Książka

Odbudowanie Polski

Odbudowanie Polski: trzy rozprawy polityczne


Pierwodruk: Kraków 1904. Przedruk: Tadeusz Grużewski, Polska i Rosja: wybór pism, Kraków 2013, s. 1-58.

I

 

Ludziom patrzącym na zewnętrzną tylko stronę naszych walk i usiłowań, podejmowanych dla odzyskania niepodległości, niestarającym się głębiej wniknąć w dzieje duszy zbiorowej i zrozumieć jej zmian, dostrzec objawów rosnącej dojrzałości, a nade wszystko rozszerzania ducha narodowego na warstwy dla spraw narodu dawniej obojętne, uważającym, że kwestia naszego bytu politycznego stanowczo i nieodwołalnie już została rozstrzygnięta – cały ten szereg prób wywalczenia sobie orężem wolności nie wyda się niczym innym, jak trwonieniem sił, a przede wszystkim marnowaniem korzystnych warunków zewnętrznych, któreśmy w państwach zaborczych posiadali, a które po każdej takiej próbie zmieniały się na gorsze. Z tego punktu widzenia siła narodowa nieustannie malała w ciągu ubiegłego stulecia, a z nią i widoki pomyślnego dla nas wyniku. Kościuszko1 miał jeszcze resztę państwa polskiego i wojsko; powstanie r. 30 miało przynajmniej obszar Królestwa, niezajęty przez nieprzyjaciela, a prócz tego niewielkie wprawdzie, ale doskonałe wojsko, ozdobione tradycjami napoleońskimi i w części wychowane w szkole wielkiego wodza; ostatnie powstanie nie ma już ani kawałka swojego kraju, nie rozporządza najmniejszym oddziałem wojska, prócz tych, które samo zorganizowało, ale w porównaniu do czasów dzisiejszych ma nienaruszone jeszcze w Królestwie, a silne na Litwie i Białorusi stanowisko polskości, wreszcie niezbyt dawne artykuły kongresu wiedeńskiego i świeże obietnice Rosji po wojnie krymskiej, dzięki którym sprawa polska posiadała znaczenie międzynarodowe.

Widząc rzeczy tylko w tym świetle, nietrudno dojść do wniosku, że skoro w daleko korzystniejszych warunkach przegraliśmy, to na przyszłość nic innego nie pozostaje, jak troskliwe pielęgnowanie tych resztek bytu narodowego, które nam pozostały po bogatej ongi spuściźnie.

Żaden jednak naród, który czegoś od przyszłości ma prawo oczekiwać, nie zechce poprzestać na tym, co odebrał z rąk ojców, tym mniej zaś może na rolę taką zrezygnować nasz naród, który obecnie nie ma nawet najniezbędniejszych warunków rozwoju. Dla narodu żywego
i żyć pragnącego nie to jest najważniejsze i najcenniejsze, co mu zostało pozostawione albo darowane, ale to, co umiał sobie sam wywalczyć i na co sam zapracował; dlatego to nieraz spotykamy się z faktem, że narody jak i jednostki nie umieją cenić tego, co im przyszło zbyt łatwo.

Stąd, że dawniej mieliśmy lepsze warunki do walki z wrogami i do pracy narodowej, nie wynika wcale, aby siła nasza jako narodu była wówczas większą niż dzisiaj: spoczywa ona przede wszystkim we wrodzonych albo nabytych właściwościach narodu, w jego moralnej sile, w poczuciu jedności i spójności, w obfitości uzdolnień itd. Mieliśmy dawniej warunki zewnętrzne lepsze, aleśmy z braku tych właśnie sił nie umieli z nich należycie skorzystać, mało nawet zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co z nich wyciągnąć możemy. Mając doskonałe wojsko i kraj z fortecami w swym ręku, trzymaliśmy się w r. 31 tylko osiem miesięcy, gdy tymczasem w 63 r. stawialiśmy opór dwa razy dłużej. Zarówno w walce zbrojnej, jak w pokojowym współzawodnictwie, w ostatniej instancji decyduje wewnętrzna siła narodu, która dopiero z warunków korzyść należytą odnosi, nie zaś one same; dlatego to, mając dość dawno w Galicji o wiele lepszą podstawę prawną do unarodowienia kraju niż Czesi, nie zrobiliśmy połowy tego, co nasi energiczni pobratymcy.

Prawodawcy Sejmu Czteroletniego2 w usiłowaniach swych naprawy walącego się gmachu Rzeczypospolitej zmuszeni byli wejrzeć głębiej w istotę państwa i społeczeństwa, aby usunąć to, co stanowiło naszą słabość i tworzyć te pierwiastki, które mogłyby nie tylko państwo odrodzić, ale i w przyszłości być dla niego źródłem zdrowia i siły. Upadek państwa a potem okres burz, który Europa przechodziła, sprawił, że po r. 1831 wśród emigracji polskiej, myślącej nad podźwignięciem ojczyzny, nie zadawano sobie jasno pytania: czego brakowało Polsce, dlaczego upadła? Pytanie to tym natarczywiej powinno było się narzucać ówczesnym bojownikom, że oni sami nieraz mówili o dwudziestomilionowym narodzie, który ma dość sił, aby wygnać z siedzib swych najeźdźców. Ale jak te siły poruszyć?

Nie można winić dawnej demokracji emigracyjnej, że w ówczesnych warunkach nie umiała zdobyć się na odpowiedź, jaką znalazły czasy obecne. Nie tylko nie miała ona kilkudziesięciu lat doświadczenia dziejowego od r. 1848, nie tylko nie mogła korzystać z owoców politycznej myśli europejskiej, która w ciągu ubiegłego wieku niemało pracowała nad teorią zjawisk społeczno-politycznych, ale wychowała się ona w czasie, kiedy zrozumienie praktyczne tych zjawisk trudniejsze było niż kiedykolwiek.

Była to epoka cudowna, niemal fantastyczna, pełna wybuchów entuzjazmu i bohaterstwa, epoka, w której znikała granica między rzeczywistością a legendą, kiedy odwieczne budowy polityczne waliły się w gruzy, ustępując miejsca nowym potęgom, kiedy z dziejowej nicości wydobywały się nowe siły społeczne, które wczoraj jeszcze były niczym, aby dzisiaj zostać wszystkim, kiedy potężna dłoń „boga wojny”3 budowała w ciągu kilku lat nową, niebywałą potęgę i wskrzeszała w nowej, wspanialszej postaci monarchię Karola Wielkiego4… Pokolenie to na własne oczy widziało, jak wystarczyło sześć tygodni, aby pod zwycięskim uderzeniem tej dłoni państwo pruskie ze swoją słynną potęgą militarną runęło w gruzy, jak wykreślona z liczby narodów Polska odzyskuje część niepodległości, jak synowie jej na licznych polach bitew zdobywają nie tylko uznanie, ale podziw dla oręża polskiego, o którym od czasów odsieczy wiedeńskiej Europa już miała była czas zapomnieć.

Kto patrzył na to wszystko, a był więcej działaczem niż myślicielem, temu zdawać się mogło, że wszystko jest możliwe, że wszystko stoi otworem dla potęgi zbiorowego ducha ludzkiego; co więcej – świadek taki mógł zapomnieć, że sama ta potęga, chociaż wybucha przed oczyma jego jak siły wulkaniczne, musi urabiać się, dojrzewać, musi tworzyć się i rosnąć, nim zostanie przez historię powołana do czynu.

Rozważając dzieje rewolucji francuskiej i wszystkich późniejszych przewrotów i wojen, historyk i polityk dzisiejszy stara się wszędzie dokładnie określić podłoże społeczne i polityczne, na którym rozegrały się te zjawiska dziejowe, zrozumieć nie tylko jakość sił, które odegrały tam rolę decydującą, ale, o ile można, ocenić je ilościowo: na tej drodze dojść można do pewnego zrozumienia przyczyn, dzięki którym te same Prusy, które za Fryderyka Wielkiego5 imponowały Europie swoim wojskiem i ustrojem państwowym, przy starciu z potęgą napoleońską ulegają natychmiast i to tak haniebnie, jak żaden z jej przeciwników; dlaczego następnie te same Prusy nauczone klęską, zreorganizowane i odrodzone walczą o swe oswobodzenie już całkiem inaczej i z wolna przywracają sobie dawniejszą opinię. Podobnież przy świetle późniejszego doświadczenia i nauki dzisiejszej zdajemy sobie mniej lub więcej sprawę i z innych, więcej ciemnych, bo więcej złożonych faktów tej dziwnej epoki, a chociaż światło to jest w wielu wypadkach niedostateczne, chociaż wiele do wyjaśnienia pozostaje, w każdym razie nauczyliśmy się patrzeć na te i inne zjawiska historyczne jako na procesy społeczno-polityczne, a na rewolucje i nagłe przewroty jako na wyładowania odpowiednich sił, które w ukryciu gromadziły się i dojrzewały, nim wywarły swój wstrząsający skutek.

Wtedy w kołach naszej emigracji, a w znacznej części i wśród demokracji europejskiej sądzono całkiem inaczej: samo pojęcie procesu społeczno-politycznego było tym umysłom dość obce, w podstawie zaś ówczesnych koncepcji politycznych znajdował się ten sam „człowiek naturalny”, którego spłodziła filozofia XVIII wieku. Nie zastanawiano się więc nad przyczynami upadku Polski, nad wadami jej ustroju, które koniecznie trzeba usunąć, nie tylko dla odzyskania niepodległości, ale i dla tego, żeby Polska jako państwo niepodległe istnieć mogła. Jak upadek ojczyzny w tym pojmowaniu rzeczy był faktem, spowodowanym przez przyczyny zewnętrzne, tak i środków do jej odbudowania ówcześni patrioci szukali, że się tak wyrazimy, w aktach polityki zewnętrznej, w aktach walki z wrogami, nie zdając sobie sprawy z tego, jak wiele trzeba pracy włożyć w odbudowanie, albo wprost zbudowanie tego, czego brakuje jej wewnętrznemu ustrojowi. Niepowodzenia powstań znajdowały wyjaśnienia w błędach poszczególnych jednostek albo grup, lub też równie często w złej woli zdrajców, którymi roi się nasza historia porozbiorowa, opracowywana z tego punktu widzenia. Nie zastanawiano się nad tym np., że postępowanie Krukowieckiego6 w r. 1831, chociaż zostawiło plamę na jego imieniu, na losy wojny nie miało żadnego wpływu. Słusznie wyraził się Prądzyński7, że mógł on tylko uratować swoją cześć, czego nie zrobił, ale nie ojczyznę; bo w tych warunkach, w jakich obejmował władzę, losy powstania były już rozstrzygnięte. To samo mniej więcej można by powiedzieć i o innych ludziach, których pamięć przekazana została pogardzie potomności, o ile, naturalnie, na nią zasłużyli.

Ten rys naszej myśli politycznej mówi wiele: zdradza on nałóg tłumaczenia naszych niepowodzeń przyczynami mniej więcej błahymi, za wielką rolę w historii przypisuje przypadkom, co pociąga za sobą ten skutek, że zamiast obcowania z surową rzeczywistością, nasza myśl polityczna karmi się historycznymi legendami. Na tle takim zrozumiałym się staje, że i sprawa odbudowania ojczyzny mogła się przedstawiać pokoleniu po roku 31 jako jednorazowy akt bohaterstwa nie narodu, ale garstki jego synów lub nawet jako dzieło jednego opatrznościowego męża, którego nadejście przepowiada nasza wielka poezja. Ten mąż, który „na trzech stoi koronach a sam bez korony”, którego imię „czterdzieści cztery”, stał się dla myśli naszej czymś więcej, niż zrodzoną z bólu patriotycznego i nadziei wizją, która największego poetę polskiego nawiedziła w chwili, gdy najgorętszym sercem wcielał się w cierpienia narodu i skupił w swej duszy ukochania i nadzieje milionów. Nigdy poczucie siły wrogów i własnej niemocy, a obok tego niezachwiana wiara w zmartwychwstanie narodu nie znalazły pełniejszego wyrazu, jak w trzeciej części Dziadów i nigdzie tak wyraźnie nie maluje się dusza Polaka po klęsce listopadowej.

Mickiewicz8 dał w swej poezji obraz martyrologii Polski porozbiorowej, ale nie dał obrazu Polski walczącej; jego bohater wskrzesiciel – to wyśniona mara przyszłości.

Drugi z wielkich poetów stwarza bohatera dla swoich czasów: jego Kordian, chociaż zrodzony przez poetę w atmosferze duchowej po r. 31, zjawia się jako mściciel narodu podczas koronacji Mikołaja I9 w Warszawie, a czyn, którym ma wyzwolić ojczyznę, to zamordowanie cara:

A potem kraj nasz wolny, potem jasność dniowa!

Polska się granicami ku morzom rozstrzela,

I po burzliwej nocy, oddycha i żyje.

Dzień naszej zemsty będzie wielki – wiekopomny!

A dzień pierwszy wolności, gdy radość roznieci,

Ludzie wesela krzykiem o niebo uderzą.

A potem długą ciemność niewoli przemierzą,

Siądą… i z wielkim łkaniem zapłaczą jak dzieci,

I słychać będzie płacz ogromny zmartwychwstania.

Co innego jest poezja, zwłaszcza poezja Słowackiego10, a co innego traktat polityczny; niemniej jednak, czytając jego dramat, dzisiejszy Polak, który wiele myślał nad przeszłością i przyszłością swej ojczyzny, doznaje wrażenia, że poetyczny bohater, którego zresztą w chwili stanowczej siły zawodzą, zbyt tanim kosztem myślał okupić wolność ojczyzny. Fakt, który stałby się dopiero wyzwaniem Rosji, a może całej legitymistycznej Europy na nieubłaganą walkę przeciw królobójcom, w umyśle Kordiana już jest owym porankiem po „burzliwej nocy”.

Nie jest to okoliczność bez znaczenia, że egzaltowany, ale krótkotrwały patriotyzm tego typu rewolucjonistów, którego bohater Słowackiego jest wiernym przedstawicielem, czerpie swą siłę w przekonaniu, iż dość jednego śmiałego czynu, jednorazowego poświęcenia, aby ocalić ojczyznę, a imię swe opromienić nieśmiertelną aureolą. Jakikolwiek podziw i uznanie budzić w nas muszą liczne dowody odwagi i poświęcenia, które składali po r. 31 nasi rewolucjoniści, nie może być wątpliwości, że nie tylko środki, którymi chcieli zbawić ojczyznę, ale nawet sam charakter ich uczucia patriotycznego były zbyt jednostronne i niedostateczne ze stanowiska nowożytnego narodu.

Nic lepiej nie maluje słabości uczucia narodowego i państwowego dawnego szlachcica polskiego, jak klasyczne słowa: malo periculosam libertatem quam tutum servitium11. Zawarta w nich zasada głęboko zakorzeniła się w umysłach i sercach: na Sejmie Czteroletnim z nie byle jakich ust padają słowa, że lepiej znosić niewolę u obcych, niż u własnego króla itd. W tym pojmowaniu rzeczy ojczyzna staje się tylko pewną sumą swobód, albo mówiąc jeszcze wyraźniej, chociaż brutalnie, pewnych łatwych warunków politycznego bytu, gdzie spoczywać można bez troski, bez kłopotów państwowych i bez obowiązków. Nasza demokracja emigracyjna, przeważnie szlacheckiego pochodzenia, pogląd ten w części odziedziczyła, a utrzymać go przyszło jej tym łatwiej, że na emigracji poddała się ona wpływowi rewolucyjnej demokracji europejskiej, której z biegiem czasu stała się tylko jednym z oddziałów. Kosmopolityczna w znacznym stopniu jej doktryna doskonale pasowała do starych nałogów szlacheckich i w rezultacie wytworzył się wśród naszej demokracji emigracyjnej szczególniejszego rodzaju patriotyzm. Nie wypływał on tyle z poczucia związku z narodem, z jego rzeczywistymi potrzebami, ani z rzeczywistym ludem polskim, do którego wówczas demokracja nasza trafić nie umiała, lecz źródło swe miał raczej w doktrynie europejskiego demokratyzmu, wyrosłego na gruncie rewolucji francuskiej, a różnorodne objawy i potrzeby narodowe wtłaczającego w jeden ogólny szablon. Nasza demokracja więcej niż jakakolwiek inna podatna była na prądy kosmopolityczne; jej też najłatwiej było uwierzyć, że są tylko dwa obozy w Europie: z jednej strony sojusz rządów i klas uprzywilejowanych, z drugiej ludy złączone w bratnim uścisku. Jak niepodległość Polski uważano za konieczny warunek wolności europejskiej, tak z drugiej strony przyjęto za pewnik, że służąc sprawie rewolucji we Włoszech, w Belgii, czy bodaj w Egipcie, Polak najlepiej pracuje nad rozkuciem kajdan krępujących ojczyznę. I w istocie, wśród burz rewolucyjnych na licznych polach bitew nie brak nigdzie Polaków: z myślą o ojczyźnie, chociaż bez pożytku dla niej, zraszają oni krwią liczne pobojowiska Europy, marząc o tym, aby móc walczyć bezpośrednio przeciw zastępom wodza reakcji europejskiej – cara rosyjskiego.

Ale jakkolwiek serca tych bojowników ożywiała myśl o Polsce, z biegiem czasu dla nich środek stał się celem: za długo żyli w atmosferze rewolucji europejskiej, wynieśli zresztą już i przedtem pewne nałogi kosmopolityczne; i oto na tym gruncie powstał typ rewolucjonisty polskiego, dla którego idee rewolucji i wolności zakryły samą Polskę do tego stopnia, że ta posiada dla niego tylko wartość surowego materiału, który pod jego ręką ma przybrać kształt z góry określonego ideału. Jest to forma patriotyzmu najbardziej wyspecjalizowanego jako uczucie, prócz tego zaś nie mniej jednostronnie objawiającego się w środkach działania; poza walką zbrojną z najeźdźcami albo bezpośrednim do niej przygotowaniem, patriotyzm ten nie otwierał żadnej drogi do czynu, a jak widzieliśmy do walki samej wyzywał często nie właściwych wrogów Polski, lecz domniemanych ich sojuszników, tj. inne rządy, których powodzenie albo klęska żadnego na losy nasze wpływu nie miały.

Z emigracją, która opuściła kraj po klęsce 31 roku, przeniosło się za granicę całe prawie życie narodowe Polski. Zabrała ona najwybitniejszych ludzi, największych patriotów, pierwszorzędne talenty, zabrała wreszcie ze sobą całą niemal wiarę w przyszłość narodu. W kraju, nad którym zaciążyła żołdacka ręka Paskiewicza12, zamarły nie tylko jakiekolwiek myśli o odzyskaniu wolności, ale zduszone zostało życie umysłowe: pozostała tylko ograniczona możność zdobywania grosza i nieograniczona, przez sam rząd popierana wolność rozpusty, która tłumionemu zewsząd temperamentowi ujarzmionych miała otworzyć ujście.

Rząd rosyjski odgrodził Polskę od Europy, wydawanie paszportów otoczył trudnościami, nad korespondencją roztoczył opiekę szpiegów i policji; w tych warunkach przy najlepszej woli dla emigracji naszej zachować żywą łączność z krajem było prawie niepodobieństwem. Co gorsza, przedstawiał się on tak wówczas, że trudno było stamtąd czerpać siły moralne i otuchę na przyszłość, nie mniej trudno było znaleźć w kraju możność pracy, mającej wyraźne cele narodowe. Krasiński13 po jednej ze swoich podróży do rodziny opuścił kraj z wrażeniem, że „zewsząd Polska się wali”.

Emigracja nasza, skupiona przeważnie we Francji, ulec musiała wpływowi tego potężnego ogniska idei społeczno-politycznych, z którego promienie rozchodziły się na całą zachodnią Europę. Olbrzymie zjawisko rewolucji francuskiej, które na czas długi olśniło wyobraźnię i przykuło umysły, szereg świetnych pisarzy teoretyków, których Francja wydała przed i po rewolucji, retoryczne kaskady mówców opozycji francuskiej, z którymi Europa nie miała się czasu oswoić, późniejsze wstrząśnienia, z których wtedy oczekiwano wszędzie objawienia nowych, wyższych form politycznych – wszystko to, obok tradycyjnej roli Francji w stosunkach międzynarodowych, zapewniło politycznym wyobrażeniom francuskim panowanie w umysłach całej niemal postępowej i demokratycznej Europy. Tymi wyobrażeniami przesiąkła i nasza emigracja i tą drogą doszła do przekonania, że odrodzenie ojczyzny nierozerwalnie jest złączone ze sprawą rewolucji europejskiej. Przez pierwszą połowę ubiegłego wieku pod Europą wulkan rewolucyjny, jeżeli nie grzmiał wybuchem, to dymił nieustannie: nadzieje patriotów-rewolucjonistów opierały się na tym, na co patrzyli, a co wskutek innej perspektywy porównawczej i ich własnego temperamentu musiało się im wydawać o wiele potężniejszym, niż było w istocie. Jak legioniści nasi połączyli sprawę niepodległości ojczyzny z losami Napoleona i wytworzyli pewną specjalną odmianę patriotyzmu żołniersko-napoleońskiego, tak demokraci nasi opierali nadzieje swe i działalność na potędze, która w ówczesnych warunkach musiała się im wydawać jeszcze większą i w stałych dążeniach „ludów” mającą źródło siły, wciąż odnawiające się i niewyczerpane. Tak powstał patriotyzm rewolucyjny, w którym miłość ojczyzny łączyła się z ogólnym dążeniem demokracji europejskiej do zdobycia swobód politycznych, z pojęciem braterstwa ludów w walce przeciw tronom, wreszcie z poczuciem tego, że w tej walce Polsce przypada rola najniebezpieczniejszej, ale i najzaszczytniejszej placówki, bo zwróconej wprost przeciw Rosji, tej najpotężniejszej opoce europejskiego absolutyzmu. To przekonanie w związku z całą ówczesną atmosferą polityczną i moralną nadawało patriotyzmowi polskiemu ów podniosły charakter i wysoce idealistyczny nastrój, którym przejęci byli jego szermierze. Oni wierzyli, że rewolucja europejska prędzej czy później zmierzy się z Rosją, z upragnieniem tej chwili wyglądali i do niej się przygotowywali, ale na tym nie poprzestawali. Mimo grozy, jaką w Europie całej budził kolos rosyjski, najeżony tysiącami bagnetów, przekraczali emisariusze demokracji granicę zaboru rosyjskiego, aby rzucić iskrę i wzniecić płomień rewolucji. Tu wysiłki ich rozbiły się o niemożliwość, której ani oni, ani nikt inny nie mógłby wówczas pokonać: nie mogli oni poruszyć mas ludowych, ani nawet trafić do nich, bo jeszcze nie wybiła godzina dziejowa. Chłopi w r. 1833 razem z wojskiem moskiewskim chwytali po lasach uczestników wyprawy Zaliwskiego14, którzy granicę przekroczyli w nadziei, że lud zgromadzi się dokoła nich i pójdzie do walki za ojczyznę i wolność. Biegli z gotowością oddania życia swego ojczyźnie, ale nie dostąpili tego, by zginąć na placu boju – w tych warunkach, w jakich postawiła ich historia, oczekiwała ich tylko taka walka, o jakiej mówi Mickiewicz w wierszu Do Matki Polki. Poginęli na szubienicach albo zostali rozstrzelani. „Duch, z jakim umarł Zawisza15, pokazuje, do jakiego stopnia zdecydowani są oni na swą sprawę piekielną”, pisze po egzekucji Mikołaj do Paskiewicza. Los ich nie wstrzymuje innych; dopóki tylko trwa wiara w rewolucję, czy to na emigracji, czy nawet w samym kraju pod wpływem emisariuszów, znajduje się dość ludzi gotowych iść walczyć i zginąć. Ten czas daremnych, lecz bohaterskich poświęceń, czas powstania naszej wielkiej poezji narodowej, czas wysokiego idealistycznego polotu naszej narodowej myśli – jest i pozostał dla każdego Polaka drogim, wtedy nawet, gdy myśl jego nie poprzestaje na wydeptywaniu dróg wytkniętych w tej epoce. Wyjątkowe warunki wyjątkową również nadały postać ówczesnemu patriotyzmowi i czynnym próbom wprowadzenia go w ży­cie. Zrozumiałą jest rzeczą, że szukać on musiał oparcia na zewnątrz, czerpiąc sankcję moralną w tym, że wskrzeszenie Polski jest koniecznym warunkiem wolności europejskiej, a środki leżą w ogólnej rewolucji, w poparciu wszystkich partii demokratycznych, w braterstwie ludów itd. A należy uznać, że w tym czasie stan Europy w znacznym stopniu usprawiedliwiał te nadzieje: tułaczy polskich witano z zapałem nie tylko we Francji, ale nawet i w Niemczech, opinia liberalna i demokratyczna na całym kontynencie niedwuznacznie zwracała się przeciw Rosji, a nawet, jeżeli chodziło o to mocarstwo, manifestowała się wojowniczo, bo z braterstwa ludów Moskali wyłączano. W tych warunkach ówczesna myśl polska mogła być szczera i konsekwentna. Ponieważ zaś Europę napełniała atmosfera rewolucyjna, która jednych karmiła nadziejami, a drugich obawami wielkich a bliskich przewrotów, więc patriotyzm emigracji wykształcił się na uczucie egzaltowane, przeznaczone na wielkie chwile i na określoną postać służby ojczyźnie – walkę rewolucyjną.

Tragedia rzezi galicyjskiej16 przynosi pierwsze straszne rozczarowanie naszej demokracji, po nim w trzy lata następuje drugie – klęska rewolucji europejskiej. Z nawałnicy, która wstrząsnęła gmachami wszystkich prawie państw, pozostała niewzruszoną jedna tylko Rosja i tym samym silniej stanęła niż kiedykolwiek. Tyle przyniosła Polsce ta upragniona „wiosna ludów”. „Nie tylko Węgry, ale cała Europa leżała, ale u nóg cara, był to bezpośredni skutek rewolucji” – mówi Engels17.

Po tej chwili przełomowej rozpoczyna się i postępuje dość szybko degeneracja demokracji emigracyjnej. Z upadkiem rewolucji europejskiej sprzeczność między zrodzonymi przez nią i wśród niej teoriami występowała coraz wyraźniej; nie dostrzegać jej mógł tylko ten, kto już nic więcej nauczyć się nie mógł od życia, albo ten, dla kogo doktryny ważniejsze były od celów, którym miały służyć. Wiara w „potęgi przyszłości”, które od razu miały przebudować Europę, uleciała, a z nią gotowość do poświęceń – pozostał nienaruszony pozornie cały arsenał dawnych haseł, z których coraz wyraźniej z biegiem czasu pozostawał bezduszny frazes. Emigracja, niezasilana żywiołami nowymi, po stracie najwybitniejszych postaci, nie mogła się utrzymywać na dawniejszym poziomie: nawet tak świetna gałąź, jak ta, którą burza listopadowa oderwała od pnia ojczystego, nie może długo zachować świeżości i zdrowia. Część z niej poprzestawać zaczęła na radykalnej frazeologii, zadowalając się pozą rewolucyjną, część, zwątpiwszy o przyszłości, pogrążyła się w mgłach mistycyzmu i, wyrzekając się walki orężnej, jako niezgodnej z zasadą miłości, złożyła w końcu uroczysty hołd carowi i uczciła knut jako bicz boży, część wynarodowiła się otwarcie.

Cały systemat życia politycznego Europy zmienił się tak, że nie może być dzisiaj mowy o tym, aby znowu nabrały życia i znaczenia te idee, które przed r. 48 były potężnymi motorami ruchu politycznego. Marzenia o jednej wielkiej rewolucji, która wszystko złe zmiecie z powierzchni ziemi, dla współczesnej myśli politycznej są czymś, co się nie nadaje do poważnego traktowania. Rozwój demokracji inaczej zupełnie idzie i objawia inne właściwości, niż to było w początkach wieku ubiegłego, kiedy zamiast prawdziwych „ludów” przemawiali ich reprezentanci; dawna liberalna demokracja, o ile istnieje, wcale nie jest usposobiona bojowo i nie chce słuchać o żadnej wojnie z Rosją, której projekt rozbrojenia oklaskiwała niedawno; prawdziwa demokracja wszędzie staje się coraz więcej narodową i w obronie narodowych interesów gotowa jest do walki z demokracjami innych krajów; antyteza wreszcie wolności i despotyzmu rozpłynęła się w aliansie francusko-rosyjskim. Nic nie pozostało z dawnej romantyki w układzie politycznym Europy.

Ani działalność dawniejszej demokracji, ani dyplomatyczne usiłowania Adama Czartoryskiego18 nie mogą być wzorem dla współczesnego ruchu narodowego. Ostatni tym radykalnie się różni od obu wymienionych postaci, że zamiast opierania się na siłach obcych, znajduje grunt do pracy i walki w samym narodzie. To zaś nadaje charakter i jego koncepcjom politycznym. Myśl narodowa jest jak mitologiczny Anteusz19, który nową zdobywa siłę przez zetknięcie z matką ziemią.