Artykuł
Kilka myśli o demokratyzacji przemysłu

Przedruk z „Polonii”, Katowice 1929

 

Niedawno temu pisał „Kurier Śląski”, organ Narodowej Partii Robotniczej[1], że nasz robotnik woli mieć do czynienia ze sztygarem, majstrem, inżynierem i dyrektorem narodowości niemieckiej, niż z własnym rodakiem, Polakiem przybyłym na Śląsk z innych dzielnic. Socjalistyczna „Gazeta Robotnicza” temu zapatrywaniu także kilka razy dawała wyraz. Na zgromadzeniach robotniczych słyszy się wszędzie to samo, widzi się rozczarowanie i wielką niechęć do przełożonych Polaków w przemyśle. Nie ma co tego taić, że opinia ta wśród szerokich mas robotniczych jest bardzo rozpowszechniona. Kwestia ta przestaje być u nas sprawą obchodzącą tylko robotnika i jego przełożonego, ale nabiera znaczenia narodowego i państwowego, stanowi interes publiczny, który wymaga przeprowadzenia publicznej dyskusji na ten drażliwy temat.

Te nastroje wśród szerokich mas robotniczych muszą mieć swoją przyczynę, bo nie ma dymu bez ognia. Musimy starać się przyczyny tych nastrojów zbadać i stwierdzić, aby dążyć do naprawy stosunków w tej dziedzinie, i to tym bardziej, że wyrządzają one dotkliwą szkodę naszym interesom narodowym i państwowym. Objawy te z jednej strony zniechęcają ludność naszą do Polski, bo często czyni ona odpowiedzialną za te stosunki nie jednostki, lecz całość, z drugiej strony zaś nastroje te wyzyskują i Niemcy i komuniści, ile razy lud nasz ma sposobność objawienia swej woli i swego usposobienia, szczególnie podczas wyborów.

Jest w interesie państwowym i narodowym, abyśmy administrację naszego przemysłu systematycznie polszczyli. Oczywiście musimy to czynić rozumnie i roztropnie, aby delikatna maszyna naszego przemysłu na zbyt gwałtownych i nieusprawiedliwionych zmianach nie ucierpiała. Mówię to wyraźnie, że nigdy nie usuwałbym inżyniera lub urzędnika Niemca jedynie dlatego, że stanowiska tego pragnie Polak, którego jedyną zasługą jest fakt, że urodził się przypadkowo Polakiem, a w dodatku ma możną protekcję. Kandydat polski musi mieć te same kwalifikacje nie tylko fachowe, ale i moralne i socjalne, co urzędnik lub inżynier niemiecki. Że nie zawsze jest tak dzisiaj, wiemy bardzo dobrze, bo liczne są przykłady, że czynniki polityczne i administracji państwowej „polecają” przedsiębiorstwom bez względu na interes gospodarczy swych protegowanych pozbawionych często potrzebnych kwalifikacji.

USPOSOBIENIE DUCHOWE NASZEGO ROBOTNIKA

Po tym wstępie starajmy się zbadać psychologię, stan duchowy, naszego robotnika. Nikt nie będzie twierdził, że nasz robotnik za czasów panowania niemieckiego czuł się jak w raju. Uczucie zadowolenia zawsze jest względne. Niezadowolenie wybucha jaskrawiej dopiero wtedy, gdy robotnik jak każdy inny człowiek ma możność porównywania swej sytuacji w czasie lub w przestrzeni. Dawniej przed wojną najlepsze siły nasze, szczególnie górnicy, niezadowoleni ze śląskich stosunków, emigrowali do Westfalii i Nadrenii i zaludniali tam całe miasta. Na zachodzie Niemiec nie tylko pod względem zarobków była dla nich lepsza sytuacja, lecz także pod względem społecznym i obywatelskim. I kultura tam była wyższa, i więcej tam było wolności obywatelskiej i więcej poczucia socjalnego i większa demokratyzacja w przemyśle. Dzisiaj emigracja do Westfalii i Nadrenii ustała z przyczyn politycznych. Robotnik nasz emigruje do Francji, a emigracja ta przybrała takie rozmiary, że na miejscu tu odczuwamy brak wykwalifikowanych górników. Emigrują zawsze żywioły najenergiczniejsze i odznaczające się największym duchem przedsiębiorczym, w każdym razie żywioł najcenniejszy.

Ci, co pozostali w kraju porównują swoje położenie tzn. stosunki, w których żyją za czasów polskich, ze stosunkami za czasów panowania niemieckiego. To porównanie wypada na niekorzyść czasów dzisiejszych, a składa się na to cały szereg przyczyn. Nasamprzód pomiędzy niemieckimi, a polskimi czasami leży wojna światowa z jej następstwami gospodarczymi, społecznymi i politycznymi. Przy tych porównaniach zapomina się nieraz o następstwach gospodarczych i finansowych wojny światowej, które sprawiły wiele trudności do dnia dzisiejszego nieusuniętych.

Jeżeli dziś czyni się porównania w przestrzeni, to zarobki np. po stronie niemieckiej części Śląska są wyższe, ale przeważnie tylko pozornie, bo ich siła kupna nie wiele jest większa niż zarobków po stronie polskiej. Tylko robotnicy, pracujący po stronie niemieckiej, a zarabiający w markach niemieckich znacznie poprawiają swoją sytuację gospodarczą, żyjąc w Polsce.

Daleko większą rolę w tych zagadnieniach odgrywają społeczne i polityczne następstwa wojny światowej. Psychologia wszystkich robotników uległa podczas wojny światowej gruntownym zmianom. Ich poczucie osobistej godności i zrozumienie swego znaczenia ogromnie wzrosło. Wszak oni wygrywali wielkie batalie, oni poza techniką byli tą wielką siłą. U nas to poczucie ludzkiej i obywatelskiej godności wzrosło jeszcze więcej, bo nasz robotnik wciąż żyje tą wiarą, że to on z karabinem w ręku ten kraj z Polską złączył, że były chwile, gdy on był jego panem. Ma on to dumne przekonanie, że dał Polsce nie tylko krew i życie walcząc za zjednoczeniem z nią Śląska, ale równocześnie jako wiano przyniósł jej te kopalnie, te huty, ten cały las kominów. Duma to patriotyczna i szlachetna, która śmiertelnej obrazy doznaje, jeśli wskutek postępowania władz administracyjnych i przełożonych w pracy jednostek, przybyłych z innych dzielnic, robotnik nabywa przekonania, że ci rodacy więcej sobie cenią te kominy niż jego serce. Każdy nietakt z ich strony głęboko obraża nasz lud i wywołuje psychiczne i moralne spustoszenia. Odruchowo wyrywa się ludowi naszemu zrozumiały zresztą krzyk powtarzany dziś w tramwajach, kolejach, na wszystkich zgromadzeniach: „Wszak nam zawdzięczacie posady i dochody, o których nie marzyliście nawet! Nasza praca, nasza krew Wam je stworzyła, a za to nas karmicie czarną niewdzięcznością”.

NOWE POTRZEBY KULTURALNE

Pod względem kulturalnym i społecznym inne jeszcze bardzo poważne zmiany w psychologii naszego robotnika mamy do zanotowania. Walczył on o połączenie Śląska z Polską między innymi dlatego, że był przekonany, iż walczy równocześnie o lepsze warunki bytu. W nadziejach się zawiódł wskutek powojennego załamania się życia gospodarczego w całym świecie, które i Polski nie ominęło, wskutek potrójnej inflacji, która nas spotkała, inflacji marki niemieckiej, marki polskiej, a potem spadku złotego za czasów Grabskiego. Gospodarka Grabskiego nie tylko warsztatom pracy, ale i robotnikowi samemu wyrządziła bardzo dotkliwe szkody.

Z drugiej strony u naszego robotnika zrodziły się nowe potrzeby, zarówno gospodarcze jak kulturalne i społeczne, które stały się częścią składową jego minimum życiowego. Te potrzeby muszą być zaspokojone. Potrzeba jest źródłem wynalazczości. Lepsza organizacja pracy, ulepszenia techniczne, wzmożona wydajność pracy muszą zapewnić robotnikowi większy udział w rozdziale pozytywnych wyników produkcji. I to jest dobrze, bo podnosi ogólny poziom życiowy naszych robotników umożliwiając przy tym odbudowę kapitału przez powrót do oszczędności szerokich mas i powiększając ich zdolność konsumpcyjną a przez to ożywiając znowu produkcję krajową. Tego słusznego stanowiska naszych robotników nie rozumieją bardzo często niektórzy inżynierowie i urzędnicy Polacy i innych dzielnic przybyli, którzy mierzą potrzeby życiowe naszego robotnika i oceniają jego poziom życiowy według potrzeb i poziomu życiowego robotników w Małopolsce lub w b. Kongresówce albo nawet w Rosji. Nie znają środowiska śląskiego, popełniają błędy nie do darowania nawet przez nieroztropne odzywania się i wywołują tę niechęć naszego robotnika do nich. Niemcy na tym punkcie okazują więcej zrozumienia dla potrzeb robotnika, a nie wchodząc w to, z jakich pobudek to czynią, konstatuję fakt niezaprzeczalny.

GODNOŚĆ OBYWATELSKA I OSOBISTA

Masy lubią uogólniać i nieżyczliwie się odnoszą do winnych i niewinnych. Najtragiczniejszy jest los tych rodaków z innych dzielnic, którzy się wżyli w nasze stosunki i zżyli się z ludem naszym i niesprawiedliwie cierpieć muszą za błędy innych.

Pod względem społecznym nasz robotnik stoi wysoko. Wystarczy przejść dawniejszą rosyjską lub austriacką granicę, by się o tej różnicy przekonać. Trzydzieści lat socjalnej polityki niemieckiej, trzydzieści lat wolności koalicyjnej, dziesiątki lat powszechnego nauczania i zanik analfabetyzmu, przy względnym dobrobycie nie pozostały bez śladów. Ale nie tylko to pozostawiło głębokie ślady w życiu naszych robotników, lecz również wielki wpływ wywarła na niego z roku na rok postępująca, by tak się wyrazić, demokratyzacja przemysłowa i w ogóle gospodarcza. Legalnym wyrazem tej demokratyzacji są rady załogowe, które jako równorzędny czynnik razem z pracodawcami troszczyć się mają o podniesienie produkcji harmonijną współpracę różnych czynników zatrudnionych w niej i sprawiedliwy rozdział jej wyników.

PSYCHOLOGIA POLSKICH INŻYNIERÓW I URZĘDNIKÓW.

DEMOKRATYZACJA W PRZEMYŚLE

Jeśli się zastanawiamy nad psychologią inżynierów i urzędników przemysłowych przybyłych na Śląska z innych dzielnic, to przede wszystkim stwierdzić nam wypada, że wielu z nich obciążonych jest spuścizną szlachecką, pewnego rodzaju feudalizmem. Odnoszą się oni do robotnika jako do obiektu swej „władzy”, jaką im daje w organizacji produkcji ich stanowisko przełożonego. Są to pozostałości z czasów pańszczyźnianych. Tę psychologię szlachecką ma nie tylko szlachcic, ale i chłop i mieszczanin i żyd, który przybywa do nas z innych dzielnic wybiwszy się na stanowisko w przemyśle. Wyszedł on na „pana”, na „panach” się wzoruje, a tymi panami w Polsce była szlachta. Zastrzegam się, że nie uogólniam tego twierdzenia, bo znam liczne i chlubne wyjątki rodaków z innych dzielnic na stanowiskach przełożonych w przemyśle, którzy w robotniku widzą równouprawnionego towarzysza pracy, partnera w procesie produkcyjnym, z którym żyją na koleżeńskiej stopie, współpracują z nim, czy to w sporcie, czy w pracy kulturalnej, czy społecznej.

Nie będzie u nas lepiej, dopóki wszyscy nie zrozumieją, że każda praca ma swoją wartość w produkcji, czy jest to praca kwalifikowana, czy prosta, tzw. czarna robota. Bez tej pracy nie ma produkcji, i dlatego wobec pracy jako takiej i jej znaczenia dla produkcji i społeczeństwa powinna panować równość w poszanowaniu pracy. To poszanowanie pracy powinno wywoływać to pewne uczucie solidarności i równości pomiędzy wszystkimi żywymi czynnikami produkcji. U nas pod tym względem istnieją kolosalne braki. Człowiek, który dorobił się „kilofka” lub „kryki”, od razu jakby zerwał wszelkie więzy społeczne ze swymi dotychczasowymi towarzyszami pracy, czuje się wyniesionym ponad nich, z towarzysza pracy staje się niejako „panem”, dla którego towarzysze pracy są obiektem władzy. Podkreśla na każdym kroku swą wyższość, swą pańskość, z lekceważeniem odnosi się do robotnika i często nie przestrzega elementarnych wymagań grzeczności.

W Ameryce każdego robotnika tytułuje inżynier, a nawet sam Ford: „mister”, pan. Tak samo w Anglii, w Niemczech mówi się do niego: „Się”. Wiedzą, że i mister Ford kiedyś był tylko prostym robotnikiem. Bo w Ameryce taksują człowieka według jego pracy, zdolności i wydajności. U nas niejeden gołowąsy inżynier nie wie, jak się do robotnika odezwać, czy „Ty”, czy „Wy”. Sądzi, że w ten sposób markować należy swą wyższość i powagę. Nieraz chodzi o człowieka, który wykutej wiedzy teoretycznej jeszcze zastosować nie umie, który nie zna stosunków gospodarczych, społecznych i nastrojów psychicznych robotnika, które równie ważną rolę odgrywają w produkcji jak najlepsze maszyny i najgenialniejsza naukowa organizacja pracy.

Praktyka i doświadczenie długoletnie robotnika jest również cenne jak dobre wykształcenie techniczne. Ileż to udoskonalenia w procesie produkcji, ileż to wynalazków świat zawdzięcza doświadczeniu inteligentnych robotników. Wszak Edison i Ford wyszli ze stanu robotniczego! U nas ludzie jakby na złość nie uznają form grzeczności w pracy. Nie znają ich często robotnicy względem swych towarzyszy pracy i przełożonych, ale niż znają ich też często przełożeni względem robotników. Jakby sobie na złość życie utrudniali i zatruwali. Kopalnia lub huta nie jest wprawdzie salonem, ale elementarne przykazania grzeczności i tam obowiązywać powinny, a ludzie powinni sobie życie ułatwiać.

A potem to różne ocenianie wartości pracy, od czego nieraz zależy traktowanie danego robotnika. Robotnika wykonującego czarną robotę traktuje się nieraz jak bydle robocze, robotnika o stałym wynagrodzeniu często lepiej niż tego, którego pracę się kontroluje, który pracuje na akord, nie mówię już o pracowniku biurowym wykonującym jakąś mechaniczną pracę biurową, którego nigdy by się nie traktowało tak jak się traktuje nawet wykwalifikowanego robotnika wykonującego pracę fizyczną. Według tego traktowania wymierza się nieraz także wynagrodzenie za pracę, brak, słowem, bardzo często tej równości w poszanowaniu pracy. Nie ceni się człowieka według jego świadczeń i zdolności, ale według tego jak go widzą. Często nie rozdziela się stanowisk w procesie produkcyjnym według zdolności i wartości pracy, pod kątem widzenia celowości gospodarczej, ale według protekcji lub układności danego osobnika. Najfatalniejszą zaś jest rzeczą oceniać wartość pracy naszego robotnika według potrzeb i poziomu życiowego robotników dzielnic polskich na wschód od nas położonych lub traktowanie go według tam panujących zwyczajów, gdzie to robotnik pod wpływem atawizmu pańszczyźnianego całuje rączki.

Wszystko to są grzechy śmiertelne przeciw duchowi demokracji w przemyśle, która nie zna przywilejów, protekcji, ale równość poszanowania pracy w interesie produkcji, sprawiedliwości społecznej a tym samym pokoju socjalnego. Zapomina się o tym, że robotnik jest równorzędnym czynnikiem w procesie produkcji z kapitałem; wyższym jego pracownikiem. Bez skutku pozostaną wszelkie udoskonalenia techniczne, wszelka naukowa organizacja pracy, jeśli wewnętrznie w swej duszy robotnik będzie źle usposobiony, niezadowolony, oporny w poczuciu swej krzywdy rzeczywistej lub wyimaginowanej rodzącym się wskutek złego traktowania, doznawanej niesprawiedliwości a czasem niezrozumienia sytuacji gospodarczej. Wewnętrznych sił psychicznych nie uruchomią ani wyzwiska, ani kary, ani groźby. Demokratyzacji więc w naszym przemyśle mamy jeszcze bardzo mało. Płonne są obawy, że ta demokratyzacja podkopie dyscyplinę i karność potrzebne w każdej zorganizowanej pracy. Niewątpliwie zrozumienie potrzeby karności, rozumnego podporządkowania się i dyscypliny ucierpiało podczas rewolucji, powstań i walk plebiscytowych. Ta dyscyplina i karność zostały jednak już przywrócone, i robotnik nasz potrzebę rozumnego podporządkowania się, karności w organizacji produkcji rozumie doskonale. Zasługa personelu niemieckiego w przywróceniu tej karności i dyscypliny jest minimalna, co należy podkreślić.

RADY ZAŁOGOWE

Rady załogowe były pomyślane jako uosobienie demokracji w przemyśle. Miały one współdziałać z przedstawicielami pracodawców nad wzmożeniem produkcji, nad harmonijną współpracą kapitału i pracy, bez krzywdy dla któregokolwiek z tych czynników, i dbać o respektowanie zasad demokratycznych w życiu przemysłowym. Powiedzieć trzeba bez ogródki, że rady załogowe w znacznej części tego zadania nie spełniły. Na zebraniach robotniczych słyszy się, a w pismach robotniczych czyta się wciąż skargi na członków rad załogowych, że ciężko grzeszą przeciw swym obowiązkom i wyzyskują swe stanowiska na swą osobistą korzyść. Jedni uzyskują lepsze posady lub lepsze płace, inni są faktorami różnych firm, przeważnie żydowskich, które płacą im prowizje za pośrednictwo w sprzedaży ich artykułów. Oczywiście, że nie uogólniam tych zarzutów, ale niestety te fakty się często powtarzają. Winę za ten stan rzeczy ponoszą robotnicy sami, ponieważ darzą swym zaufaniem często ludzi niegodnych, jedynie dlatego, że głośno krzyczeć umieją. Nie każda krowa, która głośno ryczy, daje dużo mleka. Jeśli do rady załogowej wejdą krzykacze i demagodzy, którzy zamiast uczciwie spełniać zadania wyżej przez nas nakreślone, utrudniają produkcję przez mieszanie się do nie swoich rzeczy lub nierozsądne żądania, często pracodawcy tych krzykaczy uspakajają przez przyznawanie im osobistych korzyści i wtedy obłaskawieni z ręki jadają. Moim zdaniem pracodawcy przeciw takim demagogom powinni odwoływać się do rozumu i rozsądku robotników zamiast kupować sobie te niewygodne i szkodliwe jednostki. Inni znowu dlatego pchają się do rad załogowych, by móc wyzyskiwać to stanowisko dla faktorowania i nieuczciwego przysparzania sobie dochodów. W tej dziedzinie robotnicy powinni być bezwzględni, podejrzliwi w stosunku do wszystkich przyjaciół i obrońców, którzy chcą mieś c z nich łatwe życie. Wszak niedawno temu taki „obrońca” robotników, którzy zasiadał nawet, jako ich zastępca w Sejmie Śląskim, niejaki Gwóźdź, został ukarany przez sądy więzieniem za pobieranie łapówek od biednych ludzi i za pokrzywdzenie sierot robotniczych. Bieda go nie popchnęła na drogę występku, bo miał dochody, o jakich mu się nie śniło.

Instytucja rad załogowych jako środek demokratyzacji w przemyśle, jako instrument zharmonizowania czynników w procesie produkcji czynnych, jako środek wymiaru sprawiedliwości społecznej dobrze zrozumiana i prowadzona przez pracodawców i pracobiorców, mogłaby państwu, społeczeństwu, pracodawcom i pracobiorcom przynieść wielki pożytek.

 

Tekst zdigitalizowany i opracowany w ramach projektu Warto zacząć od tradycji. Program popularyzacji dziedzictwa polskiej myśli politycznej. Dofinansowano ze środków Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego w ramach Funduszu Patriotycznego.

 



[1] Narodowa Partia Robotnicza powstała w 1920 roku z połączenia Narodowego Związku Robotniczego i Narodowego Stronnictwa Robotników. Nie odegrała w II RP poważniejszej roli, wikłając się w podziały wewnętrzne, zwłaszcza po zamachu majowym, gdy część działaczy poparła Józefa Piłsudskiego, a część pozostała w opozycji.

Najnowsze artykuły