Książka

Konserwatyzm w Galicji i Królestwie

Upadek myśli konserwatywnej w Polsce


KONSERWATYZM W GALICJI I W KRÓLESTWIE

 

„Już nasze podejrzenia stwierdzone dowodem:

„Człowiek, co się Konradem Wallenrodem zowie

„Nie jest Wallenrodem”...

 

 

 

Wyraz konserwatyzm zdobył znaczenie w polityce w XIX stuleciu, w okresie przekształcania się politycznego Europy pod wpływem zasad rewolucji francuskiej. Oznaczał on kierunek myśli, wrogi tym zasadom, broniący się przed niemi. Kierunek ten miał dwa główne źródła: jedno leżało w ogólnych skłonnościach umysłu ludzkiego, we wstręcie do zmian, w dążeniu do opierania się raczej na doświadczeniu, niż na teoriach politycznych drugie; – w ideałach, aspiracjach, ambicjach i interesach żywiołów społecznych, reprezentujących hierarchię tradycyjną, którą rewolucja degradowała, by na jej miejsce ustanowić nową. Po przejściowej dobie napoleońskiej, która rozniosła zasady rewolucji francuskiej po całej Europie, we wszystkich krajach europejskich stają przeciw sobie dwa obozy: demokratyczny, dążący do zreformowania ustrojów politycznych na zasadach rewolucji, na podstawie dogmatu praw człowieka, pod hasłami wolności, równości, braterstwa; i konserwatywny, walczący o utrzymanie dawnych podstaw politycznego bytu, broniący zwalonego we Francji przez rewolucję tronu, zdegradowanej przez nią, a w znacznej części zgilotynowanej arystokracji, starający się utrzymać przy niej przewodnie uprzywilejowane stanowisko, zasłaniający religię, którą rewolucja oficjalnie zniosła itd. Na czele obozu konserwatywnego stoi arystokracja, szlachta, wreszcie duchowieństwo, a znajduje on silą w oparciu się z jednej strony o monarchów i ich władzę, z drugiej o te szerokie żywioły społeczne, które mają największy wstręt do zmian, najsilniejszą obawę niewiadomego, najtrwalsze przywiązanie do urządzeń tradycyjnych, a więc przede wszystkim o warstwę włościańską. Na czele obozu demokratycznego stoi silne ekonomicznie i intelektualnie mieszczaństwo, zorganizowane w lożach wolnomularskich i innych tajnych stowarzyszeniach, mające w nich potężne narzędzie do kierownictwa masami i formujące swą siłę bojową z bardziej ruchomych żywiołów społecznych, z ludzi wolnych zawodów, z mas rosnącej szybko w liczbę ludności miejskiej, wreszcie z formującej się na wielką skalę w tym okresie klasy robotniczej.

Walka między tymi dwoma obozami stanowi główną treść wewnętrznej historii politycznej krajów europejskich w ciągu XIX stulecia. Historia ta wyraża się w szeregu zwycięstw demokracji nad konserwatyzmem, zwycięstw, które przekształciły całkowicie polityczną fizjonomię Europy, doprowadziły wszędzie do ustroju demokratycznego, opierającego się na udziale szerokich warstw społecznych w prawodawstwie, które wreszcie bądź odsunęły od władzy arystokrację bądź zredukowały znacznie jej udział w rządach.

Zdawałoby się, że Polska, jako kraj, w którym mieszczaństwo było liczebnie słabe i ekonomicznie ubogie, w którym cała niemal siła ekonomiczna i intelektualna spoczywała w magnatach i szlachcie – była stworzona na najsilniejszą twierdzę konserwatyzmu. Jednakże było całkiem przeciwnie. Konserwatywny kierunek myśli politycznej w znaczeniu zachodnio-europejskim nie miał w Polsce gruntu, nie mogła go ona z siebie wydać. Decydowała o tym historia ustroju politycznego Rzeczypospolitej, tak odmienna od historii krajów zachodnich. Wiara w doświadczenie polityczne w przeciwieństwie do wyrozumowanych teorii nie mogła być silna w społeczeństwie, które miało doświadczenia najsmutniejsze, wskazujące mu tylko, jak nie należy się rządzić, i które żyło ciągle w poszukiwaniu jakiejś zbawczej teorii politycznej. Nie mogło być mowy o silnym przywiązaniu do tradycyjnych instytucji politycznych w narodzie, który cały szereg instytucji swego upadłego państwa wyklinał, który wyrzekał się na zawsze liberum veto, wolnej elekcji, konfederacji, rządów sejmikowych itd. Trudno było o silną ideę monarchiczną tam, gdzie przez parę stuleci przyuczano się do lekceważenia tronu i gdzie z upadkiem państwa sam tron zginął. Nie miało silnych zasad hierarchicznych społeczeństwo, które właściwej arystokracji feudalnej nie posiadało, które było wychowane w zasadzie równości szlacheckiej, a w którym szlachta stanowiła niezmiernie liczną warstwę, przedstawiającą wszelkie stopnie zamożności i kulturalnego rozwoju, w którym istniał liczny ubogi i ciemny gmin szlachecki. Wreszcie nawet silne stanie przy religii było tu trudniejsze wobec tego, że religia była tu młodsza, niż na Zachodzie, że praca Kościoła nie sięgnęła tak głęboko, że wskutek tego umysły w Polsce w różnych epokach okazywały ogromną podatność na religijne nowatorstwo. Najgłówniejsze tedy podstawy, na których konserwatyzm w innych krajach się opierał, w Polsce bądź nie istniały, bądź były bardzo słabe.

Skutkiem głębokiego przeciwieństwa pomiędzy ustrojem i duchem życia publicznego Polski a Zachodu, który to duch w jednym pokoleniu porozbiorowym nie mógł się przecie całkowicie zmienić, pojęcia zachodnie konserwatyzmu i demokracji do Polski wcale nie dały się stosować, o ile zaś były stosowane, przekształcały się tu zupełnie. Ruch polityczny Sejmu Czteroletniego, odbywający się w czasie, który dla Europy był początkiem przejścia od porządku starego do nowego, a dla Polski – przede wszystkim upadku państwa, ruch ten był w istocie swej rewolucyjnym, bo niósł ze sobą przewrót w ustroju państwowym, był demokratycznym, bo rozszerzał prawa polityczne poza stan uprzywilejowany, ale jednocześnie miał pierwiastki konserwatywne w znaczeniu europejskim, dążył bowiem do wzmocnienia tronu i do osiągnięcia silniejszego rządu. Targowica zaś, z którą przecie nie można się załatwić jako z organizacją jedynie zdrady – była w znacznej mierze wyrazem ducha konserwatywnego, wstrętu do przewrotu, obawy przed „jakobinizmem”, a jednocześnie miała to pokrewieństwo z demokracją, że występowała w obronie wolności, w obronie swobód szlacheckich. To, czego na Zachodzie miał bronić konserwatyzm jako instytucji tradycyjnej, w Polsce bywało hasłem radykalnego przewrotu; to zaś, z czym konserwatyzm tam musiał walczyć, tu było wyrazem zachowawczości, stojącej przy instytucjach tradycyjnych.

Dlatego to Polska w końcu XVIII i w pierwszej ćwierci XIX stulecia przedstawia dziwny obraz narodu, w którym te właśnie żywioły, które na Zachodzie organizowały się do walki z demokracją pod sztandarem konserwatyzmu, skupiają się w lożach wolnomularskich, w których rozwijają i z których szerzą w społeczeństwie zasady, bliżej lub dalej spokrewnione z zasadami wielkiej rewolucji. Dlatego to w nowoczesnej organizacji państwowej, jaką otrzymała część ziem polskich, w Królestwie Kongresowym, niema mowy o jakimkolwiek obozie konserwatywnym, a wszystko prawie, co stoi na czele życia publicznego w kraju, żyje w atmosferze, będącej kontynuacją ducha czasów napoleońskich, n więc umiarkowaną, złagodzoną atmosferą doby rewolucyjnej. Spotyka się wprawdzie w tym społeczeństwie ludzi z silnym zacięciem konserwatywnym w stylu europejskim, w rodzaju ordynata Stanisława Zamoyskiego, przedstawiciela jednego z nielicznych wielkich rodów, które trzymały się z dala od wolnomularstwa; zjawiają się, zwłaszcza po zniesieniu wolnomularstwa w państwie przez Aleksandra I, tendencje, będące odbiciem zachodniego konserwatyzmu, ale te tendencje są w społeczeństwie niepopularne, uważane niejako za zdradę narodową, nazwiska zaś ludzi, którzy je wyrażali, jak np. Kalasantego Szaniawskiego, pozostały w historii najczarniej zanotowane.

Konserwatyzm, analogiczny do konserwatyzmu europejskiego, zaczął się w, Polsce rozwijać dopiero pod wpływem życia w obcych państwach z jednej strony, z drugiej zaś pod wpływem oddziaływania stosunków zachodnio-europejskich na myśl polską. Najwcześniej rozwinął się on w dzielnicy należącej do Austrii, która najwcześniej i najsilniej współdziałała w zorganizowaniu arystokracji polskiej na modłę zachodnio-europejską; najgłębiej i najdodatniej się ukształtował później w dzielnicy pruskiej, która w zetknięciu z ustrojem społeczeństwa niemieckiego, a zwłaszcza ze światem katolickim niemieckim, znalazła najpoważniejsze wzory; nie doszedł zaś nigdy do pełnego wyrazu w Królestwie, w którym życie polityczne najdłużej było zburzone, które żyło duchem najbardziej ze wszystkich dzielnic odrębnym i samodzielnym, i w którym przechowała się długo atmosfera społeczno-polityczna pierwszej ćwierci stulecia.

 

 

KONSERWATYZM POLSKI W LATACH POPOWSTANIOWYCH

 

Nie piszemy tutaj historii konserwatyzmu polskiego: nie mamy na to miejsca, ani nie czujemy się do tego powołani. Wskazujemy tylko główne momenty, potrzebne do zrozumienia tej ciekawej ewolucji, jaką konserwatyzm polski przeszedł w ostatnich paru dziesięcioleciach. Dlatego musimy na chwilę się zatrzymać nad obrazem myśli konserwatywnej w Polsce, jak się ona ukształtowała po ostatnim powstaniu we wszystkich trzech jej; dzielnicach.

Każda z tych dzielnic ma w tym względzie swoje charakterystyczne odrębności. Najbardziej odrębne stanowisko zajmuje Galicja, co pochodzi zarówno z właściwości jej budowy społecznej, jak z historii jej losów politycznych.

Galicja zawsze była krajem wielkich majątków magnackich i szlacheckich, posiadającym mało szlachty średniej i drobnej. Ludność jej włościańska jest gęstsza niż w innych częściach Polski, a stąd własność jej bardzo rozdrobniona. Miasta, jak wszędzie w Polsce, słabo rozwinięte i zażydzone, powstrzymane zostały w rozwoju przez politykę austriacką, planowo niszczącą przemysłową wytwórczość kraju. Stąd chłop tu był najbiedniejszy i najciemniejszy, mieszczaństwo polskie posiadało bardzo mało zdolności do odegrania jakiejkolwiek samodzielnej roli, na demokratyzm szlachecki wiele miejsca nie było (jakkolwiek i tu wystąpił on w r. 46), u główna rola polityczna przypadła tu na długi czas arystokracji.

Oderwana od Polski już przy pierwszym rozbiorze, nie przeszła Galicja przez ten przewrót duchowy i polityczny, który dał ziemiom przy Polsce pozostałym Sejm Czteroletni i Konstytucję Trzeciego Maja. Duch francuski do niej prawie nie przeniknął; społeczeństwo bezpośrednio z atmosfery polskiej z czasów saskich przeszło w atmosferę państwa austriackiego, stanowiącą przeciwny biegun tego wszystkiego, co niosła za sobą rewolucja francuska. Sam już duch państwa austriackiego oddziaływał silnie na pogłębienie różnic i przeciwieństw stanowych; nadto rząd austriacki prowadził planową politykę w tym kierunku: utrwalał on stanowisko uprzywilejowane wielkich rodów magnackich, tworzył nową arystokrację z bogatych posiadaczy, starał się te żywioły jak najbardziej zbliżyć do siebie, a oddalić od reszty społeczeństwa. Jeżeli zaś w stosunku do ogółu szlachty przez długi czas to mu się nie udawało, to zorganizowana przezeń rzeź 46 roku ostatecznie odebrała tej szlachcie wszelką skłonność do demokratycznych porywów. Katolicyzm wreszcie państwa austriackiego dawał grunt do zbliżenia duchowieństwa polskiego z rządem.

Kiedy po Sadowie ustrój państwa radykalnie i trwale się przekształcił w duchu równouprawnienia składających je krajów i narodów, kiedy Polakom oddano rządy w Galicji i przyznano wpływowe stanowisko w państwie – zjawiły się idealne niemal warunki dla organizacji obozu konserwatywnego w tej dzielnicy. Była arystokracja i szlachta, dość bogata w stosunku do reszty ludności, a niezbyt liczna, i przez to mająca stanowisko podobniejsze do szlachty w krajach zachodnich; bardziej zaś niż tam zabezpieczona w swej predominacji społecznej i politycznej skutkiem tego, że nie miała współzawodnika w silnym mieszczaństwie. Był tron, o który można było się oprzeć, był rząd, z którym się można było związać, był wreszcie Kościół, korzystający z pozycji Kościoła państwowego, popierany przez tron i rząd i nawzajem dający mu swe poparcie.

W takich to warunkach organizował się konserwatyzm w dzielnicy austriackiej, konserwatyzm austriacko-polski. Warunki te były tak doskonale, panowanie obozu konserwatywnego nad krajem było przez nie tak zapewnione, że obóz konserwatywny nie czuł potrzeby szukania dla siebie oparcia w innych żywiołach społecznych poza arystokracją i szlachtą; ta warstwa mogła rządzić krajem sama, bez pomocy innych, wynajmując sobie tylko potrzebne narzędzia. Gdyby była patrzyła dalej w przyszłość i przewidywała nieuniknioną ewolucję społeczeństwa z jednej strony, ustroju zaś państwowego z drugiej, byłaby zrozumiała, że te jej niepodzielne rządy muszą być krótkotrwale, i pomyślałaby może o pracy nad przygotowaniem sobie oparcia w odpowiednich żywiołach ludowych, pracy, którą podjął konserwatyzm w niejednym kraju. Myśl wszakże konserwatywna w Galicji w tym kierunku nie poszła, w znacznej mierze również z tej przyczyny, że w jednej części kraju lud nie był polski, w drugiej zaś tradycja 46 roku pogłębiła niesłychanie moralny przedział pomiędzy ludem a szlachtą. Konserwatyzm galicyjski poszedł drogą, która mu się wydawała najprostszą, drogą tłumienia myśli, tamowania postępu politycznego ludu, terroryzowania go wreszcie i demoralizowania, gdy był. potrzebny do wyborów.

W innych całkiem warunkach kształtowała się myśl konserwatywna w zaborze pruskim.

Poznańskie w pierwszej połowie ubiegłego stulecia miało w swej psychologii politycznej wiele wspólnego z Królestwem. Żyło ono tradycją prądów reformatorskich i epoki napoleońskiej, w. atmosferze politycznej, w której nie było, ściśle mówiąc, miejsca na kierunek konserwatywny. Dopiero w miarę jak się wspomnienia ubiegłej doby zacierały, jak wyrastały nowe pokolenia pod wpływem duchowym niemieckim, pod wpływem tego społeczeństwa, w którym poczucie kastowości i hierarchii społecznej jest silniej rozwinięte, niż gdziekolwiek indziej, gdy dalej obrona przed Kulturkampfem związała społeczeństwo ściślej z Kościołem i zbliżyła politykę polską do polityki prześladowanych katolików niemieckich, kraj ten zamienił się szybko w silną twierdzę konserwatyzmu. Ale był to konserwatyzm biegunowo przeciwny galicyjskiemu. Nie mając oparcia o Koronę, będąc zmuszony do walki z wrogim rządem, broniąc Kościoła, prześladowanego przez państwo, musiał on szukać oparcia w szerokich masach ludowych, zbliżyć się do nich, rozwinąć wśród nich poważną pracę. Podobieństwo z Galicją polegało na tym, że i tu jedyną poważną siłą ekonomiczną i intelektualną była szlachta, że jej się zatem wraz z duchowieństwem dostało całkowite przewodnictwo w polityce i w życiu kraju. Tylko z przewodnictwa tego nie mogła ona tak korzystać jak w Galicji: nie służyło jej ono do rządzenia krajem i do krzywdzenia innych warstw ludności: musiała w obronie zagrożonej religii i narodowości szeregować masy ludowe, wzmacniać je, pracować wespół z duchowieństwem nad ich ekonomicznym, kulturalnym i politycznym postępem, posuwać naprzód ich narodową dojrzałość.

Najmniej warunków rozwoju miała myśl konserwatywna w Królestwie. Od upadku powstania listopadowego wszelkie życie polityczne w kraju było stłumione, myśl narodowa pielęgnowała tradycję Trzeciego Maja, doby napoleońskiej i Królestwa Kongresowego, polityka zaś emigracyjna wiązała ściśle sprawę polską ze sprawą demokracji europejskiej. Królestwo było jedyną dzielnicą, żyjącą życiem całkiem samodzielnym, nie wciągającym się w atmosferę państwa, do którego należało. Jego psychologia polityczna, po przejściu w dobie przełomowej przez wpływ francuski, nie podległa w poważniejszej mierze żadnym obcym wpływom. Różniło się ono też od Galicji i Poznańskiego w budowie swojego społeczeństwa. Tu był o wiele silniejszy ekonomicznie i kulturalnie żywioł mieszczański, który po ostatnim zwłaszcza powstaniu zaczął szybko rosnąć: tu była również liczna szlachta średnia i drobna z aspiracjami demokratycznemu Wszystko to składało się na stan rzeczy, w którym rozwój myśli konserwatywnej był bardzo utrudniony. W momentach, w których społeczeństwo wychodziło ze stanu bierności i apatii, w których szlachta występowała jako siła czynna, jak np. w krótkim okresie, poprzedzającym powstanie 63 roku, ogarniający ją duch miał wiele wspólnego z psychologia Sejmu Czteroletniego, Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego, tym samem zaś był dość daleki od tego, co rozumiemy pod mianem konserwatyzmu. Duch ten nie zmienił się głębiej i po powstaniu, kiedy nadto zaczęły nań oddziaływać nowe prądy pochodzenia demokratyczno-mieszczańskiego, jak prąd tzw. pracy organicznej.

Jeżeli nie można mówić o istnieniu w Królestwie obozu konserwatywnego w znaczeniu politycznym, to z drugiej strony trzeba stwierdzić, że zarówno szlachta jak inne żywioły społeczne miały wiele cech konserwatywnych, jak przywiązanie do tradycji, do religii, do ustalonych w przeszłości podstaw bytu społecznego itd. Ten właśnie konserwatyzm wystąpił wyraźnie w walce z nowym prądem popowstaniowym, który pod mianem „pozytywizmu warszawskiego” wypowiedział walkę tradycji, religii, wszystkiemu, co do owego czasu było przedmiotem czci narodowej.

Nie zanikło też przecie nigdy poczucie stanowe i przywiązanie do interesów swej warstwy, czynniki odgrywające pierwszorzędną rolę przy organizacji obozów konserwatywnych. Brak wszakże pola politycznego, a stąd niemożność odegrania jakiejkolwiek roli kierowniczej przez arystokrację i szlachtę, sprawiły, że ostatnia zamknęła się w osobistych zabiegach gospodarczych i w życiu towarzyskim, pierwsza zaś zatraciła na ogół wyższe zainteresowania i poważniejsze ambicje. Jeżeli myśl polityczna w kierunku konserwatywnym zjawiała się w Królestwie, to działo się to pod wpływem stosunków z innymi dzielnicami. Znamienną jest rzeczą, że najsilniej wystąpiła ona w tej części kraju, która leży najbliżej Krakowa, w której szlachta miała najwięcej stosunków ze światem konserwatywnym w Galicji. Konserwatyzm też w Królestwie, o ile na widownię polityczną w okresie popowstaniowym wystąpił, nie był, jak w Galicji i Poznańskiem, wytworem ściśle miejscowym, wytworem warunków życia w kraju i w państwie, ale był niejako echem konserwatyzmu galicyjskiego, jego naśladowaniem, próbą powtórzenia jego polityki w warunkach całkiem odmiennych, nie nadających się do niej.

Bez porównania większą samodzielność wykazała myśl konserwatywna na Litwie i Rusi, gdzie poza arystokracją i szlachtą żywioł polski jest bardzo słaby – jakkolwiek zbyt przez sferę ziemiańską lekceważony – i gdzie polityka rządu, posługująca się w celu rusyfikacji kraju hasłami często radykalnie demokratycznymi, spowodowała niejako utożsamienie stanowiska konserwatywnego ze stanowiskiem narodowym polskim.

 

 

III

ZWYRODNIENIE KONSERWATYZMU W GALICJI

 

Losy konserwatyzmu w Galicji mają wielkie znaczenie dla Polski jako całości. Wskutek tego, że obóz konserwatywny zrobił tu wielką karierę, dostał w ręce realną władzą w kraju i wpływowe stanowisko w państwie, zwracały się ku niemu oczy konserwatystów polskich wszystkich dzielnic, szukały tu natchnień i wzorów. I niedomagania, gromadzące się szybko w galicyjskim obozie konserwatywnym, stawały się skutkiem tego niedomaganiami całego konserwatyzmu polskiego.

Obóz konserwatywny w Galicji dzielił się na dwa odłamy: liczebnie większy wschodnio-galicyjski i organizacyjnie silniejszy – krakowski.

Konserwatyści wschodnio-galicyjscy nigdy nie stanowili obozu bardzo jednolitego, nie posiadali ścisłej partyjnej organizacji, nie tworzyli politycznej szkoły. Jeżeli odgrywali i dziś jeszcze odgrywają w polityce galicyjskiej doniosłą rolę, to zawdzięczali ją swej liczbie, sile ekonomicznej, pozycji socjalnej, wreszcie wybitnym osobistościom, których nigdy wśród nich nie brakowało. Stanowiąc przodującą warstwę w części kraju, mającej lud przeważnie ruski, łączyli oni w swej ideologii sprawę konserwatyzmu ze sprawą polskości, co podnosiło ogromnie ideową wartość ich obozu. W miarę też, jak wzrastał wrogi Polakom ruch ruski, w walce z nim narodowy ton konserwatyzmu wschodnio - galicyjskiego, a przynajmniej pewnych jego odłamów, podnosił się. W dążeniu do wzmocnienia stanowiska polskiego w kraju wobec Rusinów część konserwatystów zaczęła szukać zbliżenia z innymi żywiołami polskimi, współdziałać narodowemu uświadomieniu włościan polskich we wschodniej Galicji i organizacji polskości po miastach. To wyjście, a raczej próby wyjścia poza granicę jednej warstwy, to zbliżenie się do innych żywiołów społecznych dodało siły moralnej konserwatyzmowi polskiemu we wschodniej Galicji, podniosło jego wartość narodową i zaakcentowało jego ideową szczerość. Jeżeli też można mówić dzisiaj o idei konserwatywnej w Polsce, o idei, która nie stała się czczym wyrazem, to we wschodniej Galicji można ją jeszcze znaleźć w znacznej mierze.

Obóz konserwatywny w Galicji zachodniej, zorganizowany pod mianem partii krakowskiej, zwanej popularnie „stańczykami”, górował nad tamtym swą doskonalą organizacją, solidarnością i karnością partyjną, zasadą popierania swoich ludzi a bojkotowania innych, przeprowadzaną tak konsekwentnie, jak u masonów, a przede wszystkim tym, że wystąpił z teorią polityczną, mająca znaczenie dla całej Polski, obalającą panujący do owego czasu systemat myśli politycznej polskiej, z programem wyrwania kierownictwa sprawy polskiej z rąk demokracji i oderwania jej od sprawy demokracji europejskiej.

Dzięki temu właśnie ogólno-narodowemu programowi zdobył on sobie pierwszorzędne stanowisko w całej Polsce i wywarł duży wpływ na jej myśl polityczną. Ewolucja tego obozu ma też dla nas szczególne znaczenie – z nią ściśle związana jest ewolucja całego konserwatyzmu polskiego.

Trzeba się przyjrzeć bliżej, co się stało z biegiem czasu z konserwatyzmem partii krakowskiej i jakie losy spotkały jej doktrynę, jej program narodowej polityki.

Nieszczęściem konserwatyzmu galicyjskiego było to, że przez dłuższy czas panował on w kraju prawie niepodzielnie, że poza obozem konserwatywnym nie było w Galicji żywiołów, z którymi w polityce można by się było poważniej liczyć, które by miały dane do wzięcia w swe ręce władzy i przez to stanowiły dla konserwatyzmu istotnego współzawodnika. Współzawodnictwo zmusza partię do ciągłej rewizji własnego programu, do rewizji zarówno moralnej, jak politycznej, zmusza ją do starania się o to, by stanowiła jak największą wartość dla narodu. Brak współzawodnictwa wyrabia w partii zaślepienie, sprzyja braniu góry skłonności niższych nad wyższymi, sprowadza prędzej czy później degenerację. Jeżeli dwa wielkie stronnictwa angielskie z tak pomyślnym dla kraju skutkiem przetrwały długo i nie zatraciły zdolności do kierowania polityką narodu, to dlatego przede wszystkim, że siły ich były prawie równe, że skutkiem tego zmuszone były do nieustannej rywalizacji, że jedno nigdy za długo nie pozostawało przy władzy, że każde z nich, przechodząc z kolei do opozycji, było zmuszone do rewidowania swej polityki, do naprawiania jej braków, do zabiegania o większe uznanie narodu.

Konserwatyzm w Galicji rządził niepodzielnie, a oparty o Koronę i rząd tak się czuł zabezpieczony w swej pozycji, że o opinię społeczeństwa poza swoją sferą nie dbał i przestał rozumieć siebie w innej roli, jak rządzącej. To też w obozie konserwatywnym galicyjskim, a w szczególności w partii krakowskiej, której niebezpieczeństwo ruskie nie dokuczało z bliska – wytworzyła się rychło atmosfera samouznania i samouwielbienia, atmosfera, w której partia sama sobie stała się celem. Wszystko inne zaczęło być stopniowo pojmowane, jako środki tylko do podniesienia partii, do wzmocnienia jej władzy.

Konserwatyzm, jeżeli nie jest pustym wyrazem, ma cały szereg zasad świętych, od których nie odstępuje i dla których pracuje, nie wygłaszaniem czczych frazesów, ale czynem. Jednym np. z takich kanonów konserwatyzmu, od których odstąpić nie wolno, jest obrona religii, oraz powagi i wpływu Kościoła. Ten punkt zajął też przodujące miejsce w programie partii krakowskiej, a był tak silnie podkreślany, że przeciwnicy jej demokratyczni ogłaszali ją za partię bigotów i skrajnych klerykałów. Bardzo prędko wszakże pokazuje się, że Kościół w pojęciu polityków krakowskich – to tylko narzędzie do służenia pewnym interesom, nic wspólnego z życiem religijnym nie mającym. Dawano duchowieństwu piękny frazes, okazywano mu hołd zewnętrzny, ale jednocześnie krępowano je w wykonaniu obowiązków kapłańskich tam, gdzie to szkodziło pewnym aż nadto świeckim interesom, i zmuszano je do wystąpień, które miały ratować interesy partii, ale powagę i wpływ Kościoła silnie podrywały. Przecież dochodziło nawet do tego, że księżom przeszkadzano nakłaniać lud z ambony do trzeźwości, ażeby uszczerbku nie doznała dająca dochody karczma. Na biskupach wymuszano, że wyklinali pisma, które dla partii były niedogodne i niebezpieczne, jakkolwiek niczym nie groziły religii i Kościołowi – z tym rezultatem, że doprowadzano lud do demonstracji przeciw władzy duchownej. Widzimy też, jak stopniowo rozluźnia się stosunek między tą partią a Kościołem, jak Kościół w miarę zjawiania się na jego czele ludzi wybitnych i samodzielnych, odsuwa się od niej, tak, że w końcu episkopat występuje przeciw niej na terenie kwestii reformy wyborczej.

Stosunek do Kościoła jest ilustracją stosunków w ogóle do zasad konserwatywnych. Wszystko się traktuje jako środek tylko – jako cel wybija się jedynie dobro partii i interes większej posiadłości rolnej. W dalszej ewolucji okazuje się, że i ten nawet ostatni interes jest pojmowany tylko jako środek, służący do utrzymania i wzmocnienia partii środek, który można odrzucać, gdy przestaje być użytecznym.

Pod wpływem szybko postępującej parcelacji większa własność w zachodniej Galicji ogromnie stopniała: są już powiaty, w których większych właścicieli prawie niema. Siła społeczna ludności włościańskiej znacznie wzrosła, postąpiła bądź co bądź znacznie naprzód jej kultura i oświata, a ogólnopaństwowa reforma wyborcza uczyniła z niej o wiele większą siłę polityczną. Ludność ta, odpychana i krzywdzona w ciągu długich lat przez warstwę przodującą, poszła przeważnie pod komendę przywódców, którzy ją zszeregowali do walki z większą własnością. Trzeba im przyznać, że zszeregowali ją otwarcie, pod hasłami takiej nienawiści do „obszarników”, że to zakrawało aż na hajdamaczyznę. Przeciw tej robocie, niesłychanie niebezpiecznej z punktu widzenia narodowego, rozwinął swą pracę obóz demokratyczno-narodowy, dążący do związania ludu z resztą narodu w imię wspólnego dobra narodowego i do oczyszczenia obrony słusznych interesów ludu z wszelkich dążeń rozkładowych i haseł dzikiej nienawiści. Patrząc na sprawę z punktu widzenia interesów większej własności, łatwo zrozumieć, że gdy przyszedł czas, kiedy już nie można włościan i ich interesów lekceważyć, korzystniejszy jest kierunek, który włościanina kształci na obywatela kraju, poczuwającego się do łączności z całym narodem i w kulturalny sposób broniącego swych interesów, niż ruch, rozwijający się pod hasłami dzikiej nienawiści do „obszarników” i nie krępujący się w działaniu politycznym żadnymi prawie względami solidarności narodowej. Tymczasem oto stronnictwo „konserwatywne” wiąże się z przywódcami, wychowującymi lud w owej nienawiści, a wiąże się dlatego, że w obozie demokratyczno-narodowym widzi ono współzawodnika do władzy, zagrażającego jego rządom, i dogodniejsi są dla niego najzajadlejsi wrogowie większej własności, o ile pomagają partii przy władzy się utrzymać.

Wszystko tedy, nawet interes większej własności, okazało się środkiem tylko, a jako cel jedyny pozostał interes partii, utrzymanie rządów w jej ręku. To nie jest konserwatyzm, ale jakobinizm.

Nawet frazeologia konserwatywna w publicystyce partii od szeregu lat stopniowo zanikała. Szeregi jej coraz bardziej pomnażały się ludźmi, którzy wchodzili do stronnictwa nie dlatego że jest ono konserwatywnym, ale że ma w ręku władzę, z nią zaś rozdawnictwo zaszczytów i korzyści. Ci ludzie coraz mniej asymilowali się duchowo, wobec tego, że duch konserwatywny w stronnictwie zanikał. Dziś pod szyldem konserwatywnym mówi się tam i pisze rzeczy, będące wprost zaprzeczeniem zasad konserwatywnych. Jeżeli zaś przypominają sobie, że firma konserwatywna do czegoś obowiązuje, i starają się rozwijać konserwatywną frazeologię, to czuć w tym, co mówią i piszą, że jest to robione, sztuczne, że poza tym niema żadnej żywej treści. Z konserwatyzmu pozostał tylko wyraz.

 

 

IV

CO SIĘ STAŁO Z POLSKĄ WIARĄ KONSERWATYSTÓW KRAKOWSKICH?

 

Wpływową pozycję w całej Polsce dał „stańczykom” ich program narodowy, program polityki ogólnopolskiej. Polegał on na wyrzeczeniu się powstań, na zaniechaniu dążeń do odbudowania państwa polskiego, na zredukowaniu polityki polskiej do wysiłków ku zachowaniu i rozwojowi narodowości przez lojalne związanie się z państwem, do którego się należy, staranie się o życzliwość Korony itd. Ponieważ powstania wywoływała demokracja, wiążąca sprawę polską ze sprawą demokracji europejskiej, ponieważ kierownictwo polityki powstańczej miała w swych rękach emigracja, a w kraju ruch wywoływała młodzież, przeto stańczycy dyskwalifikowali politycznie demokrację, odmawiali emigracji prawa kierowania polityką narodową i potępiali rządy młodzieży.

Gdy chodzi o negatywną stronę tego programu, trzeba przyznać, że mieli całkowitą słuszność. Polityka powstańcza dala Polsce same klęski, klęski straszne, niepowetowane. Prowadząca ją demokracja polska okazała się politycznie niedojrzałą, naiwną, łatwowierną, dała się wyzyskiwać obcym, uczyniła sprawę polską narzędziem cudzych interesów olbrzymim kosztem własnego narodu. Emigracja oddala się prędko duchowo od kraju, zatraca zdolność odczuwania jego potrzeb, jego rzeczywistego dobra, operuje wreszcie w polityce fikcyjnymi silami. Młodzież nigdzie nie ma danych do dyktowania krajowi polityki, bo do tego więcej, niż do czegokolwiek innego, trzeba doświadczenia, męskiej dojrzałości umysłu i charakteru.

Trzeba wszakże przede wszystkim stwierdzić, że program ten przyszedł o dobrych kilka lat za późno. Byłby on zbawiennym, gdyby był wystąpił z całą siłą w dobie, kiedy się przygotowywało ostatnie powstanie, bo może wtedy byłby uchronił kraj od klęski. Wtedy, kiedy się zjawił, nie było w tym względzie tak wiele do roboty. Po rozgromię 64 roku nikt w Polsce do nowych prób powstańczych ochoty nie miał, w narodzie zapanował rozpaczliwy upadek ducha. „Organicznicy” Królestwa grzebali program powstańczy o wiele skuteczniej od stańczyków, bez całej ich wielkiej deklamacji i szumnej frazeologii. Demokracja europejska zakończyła już w owej dobie swą karierę rewolucyjną, a zaczęła nową karierę rządzącego, państwowego liberalizmu. Tym samym kończyła się kariera polityczna emigracji polskiej, nie miała już bowiem o kogo się oprzeć, z niechęcią była widziana przez demokrację europejską w nowej jej fazie. Murzyn już spełnił swą powinność... Wśród młodzieży zjawiły się prądy nowe, nic nie mające wspólnego ze spiskowaniem powstańczym. Żywioły demokratyczne, silne w Królestwie, nie mające tam pola do polityki i wypierające się jej, głosiły hasła „pracy u podstaw”, demokracja zaś galicyjska, uprawiająca przez antagonizm do stańczyków deklamację powstańczo-patriotyczną, chodzącą w czamarach i urządzającą patriotyczne obchody, była tak słaba i tak w gruncie rzeczy o co innego jej chodziło, że jej „tromtadracja”, jeżeli przedstawiała dla narodu jakie niebezpieczeństwo, to tylko to, że go narodowo demoralizowała, że z rzeczy, które dla każdego narodu winny być wielkie i święte, robiła płaską karykaturę.

Wielkie tedy armaty, wytoczone przez stańczyków, strzelały w znacznej mierze w próżnię, broniły ojczyznę od urojonego niebezpieczeństwa. Strzelający z nich w części to niebezpieczeństwo szczerze sobie imaginowali, w części zaś świadomie je fabrykowali, bo do twarzy im było z tą wielką rolą reformatorów narodowego ducha i narodowej polityki, z rolą historyczną, która im dawała urok i znaczenie w całej Polsce. Zbudowali sobie w Krakowie kazalnicę, z której gromili naród, nastrajali się na kamerton Skargi, przybierali pozę tak uroczystą i namaszczoną, że przypominali wodzów czerwonoskórych z powieści Coopera. W swej surowej krytyce postępowania narodu uderzali często nie tam, gdzie należało. Stwierdzając np. zgubność dla narodu rządów młodzieży, gromili samą młodzież, kiedy należało przecie gromić starsze pokolenia za ich niedbalstwo, niedołęstwo, brak odwagi i niezawisłości zdania, bo tylko dzięki tym wadom starszych pokoleń młodzież zdolna jest krajowi swą politykę narzucać. Młodzież mało jest winna, gdy widzi próżnię na pozycjach, które powinni zajmować starsi, gdy te pozycje bez przeszkody zajmuje i, pozbawiona rozumnego kierownictwa, głupstwa na nich robi.

Stanowisko, zajmowane przez Polaków, a w szczególności przez konserwatystów polskich w Austrii, stańczycy bardzo umiejętnie zużytkowali na udowodnienie swego politycznego geniuszu. Wszystko to, co było wynikiem niezależnej od Polaków ewolucji państwa austriackiego, co się stało przed wystąpieniem konserwatystów krakowskich i bez ich wpływu, przypisali oni swemu mądremu programowi, tym zaś zasugestionowali i olśnili znaczną część opinii całej Polski.

Wiele w tej polityce krakowskiego konserwatyzmu było przebiegłości i aktorstwa, wiele zręcznej roboty w interesie partii, ale też wiele szczerego przekonania, że się dobrze służy narodowi, wiele dobrej wiary polskiej i nawet niemało dla sprawy polskiej pożytku. Programowi ich nie można odmówić, że był po polsku pomyślany i po polsku wykonywany. Stronnictwo też to podkreślało, mówiąc ciągle o miłości ojczyzny, o sumieniu obywatelskim, o odpowiedzialności przed narodem, o odwadze cywilnej, bez której niema prawdziwego patriotyzmu.

Tak było na początku.

Stopniowo to stanowisko w rzeczach narodowych zaczyna ulegać coraz szybszej ewolucji. Rozwija się najpierw z niego program nie tylko lojalizmu państwowego, ale nawet związania się z rządem we wszystkich trzech państwach, program – choć tego wyraźnie nie powiedziano – zlikwidowania kwestii polskiej jako całości, rozdzielenia jej na trzy kwestie, od siebie całkiem niezależne. Robi się to w nieświadomym prawdopodobnie dążeniu do zwalenia sobie ciężaru z głowy, do uproszczenia sobie swego położenia i swej polsko-austriackiej polityki. Przynajmniej to dążenie staje się w następstwie coraz wyraźniejszym, myśl partii coraz bardziej opuszcza teren interesów ogólno-narodowych, teren polityki polskiej zamyka się w widnokręgu galicyjsko-austriackim. Na gruncie innych dzielnic zajmuje ją właściwie już nie sprawa polska, ale interesy spokrewnionych partii. Wreszcie i na samym gruncie galicyjskim pojęcie sprawy polskiej w umysłowości partii zanika, pozostają tylko przywiązania, ambicje i interesy partyjne.

Nie mówimy już o polityce „konserwatystów” krakowskich w kwestii ruskiej, polityce, która w żadnym razie nie jest konserwatywną, a której my nie uważamy za narodową. Jest to kwestia bardzo skomplikowana i sporna co do tego, jaki kierunek jej ze stanowiska narodowego należało nadać. Zatrzymamy się na sprawie o wiele wyraźniejszej.

Od paru lat w Galicji zaczęto robić przygotowania powstańcze. Chodzi o to, żeby w razie wojny austriacko-rosyjskie wywołać ruch zbrojny w Królestwie, a jak niektórzy powiadają nawet, żeby ten ruch wywołać niezależnie i tą drogą Austrię w wojnę wciągnąć. Ta robota jest z jednej strony dziełem młodzieży, z drugiej nowych formacji demokratycznych w Galicji: socjalistów, ludowców, postępowców. Jest to znów robota w interesie cudzym, tym się tylko różni od dawniejszych ruchów, że tamte się wiązały z interesami demokracji europejskiej, ten zaś służy interesom dwóch państw – Austrii i Niemiec. Ręka obca jest tu jeszcze widoczniejsza, niż w przeszłości, n zanik samodzielnej myśli narodowej w tej robocie jest już kompletny. Zdaniem naszym jest to robota, obliczona przez tych, co poza nią stoją, na ostateczne pogrążenie sprawy polskiej.

Można zrozumieć, że młodzież, nie mająca pojęcia o rzeczywistym położeniu międzynarodowym, o stanie i położeniu własnego kraju, daje się pociągać do przedsięwzięć, odpowiadających jej temperamentowi, jej marzeniom o bohaterstwie, wreszcie często spotykanej u naszej młodzieży, a będącej wynikiem nienormalnego położenia kraju i nienormalnych warunków wychowania – politycznej histerii. Można zrozumieć, że dość obojętne na dobro całości narodowej partie, socjaliści, ludowcy, postępowcy, partie pielęgnujące ducha rewolucyjnego i wychowane w jakobińskich pojęciach o chwytaniu władzy, korzystają z pierwszej lepszej sposobności do jakiejkolwiek ruchawki. Można i to zrozumieć, że żywioły, uzależnione od organizacji międzynarodowych i widzące cel w służeniu ich planom, zadawalają się dla Polski rolą „klina do rozbijania Rosji”, bez względu na to, jaki los ten klin spotka. Można zrozumieć wreszcie,, że żywioły bez czci i wiary polskiej gotowe są kosztem Polski robić karierę austriacką lub służyć wprost za pieniądze. To wszystko można zrozumieć, gdy ma się oczy otwarte, gdy się patrzy głębiej w życie społeczeństwa, gdy się widzi całe kotłowisko nurtujących w nim szlachetnych i podłych, rozumnych i głupich instynktów, ambicji i interesów.

Ale jak na to wszystko należy patrzeć ze stanowiska programu konserwatystów krakowskich, tego programu, którego proklamowanie na początku swej kariery uznali oni za największą dla narodu zasługę?... Czyż może być coś bardziej temu programowi przeciwnego? Co powinien by na tę robotę powiedzieć Szujski, gdyby żył, lub Stanisław Tarnowski, gdyby głos w tej sprawie chciał zabrać?..

„Konserwatyści” krakowscy w tej robocie udziału nie biorą; nie mają może słuszności ci, którzy ich oskarżają, że jej sprzyjają i pomagają; jesteśmy przekonani,. że rozumieją oni całe jej niebezpieczeństwo dla naszego kraju i że wiedzą więcej, niż ktokolwiek inny, ile w tym jest dzieła obcej ręki. Ale oni milczą, nic nie przeciwdziałają. Dlaczego? Przecie w ten sposób zdradzają sztandar, który wyżej nad wszystkie inne wynieśli? Co więcej, oni są w sojuszu politycznym z ludźmi, którzy stoją u steru przygotowań powstańczych. Jak to wszystko zrozumieć, jak to pogodzić, jeżeli się nie stawia przypuszczenia politycznej niepoczytalności?...

Jest tylko jedno objaśnienie, które nie jest zresztą żadnym odkryciem, bo wszyscy je dobrze znają, ktokolwiek ma nieco pojęcia o polityce galicyjskiej. Nie można zwalczać niebezpiecznej dla Polski roboty, nie można stanąć w zgodzie z nauką, którą się narodowi przez dziesiątki lat głosiło, bo można by stracić poparcie rządu dla partii i można by zniechęcić w kraju własnych sojuszników przeciw demokracji narodowej. Opinia nasza tak jest otrzaskana z brakiem dobrej wiary i sumienia obywatelskiego, z wszelkim politycznym cynizmem, tak już oswoiła się z panowaniem wszelkich najmniej uprawnionych interesów, że się temu stanowisku „konserwatystów” krakowskich wcale nie dziwi. I my też nie dziwimy się, niczego innego od nich nie oczekiwaliśmy.

Ale niech nam nie mówią, że tam istnieje konserwatyzm, że w Krakowie, tej do niedawna stolicy i akademii konserwatystów polskich, istnieje obóz, mający jakieś zasady, które uważa za święte, i sztandar, od którego nie odstępuje. Tam jest tylko partia, która sama sobie jest celem, dla której wszelki kompromis jest możliwy, która wszelką zasadę, wszelkie dobro gotowa jest poświęcić dla jednego celu – dla utrzymania się przy władzy.

 

 

V

POCZĄTKI OBOZU KONSERWATYWNEGO W KRÓLESTWIE

 

Z upadkiem ducha, jaki zapanował w Królestwie po ostatnim powstaniu, łączył się zanik aspiracji i dążeń politycznych. Myśl polska w tym kraju zaczęła się wprost polityki wypierać – wyraźnie to głosił popularny, łatwo przyjmujący się w opinii program „pracy organicznej”. Z drugiej strony, jeżeli Polacy usunięci zostali po roku 31 od wszelkiego wpływu politycznego, od wpływu na zarząd kraju, to teraz już zaczęto im odbierać szybko nawet stanowiska narzędzi rządu, postanowiono przez Rosjan obsadzić całą biurokrację kraju. Znikło dla Polaków we własnym kraju pole do najskromniejszej nawet pracy w dziedzinie politycznej.

W tych warunkach żywioły tradycyjnie przodujące w społeczeństwie, arystokracja i wielka szlachta, odcięte od możności dostania się do władzy w najskromniejszym chociażby zakresie, uległy w pokoleniu popowstaniowym zanikowi wszelkich ambicji wyższych – zapanował wśród nich duch bądź użycia, bądź egoistycznego zamknięcia się w sobie. To pociągnęło za sobą obniżenie umysłowe, a często i moralne, przerażające wprost w porównaniu z poprzednimi pokoleniami. Łatwo zrozumieć, że taki stan rzeczy nie tworzył gruntu dla organizacji obozu konserwatywnego w Królestwie.

Jednakże świetna kariera, jaką zrobił konserwatyzm galicyjski, nie mogła pozostać bez wpływu na umysły wyższych sfer ziemiańskich w Królestwie, zwłaszcza jego okolic leżących blisko Krakowa i mających z nim ciągłe stosunki, których ziemiaństwo złączone było węzłami rodzinnymi z konserwatywną szlachtą galicyjską lub przynajmniej często z nią obcowało.

Konserwatyści krakowscy tak uwierzyli w polityczną wartość swego programu, iż nie tylko byli przekonani o jego skuteczności w państwie austriackim, ale nauczali, że przy pomocy tego programu i wypróbowanej ich taktyki można dojść do czegoś i w pozostałych dwóch państwach. Nauka ich trafiła po drugiej stronie kordonu na ludzi, ma się rozumieć, kulturalnych, często wcale inteligentnych i przeciętnie wykształconych, ale nie przygotowanych do głębszego ujmowania spraw politycznych, do krytycznej oceny tego, co podawały autorytety.

Uczniowie konserwatystów krakowskich w Królestwie nie zrozumieli najpierw tego, że kraj ten ze swą budową społeczną, całkiem różną od Galicji, z względnie silnym mieszczaństwem, z kulturalną inteligencją zawodową, pochodzącą głównie bądź ze szlachty, bądź z dawnej biurokracji polskiej, i przedstawiającą główną siłę umysłową kraju, z liczną wreszcie szlachtą średnią, z instynktów swoich demokratyczną, że kraj ten nie przedstawia jak Galicja gruntu już nie tylko do niepodzielnego panowania, ale nawet do przewagi obozu konserwatywnego.

Skutkiem tego zawiązek obozu konserwatywnego w Królestwie, który zjawił się głównie w guberni kieleckiej i w części radomskiej, wystąpił na widownię z aspiracjami do takiej roli w społeczeństwie, jaką odgrywali konserwatyści w Galicji, nie mając świadomości, że to są pragnienia, w danych warunkach nieziszczalne. Te fałszywe ambicje, podsycane przez wpływ krakowski, przeszkodziły ludziom tym być tak pożytecznymi dla społeczeństwa, jakimi przy swoich, skądinąd niemałych zaletach być mogli. Zamiast szukać zbliżenia się z innymi, pokrewnymi sobie żywiołami w kraju na gruncie lojalnego porozumienia i wzajemnych ustępstw, poszli oni w kierunku bezwzględnego narzucania swych dążeń, ostrej walki z opinią, a gdy im się nie powodziło, nie zrozumieli, że są ofiarami własnego błędu, niezorientowania się w sytuacji wewnętrznej, jeno uważali się za męczenników idei. Wyrodziła się w tych kołach niezdrowa psychologia polityczna, jakaś pasja przeciwstawiania się ogółowi, delektowania się własną niepopularnością, pewien rodzaj snobizmu, polegający na przekonaniu, że prawdziwie wyższym politycznie człowiekiem jest ten, który się ze swym społeczeństwem zrozumieć nie może.

Przyjęli też oni zanadto bezkrytycznie program polityczny konserwatystów krakowskich. Nie znając Rosji, ani jej historii, nie mając ścisłego pojęcia o charakterze państwa rosyjskiego, nie rozumiejąc istoty stosunku tego państwa do Polski, budowali sobie program polityki polskiej w tym państwie na tych samych przesłankach, na których opierała się ona w Austrii.

Byłoby błędem twierdzić, że cały ten kierunek politycznego myślenia miał swoje wyłączne źródło w natchnieniach galicyjskich, że nic nie wziął z gruntu miejscowego, z historii własnej dzielnicy. Konserwatyści Królestwa nawiązywali swą myśl do świeżej tradycji Wielopolskiego, a nawet sięgali dalej w przeszłość, do czasów Aleksandra I, na którego politykę lubili się często powoływać. Było to jednak robione bardzo powierzchownie, bez prób głębszego wejrzenia w tę przeszłość, zrozumienia motywów, które daną politykę wywołały, i przyczyn, które skazywały ją na niepowodzenie. Stąd budowano sobie bardzo proste zrównania polityczne, w których ze strony rosyjskiej w rachubę wchodziła prawie wyłącznie Korona, a w których opuszczano cały szereg pierwszorzędnych współczynników, przede wszystkim zaś opinię wpływowych sfer rosyjskich, której natury nie rozumiano i nie oceniano potęgi. Nawet Smolka w swej wybornej, opartej na obfitym materiale pracy o Lubeckim, chociaż ten współczynnik dostrzegł i podkreślił, gdy wspominało przeszkodach, spotykanych przez Aleksandra I ze strony „Petersburga i jenerałów”, nie ocenił go należycie, nie wykazał całej jego decydującej, historycznej roli, bo zanadto uległ wpływowi ideologii obozu konserwatywnego. Jesteśmy też przekonani, że gdy o Wielopolskim zaczną pisać ludzie coś więcej, niż panegiryki i paszkwile, na krótką jego historię będziemy zmuszeni patrzeć całkiem inaczej, niż ci, którzy wystąpili na widownię w charakterze jego politycznych spadkobierców. Ani czasy Aleksandra I, ani moment działalności Wielopolskiego w historii stosunków polsko-rosyjskich nie zostały dotychczas krytycznie zbadane i głębiej zrozumiane. Nic też dziwnego, że ci, którzy się na tę przeszłość w polityce praktycznej powoływali, czynili to bardzo powierzchownie, i doszli do bardzo błędnych uproszczeń. Wcześniej, niż historia, życie ich nauczyło, że oceniali położenie błędnie. Ten obraz wrogiego względem nas nastroju i działających przeciw nam potężnych wpływów, nie liczących się nawet z tym, co ideologia konserwatywna uważała za czynnik absolutnie decydujący, ten obraz, jaki widzimy choćby w dzisiejszej Radzie Państwa, najlepiej świadczy, jak sztuczne, jak mało oparte na realnych przesłankach były owe sylogizmy konserwatywnej publicystyki.

Gdyby nie przechodząca wszystko, co życie polityczne gdziekolwiek widziało, zarozumiałość konserwatystów krakowskich, którą zarazili oni początkujący obóz konserwatywny Królestwa, prawdopodobnie byłoby w tych poczynaniach mniej pewności siebie, mniej zgubnego lekceważenia opinii, mniej skłonności do uważania wszystkich ludzi innego zdania za głupców, a całego ogółu narodowego za polityczną gawiedź.

Nie mamy tu miejsca na rozszerzanie się nad psychologią polityczną, sposobem myślenia i stosunkiem do społeczeństwa tej grupy. Wskazujemy tylko główne rysy, wyjaśniające, dlaczego stanęła ona nieliczna i odosobniona, w antagonizmie do opinii publicznej w kraju, a jednak z przesadnymi pretensjami do kierowania jego polityką, i dlaczego nie mogła się rozszerzyć, zagarnąć nawet tych żywiołów społecznych, które by z natury swej do obozu konserwatywnego były przeznaczone, dlaczego wreszcie nie odegrała tej roli dodatniej, której by od dobrej woli i zalet jej ludzi można było oczekiwać.

Odosobnione, odcięte od szerszych kół opinii publicznej te zaczątki konserwatyzmu politycznego w Królestwie, musiały się rozglądać za jakimkolwiek sojusznikiem; z drugiej strony, pragnąc rozwinąć działalność na terenie państwowym, który był im prawie całkowicie obcy i nieznany, potrzebowały one przewodnika. Dziwną rzeczy koleją jednego i drugiego znalazły w kółku grupującym się około osoby wybitnego działacza petersburskiego, Włodzimierza Spasowicza. Adwokat i pisarz, w części Polak, w części Rosjanin, związany ściśle z rosyjskim obozem liberalnym i żyjący jego ideologia, sam gorliwy bojownik liberalizmu, stał się przewodnikiem i największym autorytetem politycznym formującej się grupy konserwatystów polskich. Niesłychanie dziwna kombinacja, która musiała też dać dziwne wyniki.

 

 

VI

EMIGRACJA PETERSBURSKA

 

„Wpływ emigracji na politykę zawsze przynosi szkodę krajowi. Dawniej naszą politykę wykolejała emigracja paryska, obecnie ją wykoleja petersburska”.

Te słowa wypowiedział na parę lat przed śmiercią śp. Ludwik Górski, wybitny przedstawiciel istotnego konserwatyzmu polskiego w naszym kraju, uważany za jego głowę w okresie popowstaniowym i niezawodnie dlatego właśnie, że był szczerym konserwatystą i gorącym katolikiem, trzymającym się na boku od grupy, która przewodnika politycznego znalazła we Włodzimierzu Spasowiczu.

Sposób myślenia Spasowicza i ludzi sztab jego stanowiących nic wspólnego z konserwatyzmem nie miał, jednakże gdy mowa o upadku myśli konserwatywnej u nas, trzeba o nim mówić, bo on właśnie i jego ludzie byli bezpośrednimi tego upadku sprawcami.

Społeczeństwo rosyjskie, tak różne swą budową, swą przeszłością, całą swoją psychiką od zachodnioeuropejskich, konserwatyzmu w znaczeniu europejskim nigdy nie miało i mieć nie będzie. To, co w Rosji stanowi prawicę polityczną jest niesłychanie dalekie od zasad konserwatywnych, może dalsze jeszcze, niż najradykalniejsze kierunki w Europie. Polityk rosyjski ze skrajnej prawicy gotów jest być największym burzycielem, uciekać się do środków najbardziej anarchistycznych, gdy to jego interesom dogadza. Nawet wyraz konserwatyzm nie zdobył sobie prawa obywatelstwa w rosyjskim języku politycznym. Atmosfera rosyjska mniej, niż jakakolwiek inna, sprzyja wykształceniu w jednostce pojęć konserwatywnych.

W tej atmosferze wykształcił swą indywidualność polityczną Spasowicz, który do społeczeństwa rosyjskiego prawie w równej mierze jak do polskiego należał. Był on w tym społeczeństwie związany ściśle z obozem umiarkowanie liberalnym, reprezentowanym w Petersburgu przez grupę bardzo wybitnych ludzi. Trzeba przyznać, że była to grupa najbardziej w społeczeństwie rosyjskim europejska, zbliżona do demokracji zachodniej w tej fazie, kiedy porzuciwszy działania rewolucyjne, brała ona rządy w ręce, jako obóz liberalny. Takimi rządzącymi liberałami mieli ochotę być ci ludzie w Rosji, do których obozu należał Spasowicz.

Zadziwiającą jest rzeczą, jak mógł człowiek, wychodzący z tej atmosfery rosyjskiej tak obcej psychice społeczeństwa polskiego w jakimkolwiek jego obozie, zdobyć sobie silny wpływ w tym społeczeństwie, jak mógł taki bezwzględny liberał stać się autorytetem politycznym dla grupy, uważającej się za konserwatywną, niewątpliwie zresztą konserwatywnej w swych instynktach i poglądach. Zrozumieć to można jedynie, gdy się weźmie pod uwagę, że Spasowicz to była istotnie niepospolicie tęga głowa, przerastająca wszystko, co wydało Królestwo w okresie popowstaniowym, a jednocześnie silna indywidualność, wielka energia, niespożyta zdolność do pracy. Tacy ludzie umieją naginać do siebie najbardziej oddalone duchowo żywioły, zwłaszcza jeżeli są zręczni, praktyczni, przebiegli[1].

Wydatna i tak już pozycja Spasowicza w kolach liberalnych rosyjskich wzrastała jeszcze przez to, że miał wpływ na Polskę. Tego wpływu szukał on już wcześnie, szukał przede wszystkim w tych kołach, które mu bliskie były poglądami, wśród żywiołów postępowych. Dla zdobycia sobie tego wpływu założył następnie w Petersburgu pismo Kraj, do którego znalazł i wyrobił sobie zdolnego kierownika w osobie Piltza. Pismo to z początku miało kierunek wyraźnie liberalny, odpowiadający poglądom jego twórcy, znacznie wszakże umiarkowańszy od liberalizmu postępowców warszawskich, którzy nie mając celów ani widoków politycznych, uprawiali właściwie literaturę, a stąd nie czuli się obowiązanymi do nakładania jakichkolwiek pęt swemu radykalizmowi ideowemu. Pomimo też, że „wskazania polityczne” Świętochowskiego, ogłoszone w książce jubileuszowej dla Jeża, wcale niedalekie były od tego kierunku, który propagował Spasowicz, pomiędzy postępowcami warszawskimi a petersburskim Krajem rozwinął się silny antagonizm, wywiązała się nienawiść, mająca swój wyraz w ostrej polemice. Grupie Spasowicza, stanowiącej redakcję Kraju wraz z jej tutejszymi współpracownikami, groziło całkowite odcięcie od wpływów na Królestwo, a nawet zdyskredytowanie we wszystkich kołach opinii naszego społeczeństwa.

Zwrócono wtedy uwagę na formującą się pod natchnieniami krakowskimi grupę konserwatywną, która w swych dążeniach do zastosowania u nas programu stańczykowskiego, zaczęła zwracać oczy ku Petersburgowi, a przez to prosiła się niejako, żeby ją wziąć w opiekę. Nie można było zdobyć wpływu na kraj przez postępowców – pozostała próba z konserwatystami.

Stosownie do tego celu petersburski Kraj przybrał nowy ton, stal się organem prawie konserwatywnym. Zaczął wychwalać konserwatystów krakowskich, brać w opiekę arystokrację i wielką szlachtę, mówić z respektem o Kościele, wytrwale nicować zbankrutowaną politykę demokracji, słowem, podawać wszystko to, co organizującemu się konserwatyzmowi w Królestwie najbardziej do smaku przypadło. Była wszakże w tym sosie konserwatywnym podawana strawa liberalna, ale na to, żeby ją rozpoznać, trzeba było ludzi mocnych w doktrynie konserwatywnej, politycznie gruntownie wykształconych, takimi zaś konserwatyści Królestwa nie byli. Trzeba zaś nadto pamiętać, że przy naszych polskich tradycjach politycznych instynkty konserwatywne nasze na najgłówniejszych punktach są bardzo wątle, i Polak, byle mu przyznać, że jest wielkim panem, byle stanąć w obronie jego przywilejów społecznych i interesów ekonomicznych, gotów jest poza tym stać się najdalej idącym liberałem. Liberalizm zaś Kraju był to ów nowoczesny liberalizm kapitalistyczny, giełdowy, któremu wcale nietrudno było robić kompromis z interesami wielkiej własności rolnej.

Stosunki tedy między grupą petersburską a grupą konserwatywną Królestwa zaczęły się stopniowo zacieśniać. Wprawdzie założone przez tutejszych konserwatystów warszawskie Słowo bardzo się różniło wówczas swoim duchem od petersburskiego Kraju, bo z łamów jego przemawiał konserwatyzm szczery, niemniej przeto oba organy coraz bardziej się zaprzyjaźniały.

Z początku jedynym węzłem pomiędzy naszymi konserwatystami a grupą Spasowicza był program polityczny. Jednakże, przy bliższym przyjrzeniu się, i ten program był wspólny tylko w swej stronie negatywnej. Obie grupy godziły się całkowicie w krytyce dotychczasowej polityki narodowej, w potępianiu powstań itd. W programie pozytywnym różnica była zasadnicza. Bo gdy celem konserwatystów Królestwa było szukanie dostępu do Korony, grupa petersburska głosiła program zbliżenia ze społeczeństwem rosyjskim, co w gruncie rzeczy oznaczało uzależnienie polityki polskiej od polityki rosyjskich kół liberalnych. Gdyby ludzie byli umieli ściśle myśleć, byliby dostrzegli, że to są dwa całkiem różne programy, ale konserwatyści Królestwa byli tak początkującymi i niewytrawnymi politykami, że różnicy tej należycie uświadomić sobie nie umieli: wystarczało im to, że ich sojusznicy mówią o powstaniach i spiskach z takim samem oburzeniem, jak stańczycy krakowscy. Później dwa te programy pozytywne zaczęły się do siebie dopasowywać, aż w końcu z ich małżeństwa narodziło się wspólne, jakkolwiek dość nieokreślone hasło – „wejścia do środka państwa”. Właściwie hasło to nie miało poważniejszej treści realnej, dopóki przekształcenie ustroju państwowego i powołanie do życia ogólno-państwowego przedstawicielstwa ludności nie wprowadziło tym samem polityki naszej na teren państwa, nie zmusiło jej do ścierania się tam z wrogimi nam dążeniami.

Niebezpieczeństwem rozterki między dwiema zbliżającymi się do siebie grupami mógł grozić bardzo odmienny ich stosunek do spraw religii i Kościoła. Konserwatywnym katolikom nie mógł przecie odpowiadać bezwyznaniowy liberalizm Spasowicza i jego przyjaciół. Ostatni jednakże mieli tę zręczność, że w sprawach religijnych zachowywali takt, szli nawet często dalej wbrew przekonaniom, byle pociągnąć ku sobie ludzi, przez których zyskali pozycję i wpływ w kraju.

W tym, zacieśniającym się ciągle stosunku klan petersburski, jakkolwiek nikły liczbą, brał coraz bardziej górę przez to, że miał na swoim czele najtęższą głowę, że składał się z ludzi ruchliwych, pomiędzy którymi byli zdolni publicyści, nadający coraz bardziej swymi artykułami ogólny ton całemu obozowi, że wreszcie był ściśle zorganizowany i niezwykle karny, że w przeciwieństwie do ziemian Królestwa, wiedział dobrze, do jakiego celu zmierza. Mały stateczek petersburski holował sprawnie, ciągnął na swoje wody ciężką arkę konserwatyzmu polskiego w Królestwie.

 



[1] Powiadają, że w nawiązaniu ścisłych stosunków między Spasowiczem a konserwatystami Królestwa odegrał dużą, może nawet główną rolę Jan Bloch, znany swego czasu bankier żydowski, autor obszernych ale tandetnych dzieł ekonomicznych i politycznych (przede wszystkim zaś „Przyszłej wojny", której wywody i przepowiednie były bardzo śmiałe, ale za to, jak się niezadługo okazało, całkiem fałszywe), typowy przedstawiciel liberalizmu giełdowego, w końcu życia międzynarodowy agitator pacyfizmu, założyciel muzeum wojny i pokoju w Lucernie. Człowiek ten właściwie bokiem tylko do społeczeństwa polskiego należał — w swej akcji na terenie międzynarodowym, podczas pierwszej konferencji pokojowej w Hadze, występował jako „rosyjski rzeczywisty radca stanu". Jeżeli istotnie on był twórcą czy patronem grupy, w której Spasowicz zeszedł się z konserwatystami polskimi, to w takim razie jej polityka staje się o wiele zrozumialszą.

Dopisek z r. 1938:

Nie od rzeczy będzie uzupełnić powyższe przez powołanie się na źródło obce.

Przed wojną światową ukazała się w Niemczech książka Cleinowa Die Zukunft Polens w dwóch dużych tomach. W Polsce nie zwrócono na nią zbyt wiele uwagi, a dziś zupełnie ją zapomniano, co zresztą nie powinno nikogo dziwić, gdyż nie posiadała szczególnej wartości. Autor jej, nieznany z innych prac, był podobno urzędnikiem departamentu kolonii, a książkę swą pisał po reportersku: jeździł po Polsce, rozmawiał z ludźmi i opisywał, czego się dowiedział. Więcej nie mogę powiedzieć o człowieku, którego zresztą nigdy nie widziałem. Tom pierwszy jego książki ukazał się na kilka lat przed wojną, tom II, zdaje się, już po wybuchu wojny. Prawdopodobnie była ona napisana na zamówienie rządu niemieckiego, dla przygotowania społeczeństwa niemieckiego do kwestii polskiej na czas wojny. Nie mając, niestety, w tej chwili książki pod ręką, zmuszony jestem powoływać się na nią z pamięci.

Otóż p. Cleinow powiada, że utworzeniu grupy pojednawczej w Królestwie dało początek spotkanie Stanisława hr. Tarnowskiego z Krakowa z Włodzimierzem Spasowiczem z Petersburga u Jana Blocha w Warszawie. Nie wiem, skąd się tego p. Cleinow dowiedział. Jeżeli się ono rzeczywiście odbyło, to rozmowa musiała być interesująca: konserwatysta polski, mason polsko-rosyjski, a pośredniczy między nimi polski bankier, rosyjski rzeczywisty radca stanu, międzynarodowy działacz pacyfistyczny, Żyd i niewątpliwie mason. Może ta rozmowa była przyczyną, która mię zmusiła do napisania tej książki.