniczej rozbieżności, oraz uchylić zarysowujące się na tym tle, a dojrzewające wbrew przewidywaniom w cieniu układów lokarneńskich nowe powikłania wojenne, zaapelowano po stronie francuskiej do dwóch zasadniczych środków zapobiegawczych. Pierwszym z nich ma być porozumienie francusko-niemieckie, drugim rozszerzenie podstaw pokojowego współżycia narodów, ustalonych w Locarno i oparta na nich unia współżycia narodów, której projekt zawiera wspomniane memorandum Brianda z 17 maja tegoż roku.

Politykę wyrównania stosunków powojennych, szczególnie pomiędzy Francją, Anglią i Niemcami, politykę ustępstw, jednania i pomocy finansowej, mającej na celu wciągnięcie restytuowanych gospodarczo Niemiec w orbitę zachodniej, kapitalistycznej Europy, zrodziły jej zaostrzające się wciąż trudności natury gospodarczej i politycznej. Trudności te potęgują się wskutek antagonizmów społecznych, a podsycane bywają przez emancypacyjne ruchy narodowe w krajach pozaeuropejskich, w których państwa zachodniej Europy posiadają swe kolonie, względnie koncesje eksterytorialne, mandaty i protektoraty; ruchy podtrzymywane i podniecane świadomie, celowo i do pewnych granic skutecznie przez Rosję sowiecką.

Europa zachodnia ma ponadto poważnego antagonistę w Stanach Zjednoczonych, których potęga przemysłowo-gospodarcza, jak zresztą i dominiów angielskich, rozrosła się w czasie Wielkiej Wojny niepomiernie. Podtrzymują one wiernie zasadę „drzwi otwartych” w handlu międzynarodowym i występują przeciw posługiwaniu się przez metropolię przewagą polityczną w koloniach i protektoratach dla celów gospodarczych, a przez uchwalone ostatnio cła ochronne zadać usiłują cios stanowczy europejskiemu eksportowi zagranicznemu, ograniczonemu zresztą stopniowo przez budzący się patriotyzm ekonomiczny ludów zamieszkujących inne półkule globu, które były dotychczas nie tylko odbiorcami wytworów przemysłu Starego Kontynentu, ale i odbiorcami posłusznymi jego… doktryny supremacji nad światem.

Ruina, którą pozostawiła po sobie Wielka Wojna, klęska inflacji, przez którą przeszły, w mniejszym lub większym stopniu, prawie wszystkie państwa europejskie, ogólne zubożenie niektórych i zadłużenie się ich w Ameryce Północnej, wojna celna w latach 1923 do 1925 w Europie, po zastosowaniu przez Anglię, a później Niemcy nienormalnie wysokich ceł ochronnych, wreszcie niemożność racjonalnej wymiany kapitałów przy braku wystarczających gwarancji i wobec poderwania ogólnego zaufania – oto przyczyny i cechy tej zatrważającej choroby, która trawi już lata całe „starą” Europę.

Jej wymownym wyrazem są milionowe rzesze bezrobotnych (w niektórych państwach objaw chroniczny), przedstawiające bardzo podatny grunt dla agitacji bolszewickiej. Chaos ekonomiczny natomiast, gdyby do niego doszło w Europie, powodując nędzę najszerszych mas, stać by się mógł łatwo przyczyną nowych powikłań wojennych. Sprawa wojny i pokoju bowiem, wiemy to aż nadto dobrze, zależy dzisiaj, mimo uroczystych a licznych traktatów i paktów, w prostej linii od stanu ekonomicznego świata. Tym więcej zaś, że wszelkie załamania się w tej dziedzinie wyzyskane będą skwapliwie przez Międzynarodówkę Komunistyczną w celu sprowokowania powszechnej rewolucji. Trudności te wyjaśniają i uzasadniają politykę pojednawczą Zachodu w stosunku do Niemiec, tym bardziej, że państwom zachodnim zależy na odciągnięciu Rzeszy od Rosji sowieckiej, która nie straciła jeszcze swej legendarnej siły atrakcyjnej.

Tłumaczą one tendencję Francji, zmierzającej do zbliżenia i współdziałania obydwóch narodów na terenie gospodarczym. Zbliżenie to dokonuje się od szeregu lat w formie licznych już porozumień prywatno-gospodarczych, posiadających jednak poważne znaczenie międzynarodowe i dochodzących do skutku między przemysłem niemieckim i francuskim. Znajduje ono swą podstawę na przyszłość w niemiecko-francuskim układzie handlowym, zawartym 17 sierpnia 1927 roku. Zarysowująca się w ten sposób polityka gospodarcza Francji i Niemiec usuwa płaszczyzny tarcia pomiędzy obydwoma krajami, a uzgadniając ich powojenne interesy materialne, stwarza podstawę szerszego, politycznego porozumienia. Toruje mu również drogę dokonywujące się stopniowo, po obydwóch brzegach Renu, zbliżenie intelektualne.

Dla nas, Polaków, ostateczna normalizacja stosunków pokojowego współżycia Niemiec i Francji, pod warunkiem, że nie dokona się ona naszym kosztem, a towarzyszyć jej będzie również porozumienie polsko-niemieckie, jest – powiedzmy otwarcie – ze wszech miar pożądana, a co ważniejsze, jako logiczny rozwój rzeczywistości powojennej, najzupełniej zrozumiała. Błędną, a w pewnych warunkach samobójczą, byłaby ta polityka polska, która by przyszłość państwa zamierzała budować li tylko na trwałych rozdźwiękach francusko-niemieckich i na kultywowaniu wzajemnej, tak zgubnej dla przyszłości ludzkiej, nienawiści. Już w odległej przeszłości narody mieszkające po obydwóch brzegach Renu spotykały się nie tylko na polach bitew. Narody te umiały także współpracować ze sobą twórczo, a z wiekopomnym dla cywilizacji zachodniej pożytkiem. Zwątpić by więc należało w zdrowy rozsądek ludzki, gdyby ich powrotne, szczere pokojowe współżycie nie było możliwe w przyszłości, tym bardziej po tak ciężkiej i krwawej lekcji, jaką była dla nich Wielka Wojna.

Rozumiemy to dobrze w Polsce. I po naszej zatem stronie istnieje dobra wola normalnego ułożenia stosunków z Niemcami. Naród polski pomimo doświadczeń historycznych, tak dla niego ciężkich, szczególnie w XVIII i XIX wieku, nie żywi ślepej nienawiści do swego sąsiada zachodniego. Owszem, gotów jest przejść do porządku nad bezwzględnie nam wrogą, na gwałcie, perfidii i zdradzie opartą, a później tak eksterminacyjną polityką pruską. Jest nawet skłonny przypisać ją w tak wyrozumiały sposób dynastii Hohenzollernów lub jej wojskowym i cywilnym kamarylom. Są przecież wartości i tradycje w życiu narodów wyższe aniżeli konflikty i matactwa dynastyczno-polityczne. Toteż i naród polski byłby raczej gotów swój stosunek dzisiejszy do narodu niemieckiego oprzeć na tej tradycji, której wyrazem jest niemiecka gościnność okazana naszej emigracji w 1831 roku oraz otwarcie w 1848 roku przez lud berliński bram więzień pruskich dla poznańskich skazańców, a wreszcie rezolucja Zgromadzenia Narodowego, zebranego w 1848 roku we Frankfurcie nad Menem i stwierdzającego uroczyście, że „rozbiory polskie były haniebną niesprawiedliwością” i że „współdziałanie we wskrzeszeniu Polski jest świętym obowiązkiem niemieckiego ludu”[4].

Naród polski gotów jest to uczynić bez wahania pod warunkiem, że idee ujawnione w Niemczech w okresie „wiosny ludów”, wytępione następnie w sercach i umysłach niemieckich przez Bismarcka[5] i jego epigonów, odzyskają w nich powrotnie swe prawa obywatelstwa, co znaleźć może i powinno swój wyraz zewnętrzny dzisiaj właśnie w republikańskiej Rzeszy, wobec demokratyczno-parlamentarnego charakteru jej rządów.

Ażeby jednak ten pożądany z ogólnoludzkiego stanowiska proces przyśpieszyć, a nawet wręcz umożliwić, potrzeba, by Francuzi, czynni w dziedzinie zbliżenia obydwóch narodów, nie brali pragnień własnych za zrealizowane fakty i by zrozumieli, że wyłączenie zeń narodu polskiego jest dowodem braku szczerości ze strony niemieckiej. Nowa wiara i nowa etyka, mająca zapoczątkować w historii ludów epokę ich zgodnego współżycia, nie może posługiwać się starymi, pruskimi metodami. Nie może głosić hasła pojednania jednych, by ułatwić sobie walkę z drugimi. Zrozumieć to powinna demokracja francuska, gdyż tak stosunkowo niedawno jeszcze, bo w 1914 roku, zawiodły ją tragicznie piękne słowa niemieckie, za którymi w chwili wybuchu Wielkiej Wojny poszły czyny wręcz przeciwne […].

Porozumienie polsko-niemieckie byłoby przy dobrej woli Niemiec tym bardziej możliwe, gdyż Polacy rozumieją, iż polityka pokoju wymaga stałych ustępstw i poświęceń. Lecz ustępstwa te nie mogą być żadną miarą jednostronne, jak to dzieje się po dziś dzień w polsko-niemieckich stosunkach. Czy to bowiem będzie mowa o wersalskim kompromisie, zapewniającym nam wolny dostęp do morza, czy o polsko-niemieckiej ugodzie w sprawie Górnego Śląska, czy o sprawie mniejszości narodowych, czy nawet o traktacie handlowym, Polska i tylko ona jest tą stroną, która czyni stałe, bezużyteczne zresztą, a liczne ofiary na rzecz zgodnego ułożenia swych z Niemcami stosunków […].

Wprost przeciwnie, po stronie niemieckiej tej dobrej woli najzupełniej brak. Każde przeciwieństwo, normalne na pograniczu sąsiadujących ze sobą narodów, jest tam wyolbrzymiane do niebywałych rozmiarów. Co więcej, te przeciwieństwa są stwarzane przez Niemców sztucznie. Na pograniczu polsko-niemieckim powstają wskutek tego przeszkody daleko trudniejsze do usunięcia, aniżeli trudności wysuwane przez życie.

Ustępstwa polskie zresztą nie mogą dochodzić do granic hańby. A hańbą dla zdrowego i wierzącego w swą przyszłość narodu byłaby rezygnacja ze swej ojcowizny, na której straży stoi nie tylko jej polski charakter i wielowiekowa tradycja historyczna, nie tylko decydujące o niezależności Polski względy natury gospodarczej i strategicznej, ale i na słuszności sprawy oparte, a przez sygnatariuszy traktatu pokojowego poręczone – niewzruszone prawo. Ażeby się zaś przekonać, że Pomorze nazywane sztucznie „korytarzem gdańskim” jest polskie, wystarczy rzucić okiem na kartę demograficzną Niemiec z 1913 roku. A pamiętać należy, że według źródeł niemieckich procent ludności niemieckiej pomniejszył się jeszcze kilkakrotnie w tym kraju w ostatnich kilkunastu latach.

Pokolenie, które by zrezygnowało wbrew tragicznym doświadczeniom historycznym z wybrzeża morskiego, zapewniającego tak wielkiemu, jak Polska, państwu, położonemu pomiędzy Wschodem i Zachodem, jak najświetniejszą przyszłość i rozwój w okresie gospodarczego uporządkowania Europy i unormowania się stosunków w Rosji, zasługiwałoby na pogardę potomności. Hańbą więc oraz podważaniem podstaw powszechnego pokoju byłoby ustąpienie z rodzimego Pomorza, by utorować drogę wznawianemu dzisiaj sztucznie i przy pomocy niezwykłych ofiar materialnych, osławionemu w historii pochodowi niemieckiemu na wschód […]. W te nasze prawa natomiast i w najżywotniejsze zarazem interesy 30-milionowego narodu, który po odepchnięciu go od Bałtyku, to jest po zagrabieniu nam przez Fryderyka II[6] Prus zachodnich, upadł i stracił swą niepodległość, uderza dzisiaj propaganda niemiecka, tłumacząc dezorientowanej konsekwentnie opinii francuskiej, że od odebrania Polsce „korytarza gdańskiego” zależy normalizacja francusko-polsko-niemieckich stosunków, a nawet spokój całej Europy. […]

Nie da się jednak zaprzeczyć, że, dzięki agitacji i propagandzie nam wrogiej, istnieją dzisiaj w opinii świata w sprawie polsko-niemieckiej granicy dwie wykluczające się wzajemnie tezy. Demokracja europejska postawiona wobec tej sprzeczności, stwierdza stanowczo, że nie dopuści, by z tego powodu wybuchnąć miała w przyszłości wojna. A że w danym razie naród polski broni jedynie swych podstawowych praw, aby więc do wojny nie dopuścić, trzeba solidarnie z nami stanąć zwarcie, przeciw powrotnym uroszczeniom pruskim, niezgodnym z uznaną przez wszystkich tezą Wilsonowską[7] o samostanowieniu narodów. To wystarczy, ażeby na granicy polsko-niemieckiej, na której nie z naszej winy ważą się losy pokoju, zapanowały normalne stosunki. Wystarczy nawet, jeśli naród francuski, w dobrze zrozumianym interesie własnym, pozostanie z nami pod tym względem bezwzględnie solidarnym. Wierzymy, że tak jest i będzie w przyszłości. Albowiem Francja, poświęcając Polskę imperialistycznym tendencjom niemieckim, popełniłaby samobójstwo polityczne. Już samo dopuszczenie do nadwątlenia więzów polsko-francuskich osłabiłoby znacznie stanowisko Francji wobec Niemiec. Taka polityka wzmocniłaby żywioły odwetowe Rzeszy, przygotowała znakomicie grunt dla niemieckiego na Francji rewanżu. Są to niebezpieczeństwa zbyt wyraźne, ażeby można było mówić o powtórzeniu błędów przeszłości, i ażeby można było przypuścić, że niemieckie hasła rewizjonistyczne, których autorstwo główne przypada nacjonalistom pruskim, znaleźć mogły posłuch, a nawet tylko życzliwe echo nad Sekwaną.

Nie mniej przeto istnieją pewne analogie pomiędzy sytuacją dzisiejszą, a położeniem w drugiej połowie XVIII wieku. I dzisiaj bowiem Niemcy, wyzyskując wspomniane trudności Europy, a szantażując państwa zachodnie swym przymierzem z Rosją sowiecką, podsuwają im zręcznie myśl opłacenia definitywnej rzekomo pacyfikacji kontynentu oraz zerwania rosyjsko-niemieckiego sojuszu, odebraniem Polsce Pomorza i Górnego Śląska. Zachęceni zaś sukcesem lokarneńskim, usiłują pozyskać dla tego planu niektóre koła francuskie, nazywając go oryginalnie, jak widzimy, pojętym planem porozumienia francusko-polsko-niemieckiego.

Dla dzisiejszych kierowników niemieckiej siły zbrojnej ponadto powrotne złączenie Prus Wschodnich z Rzeszą, przez obalenie polskiego panowania nad Bałtykiem, posiada to samo znaczenie strategiczne, jak ongiś dla dorabiającego się militaryzmu pruskiego. Swego czasu Fryderyk II, zagarniając dzisiejsze Pomorze i Górny Śląsk, zmontował podstawy potęgi państwa pruskiego i nadał jego granicom wschodnim charakter wybitnie agresywny. Postanowienia traktatu wersalskiego, przywracające w tej części Europy stan rzeczy sprzed pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej, pogorszyły znacznie pod względem wojskowym położenie Prus. Przedłużenie i strategicznie niedogodne ukształtowanie ich wschodniej granicy, cofnięcie jej na zachód ku centrum państwa, utrata niektórych twierdz (Gdańsk, Grudziądz, Toruń) jest tego najlepszym wyrazem. Osłabiło to ofensywny charakter i zmniejszyło walor strategiczny Prus Wschodnich, wiszących jak chmura gradowa nad Warszawą. Wprawdzie „korytarz polski” nie krępuje Rzeszy nawet w przewożeniu wojsk i materiału wojennego do Prus Wschodnich i z powrotem, niemniej przeto dopiero powrotne zagarnięcie przez Niemców Pomorza pozwoliłoby im, w oparciu o łańcuch uratowanych przez traktat wersalski twierdz wschodnich […], stworzyć podstawę do strategicznego oskrzydlenia Polski. Przywróciłoby ono granicy niemieckiej na Wschodzie wyraźnie napastnicze znamiona i zdegradowałoby Polskę do roli trzeciorzędnego i bezsilnego państwa w Europie, co przeczyłoby jaskrawo siłom jej terytorium i rozrostowi ludności.

Po obaleniu „korytarza gdańskiego”, podważanego nie tylko przez Rzeszę niemiecką, ale i przez forpocztę pangermanizmu na wschodzie, Wolne Miasto Gdańsk, które tuż po ewakuacji Nadrenii rozpoczęło tendencyjnie nowy okres procesów genewskich, przyszłoby „ipso facto” zagarnięcie Wilna i Wileńszczyzny. Ustalono by następnie, z wolą lub wbrew woli Litwy Kowieńskiej, bezpośredni kontakt graniczny z Rosją sowiecką[8]. Tak więc militaryzm pruski, zbrojący się ponadto gwałtownie, chciałby, łudząc Francję mirażem zgody, a nawet rzekomą możliwością wojskowego aliansu, którego wartość sprawdziła się już w ciągu poprzednich wieków, wprowadzić naród niemiecki na drogę, po której kroczył on swego czasu, zdążając do hegemonii Europy, a wreszcie w 1914 roku i do hegemonii świata. Abstrahując jednak od tych jego aż nazbyt wyraźnych zamiarów, stwierdzić należy kategorycznie, że nie ma tak wielkich idei, w imię których można by żądać poświęcenia podstawowych czynników przyszłości i bezpieczeństwa jednego narodu, by uczynić wygodniejszym byt drugiego. Stąd najzupełniejszy absurd i karykaturalność najnowszych kombinacji niemieckich dotyczących Pomorza. Leży w tym także duża doza naiwności politycznej, która sądzi, że dla tak oryginalnie motywowanego hasła rewizji granic polskich pozyskać można milczącą zgodę naszego sprzymierzeńca. A więc Francja, wygrawszy wojnę na polu bitwy, miałaby ją przegrać w czasie pokoju, do czego przyczyniłoby się walnie zmarnowanie na wschodzie jednego z głównych, jak to poprzednio stwierdziliśmy, rezultatów tak drogo okupionego zwycięstwa 1918 roku.

Nie wątpię ani na chwilę, że nasi przyjaciele francuscy oceniają podobnie te propozycje i nie dopuszczą, by gra niemiecka, obliczona na odosobnienie polityczne Polski, miała się powieść. Jestem pewny, że najgorętsi nawet we Francji zwolennicy pojednania z Niemcami rozumieją, że dokonać się ono może jedynie przy uznaniu równoczesnym zasady bezwzględnej nienaruszalności wszystkich granic, ustalonych przy tak wybitnym współudziale francuskim w 1918 roku w Wersalu, i że jak słusznie napisał Clemen­ceau[9]: dla skutecznej obrony obowiązującego dzisiaj stanu rzeczy w Europie – „stanowczość jest nie mniej potrzebną w okresie pokoju jak w okresie wojny; może nawet w pewnych chwilach bardziej potrzebną”. Do odosobnienia Polski nie dojdzie zresztą w tej sprawie, przy odpowiedniej polityce z naszej strony także i z tego powodu, że zagadnienie „korytarza gdańskiego” jest zbyt powszechne, a związane z nim knowania odwetowe militarystów pruskich zbyt dla pokoju groźne, by spór na ten temat można było zlokalizować, ograniczając jego zasięg do francusko-polsko-niemiec­kich stosunków. A że reklamowane przez Niemców z niebywałym tupetem ustępstwa terytorialne na Wschodzie nie byłyby ustępstwami z teoretycznego, nieodpowiadającego istniejącym warunkom, traktatu, lecz pogwałceniem rzeczywistości i kapitulacją przed najbrutalniejszymi czynnikami odwetu; że ich tryumf na tym punkcie nie wzmocniłby, a osłabił młodą Republikę niemiecką – tym bardziej przeto nie może być mowy o odosobnieniu moralnym Polski w tym ważnym dla powszechności europejskiej zagadnieniu międzynarodowym.

Znajdując jednak w traktacie wersalskim, w Pakcie Ligi i w układach międzynarodowych, gwarantujących pokój powszechny, a wreszcie w przymierzu z Francją, niczym niezastąpione gwarancje moralne i materialne naszego stanu posiadania na polsko-niemieckiej granicy, nie zapominajmy równocześnie ani na chwilę, że gwarancje faktyczne tego stanu rzeczy tkwią dzisiaj w pierwszym rzędzie w mocy narodu, w jego polityczno-społecznej konsolidacji i opartej na nich pracy twórczej oraz w sile i niezbędnym pogotowiu bojowym naszej armii.

Na jakżeż kruchych podstawach bowiem spoczywałaby przyszłość państwa, gdybyśmy ją uzależnili od traktatów i paktów międzynarodowych. Byłoby to niegodnym wielkiego narodu, który o tyle tylko może być pewnym swej niezawisłości, o ile jej umie bronić skutecznie.

Poza granicami Polski natomiast, „trzeba by wiedziano, że w dniu, w którym naruszono by piędź ziemi naszego narodowego terytorium, cała Polska powstanie, aby się bić do upadłego. A nie jest rzeczą łatwą złamać naród trzydziestomilionowy, gdy występuje on w obronie swego prawa do życia”[10].

[…]

Polska jest krajem, który przecina linia Delaisi’ego[11], przeprowadzona przez Sztokholm, Gdańsk, Kraków, Budapeszt, Florencję, Barcelonę, a dzieląca stary kontynent na dwie różne części, z których jedna jest w największym rozwoju Europą przemysłową, a druga słabszą ekonomicznie i rolniczą. Większa część Polski przypada na strefę rolniczą. Rolnictwo jest też podstawą naszej przyszłości oraz ostoją naszej siły odpornej. Jego płody i przetwory przemysłowe, olbrzymie bogactwa leśne, doskonała na ogół ziemia i wieśniak, z tą ziemią związany głębokim i szczerym sentymentem, obok chcącego a umiejącego pracować robotnika i wielkich bogactw kopalnianych kraju (ropa, węgiel, sól) – oto czynniki, przy których pomocy świadomy swych celów naród dokonać może bardzo wiele. Ten skarb ogólnonarodowy przekształcić się powinien, przy umiejętnym kierownictwie rządu, w pierwszorzędny czynnik zamożności i potęgi państwa właśnie w okresie realizacji należycie rozumianej „Paneuropy”[12], w której żywotnym interesie leży uprzemysłowienie Polski i wciągnięcie jej w orbitę systemu zachodnich państw, opartych na ugruntowanym od wieków kapitalizmie.

Ażeby jednak tak się stało i żebyśmy nie byli zmuszeni w przyszłości do hamowania wspaniałej dynamiki rozrodczej narodu, która dzisiaj wyprzedza znacznie przyrost ogólnego bogactwa kraju, a jutro stać się powinna dźwignią jego postępu i siły; aby deficytu naszego gospodarstwa narodowego nie wyrównywać przy pomocy eksportu ludzi, trzeba, ażeby francuski projekt federacji Europy zrealizował się w swej pierwotnej, niepodlegającej niekorzystnym dla nas zmianom, formie […]. Wszelkie przetworzenia tego projektu, dokonane w duchu niemieckiej koncepcji paneuropejskiej, czy nawet w duchu propozycji ministra Loucheur’a15, który pragnąłby oprzeć na obecnym stanie uprzemysłowienia krajów Europy jej przyszłą organizację gospodarczą, i propagowany przez niego protekcjonizm kartelowy, są niedopuszczalne ze stanowiska polskiego. I jedno i drugie bowiem oddawałoby nas w ekonomiczną, a co za tym idzie i polityczną zależność od Niemiec, paraliżując równocześnie, pod niejednym i to zasadniczym względem, polski system obronny.

Według naszego poglądu, realizacja projektów uzdrowienia Europy rozpocząć się powinna, między innymi, od zasilenia kapitałami Polski i uruchomienia jej bogactw naturalnych, od zaprzestania traktowania jej jako jednego z „obiektów wschodnich” i ustosunkowania się do niej jako do partnera równorzędnego, którego udział czynny w zespole państw zachodnich, ze względu na nasze sąsiedztwo z bolszewicką Rosją, posiada dla Zachodu znaczenie pierwszorzędne. Przyczyniłoby się to poważnie do wyrównania istniejących sprzeczności gospodarczych, co ze względu na położenie Polski pomiędzy Wschodem a Zachodem posiadałoby znaczenie pierwszorzędne. Polska, jak to już zaznaczyliśmy, większością swych ziem należy do tej grupy państw, które ze względu na swą strukturę rolniczą ciążą ku Europie wschodniej. Uzgadniając z tą grupą państw swe posunięcia w danej sprawie, Polska pamiętać musi równocześnie, że cała jej przyszłość zależy od jak najsilniejszego zespolenia się jej z Zachodem. Tendencja ta natomiast ułatwia jej współdziałanie w realizowaniu ostatecznej konkluzji memorandum Brianda, głoszącej, że „zjednoczenie się, by móc żyć i rozwijać się, jest nieuniknioną koniecznością, przed którą stają odtąd ludy Europy”.

Wzmocnić tę rolę Polski mogłaby przede wszystkim Francja, współdziałając aktywniej, niż to miało miejsce dotychczas, w dopływie kapitałów zachodnich do Polski, oraz zacieśniając węzły gospodarcze, łączące obydwa kraje. Równoczesne umacnianie stosunków gospodarczych i politycznych, istniejących pomiędzy Francją i małą Ententą, wydaje się nam również pierwszą, szczególnie po ewakuacji Nadrenii, koniecznością dla Francji, oraz warunkiem niezbędnym w dalszym konsolidowaniu Europy.

Współdziałając więc, po uwzględnieniu dotychczasowych zastrzeżeń, szczerze z Francją w realizowaniu idei federacyjnej Brianda, której naród polski, z wiekowej tradycji miłujący pokój, może być chorążym na Wschodzie, baczyć musimy równocześnie, by ta idea, zamieniając się w rzeczywistość, nie uległa spaczeniu. Projekt Brianda jest dzisiaj własnością opinii publicznej świata, a nie tylko obiektem przetargów tajnej dyplomacji. Jest to jego siłą. Żyjemy bowiem w epoce demokracji parlamentarnych, w której ludy mają w dziedzinie pokoju i wojny także określone wyraźnie prawa, a nie tylko obowiązek dostarczania państwu „mięsa armatniego”. Przypuszczać zaś należy, że szerokie masy ludowe przyjmą sympatycznie ten nowy wysiłek, zmierzający do uchylenia niebezpieczeństwa wojny i że udzielą mu swego poparcia. Niemniej przeto realizacja projektu Brianda, napotykając wspomniane trudności, sprowadzić nas może na bezdroża niebezpieczne dla Francji, a groźne dla Polski. Unikając zatem pilnie błędów, wynikłych z niezrozumienia wzajemnego i rodzących się stąd rozbieżności, baczmy wspólnie, by w nadchodzącej epoce traktat wersalski, który dla naszego stanu posiadania jest prawem, i to prawem opartym nie tylko na zwycięstwie wojennym, ale i na najgłębszej słuszności, nie stracił nic ze swej mocy i ze swego znaczenia.

Poszukując zaś nowych, na możliwie najszerszych podstawach opartych gwarancji pokoju, nie rezygnujemy z tych, które okazały się skutecznymi w przeszłości i które uzasadniają dobitnie konieczności współczesnej nam chwili dziejowej.

Nie osłabiajmy polsko-francuskiego przymierza, dzięki któremu Polska przy swym położeniu geograficznym, sile terytorialnej i liczebnej, szachuje nadal pruskie dążenia odwetowe od wschodu i paraliżuje niemiecko-bolszewickie współdziałanie, mierzące bezpośrednio w traktat wersalski. Polska współdziałająca czynnie z Małą Ententą, lecz nie należąca do tego zespołu państw formalnie, posiada w stosunku do zagadnień środkowoeuropejskich pewną swobodę ruchów, której użyć powinna w lojalnym porozumieniu z Francją dla utrwalenia powszechnego pokoju i dla wzmocnienia swego w Europie stanowiska. Przez ścisły sojusz obronny z Rumunią i swój przyjazny stosunek do państw bałtyckich, jest ona ośrodkiem tak ważnej dla konsolidacji kontynentu bariery na wschodzie, sięgającej od Bałtyku do Morza Czarnego.

Byłoby to więc zgubnym dla naszej przyszłości zapoznaniem realnych czynników, działających w dziedzinie polityki międzynarodowej, gdybyśmy wiedzeni wizją Europy jutra, mieli dopuścić do osłabienia, a nawet zburzenia systemu, który w warunkach dzisiejszych gwarantuje dostatecznie bezpieczeństwo państwa i spokój w tej części świata.

Godzina wieczystego pokoju bowiem, o którym marzyły od wieków najszlachetniejsze umysły i ku której, po straszliwych doświadczeniach wojny światowej, winien i musi zmierzać duch demokracji nowożytnej, jeszcze nie wybiła. Dotychczasowe wyniki układów lokarneńskich oraz dalszych w ich rozwinięciu, aż do chwili obecnej, usiłowań są tego aż nadto wyraźnym dowodem. Płynie stąd ta nauka, iż właśnie w interesie możliwie skutecznego zbliżenia do tego celu przewodniego należy postępować naprzód, nie tylko śladem szlachetnych, lecz przedwczesnych, a często wprost nieziszczalnych idealistycznych pragnień, ale przede wszystkim mocną drogą rozwojową możliwości realnych, ze stałym uwzględnieniem minionych doświadczeń oraz istniejących faktów.

Głębokie słowa marszałka Focha16: „ludy giną tylko wówczas, gdy straciły pamięć”, powinny być stałą przestrogą dla narodów, stających przed brzemienną w wydarzenia historyczne przyszłością.

 

 

Prezentowane fragmenty pochodzą z książki Sikorskiego Polska i Francja a porozumienie z Rzeszą Niemiecką i projekt federacji europejskiej, [w:] Polska i Francja w przeszłości i dobie współczesnej, Lwów 1931, s. 143-150, 153-156, 162-165.

 

*  *  *

Tekst opracowany w ramach projektu: Geopolityka i niepodległość – zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosownej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018.

 



[1] Plan Younga (1929 r.) dotyczył spłaty niemieckich reparacji. Został opracowany przez komisję rzeczoznawców, na której czele stał Owen Young (1874-1962), amerykański prawnik, polityk i przedsiębiorca. Plan przewidywał spłatę reparacji przez Niemcy w ciągu 59 lat, ale wobec pogarszania się ich kondycji gospodarczej, nie został zrealizowany.

[2] Aristide Briand (1862-1932) – francuski polityk. Od 1892 r. członek partii socjalistycznej, współzałożyciel dziennika „L’Huma­nite”. Wielokrotnie minister różnych resortów (m.in. minister spraw zagranicznych, minister oświaty i wyznań). Funkcję premiera pełnił jedenaście razy. Współdziałał przy tworzeniu Ligi Narodów, był jednym z inicjatorów konferencji w Locarno i współautorem traktatu z Locarno (1925) oraz paktu Brianda-Kelogga (1928). Otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla (1926). Ogłosił ideę utworzenia europejskiego stowarzyszenia państw – rodzaju europejskiej federacji, w której skład weszłyby wszystkie państwa kontynentu (z wyłączeniem Rosji i Turcji), złączone unią celną, wspólnym rynkiem i systemem bezpieczeństwa, ze stałymi instytucjami odpowiedzialnymi za funkcjonowanie federacji.

[3] Art. 429 przewidywał przedłużenie okupacji Nadrenii po 1935 roku, postanawiając, że w razie gdyby – „gwarancje przeciwko nieprowokowanej napaści Niemiec okazały się niewystarczające, wówczas ewakuacja oddziałów ewakuacyjnych może ulec opóźnieniu w okresie, uznanym za niezbędny do otrzymania wspomnianych gwarancji” [przypis z wydania oryginalnego].

[4] Sympatie części niemieckiej opinii publicznej dla sprawy polskiej, wyrażane w okresie Wiosny Ludów, nie miały przełożenia politycznego, także w środowiskach niemieckich liberałów, co krytykowali w tamtym czasie m.in. Julian Klaczko (Die deutschen Hegemonen, 1849) i Bronisław Trentowski, wcześniej wiążący z nimi duże nadzieje.

[5] Otto von Bismarck (1815-1898) – prusko-niemiecki mąż stanu, poseł pruski przy sejmie związkowym we Frankfurcie, poseł w Rosji, ambasador we Francji. Stojąc od 1862 r. na czele rządu pruskiego, zapewnił Prusom hegemonię w Niemczech, o czym przesądziła zwycięska wojna z Austrią w 1866 r. Po zwycięstwie
w wojnie z Francją (1870-1871) zwieńczył proces zjednoczenia Niemiec, stając się w 1871 r. pierwszym kanclerzem nowo utworzonego Cesarstwa Niemieckiego – w tej roli rozbudował ustawo-dawstwo socjalne i prowadził politykę Kulturkampfu. W 1890 r. – wobec niezgodnych z jego oczekiwaniami wyników wyborów i konfliktu z cesarzem Wilhelmem II – złożył dymisję.

[6] Fryderyk II Hohenzollern, zwany Wielkim (1712-1786) – król Prus od 1740 r. Znany był z bardzo dobrego wykształcenia i sympatii do myślicieli oświeceniowych (m.in. Woltera). Jednocześnie zasłynął jako jeden z najbardziej zaborczych władców swej epoki. Toczył wojny z Austrią (o sukcesję austriacką, 1741-1742, w wyniku której Prusy zajęły Śląsk; o sukcesję bawarską, 1778). W wojnie siedmioletniej (1756-1763) przeciwko Prusom wystąpiła koalicja austriacko-francusko-rosyjsko-saksońska, ale uniknął jednak klęski. Był jednym z architektów pierwszego rozbioru Polski.

[7] Thomas Woodrow Wilson (1856-1924) – prezydent USA, jeden z pierwszych amerykańskich politologów, twórca tzw. 14 punktów Wilsona z 1918 r. – programu uczynienia Europy sprawiedliwszą, co miało zapewnić jej pokój. Za działania na rzecz utworzenia Ligi Narodów w 1919 r. otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla

[8] Warto przy tym przypomnieć światu oraz narodowi niemieckiemu, że gdy Moskwa chciała podniecić i uratować rewolucję niemiecką w roku 1923, którą, według świadectwa L. Trockiego, Lenin uważał za „bez porównania ważniejszą od rosyjskiego przewrotu”, wówczas ujawniła się jeszcze raz rola Polski. Otóż, według tych samych słów Trockiego, okazało się, że jej „granica, ustalona traktatem ryskim, odcięła republikę sowiecką od Rzeszy niemieckiej”, uniemożliwiając wobec ówczesnego stanowiska rządu warszawskiego współdziałanie czynne czerwonych władców Kremla z berlińskimi komunistami [przypis z wydania oryginalnego].

[9] Georges Clemenceau (1841-1929) – francuski polityk i pisarz, senator, minister spraw wewnętrznych, dwukrotny premier Francji (1906-1909, 1917-1920), jeden z architektów Trójporozumienia, współtwórca traktatu wersalskiego. Po porażce w wyborach prezydenckich w 1920 r. wycofał się z polityki.

[10] Zakończenie wywiadu, którego na ten temat udzieliłem w charakterze ministra spraw wojskowych p. Sauerweinowi (ogłoszony w „Matin”, 9 kwietnia 1925 roku w Paryżu) [przypis z wydania oryginalnego].

[11] Fr. Delaisi, Les deux Europes, Payot, Paris 1929 [przypis z wydania oryginalnego; Francis Delaisi (1873-1947) – francuski dziennikarz, ekonomista i syndykalista, napisał m.in. Les deux Europes (1929) i L’Europe centrale et la crise (1933)].

[12] W tych fragmentach swej książki Sikorski odwoływał się do idei Paneuropy, podniesionej przez austriackiego polityka Richarda Coudenhove-Kalergiego (1894-1972), a propagowanej m.in. przez Aristide’a Brianda.

 

Najnowsze artykuły