Artykuł
Pokój w Villafranca

Rien de plus brutal qu'un fait – nic nad fakt brutalniejszego – wyrzekł raz pan Guizot[1] w Izbie Deputowanych, nagabywany przez opozycję o czyn dokonany przez inne mocarstwa w polityce zagranicznej. Wyrażenie to przychodzi na myśl wobec pokoju zawartego w Villafranca[2]. Śmiało mogli je powtórzyć lordowie Russell[3] i Palmerston[4] podczas ostatnich rozpraw w parlamencie.

W rzeczy samej, nie ma nic brutalniejszego wobec wszelkich rozumowań jak to, co się stało, co zatem odstać się już nie może. Jakikolwiek sąd o wypadku tym mógł być wydany, jakkolwiek może on nie zgadzać się z zapowiedzianym lub przypuszczanym programatem, jakkolwiek może nie odpowiadać pewnym zamiarom i widokom politycznym, nie dopisywać pewnym zachceniom i objawionym planom, jakkolwiek nareszcie zawodzi pewne oczekiwania, nadzieje i życzenia – niemniej stało się. Dwaj monarchowie spotkali się w Villafranca, podpisali przed ugodowe punkty, wojska się cofnęły, nawet odstąpiły od oblężenia Peschiery, armia francuska wróciła do Paryża, król Wiktor Emanuel[5] zajął jako monarcha Mediolan – ustała wojna – stanął pokój.

Ależ kwestia, o którą toczyła się wojna, nie została rozstrzygniętą. W Villafranca podpisano dopiero przed ugodowe punkty. Mnóstwo wypadków zaszło od tego czasu, które utrudniają ich wykonanie. Wszakże dla ostatecznego ustalenia pokoju zebrały się konferencje w Zurychu. A nawet czyż dla utrwalenia dzieła pokoju wielka część opinii europejskiej, a nawet rządy nie przemawiają za zwołaniem ogólnego kongresu? Czyż wobec tych następności umowy w Villafranca, wobec trudności, jakie przedstawia jej wykonanie, a które od miesiąca, jak zawartą została, nie zmniejszyły się wcale, jeżeli się nie powiększyły, można ją uważać za co więcej jak za konwencję, za preliminaria raczej pokoju jak za samo dzieło pokoju? Czyż nareszcie na konferencjach w Szwajcarii nie przedłużono zawieszenia broni na czas nieograniczony, jakby przez to uznać chciano, że zawartą dopiero została umowa, ale że jeszcze nie stanął pokój?        

Otóż mniej więcej co się co dzień słyszy i czyta o pokoju w Villafranca. Nikt zapewne zaprzeczyć nie zechce temu, na co się patrzy. Jawnym jest, że sprawa, o którą poszła wojna, nie ukończyła się, że nawet nikt przewidzieć dziś nie zdoła, kiedy i jak się ukończy. Konfederacja włoska jest dotąd usiłowaniem politycznym. Zawiązanie jej nie ma jeszcze określonej podstawy. Nie wiadomo, czy Papież przyjął honorową prezydencję, teraz mniej wiadomo, komu się ma dostać rzeczywiste przewodnictwo. Nikt powiedzieć nie może, kto do konfederacji należeć będzie i pod jakimi warunkami. Również nieznane są warunki przyjęcia Lombardii przez Piemont, jak też bytu politycznego Wenecji w konfederacji włoskiej. Wobec zawarowanego powrotu do tronu panujących dynastii w Toskanii i Modenie, utworzyła się liga Włoch środkowych z czterdziestotysięczną armią i Garibaldim[6] na czele. W ruchu, jaki się tam odbywa, dzieją się rzeczy, które by były nadzwyczajne wszędzie, we Włoszech całkiem są niepojęte. Świetne stolice, wielkie miasta, dawne rzeczypospolite, nie tylko wyrzekają się swej autonomii, ale czynią powstania i cały byt swój kładą na szalę, aby zostać miastami prowincjonalnymi sąsiedniego państwa! Kwestia tak zwana papieska, coraz to większe podaje polityce zawikłanie przez rewolucję w Legacjach. Prowincje te wolne od rekrutacji i płacące o połowę mniej podatków jak kraje do Piemontu należące, chcą koniecznie dostać się pod berło Wiktora Emanuela; a Sabaudia znów chce się oderwać od domu swych książąt i należeć do Francji, gdzie by dwa razy tyle znosiła ciężarów jak dzisiaj. Kwestie materialne widocznie nie przemagają w ruchu, jaki ogarnął Włochy i rzec można, że od pokoju zawartego w Villafranca ulegają one nierównie silniej owemu natchnieniu, które wywoływał odezwami swymi Cesarz Francuzów[7], a które, powiedzieć można, szło dość oporem dopóki się z wojskiem swoim na polach Lombardii znajdował. Teraz atoli cały ów ruch, którego zaprzeczyć nie można, jest tylko jedną przeszkodą więcej i to może najgłówniejszą, stojącą na drodze wykonania umowy, konwencji czy pokoju Villafranca.

Bo zaprawdę nie chodzi tu o nazwę, i słowo p. Guizota zawsze da się tu zastosować. Nie ma wojny, a przeto pokój zawarty został. Nie ma wojny, i co większa, nikt takiego zawikłania nie przypuszcza, aby pokój z Villafranca zerwanym został i aby dalej wojnę prowadzić miano. Prawda, że Piemont konwencji nie podpisywał, ale wszak przyjął Lombardię od Francji – nastąpił więc czyn dokonany, uznający pokój z Villafranca, bo tam Austria Francji ustąpiła Lombardię. Czyż może kto przypuszczać, aby kwestia długu, jaki ma ciążyć na Lombardii, cofnąć mogła połączenie jej z Piemontem? Jakież okoliczności sprowadzić by mogły wojnę? Wszystkie owe co dopiero wspomniano trudności nie są w stanie wywołać wojsk francuskich za Alpy i wystawić znów nad Mincio tej armii, którą 14 bieżącego miesiąca przeglądał na placu Vendôme Cesarz Napoleon i żałował, że ją rozwiązać przychodzi. Ani zgromadzenia narodowe we Florencji, Modenie i Bolonii, ani liga Włoch środkowych, ani wojsko Garibaldiego nie dokaże, by pokój zawarty nie był pokojem.

Pozostawienie przez Francję pięćdziesięciotysięcznego korpusu we Włoszech nie może w niczym osłabiać mocy dokonanego czynu, jaki leży w zawarciu pokoju w Villafranca. Korpus ten nie jest dosyć znaczny, aby mógł przedstawiać Francję wojenną. Wobec odezw cesarskich, postępowania i usposobienia Cesarza Napoleona, wszelkie przypuszczenia przeciwne pokojowi nie mają w tej chwili żadnej podstawy. Cesarz Francuzów przez cały ciąg swego panowania dowodzi, iż wie czego chce. Chciał pokoju i zawarł go, a pewnie mało kto zna lepiej od niego doniosłość takiego czynu. Toteż w pozostawieniu owego korpusu upatrują jedni ostateczną rękojmię wykonania warunków pokoju zawartego w Villafranca, drudzy znów rękojmię przeciw wszelkiej interwencji w sprawach włoskich i ułożeniu ich za pomocą obcej siły. To zdaje się pewne, że korpus ten reprezentuje politykę francuską we Włoszech. Chcieć odgadywać, jaka będzie ta polityka w ostatecznych swych wynikach, byłoby zarozumiałością. Nikt dotąd nie przeniknął myśli Napoleona III. Dowodem tego owe ciągłe niespodzianki, które w podziw wprawiają całą Europę.

Są one skutkiem tej prawdziwej wyższości, która tworzy kombinacje, jakich ogół umysłów nie dosięga.

Trudno też orzec czy konferencje szwajcarskie, które się dzisiaj toczą, będą wyrazem owej polityki lub też czy nie będą raczej tylko jednym ze szczebli, po których myśl napoleońska postępuje do niewiadomych celów. W każdym razie, to tylko wiadomo, że zadaniem konferencji jest pogodzenie faktu pokoju zawartego w Villafranca, z powodem, dla którego toczyła się wojna; jest obmyślenie sposobu, w jaki wykonać się mają warunki podpisane w Villafranca, nieodwołalne, bo zatwierdzone przez dwóch potężnych monarchów. Z powodu wypadków zaszłych we Włoszech, o jakich mówiło się wyżej, wykonanie warunków natrafia na trudności, których zdaniem zwłaszcza Anglii, konferencja zwyciężyć nie jest w stanie. Szczególnie też życzenia ludności księstw włoskich objawione przez zgromadzenia narodowe, stają w sprzeczności z zawarowanymi w umowie punktami. Czy sprzeczność ta jest tylko pozorną lub rzeczywistą – zależy od sposobu zapatrywania się na sprawę. Różne też są w tej mierze zdania – a rozstrzygać nie można. Lecz bądź jak bądź, owe trudności, z którymi w każdym razie konferencje w Zurychu łamać się muszą, służą za pozór dla opinii utrzymującej, że sprawy włoskie jedynie za pomocą ogólnego europejskiego kongresu załatwić się dadzą. Stronnicy kongresu, do których należą Rosja, a nawet Anglia, widzą w prowadzonych konferencjach szwajcarskich przygotowawcze dopiero prace do kongresu, a w samym kongresie dopiero dzieło pokoju i załatwienie sprawy włoskiej.

Myśl ta europejskiego kongresu znalazła łatwo w Europie rozgłos, przyzwyczaił ją był bowiem systemat solidarności ogłoszonej na kongresie paryskim do udziału wszystkich mocarstw w każdej większej kwestii. Zastanowiwszy się jednak bliżej, konieczność kongresu nie wydaje się być nieodzowną w tym przypadku.

A naprzód co do samej sprawy, o którą idzie. Pomijając już, iż częścią jej, i to może najtrudniejszą do załatwienia, jest kwestia krajów papieskich, w której państwa akatolickie głosu zabierać by nie mogły, pozostaje osądzić potrzebę kongresu ze względu na sprawę włoską wobec Europy i wobec Włoch samych.

Wobec Europy albo sprawa włoska jest kwestią europejską albo nią nie jest. W pierwszym przypadku trudno pojąć, jakim sposobem państwa ogłaszać mogły swoją neutralność w wojnie, gdzie o kwestię europejską chodziło. Zdaje się więc, iż ją za taką nie uznawały, a wtedy znowu jakim prawem państwa neutralne nakładać mogą swoje warunki państwom wojującym, które zawarły pokój i naradzają się, jakby warunki pokoju tego wykonać?

Wobec Włoch przedstawia się także dylemat: albo warunki pokoju z Villafranca przeprowadzone będą koniecznie, bezwzględnie, a więc siłą, jeżeli zgodnym nie uda się sposobem, a wtedy należy to jedynie i należeć może do państw, które pokój zawarły i punkty podpisały; albo też przyszłe losy Włoch im samym powierzone zostaną i sprawy ich mają się załatwić bez żadnej interwencji obcej, a wtedy na cóż kongres, którego wyrok byłby koniecznie wpływem obcej jakkolwiek zbiorowej interwencji?

Dalej, co się tyczy pokoju, nie widzimy, w czym by go kongres mógł lepiej utrwalić. Pokój jest, bo nie ma wojny; nie widać, w czym by pokój był trwalszym po kongresie. Nawet jeżeli zamiast pokoju postawi się wyraz spokojność, co od dawna przestał być w Europie jednoznacznym, znikło już przekonanie, aby po kongresie spokojność była zapewnioną. Spokojność równie jak pokój nie zależy od kongresu, ale od sposobu, w jakim sprawy na kongresie są rozstrzygnięte. Tegoż samego i konferencje w Zurychu dokonać mogą. Czyż dlatego zerwanie pokoju miałoby być trudniejszym, że więcej byłoby podpisów na traktacie? Wszak ilość podpisów na kongresie wiedeńskim nie przeszkodziła ani jednej zmianie, a zaszło ich wiele, i nie zatrzymała wojny włoskiej.

Na koniec, spuszczać nie należy z uwagi, że pokój z Villafranca równie jak i cała wojna włoska były wynikiem polityki osobistej. Kreśląc jej cechę w styczniu wobec obawy, jaką przeniknęły Europę rzucone w dzień Nowego Roku przez Cesarza Francuzów pamiętne słowa, powiedzianym było na tym samym miejscu, że tak obawy te, jak też i całe położenie ówczesne odnosić należy do rozwijającej się coraz bardziej polityki osobistej. Odwołać się do owego artykułu jest rzeczą stosowną. Wszystko co się stało od tej chwili, było polityką osobistą panujących. Król piemoncki chciał wojny, Cesarz Francuzów życzył jej sobie, Cesarz Austriacki ją wydał. Polityka osobista kierowała polityką mocarstw neutralnych. Ta polityka zawarła naprzód zawieszenie broni, a później pokój.

Konferencje – mówi wspomniany styczniowy artykuł – nie były wcale wzmocnieniem kongresów dyplomatycznych, ale właśnie ich osłabieniem. W marcu proponowała Rosja kongres, który do skutku nie przyszedł. Na cóż go dziś zwoływać i odstępować tym sposobem od kolei, którą w całym toku sprawy postępowano. Konferencje w Zurychu nie powiedziały jeszcze swego pierwszego słowa, a ostatniego czekać wypada.

I nie masz nic dziwnego, że systemat polityki osobistej otrzymał górę nad systematem wspólności zasad i solidarności interesów, który był tylko teorią, a czym innym być nie mógł dopóki mocarstwa wspólnych nie miały zasad. W długiej, bo kilkuletniej praktyce tego systematu wykazywanym to było na tym miejscu, ciągle i przy każdej okoliczności. Powtarzać nie ma więc dzisiaj przyczyny, tym więcej, iż widocznymi są usiłowania, aby sprowadzić jednostajne we wszystkich państwach zasady rządowe. Zanim to atoli nastąpi, jeżeli kiedy nastąpi, zastosowanie wsławionego systematu solidarności, coraz będzie trudniejszym, i kto wie, czyli pokój w Villafranca nie będzie pierwszym aktem politycznym, który się zechce obyć bez owej europejskiej sankcji.

 

Pierwodruk: „Czas: dodatek miesięczny”, t. 15, [z. 2] (sierpień 1859), s. 373-380

 

*  *  *

Tekst opracowany w ramach projektu: Geopolityka i niepodległość – zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosownej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018.

 



[1] François Guizot (1787-1874) – francuski historyk i polityk, profesor Sorbony, w latach 1847-1848 premier Francji, autor m.in.: Cours d' histoire moderne (1828-1830), Histoire de la civilisation en France (1828-1830), Histoire de la civilisation en Europe (1828), Mémoires (1858-1867).

[2] Mann pisze o sytuacji po wojnie, która rozegrała się od 29 kwietnia do 11 lipca 1859 r. między z jednej strony Cesarstwem Francuskim i Królestwem Piemontu i Sardynii, a z drugiej Cesarstwem Austrii. Rozstrzygnęły ją bitwy pod Magentą (4 czerwca) i Solferino (24 czerwca), zakończone klęskami Austriaków. 11 lipca 1859 r. zawarto zawieszenie broni w Villafranca, zaś 10 listopada podpisano w Zurychu układ pokojowy. Austria straciła Lombardię – nie chciała przekazywać jej bezpośrednio Sardynii, dlatego dokonało się to za pośrednictwem Francji.

[3] John Russell (1792-1878) – polityk brytyjski, jeden z przywódców Partii Liberalnej, premier Wielkiej Brytanii (1846-1852, 1865-1866).

[4] Henry John Temple, wicehrabia Palmerston (1784-1865) – angielski polityk, premier Wielkiej Brytanii (1855-1858, 1859-1865), wielokrotny minister (m.in. spraw wewnętrznych i spraw zagranicznych), związany początkowo z torysami, następnie z wigami.

[5] Wiktor Emanuel II (1820-1878) – król Sardynii od 1849 r. Odegrał wielką rolę w procesie zjednoczenia Włoch, m.in. u boku Francji toczył wojnę z Austrią 1859 r., agitował na rzecz zjednoczenia wśród swych poddanych, wspierał politykę premiera Piemontu Camillo Cavoura. W 1861 r. został pierwszym królem zjednoczonych Włoch.

[6] Giuseppe Garibaldi (1807-1882) – włoski rewolucjonista, żołnierz i polityk. Wziął udział w antyaustriackim powstaniu w Sabaudii (1834), po którym wyjechał do Ameryki Południowej, gdzie uczestniczył w wojnach domowych w Brazylii i Urugwaju. Do Włoch wrócił w 1848 r., biorąc m.in. udział w powstaniu w Lombardii i walkach o Rzym. Po ponownej emigracji wrócił do Piemontu w 1854 r. Wziął udział w wojnie 1859 r. W 1860 r. wspierał powstańców z Królestwa Obojga Sycylii, zajął wówczas Neapol i ogłosił się dyktatorem, później przystał na włączenie tych ziem do Królestwa Sardynii. Po konflikcie z Wiktorem Emanuelem II został pokonany przez jego wojska i uwięziony. Zwolniony dzięki presji społecznej, brał udział w wojnach 1866 (przeciw Austrii) i 1870-1871 r. (przeciwko Prusom).

[7] Napoleon III (1808-1873) – cesarz Francuzów (1852-1870), bratanek Napoleona I, wychowany na emigracji. W 1848 r. został wybrany prezydentem Republiki. W wyniku konstytucyjnego zamachu stanu (1851) i wygranego plebiscytu ogłosił się cesarzem (1852). Początkowo odnosił sukcesy gospodarcze i polityczne, jednak jego rządy zakończyły się przegraną wojną z Prusami, wzięciem do niewoli samego cesarza i jego detronizacją (formalnie w 1871, choć władzę stracił już w 1870 r.). Po zwolnieniu z niewoli resztę życia spędził w Anglii.

Najnowsze artykuły